Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 6/10
fabuła: 6/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 4 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,75

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 26
Średnia: 7,65
σ=1,47

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Avellana)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kodomo no Omocha

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 1996
Czas trwania: 102×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Kodocha
  • こどものおもちゃ
Tytuły powiązane:
Gatunki: Komedia, Romans
Widownia: Shoujo; Postaci: Artyści, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność
zrzutka

Jeden z klasyków shoujo: opowieść o nastoletniej gwiazdeczce i jej perypetiach.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Poznajcie Sanę Kuratę: córkę utalentowanej i ekscentrycznej pisarki, gwiazdę programu dla dzieci „Kodomo no Omocha”, jedenastoletnią aktorkę, która stara się godzić sprawy zawodowe z życiem szkolnym. Niestety owo życie szkolne proste nie jest, ponieważ lekcje skutecznie dezorganizują chłopcy, których prowodyrem jest mający najlepsze zadatki na małego potwora Akito Hayama. Ale to przecież dopiero sam początek opowieści… Nie zdradzę za wiele, jeśli napiszę, że Sanie dość szybko udaje się nieco naprostować pokręconą osobowość owego młodzieńca. Nadal różnią się jak ogień i woda, ale zostają przyjaciółmi… Czy może jest w tym coś więcej? Tak naprawdę jednak romans w tej serii przez większość czasu schodzi na drugi plan. Na pierwszym jest żywiołowa (żeby nie powiedzieć – cierpiąca na ciężki przypadek ADHD) Sana i jej życie: praca, szkoła, oczywiście Akito… To właśnie Sana, obdarzona energią niezwykłą nawet jak na anime (gdzie tego rodzaju energiczny typ bohaterki jest całkiem częsty) odpowiada za popularność tej serii.

Kodomo no Omocha, luźna adaptacja mangi autorstwa Miho Obany (fabuła w późniejszych tomach i odcinkach zaczyna się już bardzo różnić), odniosła w Japonii sukces wystarczający na 102 odcinki serii telewizyjnej. Za sprawą fansubów zyskała także oddane grono fanów w Stanach Zjednoczonych, którzy narzekali na to, że tego rodzaju komediowe perełki nigdy nie trafią na amerykański rynek. Kiedy jednak niemożliwe stało się możliwe i seria (pod tytułem Kodocha) zawitała do Stanów, okazało się, że jej popularność nie jest jednak tak wielka, jak można się było spodziewać. Pierwsza połowa (do 51. odcinka) została wydana na DVD, jednakże z powodu słabej sprzedaży zrezygnowano z licencjonowania dalszej części. Czemu tak się stało, skoro wydawać by się mogło, że jest to recepta na sukces rynkowy: hałaśliwa, miejscami absurdalna komedia z wątkami romantycznymi, nie zawierająca niczego, co mogłoby ograniczać grupę odbiorców bądź zaniepokoić rodziców?

