Komentarze
Kidou Senshi Gundam 00 [2008]
- Seria 9/10 imo : Dranzerpl : 24.11.2015 15:32:28
- It's Beautiful! Druga seria utwierdziła wspaniałość i egzystencję Gundamów. : yuki88 : 26.04.2012 16:59:32
- Zombies are back to eat your brains! : nekobasu : 17.08.2011 00:15:59
- komentarz : ... : 22.07.2011 04:35:51
- komentarz : NatiChan : 7.07.2011 00:28:48
- komentarz : mareczek65 : 16.12.2010 13:36:28
- komentarz : mokopl : 15.12.2010 23:59:26
- wow! : Chizura-chan : 23.07.2010 22:31:47
- ja lubie to : AkiNebula_e : 27.06.2010 23:54:28
- Kopia Zety : Broken Fang : 17.02.2010 09:43:54
Seria 9/10 imo
It's Beautiful! Druga seria utwierdziła wspaniałość i egzystencję Gundamów.
PS. Nie dziwię się że niektórym może się nie podobać seria jeśli ktoś nie gustuje w mechach ale każdy ma swój rodzaj anime który uwielbia a moim właśnie są mechy ^^
Zombies are back to eat your brains!
Od razu rzuca się w oczy brak polityki. W pierwszym sezonie odgrywała dużą rolę i chociaż czasami gadające głowy spowalniały akcję praktycznie do zera, robiły za to fajną podkładkę do fabuły. Political fiction było na niezłym poziomie – już samo wyeksponowanie wątków ekonomicznych w serii o mechach jest godne uwagi. Tymczasem w dwójce w miarę logiczna i zróżnicowana scena polityczna ustąpiła miejsca kilku marionetkowym organizacjom (Federacja, A‑laws, Kataron), którym przypadło mniej więcej po jednej IdeiTM na każdą i które po kolei wyskakiwały na scenę, by wypowiedzieć swoje banalne i naiwne kwestie.
W czym zresztą i tak nie mogły oczywiście przebić głównych bohaterów. Tu muszę się przyznać, że podobnie jak autor recenzji uwierzyłam na chwilę, że umarli naprawdę umarli i Celestial Being (czy też raczej „Celestjal Biijing”, jak to mają w zwyczaju wymawiać nazwę tej organizacji wszyscy zainteresowani) będą się musieli trochę nagimnastykować, żeby posklejać nowy skład z niedobitków. Ale gdzie tam! Najwyraźniej śmierć bohatera jako przeszkoda w jego powrocie do akcji to przeżytek z czasów, gdy scenariusze pisały dinozaury. Po prostu twórcy na chama wyciągnęli wszystkich z grobów, żeby z tego anime zrobić farsę ostateczną!
Zgoda, w porównaniu z pierwszym sezonem Setsuna w zasadzie przestał się zastanawiać, czy jest/nie jest/będzie/nie będzie Gundamem, Tieria skończył ze swoimi fochami, Allelujah przynajmniej przez większość swojego czasu antenowego nie musi z płaczem przekonywać Halleluja, że tenże jest zły i niedobry (swoją drogą: cóż to za bystrzackie posunięcie z tą wymianą „h” w imieniu z ostatniego miejsca na pierwsze!), Louise nie jest już rozpieszczonym bogatym bachorem i tak dalej, i tak dalej. Ale co z tego, skoro w swoich nowych wcieleniach ci, co byli nudni i bezbarwni, są zasadniczo dwa razy nudniejsi i bezbarwniejsi, a ci, którzy rokowali (jak Lockon albo, ewentualnie, Christine), dziwnym trafem akurat nie wstali z grobu, tylko się w nim przewracają, oglądając poczynania swoich nędznych zamienników? Małym wyjątkiem jest Louise, której tragedia rodzinna wyszła trochę na dobre – ale za to kliknij: ukryte nie dość, że ma teraz zaawansowaną psychozę i kwękającego Saijego na karku, to jeszcze Ribbons postanowił z niej zrobić Innowatora. Dżizas!
