Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

2/10
postaci: 3/10 grafika: 4/10
fabuła: 1/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

3/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 3,00

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 79
Średnia: 4,97
σ=2,59

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Grisznak)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Koihime Musou

zrzutka

Fanserwis – 100%, fabuła – 0%, czyli kiepska haremówka z biustami bohaterek w rolach głównych.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Zastanawiacie się pewnie czasem, co powiedzieć, gdy świeżo obejrzane anime zrobi na was wielkie wrażenie. Owszem, ja również, gdyż przymiotnikami łatwo szafować. Ale są i serie, którym za całą recenzję wystarczyłoby krótkie „do kosza” i tak też najchętniej skwitowałbym Koihime Musou. Jednak, jako że serwis Tanuki przewiduje nieco dłuższe formy wypowiedzi, postaram się pokrótce uzasadnić taką, a nie inną ocenę tegoż dzieła.

Główna bohaterka serii to Kanu… Nie, wróć, zasadniczo nawet nie tyle Kanu, ile jej biust, rozmiarów wyjątkowo słusznych. A zatem zacznijmy od nowa – głównym bohaterem Koihime Musou jest biust Kanu, wędrownej wojowniczki, której rodzina zginęła z rąk bandytów. Kanu, nie chcąc, aby kogokolwiek spotkało podobne nieszczęście, włóczy się po świecie i walczy z bandytami, w międzyczasie dorabiając w mijanych miastach jako kelnerka. Niezależnie od miasta (a rzecz ponoć dzieje się w średniowiecznych Chinach) i lokalu, Kanu zawsze musi pracować w kostiumie pokojówkopodobnym – nie od dziś wiadomo bowiem, że dawni Chińczycy mieli bzika na punkcie meido. Podczas jednej z takich wypraw Kanu spotyka Rin Rin – lolitkę o ego i charakterze odwrotnie proporcjonalnym do jej wzrostu. Po krótkiej utarczce wychodzi na jaw tragiczna przeszłość Rin Rin (została sierotą w podobny sposób, jak Kanu) i obie panie zaprzysięgając sobie siostrzaną miłość, ruszają w dalszą drogę razem, równie wprawnie operując włóczniami, co fanserwisem.

To by było tyle, jeśli chodzi o fabułę – dla ścisłości dodajmy, że po drodze Kanu i Rin Rin spotkają wiele innych kobiet. Jest kilka wspólnych cech łączących wszystkie: pierwsza z nich to biusty. W świecie Koihime Musou (czyli w owych rzekomych Chinach) kobieta może mieć wyłącznie biust rozmiarów dojrzałych melonów lub nie mieć go praktycznie wcale – stanów pośrednich brak. Dalej, nasze Chiny są krajem niezwykle silnie sfeminizowanym – mężczyzn tu tylu, co kot napłakał, zaś wszelkie odpowiedzialne stanowiska, od polityków przez generałów po wojowników i naukowców, zajmują kobiety, rolą mężczyzn jest zaś robić za bandytów, których nasze panie tłuką – spełnione marzenie Susan Sontag, nieprawdaż? Przy takim układzie nie dziwi, że nasze panie często ignorują facetów i tworzą pary między sobą – wszak fanserwis yuri zawsze dobrze się sprzedaje, już w Chinach wieki temu zdawali sobie z tego świetnie sprawę. Nieliczne samce pojawiają się w końcowych odcinkach, głównie po to, aby widz nie miał wrażenia déjà vu z Seksmisji Machulskiego.

Skoro cała fabuła sprowadza się do biegania i machania włóczniami oraz biustami, cieszyć się można, że seria liczy tylko dwanaście odcinków. Niestety, owo „tylko” jest tu użyte nieco na wyrost – gdzieś tak w połowie Koihime Musou człowiek zaczyna bowiem zastanawiać się, o co chodziło twórcom. W porządku, fanserwis rzecz święta, ale coraz większe stado lolitek oraz pań, których miseczki mogłyby nawet Ciccolinę wpędzić w kompleksy, najwyraźniej nie ma co robić, więc co odcinek zajmuje się jakimś głupim zadaniem typu „szukamy skarbu”, „łapiemy potwora”, „kąpiemy się w gorących źródłach” itd. Problem polega na tym, że w żaden sposób nie posuwa to fabuły do przodu. Czekamy na coś, co pchnie akcję dalej, nada wydarzeniom zaprezentowanym w Koihime Musou sens – i równie dobrze możemy czekać na Godota. Żeby było zabawniej – w ostatnich odcinkach twórcy na chwilę przypomnieli sobie o fabule – ale tylko na chwilkę.

