Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 7/10 grafika: 6/10
fabuła: 5/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 6 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,50

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 32
Średnia: 6,34
σ=2,04

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Wlasne (fm)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Kyouran Kazoku Nikki

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2008
Czas trwania: 26×24 min
Tytuły alternatywne:
  • 狂乱家族日記
  • Family Frenzy Diary
zrzutka

Rodzinne szaleństwo w nietypowym wydaniu. Koktajl wybuchowy, ale bardzo nierówny.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Praktycznie za każdym razem, gdy recenzent wytknie dziury lub nielogiczności w scenariuszu, słyszy od oburzonych czytelników: „To nie ma być prawdziwe życie! To jest anime! Tu wszystko jest możliwe!”. Odnoszę wrażenie, że opisywana tu seria powstała właśnie po to, żeby przetestować odporność i cierpliwość takich osób. Naprawdę wszystko, ale to wszystko, ma być możliwe? Ależ proszę bardzo!

Oto bowiem dawno, dawno temu potężny demon Enka omal nie zniszczył naszej pięknej planety. Na szczęście został pokonany, ale przed śmiercią zapowiedział, że w odległej przyszłości jedno z jego „dzieci” dokona dzieła zagłady. I wszystko wskazuje na to, że owa odległa przyszłość właśnie nadeszła – Cesarska Agencja ds. Nadnaturalnych Fenomenów wykryła kilka istot, noszących „geny zagłady”. Istot, które mogą zniszczyć świat. Z potencjalnym problemem postanowiono poradzić sobie w sposób nietypowy. Zamiast trefne towarzystwo nabić w armatę i wystrzelić w kosmos, postanowiono… Stworzyć im doskonałe warunki życia. Ostatecznie ktoś będący członkiem kochającej się rodziny pomyśli dwa razy, zanim zrobi coś, co tej rodzinie by zaszkodziło – a niszczenie świata bez wątpienia do takich czynności by należało. Poza tym mając wszystkie „dzieci Enki” w jednym miejscu, można je łatwiej obserwować, jest też szansa, że ewentualne problemy rodzina rozwiąże we własnym gronie, bez wyciągania brudów na zewnątrz.

I tak właśnie pracownik Agencji, Ouka Midarezaki, dowiaduje się, że ma kierować tym projektem – to znaczy w ekspresowym tempie nabawić się żony i gromadki adoptowanych dzieci. W dodatku, jak łatwo zgadnąć, nie są to osoby zwyczajne i przeciętne. Jego żona, Kyouka, to wszechmocna i wszechwiedząca (w każdym razie często to powtarza) bogini, która z jakichś przyczyn ma postać mocno nieletniej dziewuszki z kocimi uszkami i ogonkiem. Dzieci natomiast… Gromadka pociech składa się z Ginki – transseksualnego syna mafioza, Yuuki – cichutkiej dziewczynki będącej od lat ofiarą przemocy domowej, Teiki – mówiącego lwa, króla wszystkich zwierząt, Hyouki – cyborga, będącego potężną bronią biologiczną oraz meduzy Gekki. Tak, meduzy. Nieco później do tego grona dołączy jeszcze Chika – dla odmiany w miarę zwyczajna (przynajmniej pod względem biologicznym) nastolatka. O życiu takiej rodziny można napisać wiele, ale na pewno nie to, że może być nieciekawe…

