Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

4/10
postaci: 5/10 grafika: 9/10
fabuła: 3/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 23 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,57

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 820
Średnia: 6,83
σ=1,91

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Darker than BLACK: Ryuusei no Gemini

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2009
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Darker than Black: Gemini of the Meteor
  • DARKER THAN BLACK 流星の双子(ジェミニ)-
zrzutka

Dramatyczna opowieść o tym, jak bardzo boli upadek z wysokości, gdy skacze się bez spadochronu, i doskonały przykład na to, że czasem lepiej nie wiedzieć, co działo się potem z Twoimi ukochanymi bohaterami.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Od ucieczki Heia i Yin mijają dwa lata. Tymczasem przenosimy się do Władywostoku, gdzie mieszka (pozornie) normalna trzynastolatka, Suou Pavlichenko (mieszanka krwi japońskiej i rosyjskiej). To żywiołowa dziewczyna, która bardzo interesuje się fotografią, a ofiarami jej hobby padają zwykle najbliżsi znajomi. Mieszka z ojcem i bratem, który… no właśnie, w wyniku „wypadku” (związanego z meteorytem) sprzed kilku lat zyskał moce Sygnatariusza i od tego czasu nie wychodzi z domu. Ich, na pierwszy rzut oka, w miarę spokojne życie zostaje niespodziewanie przerwane, gdy pojawia się zamaskowany napastnik, a koleżanka Suou nagle zaczyna się dziwnie zachowywać i przestaje chodzić do szkoły, w okolicy zaczynają się również kręcić tajemniczy ludzie… Od tej pory wszystko się zmieni… Co wydarzyło się w przeciągu tych dwóch lat? O jakim fragmencie meteorytu mowa od samego początku? I co, u licha, stało się z Yin?

Nadzieja na wyjaśnienia wielu kwestii umarła w momencie zakończenia przeze mnie seansu odcinka specjalnego, który dołączono do ostatniego DVD z pierwszą serią. Wiara w scenarzystów zmartwychwstała w momencie pojawienia się pierwszych potwierdzonych informacji na temat kontynuacji. Wraz z przypływem kolejnych nowinek na temat Ryuusei no Gemini rzeczona nadzieja czuła się całkiem dobrze, jednak z czasem zaczęła podupadać na zdrowiu. Po rozpoczęciu emisji jej stan nieznacznie się pogorszył, ale nadal był w miarę stabilny i, mimo pobytu w szpitalu, pacjentka nadal wierzyła, że to tylko przejściowy kryzys. Niestety, wraz z rozwojem fabuły było coraz gorzej. Mniej więcej w połowie serii nadzieja trafiła w ciężkim stanie na intensywną terapię. Chora gasła w oczach i w okolicach dziewiątego odcinka lekarze musieli stwierdzić jej zgon.

Tyle tytułem wstępu, czas przejść do konkretów. Zgodnie z zapowiedzią seria jest o ponad połowę krótsza od poprzedniczki, a co za tym idzie, zrezygnowano z epizodycznej fabuły i zastąpiono ją akcją ciągłą. Spowodowało to dość drastyczną zmianę klimatu, co zapewne odczują wszyscy fani (o nie, już nie uświadczymy różnych historyjek, w których nasza ulubiona drużyna przez większość czasu grała drugie skrzypce). Można by takie posunięcie bez problemu zaakceptować, gdyby wynagrodziła je wypełniona po brzegi akcją i dobrymi pojedynkami ciekawa fabuła. Niestety, w tym przypadku scenarzyści w liczbie pięciu duszyczek wyjątkowo nie popisali się swoimi umiejętnościami. Po pierwsze: nie otrzymujemy jakichkolwiek odpowiedzi na pytania, które tak nurtowały fanów po końcówce pierwszego sezonu. Co gorsza, pojawiają się kolejne tajemnice, również pozostawione bez wyjaśnienia. Po drugie: chaos i masa niedopowiedzeń. Ryuusei no Gemini to tak naprawdę całkiem nowa historia z kilkorgiem bohaterów łączących obie części. Na początku można jeszcze było się łudzić, iż twórcy mieli jakiś pomysł na scenariusz, jednak dość szybko wszelkie wątpliwości zostają rozwiane, pozostawiając jedynie nakładające się na siebie kolejne warstwy nielogiczności. Przez cały serial przewija się motyw potężnej broni i potencjalnego zagrożenia z nią związanego, lecz zamiast skupić się na tym aspekcie, mnóstwo czasu poświęcono na bezsensowne gonitwy bohaterów i całkiem zbędne wątki poboczne. Napisałam „gonitwy”, ponieważ zwyczajną podróżą w poszukiwaniu Prawdy tego nazwać nie można. Jedni siedzą drugim na ogonie, gdzieś w tle pojawiają się jeszcze inni, z którymi współpracują ci pierwsi, a których gonią drudzy… i tak dalej. A co gorsza, ze wszystkich tych powiązań nic konkretnego nie wynika. Po trzecie: przetasowania w załodze. Obsadzenie w roli protagonistki wchodzącej dopiero w okres nastoletni Suou i zdegradowanie Heia do roli niańki/zboczonego trenera (niepotrzebne skreślić) spowodowało, że anime znacznie straciło na mroczności, a w zamian „zyskało” na infantylności. Co prawda, uchowała się czteroosobowa „drużyna marzeń” (oczywiście nie w tym samym składzie), ale nie oszukujmy się – to już nie to samo… Po czwarte: zasada „trup ściele się gęsto” wiecznie żywa. Tak, tej spuścizny po pierwszej części twórcy się nie pozbyli. Na czym to właściwie polegało? Przypomnijmy sobie ten schemat: pojawia się ciekawa postać poboczna, pokazuje kły (albo coś innego) i… najczęściej kończy w kostnicy/dole/rzece/nie zostaje z niej nic (opcja do wyboru). Najbardziej przygnębiające jest to, że właśnie ci bohaterowie do odstrzału mieli o wiele większy potencjał od tych, którzy żyli dłużej niż ustawa przewiduje (tutaj macki zapuściły upodobania indywidualne recenzentki, więc niektórzy mogą się z tym twierdzeniem nie zgodzić). Po piąte: tajemnica, tajemnica, tajemnica i… tajemnica, potem czas na zakończenie i… bum (tak, odpowiedzi na wszelkie pytania wyleciały w powietrze, więc trzeba było wypchać ostatni odcinek z kosmosu wziętymi zwrotami akcji). Po szóste: jakiekolwiek zalety? Zapowiedź czteroodcinkowej serii OAV, dodawanej po odcinku do kolejnych DVD z drugą serią (ach, te chęci zysku…). Dodatek ten ma przedstawić wydarzenia z okresu między pierwszą częścią a kontynuacją. Jak to będzie – zobaczymy. Wszak wiadomo, kogo za dzieci ma nadzieja…

