Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

9/10
postaci: 9/10 grafika: 7/10
fabuła: 8/10 muzyka: 9/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 6 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,83

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 27
Średnia: 7,04
σ=1,43

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Melmothia)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Heat Guy J

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2002
Czas trwania: 26×25 min
Tytuły alternatywne:
  • ヒートガイジェイ
Gatunki: Sensacja
zrzutka

Miasto­‑państwo w alternatywnej przyszłości, biuro do spraw zapobiegania przestępczości, panosząca się wszędzie mafia oraz barwni jak szkiełka w kalejdoskopie bohaterowie.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Dawno temu ludzie zdobywszy zaawansowaną technologię zaczęli toczyć ze sobą nieustanne wojny. W ich wyniku ludzkość prawie wyginęła. Ale to już stare dzieje. Teraz ci, którzy przeżyli, mieszkają w siedmiu niezależnych od siebie miastach, nad którymi pieczę sprawują istoty zwane Niebianami. Owi Niebianie raz na 18 lat robią rundkę objazdową po miastach, aby odnowić kontrakt na czystą wodę oraz czyste powietrze dla mieszkańców, bowiem tylko oni dysponują technologią zdolną je zapewnić. Daisuke Aurora, mieszkaniec jednego z tych miast – Judoh – pracuje w Wydziale Specjalnym Biura do Spraw Zapobiegania Przestępczości. Jest to mała komórka, mieszcząca zaledwie dwie osoby i jednego androida. Poza Daisukem pracuje w niej odpowiedzialna za sprawy finansowe Kyouko oraz tytułowy android – J, znany także jako Heat Guy – nieoceniona pomoc przy chwytaniu przestępców. Wszyscy oni podlegają rozkazom dyrektora naczelnego Rządowego Biura Śledczego – Shuna Aurory, czyli brata Daisukego. Akcja serii rozpoczyna się pogrzebem mafijnego dona rodziny Leonelli, zwanego, z racji bycia głową syndykatu przestępczego „Company Vita”, Wampirem. Jednocześnie widzimy obserwującego z ukrycia to wydarzenie Daisukego – albowiem do jego obowiązków jako pilnującego porządku należy także kontrolowanie poczynań mafii. Już w pierwszych minutach przedstawione mamy więc dwie strony, po pierwsze głównego bohatera, po drugie syna szefa mafii – Claira Leonellego, który ma odziedziczyć po ojcu wszystkie tytuły i władzę. Później często będziemy na zmianę śledzić działania obu, co rusz splatające się ze sobą, szkodzące sobie czy… Ale koniec z odkrywaniem fabuły, teraz czas na ogólniki.

W główny wątek będzie nas powoli wprowadzać wiele spraw pobocznych lub tylko pozornie pobocznych, ponieważ już od samego początku możemy wyłapywać tu i ówdzie informacje potrzebne do zrozumienia pobudek, którymi kierują się postaci i zacząć układać je w pewną całość. Bo owszem, wbrew pozornie epizodycznej fabule, wszystko konsekwentnie dąży do punktu kulminacyjnego i zakończenia pewnego wątku, związanego głównie z przeszłością braci Aurora. Daisuke podczas rozwiązywania poszczególnych spraw bezustannie poszukuje osoby, która zleciła zabójstwo jego ojca, poznaje nowych ludzi, pomaga im, oni zaś potem pomagają jemu. Jednak nie tylko na samą akcję, pościgi i śledztwa, tu natrafimy. Może nie uraczy się nas wysmakowanymi elementami psychologicznymi, ale parę chwil refleksji się znajdzie. Jest to seria, w której proporcje dynamiczności i spokojniejszych momentów, wręcz spacerowych scen czy długich rozmów są wyważone bardzo dobrze. Ciekawie jest również skonstruowany świat, w którym żyją nasi bohaterowie. Jest on wielopoziomowy i nie chodzi tu tylko o podział na dzielnice lepsze i gorsze, wielkie wieżowce w centrum i slumsy na obrzeżach. Oprócz tego natrafimy jeszcze na całkowicie inne społeczności, ba, inne kultury czy to pod powierzchnią miasta, silnie związane z jego infrastrukturą, czy grupy ludzi, mieszkające poza jego granicami.