Biorąc pod uwagę, że twórcy przed przystąpieniem do pisania scenariusza wymontowali z wyobraźni wszystkie hamulce i pochowali ograniczenia prędkości, dziwić może to, że seria jednak nie przekracza pewnych granic. Owszem, jest to żywiołowa i chaotyczna (miejscami zbyt żywiołowa i chaotyczna, ale o tym później) komedia z wyraźnymi elementami parodystycznymi, nie stroniąca przy tym od fanserwisu. Jednak humor nie przekracza granicy dobrego smaku, a co ważniejsze – istnieją rzeczy, które nie są wyśmiewane. Owszem, część sentymentalnych lub dramatycznych scen sprawia wrażenie celowo kiczowatych i przerysowanych, ale nikt nie próbuje kpić z uczuć bohaterów ani z ich przywiązania do nietypowej rodziny. Zdaję sobie sprawę, że mogę być w mniejszości, ale tym, co odrzucało mnie od tytułów takich jak Excel Saga było zawsze okrucieństwo twórców wobec własnych postaci, które były tylko jeszcze jednymi elementami do ośmieszenia i wyszydzenia. Tutaj jest inaczej – nie twierdzę, że całość jest psychologicznie wiarygodna, ale ma w sobie więcej wewnętrznego ciepła niż oczekiwałam. Również fanserwis nie przekracza pewnych granic – przede wszystkim, ku mojemu głębokiemu zdziwieniu, okazało się, że w zasadzie darowano sobie wszelkie podteksty związane z „lolitkowatością” Kyouki. Przypuszczałam, że szybko odłożę serię, zniesmaczona pomysłem (nawet formalnego) małżeństwa dorosłego faceta i kobiety, która całkiem przypadkiem wygląda jak dziecko – tymczasem wątek ten został poprowadzony na tyle z wyczuciem i nienachalnie, że nie przeszkadzał mi w ogóle.

Szczerze jednak mówiąc, twórcy nie poradzili sobie z własnym materiałem – pomysły wymknęły się spod kontroli i rozbiegły we wszystkie strony jednocześnie. Większość odcinków opowiada odrębne historie, opierające się przede wszystkim na schemacie „szalona rodzinka rujnuje/naprawia komuś życie” – wyjątek stanowi wepchnięta w środek i niepołączona z niczym historyjka o kociouchej demoniczce. Podejmowane są jakieś próby stworzenia wątku głównego – początkowe założenia, czyli próba identyfikacji niebezpiecznego „dziecka Enki” oraz utrzymanie projektu mimo sprzeciwu części zwierzchników Agencji, dają nawet spore możliwości. Ostatecznie jednak z mnóstwa aluzji nic nie wynika, a fragmenty informacji o tym, co się dzieje „za sceną” nigdy nie łączą się w spójny obraz. Zamiast tego w finale otrzymujemy kilkuodcinkową kulminację, która nie rozwiązuje praktycznie żadnego z wątków i której nie udaje się zbudować odpowiedniego napięcia. Poza tym spora część odcinków mogłaby tak naprawdę skoncentrować pokazane wydarzenia w krótszym czasie. W efekcie, o ile oglądana w małych dawkach seria jest po prostu silnie chaotyczna (czy to wada, czy zaleta – to już zależy od indywidualnego odbioru), o tyle większa porcja mogłaby dla odmiany stać się po prostu nudna.

Całkiem sympatyczne wydały mi się natomiast postaci. Owszem, praktycznie każdego z bohaterów pierwszo- i drugoplanowych oparto na jakimś schemacie, zwykle dobrze znanym i na ogół celowo przerysowanym. Udało się jednak nie zrobić z nich kompletnej bandy idiotów, a przy tym warto zauważyć, że poszczególne charaktery poprowadzone są konsekwentnie i nie ulegają nagłym zmianom zależnie od potrzeb scenariusza. Wydobyto za to cały humor płynący z umieszczenia pod jednym dachem tak zróżnicowanej gromadki – nie trzeba znać dobrze japońskiego, by zauważyć różnice w sposobie wyrażania się poszczególnych członków rodziny. W polubieniu postaci pomaga na pewno to, o czym pisałam wyżej – twórcy nie próbują szydzić z ich uczuć, a ich przywiązanie do innych wypada dość naturalnie (nawet jeśli w sumie wzięło się praktycznie znikąd). Do barwnych członków rodu Midarezaki dobrano równie barwne postaci drugoplanowe, wśród których znajdą się między innymi magical girl (z charakterem kontrastującym ze słodkim wyglądem), shinigami oraz bardzo szalony naukowiec, o całym stadzie małp nawet nie wspominając.

