Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
fabuła: 5/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,33

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 8
Średnia: 7,12
σ=1,36

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (JJ)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Tamala 2010

Rodzaj produkcji: film (Japonia)
Rok wydania: 2002
Czas trwania: 92 min
Tytuły alternatywne:
  • Punk Cat in Space
Postaci: Zwierzęta; Rating: Przemoc; Miejsce: Inne planety; Czas: Przyszłość; Inne: Eksperymentalne
zrzutka

Kotka w kosmosie, spisek i tajemnica wszechświata – objawienie mistyczne czy bełkot szaleńca? Bardzo nietypowe science­‑fiction.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

„Imperium wcale się nie rozpadło” – pisał w Valis Philip K. Dick, i kto wie, być może miał trochę racji – może nie jest szaleństwem sądzić, że wszyscy staliśmy się nieświadomymi ofiarami globalnego Spisku, gigantycznej Manipulacji, w którą od wieków wątpiła jedynie nieliczna garstka Oświeconych? Czy możemy nazywać „rzeczywistością” to, co podsuwają nam nasze zmysły? Pamiętajmy, że Spiskowcy bywają wyjątkowo przebiegli, ukrywają się tam, gdzie najmniej się ich spodziewamy, w miejscach, do których już przywykliśmy i które uznajemy za nieodłączny element codzienności – korporacja Catty&Co. na przykład, gospodarczy gigant, który do roku 2010 praktycznie zmonopolizował rynek Kociej Ziemi, byłaby do tego celu idealna.

Taka dygresja i odniesienie do książki, której większość z czytelników może nie znać – zdaję sobie z tego sprawę – to ryzykowna rzecz, ale zdecydowałem się na nią nie bez powodu. Próbując określić, czym właściwie jest Tamala 2010 zapewne prędzej czy później utonąłbym w powtarzanych do znudzenia i w gruncie rzeczy niewiele wyjaśniających przymiotnikach typu: „dziwny”, „nietypowy”, „surrealistyczny”, „oniryczny”... I tak dalej, a nijak nie przybliżyłoby to Wam charakteru tego filmu. Tymczasem najłatwiej opisać go porównaniem: klimat Tamali przypomina mi właśnie Valis, książkę szaloną, pełną obsesji związanych z wiarą i zwątpieniem w rzeczywistość, opowieść o człowieku, któremu Bóg objawił się w wazoniku – prezencie od znajomej dilerki. Zaznajomieni z tematem zapewne pamiętają historie o, najdelikatniej mówiąc, słabej kondycji psychicznej Dicka. A nie bawiąc się w eufemizmy: Valis to w połowie autobiografia narkomana, paranoika i schizofrenika – relacja z szaleństwa, z pierwszej ręki – i choć nie jestem w stanie stwierdzić tego ze stuprocentową pewnością, wydaje mi się, że mogła być jedną z inspiracji (obok 49 idzie pod młotek, powieści, do czerpania z której przyznają się sami autorzy) dla filmu o kotce z kosmosu, świadomie zapuszczającego się w niebezpieczne obszary gdzieś pomiędzy metafizyką a bełkotem wariata. Mniej więcej pół godziny po rozpoczęciu seansu (tytułowa bohaterka tańczy na scenie w płomieniach, tłum skanduje: „Catty! Minerva!”) doszedłem do wniosku, który miałem okazję później zrewidować – nie mam zielonego pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi. Ale i tak jest fajne. I chociaż po jakimś czasie tajemnice wyjaśniają się, a poplątana intryga okazuje się koniec końców bardziej logiczna, niż wydawałoby się na pierwszy rzut oka, właśnie to pierwsze wrażenie – zaskoczenie, skołowanie, dezorientacja – jest efektem, który próbowali osiągnąć twórcy Tamali. Z niezłym skutkiem, przyznaję.

Statek rocznej kotki Tamali, tytułowej bohaterki, ulega awarii podczas lotu na Oriona. Zmuszona do lądowania, trafia na mało interesującą Planetę Q, mającą problemy związane z konfliktami między kocimi a psimi mieszkańcami. Michelangelo, młody kot, fan Clinta Eastwooda, spotyka dziewczynę na drodze i obiecuje podwieźć ją do najbliższego miasta, wplątując się tym samym w intrygę, o której istnieniu nie może jeszcze wiedzieć – związaną w jakiś sposób ze wszechwładną korporacją Catty&Co. i tajemniczą mechaniczną kocicą nawiedzającą sny Tamali (żywcem wyjętą z Metropolis Fritza Langa, niemego filmu z 1927 roku). Gdzieś w tle przewija się jeszcze sadystyczny pies­‑policjant Kentauros, ale trudno przewidzieć, jaki będzie jego wpływ na wydarzenia. Ten krótki opis zawiązania akcji tak naprawdę niewiele mówi o treści filmu, bo świat Tamali 2010 rządzi się własną logiką: scenariusz stara się balansować pomiędzy sensowną, przemyślaną historią a typowym „mistycznym bełkotem”, tutaj jednak świadomie wplecionym w konstrukcję fabularną i stanowiącym jeden z jej kluczowych elementów. Wywołać wrażenie „dziwności”, zawrócić w głowie widzowi, ale jednocześnie nie odrzucać w miarę spójnej, konwencjonalnej intrygi i tajemnicy – na takim mniej więcej pomyśle opiera się ta animacja i pod tym względem radzi sobie naprawdę nieźle. Z jednej strony widać, że twórcy umiejętnie serwują widzowi kolejne fragmenty układanki, sugestie i tropy, prowadzące do rozwiązania, z drugiej – sam charakter tego rozwiązania i niektóre napotkane po drodze elementy wydadzą się, jeśli spojrzeć na nie trzeźwo, czystym absurdem. Nie jest to jednak surrealizm Cat Soup, zupełnie nieskrępowana wizja artystyczna, ograniczona jedynie wyobraźnią autora, bo najciekawsza w Tamali jest właśnie ta specyficzna „logika” świata przedstawionego, porządek w chaosie – logika szaleńca, która wywołała we mnie skojarzenie z Valis. Zresztą – czy aby na pewno szaleńca? Pamiętajcie, Imperium wcale się nie rozpadło…