Długą listę zażaleń kontynuuję również przy ocenie bohaterów. Naprawdę nieczęsto zdarza się, aby twórcy (tak, to zawsze będzie odpowiedzialność zbiorowa) tak bardzo popsuli wymyślone przez siebie postaci. Na pierwszy ogień pójdzie Hei, który pod wpływem konkretnych wydarzeń (nie, nie dowiadujemy się dokładnie, o co chodziło) zmienia się nie do poznania, z czym zdecydowanie przesadzono. Zarośnięty i snujący się pijaczyna raczej nie wywoła zamierzonego współczucia u widzów, a co najwyżej niesmak. Trauma traumą, ale jak bardzo można obrzydzić ludziom całkiem fajną postać? Impulsywny i nieprzystępny zabójca kończy jako ponury gbur, który wyładowuje swoje frustracje głównie na małoletniej protagonistce. Trzynastoletnia Suou, której poświęcono zdecydowanie najwięcej czasu ekranowego, również nie zachwyca. Żywiołowa i sympatyczna nastolatka zostaje niespodziewanie wciągnięta w mroczny świat Sygnatariuszy i wojny między tajemniczymi organizacjami. Ma problemy z ogarnięciem całej sytuacji, ale stara się nie tracić głowy i działa (niekoniecznie rozważnie – w końcu ma tylko trzynaście lat). Czasem lubi sobie pokrzyczeć, obraża się na cały świat, ucieka, a innym razem bierze sprawy w swoje ręce. Wytrwale dąży do celu i… przez dwanaście odcinków właściwie się nie zmienia. Twórcy nie mieli nic nowego do powiedzenia przy tworzeniu tej postaci. Wykorzystując znane schematy, stworzyli kolejną nijaką bohaterkę, która ani myśli wyślizgnąć się spod skrzydeł scenarzystów i modelowo odgrywa swoją rolę.

Po ekranie snują się również inni starzy znajomi. „Snują” to dobre określenie, bo tak naprawdę nie znajduję żadnych sensowych powodów dla np. ponownego pojawienia się Mao (tak, wygodnie to wyjaśnili, tylko że gadająca latająca wiewiórka z czerwoną apaszką na szyi to nie to samo, co czarny kot z dzwoneczkiem), który pełni funkcję maskotki drużyny, czy dla nagłego przeniesienia pani Misaki do oddziału ścigającego Heia – pani właściwie nic konkretnego nie robi i jej rola sprowadza się do pościgów za Lee­‑kunem… Gdzieś w tle przewija się July (niespodzianka! Przecież w drużynie nie może zabraknąć Lalki). Wprowadzono też kilka nowych „kukiełek”. Nowi agenci polujący na „drużynę marzeń” to przede wszystkim wybitnie mdłe trio – dwójka Sygnatariuszy oraz ich ślamazarna pomocnica. Pojawia się również pewna pani w okularach przeciwsłonecznych i pewien pan z blizną. Biegają oni z miejsca na miejsce, pojawiają się to tu, to tam, czasem coś niszcząc/zabijając kogoś/przewożąc „coś”/ itp. Całkiem na trzecim planie czają się brat Suou, tatuś i mamusia. Wszystkich łączy to, że są wybitnie tajemniczy i pozbawieni jakichkolwiek cech osobowości – takie nakręcane roboty, wygłaszające zaprogramowane kwestie. Nie wiem, jak twórcom się to udało, ale w ten tłum wcisnęli jeszcze bohaterów epizodycznych, których zadaniem jest wywołać efekt komediowy (tak, detektywi powracają… a do ich grona dołącza jeszcze ciapowaty nastolatek i jego tatuś). To zaprawdę zastanawiające, że przy takiej ilości bohaterów, z którymi właściwie nie wiadomo, co zrobić, dodaje się jeszcze następnych, już całkowicie zbędnych, bo czymś trzeba przecież wypełnić dwudziestokilkuminutowy odcinek, prawda? Ale jeszcze ciekawszy jest fakt, iż (tu trzeba mieć naprawdę „talent” albo być złośliwym) odstrzeliwane co odcinek postaci już na wstępie sprawiają wrażenie lepsze niż cała główna obsada i gdyby tylko dać im trochę więcej czasu… Chociaż niewykluczone, że ich również udałoby się zepsuć.