Warto zauważyć, że o ile seria czerpie całymi garściami z dorobku japońskiej animacji, o tyle czyni to w sposób nieco inny niż zazwyczaj. Motywy i postacie wyciągane są nie po to, żeby je obśmiać, ale raczej w celu stworzenia pastiszowego koktajlu, w którym każdy z widzów będzie mógł rozpoznać znajome elementy. Znajdą się tu rzeczy widoczne niemal dla każdego (skoro mamy królewskiego lwa, to musi się pojawić i biały lew), ale i wymagające sporego obycia i znajomości starszych serii (białe szarfy i malunki na ciele pojawiającej się w ostatnich odcinkach dawnej podwładnej Kyouki to „strój”, w jakim pokazywane były bohaterki serii Neo Ranga). Ponieważ jednak brak tu praktycznie bezpośrednich nawiązań do innych tytułów, ich nieznajomość nie będzie przeszkadzała w oglądaniu – po prostu nie będzie się wiedziało, że ten czy inny ozdobnik są skądeś zaczerpnięte. Swoją drogą, w sumie jest to jeden z najbogatszych pastiszów, jakie zdarzyło mi się widzieć, nie sprawiający przy tym wrażenia jadącego wyłącznie na starych dowcipach i tysięcznym nabijaniu się z gundamów.

Grafika jest obłędnie wręcz kolorowa, całość narysowano czystymi, wyraźnymi liniami – w sumie jednak widać, że seria nie miała wysokiego budżetu. Projekty postaci dalszych planów są mało charakterystyczne, a ich wygląd kojarzy się raczej z serią z połowy lat 90., z „kanciastymi” twarzami i nieproporcjonalnie wielkimi (nawet jak na anime) oczami. Można to jednak potraktować jako rodzaj konwencji, podobnie jak bez wątpienia celowo kiczowate projekty strojów czy robotów i innych maszyn. Animacja jest nierówna – sporo jej wad jest ukrywanych dzięki ładnie zaprojektowanym i dynamicznym nieruchomym panelom albo nietypowym ujęciom „kamery”, trudno jednak nie zauważyć, że gwałtowny ruch deformuje postaci, podobnie jak pokazywanie ich z oddali zamienia je w lalki. Muzyka jest odpowiednia do obrazu, sama w sobie byłaby chyba raczej dosyć przeciętna. Wyróżnia się czołówka, w której dynamicznej (i dość absurdalnej) piosence Chousai Kenbo Sengen towarzyszy niemal stroboskopowy kalejdoskop ujęć. Wersji napisów końcowych dostajemy za to aż osiem: w każdym przypadku z odrębną animacją i piosenką śpiewaną przez seiyuu któregoś z członków rodziny Midarezaki. Warto zwrócić na nie uwagę, bo wprawdzie wokalnie są nierówne, ale stanowią swoisty „komentarz” do danej postaci.

Kyouran Kazoku Nikki to seria znacznie lepsza, niż można się było spodziewać, ale niestety znacznie gorsza, niż mogłaby być. W ogólnym szaleństwie zabrakło metody, przez co całość dla sporej części odbiorców może być zbyt chaotyczna i mało wciągająca. Trudno oprzeć się wrażeniu, że twórcy nad koncepcją tego tytułu pracowali w stanie ducha, który moi znajomi określają tajemniczym mianem „ciężkiej fazy”. Czy owa „faza” udzieli się także widzom? Na to pytanie, niestety, nie potrafię odpowiedzieć.

Avellana, 23 listopada 2008

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Nomad
Autor: Akira
Projekt: Makoto Koga
Reżyser: Yasuhiro Kuroda
Scenariusz: Mamiko Ikeda
Muzyka: Tomoki Kikuya