Odkładając na bok oczywistą „dziwność” Tamali, trzeba zwrócić uwagę jeszcze na kilka elementów, tworzących treść tego filmu. Jednym z nich są z pewnością odniesienia kulturowe – mechaniczna kocica, wzorowana na mechanicznej kobiecie z Metropolis czy mitologiczne imiona niektórych bohaterów, mające, o dziwo, odrobinę sensu. Inna istotna sprawa to ciekawa relacja między Tamalą a Michelangelo – w pewnym sensie można ten film nazwać nawet romansem, choć nie ma on nic wspólnego z większością anime tego gatunku. Zresztą, Tamala 2010 w ogóle nie korzysta z powszechnie występujących schematów fabuły i bohaterów, odcina się od znanej nam estetyki japońskiej animacji; to jeden z tych tytułów, których klasyfikacja jako „anime” wynika tylko z tego, że autorzy pochodzą z Japonii, a zapewne znajdą się tacy, którzy z zacięciem będą bronić tezy, że nazywanie filmu w ten sposób jest niewybaczalnym błędem. Postaci trudno ocenić: Michelangelo i Tamala to raczej kolejne „elementy układanki”, części całej koncepcji, których nie da się rozpatrywać w oderwaniu od niej, nie zaś „bohaterowie z krwi i kości”, których można by było polubić, lub z którymi widz jest się w stanie identyfikować. Charakteru dodaje im jednak dobra gra seiyuu – zwłaszcza Michelangelo ze swoim beznamiętnym i jakby lekko znudzonym głosem świetnie wpasowuje się w klimat panujący w filmie.

Jeśli chodzi o formę, Tamala 2010 prezentuje się bardzo specyficznie, ale ciekawie. I beznadziejnie, jeśli spojrzeć na to z innej strony. Czarno­‑biała grafika, nieskomplikowana kreska, uproszczona perspektywa tła i animacja na poziomie naszych rodzimych Włatców móch (albo i jeszcze gorszym) nie przypadnie do gustu każdemu, ale mimo to widać, że strona graficzna tej produkcji została dokładnie przemyślana. Tamala to dla mnie świetny przykład tego, że można zrobić wrażenie na widzu minimalistycznymi środkami, bez gigantycznego budżetu i olśniewających efektów: wystarczy, że grafika stanie się elementem pomysłowej, artystycznej koncepcji – tutaj pasuje doskonale, potęguje wrażenie nietypowości, „dziwności” filmu nawet bez surrealistycznych wizji rodem z Cat Soup. Do tego równie dobrze komponuje się z muzyką (skądinąd też niezłą) – niektóre fragmenty wycięte z filmu byłyby w zasadzie gotowymi teledyskami. Dopracowanie pod tym względem imponuje tym bardziej, jeżeli wiemy, że za produkcję odpowiedzialne były jedynie dwie osoby.

Z pewnością nie jest to film dla każdego – klimat i forma Tamali 2010 odrzucą zapewne wielu fanów japońszczyzny, nawet tych, których nudzą standardowe bijatyki i romansidła. Bez wątpienia mamy tu do czynienia z pozycją wyjątkowo trudną w odbiorze i nie, nie chcę przez to powiedzieć, że „głupi motłoch nie zrozumie”, i że to tytuł wyłącznie dla wąskiej grupki oświeconych, Ambitnych Fanów Ambitnego Anime. Medal ma dwie strony – koncepcja, jaką przyjęli autorzy Tamali jest fascynująca, ale też wyjątkowo ryzykowna, bo jeżeli widz nie zaakceptuje jej jako całości, nie spodoba mu się ogólny klimat i styl tej animacji, to nie obroni się ona samą fabułą czy wykonaniem. Przede wszystkim Tamala zachwyci miłośników wszelkiego rodzaju dziwactw, surrealizmu, dzieł na granicy jawy i snu, normalności i szaleństwa. A cała reszta? Może próbować, ale z góry ostrzegam, że specyfika tego tytułu może ich też zwyczajnie odrzucić. Przede wszystkim nie powinny się do niego nawet zbliżać osoby uczulone na absurd, pseudofilozoficzny bełkot mistyczny i nieskładną, pozbawioną przyczynowo­‑skutkowych powiązań fabułę. Ten film nie ma sensu, on po prostu ma być dziwny, zaskakujący, inny. Ambicją autorów Tamali 2010 było stworzenie czegoś nietypowego, nieprzystępnego, a także, przede wszystkim, niszowego – można wręcz powiedzieć, że film celowo został zrobiony tak, żeby odrzucać sporą część widowni. I to akurat udało się twórcom najlepiej.

JJ, 4 sierpnia 2009

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: t.o.L
Autor: t.o.L
Projekt: Kentarou Nemoto, t.o.L
Reżyser: t.o.L
Scenariusz: t.o.L
Muzyka: t.o.L