Jedną z największych zalet tego tytułu są bohaterowie. Nawet jeśli znajdzie się jakiś zarysowany pobieżnie, to liniami na tyle wyraźnymi, aby powołać do życia pełnowymiarową postać. Przez serię przewinie się cała plejada większych i mniejszych indywiduów. Zaczynając od głównego bohatera – Daisukego – osobnika wiecznie delikatnie uśmiechniętego, robiącego wszystko w swoim tempie i sprawiającego wrażenie beztroskiego, ale dla którego los bliskich mu osób jest sprawą pierwszorzędną i który okazuje się być jednostką wrażliwą na krzywdę innych. Podobały mi się drobne smaczki, które przybliżały mi jego postać, pokazywały pewne słabostki, sympatie i antypatie, ale nie artykułowały ich głośno, pozwalając cieszyć się drobnym gestem i własną jego interpretacją przez widza. Partnerem Daisukego jest potężnej budowy android imieniem J, który mimo niejakiej schematyczności (a może raczej systematyczności?) w zachowaniu, szarmanckością i oryginalnością przerasta o głowę niejednego dżentelmena. Nie wspominając już o sile, dzięki której nieraz ratował tyłek lekkomyślnie pchającemu się gdzie nie powinien Daisukemu. Jako ciekawostkę podam, że w bazie ma on zapisane całe mnóstwo formułek mówiących, jaki powinien być i jak powinien się zachowywać prawdziwy mężczyzna. Jako że papierkowa robota zdecydowanie nie jest tym, co Daisuke lubi, o raporty głowę nieustannie suszy mu trzecia w grupie – Kyouko, osóbka praktyczna i odpowiedzialna (ktoś musi), może troszkę naiwna, ale poważnie podchodząca do powierzonych jej obowiązków. Przez większość czasu siedzi ona w biurze, jednak gdy trzeba, potrafi też podjąć zdecydowane działanie w terenie. W serii mamy również, może nie całkiem poczytalnego, niemniej niezwykle bystrego i charyzmatycznego, wspomnianego już nowego dona rodziny mafijnej. Nawet on z odcinka na odcinek wzbudza w widzu coraz więcej sympatii, okazując się postacią nieco bardziej złożoną, niż skłonni bylibyśmy przypuszczać po pierwszych odcinkach. Nieobliczalną, nadużywającą granatów ręcznych i lubiącą gry o ryzyku porównywalnym z rosyjską ruletką, ale nadal z konsekwentnie skonstruowanym charakterem i dającą się lubić. Nawet wyraźnie schematyczne postaci, na szczęście i o dziwo, wzbudzają sympatię, zapewne w dużej mierze właśnie przez tę schematyczność, której nie można traktować poważnie – ewidentnie jest to element mający rozbawić widza. Nawet jeśli mamy do czynienia z pełnokrwistym „emo”, ubierającym się na czarno, monotematycznym, z wypranym z emocji głosem (wyskakującym co jakiś czas jak filip z konopi z pytaniem, czy dana osoba widziała jego Usagi) i powiewającym gdy tylko znajdzie jakiś wysoki punkt do kontemplacji księżyca, rezolutna dziewczynka z zasobem złośliwych komentarzy i materialistycznym podejściem do życia czy niechlujny i szybko się irytujący policjant – romantyk. Wszyscy, prawie bez wyjątków, są postaciami niezwykle ciepłymi.