A teraz najlepsze – Koihime Musou jest bardzo swobodną, ale jednak, adaptacją starochińskiej powieści Luo Guanzhonga Dzieje Trzech Królestw. W którym miejscu to widać? Ano co jakiś czas niektóre bohaterki wygłaszają natchnione sentencje o wojnie, pokoju, zniszczeniu i tym podobnych atrakcjach, gdzieniegdzie pada coś na temat wydarzeń, które rozegrają się w przyszłości. Nie jest to pierwsza seria bazująca na owej powieści (podobnie rzecz się miała z równie ambitnym tytułem, jakim był Ikkitousen). Można by skonstatować, że Japończycy naprawdę nie lubią Chińczyków, w ten złośliwy sposób zabawiając się z klasyką ich literatury. Dziwi was to? No to wyobraźcie sobie takich np. Krzyżaków zrobionych przez Niemców w podobny sposób, jak Koihime Musou. Oj, nie byłoby do śmiechu niektórym, idę o zakład. Ale to raczej dygresja. Warto natomiast nadmienić, że z epicką opowieścią o wojnie, jaką są Dzieje Trzech Królestw, nasza seria ma tyle wspólnego, ile Yattaman z Neon Genesis Evangelion.

Od strony graficznej Koihime Musou prezentuje się przeciętnie – styl rysowania postaci do złudzenia przypomina gry eroge (jedna z nich posłużyła tu za pierwowzór), a kostiumy pań nierzadko robione są w ten sposób, by jak najwięcej uwydatnić, pokazać lub odkryć. Spodobał mi się wygląd miast – taki szczegół, ale jednak pokazujący, że ktoś tam starał się w jakiś sposób pokazać te Chiny. Gdy bohaterki płyną statkiem, ten faktycznie przypomina chińskie żaglowce. Choć za eksperta w tej dziedzinie się nie uważam, mogę stwierdzić, że ten jeden drobny aspekt jakoś się twórcom udał. Poza tym, choć to kwestia gustu, dość wysoko oceniłbym opening – Flower of Bravery w wykonaniu zespołu fripSide (ach ten engrish…). Megainfantylny ending (tego samego zespołu, co ciekawe) pominę milczeniem, choć klimatem pasuje do serii jak ulał.

Zainteresowanych przygodami biustu Kanu i jego właścicielki odsyłam do samej serii – choć po prawdzie trudno mi uczciwie polecić Koihime Musou komukolwiek. To po prostu jeszcze jedno głupawe anime nastawione na fanserwis. Gdyby choć było śmieszne – może wtedy moja ocena byłaby ciut wyższa, ale humoru tu nie stwierdziłem – chyba że sięga on takich Himalajów subtelności, iż jest niezrozumiały dla prostych ludzi mojego pokroju. Wyżyny dowcipu tej serii to scena, w której dwie dziesięciolatki kłócą się o to, która ma większy biust i sprawdzają to empirycznie w krzakach. Doprawdy, boki zrywać. Zostają fani, którym do szczęścia wystarczy podwójne D lub lolitki – jednego i drugiego znajdą tu pod dostatkiem. Jednak im z zasady niewiele potrzeba do szczęścia. Aha, dlaczego dałem aż dwa na dziesięć w ocenie? Ten jeden punkt wywalczył Kohimie Musou opening.

Grisznak, 1 października 2008

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Doga Kobo
Autor: BaseSon
Projekt: Miwa Ooshima
Reżyser: Nobuaki Nakanishi
Scenariusz: Gou Zappa