A przy okazji wstawania z grobu: dlaczego, ale to DLACZEGO musiała powrócić tak nieskończenie frajerska imitacja złej postaci jak kliknij: ukryte Ali Al‑Sacheez?!? Przysięgam, już samo zdziwione powtarzanie w kółko PEŁNEJ WERSJI JEGO IMIENIA przez Setsunę wywołuje we mnie akrobacje flaków. I oczywiście, zapewne dla symetrii, tzn. żeby mnie ostatecznie dobić, twórcy przywrócili również do życia skończenie frajerską imitację frajerskiej postaci, czyli kliknij: ukryte Patricka Colasoura (to ten ciul, który podwala się do Kati Mannequin). Btw nie to, żebym uważała powrót tych palantów za tak wielki spoiler, ale może ukrycie ich imion powstrzyma kogoś, kto to czyta, od mdłości… Przynajmniej tyle mogę zrobić dla Przyszłości Ludzkości, zainspirowana przemowami Setsuny…
Którego to pierwszosezonowe rozkminy na temat jego aktualnej lub potencjalnej gundamowej tożsamości naprawdę były stokroć lepsze niż gadki, które serwuje nam w sezonie drugim. Myślę, że facet w pewnym momencie po prostu zapomniał puknąć księżniczkę Marinę Ismail i to go zgubiło: zamiast ocalić siebie przed frazesami o Powszechnym Porozumieniu Ludzkości (Amen), a ją przed kliknij: ukryte pisaniem przaśnych piosenek i emitowaniem ich nieznanymi sposobami w radiu o zasięgu wszechświatowym, pogrążył ich oboje (i widzów, przy okazji) w egzystencjalno‑modlitewnym sosie o konsystencji kwaśnej śmietany, który to sos nazywa naszą przyszłością. Gundamie, ratuj!
Speakin' of Gundam… Że też twórcy sami się nie kapnęli, że kliknij: ukryte sto mechów z Trans‑Amem robi stukrotnie mniejsze wrażenie niż jeden. Technologiczny improvement to zawsze jeden z miodniejszych aspektów serii o gundamach, ale w sytuacji, gdy obowiązuje zasada „co odcinek to pojedynek”, inżynierowie nie nadążają z wymyślaniem coraz lepszych zabawek, a konkurencja z ich masową multiplikacją… to człowiek naprawdę przestaje się podniecać kolejnym Twin Drivem. Nic więc dziwnego, że przy rosnącej w ciągu geometrycznym liczbie wypasionych mechów końcówka serii przerodziła się ostatecznie w kliknij: ukryte grupową spowiedź głównych bohaterów: gdy gundamskie lasery przestały się już mieścić na ekranie, graficy dali scenarzystom sygnał, że konflikt należy rozwiązać werbalnie (oraz, tradycyjnie, przez rozbieranie się. Bo nic tak nie studzi bojowych zapędów jak widok bezsutnej klaty przeciwnika!). Dzięki temu zabiegowi zakończenie powinno zostać, podobnie jak produkty McDonaldsa, nasączone środkiem przeciwwymiotnym: takiego nagromadzenia gadek o Przyszłości Ludzkości nie uda się uzyskać nawet po odwirowaniu pomnożonych przez siebie Seeda i Seeda Destiny!
I gdy wreszcie w ramach pożegnania Lockon Stratos II zapowiedział na grobie swojej rodziny, że OD TERAZ idzie zostać Gundam Meisterem, to cóż mogłam mu odpowiedzieć, ja, nieszczęsny Widz, Który Dotrwał Do Końca Serii? Miałam tylko taką alternatywę: „To coś ty, na miłość gundamską, robił do tej pory przez 25 odcinków?!?” albo „A idź w cholerę!!!”. I wybrałam to drugie.
Pierwsza seria zostawiła mnie z pytaniem „jak oni zamierzają wskrzesić połowę głównej obsady?” i sposób, w jaki to rozwiązali był totalnie… banalny. Tak prosty, że nigdy bym na coś takiego nie wpadła. Sama historia posuwa się do przodu miarę równym tempem i nie wyskakują nagle nie wiadomo z czym (zazwyczaj). Wielkich dziur też jakoś nie było. W sumie to dawno się nie wciągnęłam do tego stopnia, jak tutaj. 9 za fabułę spokojnie.
Bohaterowie to, jak widzę, bardzo kontrowersyjna sprawa, zwłaszcza panna Pacyfistyczna Księżniczka, którą bardzo polubiłam. Dwa podstawowe powody:
- jak powiedziała, że walczyć nie będzie, to nie walczyła do końca – ile razy było tak, że potem ktoś miał wielkie rozdarcia, no bo, ech, to takie straszne! kliknij: ukryte Saji przykładem W końcu jak się czegoś naprawdę nie chce, to się tego nie robi, chyba że jest się naprawdę przymuszonym, a ona akurat nie była,
- wcale nie była aż taka bezużyteczna, no. Ostatecznie jej relacje z Setsuną wpłynęły też na jego 'zdanie', a przynajmniej pomogły uzmysłowić mu jego nastawienie (patos!). Chociaż akcja z przedszkolem była już absurdem, też się Matka Teresa znalazła.
