Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 9/10
muzyka: 9/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,00

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 12
Średnia: 6,58
σ=1,93

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Avellana)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Oh! Edo Rocket

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2007
Czas trwania: 26×24 min
Tytuły alternatywne:
  • 大江戸ロケット
Postaci: Obcy, Samuraje/ninja; Miejsce: Japonia; Czas: Przeszłość
zrzutka

Historia­‑fajerwerk: wybucha z hałasem, ślicznie się świeci… I po chwili nic z niej nie zostaje.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Oto zwyczajna noc w Edo epoki reform Tenpou. Ktoś pije sobie na umór, policja ściga jakichś wrednych zakłócaczy porządku, na niebie pojawia się gigantyczny fajerwerk, budząc podziw pewnego chłopaka, który właśnie wystrzela własne sztuczne ognie, w pobliskim lesie walczą ze sobą dwie bestie nie z tego świata… Słowem, nic nadzwyczajnego. I tak być powinno, bo okres reform Tenpou to także okres niezwykle ostrych przepisów, ograniczających i zakazujących mieszkańcom wszelkich luksusów – w tym rozrywek. Co więc mają zrobić zgromadzeni w jednej z mniej atrakcyjnych dzielnic Edo dostarczyciele takowych rozrywek? Konstruktorzy mechanizmów, cyrkowcy… No i oczywiście wyżej wspomniany wytwórca fajerwerków, pochodzący z rodu z ogromnymi pod tym względem tradycjami Seikichi Tamaya? Łatwo zgadnąć, co mają zrobić: siedzieć jak myszy pod miotłą i uczciwie zarabiać na życie. Łatwo też zgadnąć, co mogą i chcą zrobić – stawać na głowie, żeby jakoś oszukać policję i omijając zakazy stworzyć coś z tego, co jest pasją ich życia.

Tym bardziej, kiedy do owej dzielnicy zawita nowa przybyszka. Dziewczyna imieniem Sora pojawia się w warsztacie Seikichiego, żądając ni mniej, ni więcej, tylko fajerwerku, który doleci na Księżyc! Prośba, którą doświadczony rzemieślnik, jakim mimo młodego wieku jest nasz bohater, od razu uzna za absurdalną… Ale czy na pewno? Może istnieje taki sposób, żeby wystrzelić fajerwerki, jakich nikt jeszcze nie widział – udowodnić, że jest się najlepszym nie tylko w Edo, nie tylko w Japonii, ale na całym świecie? Trzeba tylko jakoś poradzić sobie ze wścibskimi służbami porządkowymi, które strzegą surowych praw. Ale też służby porządkowe są zajęte ściganiem potwora, który pozbawia życia mieszkańców Edo, a poza tym Seikichi i Sora mogą liczyć na pomoc sąsiadów – bandy gotowych na wszystko oryginałów.

Zwracam od razu uwagę na niewystawioną ocenę za fabułę – mimo że w tej serii fabuła jest. Niemniej jej ocena w normalnie stosowanej skali jest całkowicie niemożliwa. Powyższe dwa akapity w miarę gładko zapowiadają, czego możemy się spodziewać: komedii, opowieści przygodowej, może jakiegoś wątku romansowego – w sumie wszystkiego, co tworzy popularną serię shounen. Historyczne czasy obiecują też efektowne walki, a wątek „kosmiczny” – jakieś nadprzyrodzone zjawiska. Z kolei kreska, na pierwszy rzut oka, sugerować może produkcję przeznaczoną dla widzów młodszych. Jednakże ta seria jest tak naprawdę czymś innym – to komedia, ale przede wszystkim parodystyczna, w której od początku do końca energicznie wykopywana jest „czwarta ściana” i w której mnożą się nawiązania do wszystkiego – od procesu tworzenia anime poczynając, a na innych popularnych tytułach (szczególnie powiązanych z osobami twórców) kończąc.

Elementy celowo anachronicznie – takie jak komputery, telewizory, telefony komórkowe i co tylko jeszcze wymyślicie – nie są tu tylko rekwizytami do gagów (jak było choćby w Samurai Champloo). Owszem – fabuła ma kilka gwałtowniejszych zwrotów i bardziej dramatycznych wydarzeń (w końcu po Edo naprawdę grasuje niebezpieczna bestia), a życie bohaterów kilka razy jest w niebezpieczeństwie. Problem polega na tym, że nigdy nie wiemy, kiedy daną sytuację da się rozwiązać (w miarę) zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, a kiedy pomoże spadający z nieba telewizor, wyświetlający dowody czyjejś winy, a ktoś wyciągnie zza pazuchy cudowny eliksir albo inny pistolet laserowy. Z tego powodu trudno mi powiedzieć, czy elementy „przygodowe” miały w ogóle budować jakieś napięcie i przynajmniej chwilami dramatyzm – czy też od początku do końca miał to być tylko jeden wygłup. Trudno przejmować się rozwojem fabuły, jeśli wiemy, że w dowolnym momencie z dowolnego kapelusza może zostać wyciągnięty dowolnych rozmiarów królik… Poza tym wyraźnie widać, że Oh! Edo Rocket mogłoby mieć dowolną liczbę odcinków. To, co wygląda na główne wątki, kończy się nieco za połową serii, natomiast sam motyw przewodni, czyli podróż na Księżyc, można by było tak naprawdę zamknąć w dowolnie wybranym momencie. Stąd mnóstwo „wypełniaczy” na tematy rozmaite – ale znowu, w tej serii właściwie to one stanowią „mięsko” na dość wątłym szkielecie fabularnym.