Na to pytanie może istnieć kilka odpowiedzi, z których żadna nie przekona raczej zagorzałych fanów tej produkcji. Po pierwsze, początkowe odcinki mogą naprawdę przestraszyć mniej odpornego widza hałaśliwością: przypuszczam, że terkocząca swoje kwestie z szybkością karabinu maszynowego Sana będzie działać raczej zniechęcająco na osoby, które dopiero zaczynają przygodę z japońską animacją. Z czasem można się przyzwyczaić, a co więcej – to właśnie jest ta cecha rozpoznawcza, która zadecydowała o sukcesie serii, jednak nie każdemu taki styl musi odpowiadać. Poważniejszym jednak problemem jest fabuła i tu niestety można mówić o braku doświadczenia i finezji zarówno autorki mangi, jak i scenarzystów anime. Oczywiście, celowe podkreślanie, że to historia dziejąca się w anime, może chronić przed częścią zarzutów: scenariusz jest w wielu miejscach ostentacyjnie i celowo nieprawdopodobny, nie siląc się nawet na udawanie opowieści „z życia wziętej”. Niemniej, jeśli już dla efektu dramatycznego zdecydowano się na wprowadzenie poważniejszych wątków, warto by zadbać o ich odpowiednie rozegranie i zakończenie. Na mnie znacznie gorsze wrażenie niż krzyki Sany zrobiły chwyty w rodzaju kiepskiego melodramatu telewizyjnego jako recepty na długoletnie problemy rodzinne albo lawiny schodzącej w idealnie wybranym miejscu i czasie. Jako zagrania komediowe to się może sprawdzać – jeśli pojawia się w wątkach potraktowanych serio, dowodzi tylko błędów warsztatowych. Ponadto gdzieś za połową serii żywiołowa komedia zaczyna zamierać, ustępując miejsca mało przekonującemu wyciskaczowi łez, pozwalającemu nam na rzadką przyjemność oglądania bohaterów przygnębionych przez większość czasu ekranowego i zwalającemu na nich wszystkie możliwe i kilka mało możliwych problemów. Zabrakło także jakiejś wyraźniejszej klamry, zamknięcia wątków: zakończenie anime sprawia wrażenie raczej wyczerpania się inwencji twórców (i środków budżetowych) niż świadomej artystycznej decyzji. Oczywiście wiem, że przy „tasiemcowych” mangach i anime to zjawisko częste, ale to nie znaczy, że godne pochwały. Należy też wspomnieć o komentującej wydarzenia (i niewidocznej dla bohaterów) maskotce serii – białym nietoperzu imieniem Babbit. Z czasem jego pojawienia w różnych wersjach coraz wyraźniej służą do wypchania zbyt krótkich odcinków i w pewnym momencie zamiast bawić zaczynają irytować (szczególnie, jeśli zamiast wprowadzić element komediowy „kładą” sceny poważniejsze).

Jednakże zupełnie co innego było przyczyną mojej całkiem prywatnej irytacji na Kodomo no Omocha. Wzbudziło ją pracowite zmarnowanie tego, co tak naprawdę mogło być największą siłą tej serii. Oto bowiem, co wcale nie jest takie oczywiste, udało się stworzyć wyjątkowo udane postaci głównych protagonistów. Sana i Akito mają charaktery skrajnie różne, a przy tym uzupełniające się pod wieloma względami. Odmienne podejście do życia sprawia, że wystarczy posadzić ich w jednym pokoju, żeby powietrze zaczęło iskrzyć… I nie mam tu wcale na myśli romansu, ale po prostu barwną i ciekawą relację między nimi. Obserwowanie ich koegzystencji i interakcji było dla mnie najlepszą częścią seansu. Tyle, że zostałam tej części szybko pozbawiona. Z jakichś powodów bowiem uznano, że im mniej czasu bohaterowie będą spędzać w jednym kadrze, tym lepiej. Już w pierwszej połowie Akito potrafi znikać na kilka odcinków, poświęconych perypetiom show­‑biznesowym Sany. W drugiej nie ma go przez większą część czasu, bo dla pewności bohaterka zostaje wysłana najpierw na kilkumiesięczne zdjęcia do filmu, a później do Ameryki. Oboje zresztą zostają zaplątani w wyjątkowo mało przekonujący wielokąt uczuciowy, co dodatkowo oddala ich od siebie. Amatorom romansów muszę jednak powiedzieć, że – jak pisałam wcześniej – tego typu wątki również zanikają na większą część drugiej połowy, wypływając nieśmiało pod sam koniec.