Louise zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie. Lubiłam ją w 1 serii, ale po tamtych wydarzeniach zaczęłam się zastanawiać, co z niej wyrośnie. Przestała być typem słodkiej idiotki i zaczęła działać. Rzadkość, bo często takie panienki po prostu zapadają w depresję. Inną sprawą jest Saji, który z sympatycznego gościa bez konkretnego charakteru i własnego zdania, stał się zwyczajnym Shinjim z Evangelionów. W złym tego znaczeniu. Jak można się aż tak emocić z takich bzdur (bo ostatecznie kopnąć się w tyłek i zacząć coś robić nie jest aż tak trudno!), to ja nie rozumiem. A już tym bardziej nie potrafię zrozumieć, jak można być takim naiwniakiem (sprawa z Kataronem z początku serii). Pan Mesjasz wcale takim mesjaszem nie był. Jasne, brał na siebie wszystkie grzechy świata, ale po części to były też jego grzechy, nie? kliknij: ukryte Jakby nie patrzeć, to on zabił Anew, a potem pokutował przez ciosy Lyle'a. A to tylko jeden z przykładów. Mi się właśnie podobało w nim to, że pokazywał taką siłę. A jednocześnie nie robił za gościa bez serca.
Czy tylko dla mnie Tieria to idealny materiał na bohatera co najwyżej kiepskiego yaoi? Gość był świetny, ale niektóre z jego akcji mnie po prostu rozbrajały. To przekraczało momentami granice najczystszej braterskiej przyjaźni. Niemniej jednak, zdecydowanie zaplusował zmianą charakteru. Jego relacje z resztą grupy też uległy sporej zmianie, co, według mnie, było po prostu genialne. Btw, jak dla mnie, to on był nawet bardziej Mesjaszowaty niż Setsuna. Ach ta ostatnia scena z nim! Allelujah… taaak, jego pozostawię bez komentarza. Ale Halleluj…i trochę brakowało momentami. Soma Pieries ewidentnie była jedną z lepszych postaci z rozdwojeniem jaźni, na jakie trafiłam. Tylko czemu mi tak trudno uwierzyć, że jej relacje z tym pułkownikiem (który też był niezły IMO, szkoda, że taki stary) były tylko jak córki/ojca? Niekiedy w każdym razie. Nie potrafię zrozumieć też tych wszystkich ataków na Lyle'a. Taaa, Neil był lepszy. I co? Za dużo porównań. To nie była ta sama postać, zasłużyła się czymś innym! Wkurzała mnie za to niemiłosiernie Feldt. kliknij: ukryte A ta scena z kwiatkiem była po prostu żałosna. Dziewczyno, 2/3 całej serii bujasz się w Lockonie, a potem nagle przestawiasz się na Setsunę? Naczytałam się za dużo romansideł, fakt, ale takie akcje mnie w ogóle nie przekonują. Wolę jak wszystko idzie w swoim tempie, a wyskakuje tak nagle. Innowatorzy akurat wcale złych nie przypominali, to się twórcą nie udało. Mieli swój urok, ale antagoniści z nich marni. Częściej to mi się śmiać chciało z ich Wielkich Monologów, w których głosili chęć Władzy nad Światem.
Muzyka to istna perełka! Tła pasowały i zdecydowanie dodawały klimatu serii. Openingi i endingi pasowały tekstem, melodia awww, to jeszcze animacja ładna. Podobało mi się to, jak połączyli nieco 1 z 2 endingiem. Fajny efekt, jak ktoś je ogląda!
Do animacji też się nie przyczepię. Efektowne walki (w dodatku nie nudne), piękny kosmos i świetny chara desing. Czego tu chcieć więcej? (dobra, poza sposobem na rozpoznawanie płci Innowatorów, jak to było wspomniane w recenzji)
Z wad, a może raczej powodów do śmiechu, wymienić mogę dwie. Po pierwsze: kto bohaterom wymyślał imiona?! Naśmiewałam się z takich „perełek” jak Aeolia, H/Allelujah i masy innych, przy pierwszym sezonie. Ale jak doszło do mnie, że występuje tutaj Healing, Bring, Revival i kilka w ten deseń, to zwątpiłam. Inna sprawa, to nazywanie znajomych Imieniem i Nazwiskiem, w końcu to Najważniejsza Reguła. Nie dało się powiedzieć „Saji”, tylko przez połowę odcinków było „Saji Crossroad”. I tak dalej. Jeśli to miało dodawać powagi… to dodawało komedii.