Skoro już tak narzekam… To warto by kontynuować. Bardzo, ale to bardzo podobała mi się ścieżka dźwiękowa poprzedniej części, ale wierzę, iż nie trzeba być Youko Kanno, aby stworzyć dynamiczne i ciekawe utwory. W tym przypadku jednak Kouji Ishii nie popisał się szczególnie. Jakież bowiem było moje rozczarowanie, gdy już na wstępie usłyszałam zupełnie nijaką elektroniczną rąbankę. Niestety, właśnie takie melodie będą towarzyszyć nam przez większość seansu i może „klimatem” odpowiadają temu, co dzieje się na ekranie, ale z pewnością nie mogę powiedzieć, żeby dobrze się ich słuchało. Ścieżka dźwiękowa jest zdominowana przez kiczowate kawałki techno, gdzieniegdzie słychać gitarę, perkusję i czasem pojawia się smętna solówka pianina lub ciche, bliżej nieokreślone dźwięki. W dodatku brak tu większego zróżnicowania i dwa lub trzy utwory zapamiętałam chyba tylko ze względu na częstotliwość puszczania ich w tle… Zupełnie inaczej ma się natomiast sprawa z piosenkami z czołówki i endingu. From Dusk Till Dawn przypomniało mi, za co lubię Abingdon Boys School, a Tsukiakari no Michishirube, mimo że początkowo sprawiała wrażenie zbyt optymistycznej w stosunku do treści anime, sprawdziła się dobrze i za którymś razem wpadła w ucho. A teraz… Niespodzianka! Będę chwalić! Bezapelacyjnie studio Bones, jeśli oczywiście chce i ma na to fundusze, dopieszcza serie od strony graficznej. Zaszczyt ten nie ominął również Ryuusei no Gemini. Anime bowiem pod względem zarówno kreski, jak i animacji, nie ustępuje miejsca pierwszej części. Bogata i wyrazista kolorystyka, ciekawe projekty postaci, a przede wszystkim płynna animacja oraz pomysłowe sceny walki. Jedyne, do czego można się przyczepić, to niestety niewielka liczba starć z udziałem Heia i skrócenie tych scen do minimum. Na tła niekoniecznie będzie się zwracać uwagę, ale na pochwałę zasługuje przede wszystkim wierne i szczegółowe odwzorowanie prawdziwych scenerii.

Cóż mogę napisać na koniec? Nie ukrywam, iż straszliwie zawiodłam się na kontynuacji Darker than BLACK, gdyż nie dostałam tego, na co liczyłam. Anime uważam za spektakularną porażkę twórców. Seria jest przekombinowana, strasznie chaotyczna, pozbawiona klimatu i, co gorsza, bardzo infantylna. Odziedziczyła wszystkie wady po poprzedniczce, zalety brutalnie zamordowawszy i zakopawszy gdzieś w lesie. Na pewno nie będę tej produkcji polecać, jednak trudno jest mi ją jednocześnie każdemu odradzić, gdyż nie wszyscy fani będą zawiedzeni. Wszystko zależy od tego, jakie miało się oczekiwania wobec Ryuusei no Gemini i jak bardzo będzie się tolerancyjnym wobec „genialnych pomysłów” twórców. Dla mnie to anime mogłoby nigdy nie powstać, bo już dawno się tak nie rozczarowałam… Czasem naprawdę lepiej nie wiedzieć, co też takiego przydarzyło się bohaterom po zakończeniu serii, bo jeszcze wyjdą takie kwiatki.

Enevi, 14 lutego 2010

Recenzje alternatywne

  • Canis - 5 listopada 2010
    Ocena: 9/10

    „Stając się Kontraktorem tracisz wszystko, co ludzkie… Prawda znajduje się tuż za Bramą…”. Czy aby na pewno? Prawda może być znacznie bliżej, niż myślisz. więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: BONES
Autor: Tensai Okamura
Projekt: Takahiro Komori, Yuuji Iwahara
Reżyser: Tensai Okamura
Muzyka: Kouji Ishii

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Podyskutuj o Darker than BLACK na forum Kotatsu Nieoficjalny pl