Przyznana postaciom ocena 7 jest efektem pewnego uśrednienia. Byłam naprawdę pod sporym wrażeniem tego, jak można pokazać „hiperaktywną bohaterkę shoujo", czyli typ, który wielu widzów (w tym mnie) zwykle doprowadza do furii. Żywiołowość Sany jest naturalna, a przy tym nie tak całkiem jednolita, jak może się to wydawać w pierwszym momencie. Ładnie pokazano, jak dziewczynka od dziecka żyjąca w świecie show­‑biznesu jest pod wieloma względami poważniejsza od rówieśników – i jak jej naturalny charakter potrafi stawać się w razie potrzeby wygodną maską, kryjącą uczucia. Dobry kontrast z nią stanowi Akito – milczący, zamknięty w sobie, ale niepozbawiony emocji i potrafiący lepiej niż ktokolwiek inny odczytywać prawdziwe nastroje Sany. Ich kontakty to nie prosta kombinacja optymistki i pesymisty – to bardziej złożona zależność, w której oboje potrafią dawać sobie potrzebne oparcie. Innymi słowy, za tę parę (przynajmniej tak, jak ich pokazano w pierwszej połowie) serii należy się dziewiątka jak obszył. Za obniżenie oceny winić należy postaci drugoplanowe. Naprawdę trzeba talentu, żeby przy 102 odcinkach ze znakomitej większości z nich zrobić papierowe ludziki, oparte na jednym, powtarzanym w nieskończoność gagu (przykładem może być nieszczęsny wydawca Onda, albo pewna para „zakochanych gołąbków”, zaprzyjaźniona z bohaterami). Anime zawodzi tam, gdzie seria shoujo zawodzić nie powinna – nie udaje się tu stworzyć sieci powiązań międzyludzkich, nawet niekoniecznie prawdopodobnej „życiowo”, ale spójnej, przekonującej i pozwalającej się przywiązać do postaci.

Oprawa graficzna jest przeciętna, co przy tak długiej serii nie powinno dziwić. Raziły mnie trochę zbyt duże głowy postaci dziecięcych, ale jeszcze bardziej – cienkie szyje, przypominające prosty kołek, na którym głowę osadzono. Poza tym projekty postaci były stosunkowo mało zróżnicowane – szczególnie w przypadku mężczyzn, którzy z oczywistych względów nie wyróżniali się fryzurą, zdarzyło mi się ileś razy pomylić bohaterów po prostu ze względu na ich podobieństwo. Animacja jest oszczędna, efekty super­‑deformed częste, a szczególnie w drugiej połowie rzuca się w oczy wielokrotne powtarzanie niektórych ujęć. To wszystko jednak nie stanowi wady dyskwalifikującej w przypadku serii, która z pewnością nie miała być nastawiona na oszałamiającą grafikę. O muzyce tak naprawdę nie mogę wiele powiedzieć – nie jestem pewna, na ile należy do niej zaliczyć popisy wokalne (albo raczej melorecytacje) Sany, traktującej to jako ulubiony sposób na rozładowanie stresu. Na pewno miłą odmianą jest odejście od typowego j­‑popu w piosenkach towarzyszących czołówkom i napisom końcowym – niestety jednak akurat tego rodzaju brzmienia niespecjalnie przypadły mi do gustu.

Jak już pisałam wcześniej, Kodomo no Omocha ma wiernych i zagorzałych fanów, jeśli więc ktoś lubi tego typu opowieści, powinien sprawdzić, czy przypadkiem nie zacznie się zaliczać do ich grona. Jak by nie patrzeć, ten tytuł jest w tej chwili zaliczany do absolutnej klasyki gatunku shoujo. Z drugiej strony jednak dość poważne wady warsztatowe mogą zniechęcić wielu widzów. Kodomo no Omocha ma zalety, które mogą zrównoważyć wymienione przeze mnie minusy – problem jednak polega na tym, że nie umiem z przekonaniem powiedzieć, że te zalety były warte spędzenia przed ekranem czasu potrzebnego na obejrzenie 102 odcinków.

Avellana, 17 sierpnia 2008

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio Gallop
Autor: Miho Obana
Projekt: Hajime Watanabe
Reżyser: Akira Suzuki, Akitarou Daichi, Hiroaki Sakurai
Scenariusz: Miharu Hirami
Muzyka: Jun Abe, Kei'ichi Tomita, Seiji Mutou