A tak ogólnie, to był to dowód, że świetne anime jeszcze się da zrobić. Nie, nie oglądałam jeszcze innych Gundamów i może to nawet lepiej, bo nie mam aż takiego porównania (poza tym do drugiej serii Code Geassa, którą również uwielbiam). I tym sposobem wystawiam maksymalną ocenę. Kawał dobrej roboty, na którą warto poświęcić te 20 godzin. Polecam!
-musi byc facet w masce
-musi byc statek ktorego zaloga ma zawsze pod prad
-musi byc strzal z wielkiego dziala
-musi byc ostrzezenie od kogos ze dzialo strzela do wszystkich obenach na arenie dzialn wojjenych
wszystko to bylo w Gundam 00 s2, seria fajna porzadni bochaterowie wreszcie w normalny nie dziecinny sposob pokazne romansy(lockon i ta innowatorka na ostro ze tak powiem bylo luzko nawet, setsuna i ksiezniczka z dystansem ale tez fajnie) wreszcie bochater ktory pomiajac misyjnosc itp. sprawy zamiast sie rozplakac zmianil sie i stawil czola przyszlosci i zakcptewal masakryczna przeszlosc choc pomysl wsadzenie goscia ktory zabil wlasnych rodzicow do gundama zamiast do psychiatryka troche razi. To co wedlug mnie jest plusem wzgledem seed'a i destyn'y bardziej normalni bochaterowie zamist plakac na klanie np, noriega pije ile wlezie jak w zyciu. Z tych trzech ostanich serii see, destyni, 00 to wlanie 00 zwlaszcza s2 wydaje sie byc dla mnie przynajmniej najepsza seria i gdy wlasnie nie pwoielnych kilaka schematow z seed i destyn byl by jeszcze lepszy. djae 9/10 calosci
wow!
ja lubie to
Kopia Zety
8/10 bym dał
W zasadzie jedyną uciążliwą dla mnie wadą okazał się fakt, że fabuła obu serii składa się w całości z szeregu szczęśliwych/nieszczęśliwych zbiegów okoliczności. Ilość akcji w stylu „nie dobiję Cię, bo: walka z Tobą jest sensem mojego życia / tak będzie zabawniej” najpierw doskonale wpisuje się w pojęcie 'absurdu', potem jednak opuszcza jego granice na koszt 'przejedzenia'.
Poza tym nic by się chyba twórcom nie stało, gdyby raz kiedyś nie irytowali widzów i pozamykali wszystkie wątki. Oczywiście ma być jeszcze film, ale nie spodziewam się jakoś poruszenia na nowo zawieszonych w powietrzu wątków, a raczej kolejnej krótkiej przygody z udziałem znajomych twarzy, ew. wydłużonego odcinka specjalnego, który będzie dla tej serii tym, czym „wizyta w gorących źródłach” dla haremówek.
Na plus na pewno w Gundamie mogę wyróżnić muzykę i grafikę. W skali 1/10 dałbym Gundamowi 5.
Na pewno nie jest to jakaś słabizna, ale arcydziełem też to nie jest. Ja nie polecam.
Po zakończeniu pierwszego sezonu byłam prawie pewna, że lepszej parodii serii o dzielnych chłopcach (i dziewczętach) broniących wszechświata w kanciastych pudłach napędzanych dobrą wolą scenarzysty nie znajdę.
A potem pojawił się trailer sezonu drugiego… I padłam.
Jeszcze później, w pierwszym odcinku, na ekran w pięknym stylu wypadł zza węgła Gundam na gigancie, w powiewającym szkarłatnym płaszczu, z pieśnią rewolucyjną na… ustach? I tu już ostatecznie trafiła mnie dzika głupawka, a im dalej w las, tym gęściej i dorodniej rosły absurdy. Co prawda zaserwowano tu kilka bardzo dla Gundama typowych elementów – chociażby Tajemniczego Mściciela W Masce (o którym wszyscy wiedzą, kim jest), czy programowej Pacyfistycznej Księżniczki – ale skrajnie wypaczonych i pokazanych w bardzo krzywym zwierciadle. Nawet Releena w Wingu, było nie było, protoplastka Pokojowych Księżniczek, nie prezentowała sobą TAK żałosnej postawy. Mimo wszystko. I nie próbowała strącać Gundamów z nieba swoim śpiewem.