Już w pierwszych minutach osoby, które widziały Vision of Escaflowne, zorientują się, że za obie serie odpowiedzialni są częściowo ci sami twórcy – mamy tu bardzo podobną kreskę. Tak, nosy również, z tym, że chyba nieco je już przycięli i zaokrąglili, tak że wygląda to nawet ładnie. Co więcej, spotkamy się z do złudzenia podobnymi postaciami (np. długowłosy bishounen, do tego w obu seriach mający tego samego seiyuu – Shinichiro Mikiego). Kreska jest więc specyficzna i tylko od naszych preferencji będzie zależało, czy się nam spodoba, czy nie. Mnie, dopóki postaci były rysowane dokładnie, podobała się, i to bardzo. Działo się tak przez większość czasu, a w niektórych ujęciach można było wręcz podziwiać niezwykle starannie i ładnie narysowane twarze w zbliżeniu, ba, nawet długie rzęsy (przebijające się przez włosy, a co, skoro tak się starali, to trzeba pokazać). Niestety, poziom ten nie był utrzymywany cały czas. W różnych momentach występował niczym niewytłumaczalny spadek jakości, postaci były wykrzywiane, z włosów robiły się dredy, a oczy wydłużały się i wyglądały jak ogórki. Nie było to częste, ale niekiedy postać potrafiła wyglądać… straszliwie. Zatem z jednej strony mamy pieczołowitość i naprawdę staranne i ładne projekty, z drugiej czasami rażące sylwetki czy zniekształcone twarze. Widać, że projektanci się starali, ale nie cała ekipa była równie pilna. Tła są ciekawe i dość szczegółowe, oglądanie widoku miasta to sama przyjemność, chociaż po jakimś czasie denerwować mogą powtarzające się plansze. W niektórych ujęciach wykorzystano grafikę komputerową (głównie przy pojazdach i pozbawionych powłoki androidach). W większości przypadków nie raziła ona jakoś znacząco, jednak w niektórych prezentowała się wyjątkowo źle na tle zwykłej animacji. Za przykład niech posłuży ujęcie, w którym widzimy wyjeżdżający z bunkra kołowy transporter opancerzony – wygląda on, jakby wycięto go prosto z jakiegoś programu do animacji komputerowej i wklejono do anime, nie patrząc na to, jak bardzo takie połączenie będzie się gryzło. Osobną kwestią jest zasób szaf z ubraniami naszych bohaterów – o ile Daisuke chodzący przez 26 odcinków w jednym i tym samym komplecie jest jeszcze do przełknięcia, o tyle dziewczyna, mająca ten sam problem (przebiera się bodajże tylko dwa razy, kiedy podejmuje jakąś akcję w terenie), może już drażnić. Mogłoby to pozostać niezauważone, gdyby uzasadniono to pracą biurową i odpowiednio do niej by ją ubrano, tak jednak nie zrobiono i Kyouko paraduje cały czas w zwiewnej różowej sukience.

O muzyce należałoby napisać więcej niż jedno zdanie. Jest dobra. Wręcz bardzo dobra. Sama w sobie nie jest jakoś szczególnie wybitna, choć nadal słucha się jej przyjemnie, jednak dopiero w połączeniu z obrazem prezentuje cały swój potencjał. Jak wspomniałam, jest to anime akcji. Zwykle przy tego rodzaju serii mamy jakąś przeciętną ścieżkę dźwiękową, która przyspiesza, gdy bohater kogoś goni, mrocznieje, gdy rzecz się dzieje w nocy, smętnieje, kiedy bohatera dogania trauma. Jej głównym zadaniem jest pomagać budować klimat i nie zagłuszać akcji – jeśli je spełni, można mówić o dobrej ścieżce dźwiękowej. W przypadku Heat Guy J można zaś powiedzieć, że ścieżka dźwiękowa przeskoczyła ponad tymi wyznacznikami – czasami jest bardziej dynamiczna niż sama akcja i znacząco wpływa na odbiór tej ostatniej, zwiększając intensywność sceny. Jest różnorodna (mimo paru stałych fragmentów przypisanych do konkretnego rodzaju scen czy postaci), charakterystyczna i ciekawa. Usłyszymy wiele instrumentów, np. gitarę, fortepian, szkockie dudy czy akordeon przygrywający na włoską nutę do fragmentów z mafią. Nie można na nią nie zwracać uwagi. Dobrana jest dobrze, wbrew temu, co napisałam wcześniej, nie przytłacza odbiorcy – owszem, wywołuje wrażenia, jakich Heat Guy J bez niej nie miałby szans, ale nie odbiera akcji palmy pierwszeństwa, raczej dodaje jej żywiołowości, a co z tego, że w bardzo dużych dawkach?

Wypatrzone w serii niedociągnięcia, głównie graficzne, niektóre momenty mające wywołać w widzu określone uczucia, co nie całkiem się udawało, oraz schematy gubią się tak naprawdę w całokształcie lub wywołują delikatny uśmiech zaskoczenia albo rozbawienia, na pewno nie grymas irytacji. Jest to seria bardzo sympatyczna i optymistyczna, rodząca w oglądającym (a w każdym razie w piszącej te słowa) ciepłe uczucia, przy której można dobrze się bawić i w której nie ma za grosz fanserwisu, a tylko akcja i interesujące postaci. Polecam więc tę serię osobom, które tęsknią za ciekawie przedstawioną mafią, sympatycznymi bohaterami oraz dynamiczną akcją.

Melmothia, 9 maja 2009

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Satelight
Projekt: Nobuteru Yuuki, Takayuki Takeya, Takeshi Takakura
Reżyser: Kazuki Akane
Scenariusz: Akihiko Takadera, Hiroshi Oonogi, Kazuki Akane, Miya Asakawa
Muzyka: Try Force