Bohaterów jest całe stado, nieszczególnie oryginalnych, ale pełnych życia i tak zróżnicowanych, jak to tylko możliwe. Ma to niewątpliwie dobrą stronę – bez względu na zainteresowania jest spora szansa, że znajdziemy tu jakiegoś ulubieńca. Z drugiej strony spora ich część pełni funkcje w zasadzie wyłącznie komediowe. I to z kolei jest ta zła strona – niezależnie od tego, jaki typ bohatera komicznego nas drażni, jest spora szansa, że będziemy musieli cierpieć tu jego obecność. Na dłuższą metę zdziwiło mnie zupełnie coś innego: przy tak licznej obsadzie i epizodycznej formule należałoby się spodziewać wątków przybliżających poszczególne postaci – nawet odsiewając „elementy komiczne” wystarczyłoby tego z nadwyżką. Tymczasem owo przybliżenie dotyczy dosłownie kilku osób, przy czym przynajmniej w jednym przypadku – Nishinosukego Akai – było na tyle dziwaczne, że zostawiło mnie z mocno mieszanymi uczuciami. Odniosłam też wrażenie, że twórca scenariusza, Shou Aikawa, zdecydował się na chytrą sztuczkę. Jego poprzednią serię, osadzoną w tej samej epoce Ayakashi Ayashi, zdjęto z anteny z powodu niskiej oglądalności – na co prawdopodobnie miała spory wpływ „za stara” obsada, składająca się z osób dorosłych. Tutaj „oficjalnym” bohaterem jest już prawidłowy „zapalczywy dzieciak”, czyli Seikichi, a partneruje mu równie smarkata Sora. Jednak oni właściwie nie zmieniają się przez całą serię – za to znacznie ciekawiej rysuje się starsze pokolenie, przede wszystkim „mistrz od wszelkich zamków” Ginjirou i właścicielka sklepu ze starzyzną, pani O­‑Ise. Zupełnie jakby Shou Aikawa, starając się dopasować do wymogów komercji, próbował przy tym pokazać to, co go naprawdę interesuje…

Studio Madhouse potrafi tworzyć anime o niebanalnej grafice – i pod tym względem ten tytuł wyróżnia się zdecydowanie na plus. Fakt: sprawia wrażenie, jakby zebrano wszystkich rysowników i każdemu kazano narysować postać w ulubionym stylu. Bohaterowie wyglądają, jakby zgromadzono ich z kilku innych serii: „młodsze pokolenie” w większości przypomina typowe i bardzo kolorowe postaci z shounen dla młodego widza (a Sora z wyglądu podejrzanie kojarzy się z bohaterką Eureka Seven); spora część „pokolenia starszego” rysowana jest bardziej „naturalną” kreską, kojarzącą się z poważniejszymi produkcjami; postacie komediowe to albo przypominające kreskówki z lat 70. „gnomy”, albo też dziwne osobniki o wielkich uszach i grubych wargach; znajdziemy nawet jednego androgynicznego bishounena... Trzeba jednak powiedzieć, że tak zwani statyści – tłum na ulicach, żołnierze i tak dalej – są już robieni jak spod szarej i nieciekawej sztancy. W podobnym stopniu jak bohaterowie zróżnicowane są projekty przedmiotów, pojazdów, a nawet tła. Wbrew pozorom jednak nie przeszkadza to w oglądaniu – widać, że rzecz robiono z pomysłem, a animacja pozostaje bez zarzutu także w scenach dynamicznych. Świetna jest także towarzysząca serii pełna energii muzyka, którą polecałabym także jako ścieżkę dźwiękową do posłuchania – owszem, miesza style i instrumenty, ale również „ma charakter”. Uwagę zwracają także animacja początkowa i obie animacje końcowe – wyrywające się z powielanego po tysiąc razy schematu i zapadające w pamięć. Ciekawostką jest to, że towarzyszącą czołówce piosenkę Oh Edo Nagareboshi IV wykonuje duet PUFFY, ze względu na przesadną komercjalizację nie cieszący się szczególnym uznaniem zachodnich fanów anime.

Istnieje spore grono widzów, którym taka formuła – chaotycznej zabawy, pełnej nawiązań do innych serii i mrugania okiem do widza – będzie odpowiadać idealnie. Trzeba tylko pamiętać, że całość można traktować wyłącznie z przymrużeniem oka – odradzam tym wszystkim, którzy chcieliby serii, która na koniec spoważnieje, pozbiera wątki do kupy i zafunduje oglądającym chwilę wzruszenia. Ostrzegam też (na wypadek gdyby ktoś czytał nieuważnie), żeby nie nastawiać się na opowieść „z epoki” i być przygotowanym na spadające telewizory. Oh! Edo Rocket to seria bez wątpienia zrobiona porządnie i pod wieloma względami dobra, jednak jej ocena bezpośrednio zależy od tego, czy utrafi w czyjeś poczucie humoru. Ja uczciwie przyznam, że bez wahania oddałabym ją za ciąg dalszy Ayakashi Ayashi. Ładnie zapakowaną i ze stosikiem moé-haremówek na dokładkę.

Avellana, 23 marca 2008

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Madhouse Studios
Autor: Kazuki Nakashima
Projekt: Shinji Aramaki, Takahiro Yoshimatsu
Reżyser: Seiji Mizushima
Scenariusz: Shou Aikawa
Muzyka: Yuusuke Honma