Było też zatrzęsienie krótkich scenek przyprawiających o wycie ze śmiechu i żywiołowe turlanie się po podłodze. Na przykład przepiękny monolog Setsuny, wygłoszony z okazji pierwszego uruchomienia Daburuoo: kliknij: ukryte „Daburuoo to, Exia to, ore wa koko ni iru~!”
Abstrahując od części parodystycznej, w co najmniej kilku momentach oprawa graficzna wgniotła mnie w fotel. Poza oczywistymi fragmentami, w których Setsuna rozsiewał pyłek, powodując zbiorowe halucynacje na przestrzeni kilku lat świetlnych od swojego Gundama, największe wrażenie zrobiły na mnie tła. Kosmos wyglądający jak… kosmos? Tu mgławiczka, tam kawałek galaktyki, jakieś gwiazdy, asteroidy… W dodatku świetnie połączone z radośnie do siebie strzelającymi mechami na wróżkowy pyłek i wcale często występującymi obiektami 3D (Ptolemaios chociażby. Tak, 3D. Ktoś nie zauważył?). Seria dziejąca się w przestrzeni kosmicznej, która wygląda jak powinna. Rzadki przypadek.
Kolejnym atutem niech będzie dobrze dobrana muzyka. Soundtrack broni się sam, nawet bez kojarzenia go z serią. Za to duży plus należy się czołówkom – bardzo… gundamowe? Nie jestem pewna od czego to zależy, ale w anime o mechach występuje pewien konkretny styl piosenek otwierających i zamykających, jest też powtarzający się schemat, w którym przynajmniej jeden taki komplet MUSI traktować o miłości, uczuciu i być w stu procentach sentymentalno‑melancholijny. A to udało się bezbłędnie.
Zdarzyło się oczywiście kilka zgrzytów, głównie z gatunku „zabili mi XYZ, a zostawili przy życiu tę skretyniałą pacyfistyczną idiotkę, rawr.”, ale w zasadzie wspaniała i kompletnie z sufitu wzięta scena ślubu w ostatnich minutach ostatniego odcinka rozłożyła mnie na łopatki i pozostawiła kwiczącą boleśnie ze śmiechu. I film. Nie zapominajmy o filmie, w którym Setsuna i Maryśka w końcu się zejdą i będą z tego małe, przepakowane gundamiątka z zapędem mesjanistycznym i naturalną zdolnością do emitowania wróżkowego pyłku halucynogennego. Amen. 9/10. I kij w oczko za to, że musimy na film czekać cały rok.
Ale po obejrzeniu pewnego trailera nr 3 do drugiej serii zaczęło się szaleństwo.
Słowa „No, I was Gandam!” odwróciły mój pogląd na anime o 180 stopni :)
To jak przebudzenie się z zimowego snu, nagle cała seria zaczęła nabierać sensu
Gwiezdny pyłek poleciał w przestrzeń
Czy Setsuna stanie się mesjaszem szy Gundamem?
A Tieria odnajdzie swoje ukochaną Vede
A może Aeolia pomylił się w obliczeniach i oddał Gundamy terrorystom !
btw. Bawiłem się świetnie, a na film czekam z niecierpliwością (ale z taką nadgorliwą ;-)
Zdrawiam
Ore wa Gundam.
No cóż, czekamy na zapowiedziany film…
Rewelacja!
Na koniec, na usta cisnie mi się jedno: ORE‑TACHI WA, GUNDAM DA! :D
lepsze niz pierwszy sezon
Natomiast recenzentowi zazdroszczę podejścia do życia. ;) Mnie ta seria w ogóle nie bawi. Od czasu do czasu muszę tylko przymykać oczy na absurdy. Śmiać to ja się mogę Full Metal Panic Fumoffu, bo to jest robione jako komedia. Seria akcji, która wzbudza śmiech jest po prostu kiepska. I powinna też mieć kiepską ocenę.
Kwestia oceny boli mnie dlatego, że to coś ma lepszą ocenę na tanuki niż NGE. No, ale cóż – ocena może być bezgranicznie subiektywna. ;)