Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 3/10 grafika: 6/10
fabuła: 3/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 16
Średnia: 6,19
σ=2,6

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (moshi_moshi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Marginal Prince ~Gekkeijyu no Ouji-tachi~

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2006
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • マージナルプリンス-月桂樹の王子達
Gatunki: Dramat, Komedia
Widownia: Shoujo; Postaci: Nauczyciele, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Gra (otome); Czas: Współczesność; Inne: Męski harem, Realizm
zrzutka

Anime zawsze powinno mieć fabułę, sami bishouneni nie wystarczą nigdy. Amen.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Ai-chan

Recenzja / Opis

Yuuta, miłośnik malarstwa, sztuki w ogóle, otrzymuje od losu nieprawdopodobną szansę w postaci możliwości uczęszczania do wyjątkowo elitarnej szkoły, Akademii Alfonsa (nazwa pochodzi od imienia króla­‑założyciela, ale tak, wiem jak to brzmi…). Ponieważ placówka znajduje się na odległej, niewielkiej wyspie na Pacyfiku, wszyscy uczniowie mieszkają w dormitorium. Już pierwszego dnia Yuuta poznaje niezwykłych kolegów, pochodzących z bogatych, często arystokratycznych rodzin. Joshua, Henry, Alfred, Haruya i Sylvain, początkowo bardzo mili i uprzejmi, szybko zaczynają traktować nowego ucznia z pogardą, niesłusznie podejrzewając go o kradzież cennego klejnotu, która ma miejsce zaraz po jego przyjeździe do Akademii. Chociaż główny bohater zaprzecza, nikt nie chce mu wierzyć, dlatego postanawia odnaleźć kosztowną zgubę i udowodnić, że to nie on jest złodziejem.

Nie mam zielonego pojęcia, skąd przeświadczenie wielu twórców, że wystarczy urządzić spęd bishounenów i już mamy gotowe anime?! Marginal Prince jest idealnym przykładem takiego myślenia, gdyż na ekranie nie dzieje się praktycznie nic, a biednemu widzowi pozostaje obserwowanie krzywych facjat wyidealizowanych do granic możliwości, bezbarwnych bohaterów. Oczywiście scenarzyści stworzyli pozory jakiejś tam fabuły – jest wyprawa na plażę, poszukiwanie „skarbu”, a nawet sugestia głównego wątku, ale nie sposób pozbyć się wrażenia, że służą one jedynie zaprezentowaniu panów w nowych dekoracjach. Zupełnie rozbroił mnie odcinek, w którym Henry wyjeżdża do miasta, gdzie ma miejsce zamach bombowy. Koledzy nie mogąc skontaktować się z przyjacielem, spędzają czas, gapiąc się w telewizor w oczekiwaniu na nowe informacje… i tak przez trzy czwarte odcinka, ponieważ jedna czwarta to piosenka w wykonaniu Henry’ego. Bogowie! Jak chce się pokazać bishounenów śpiących, zmartwionych, gapiących się na księżyc, moknących w strugach deszczu, w rozchełstanych koszulach, pod prysznicem, z gołą klatą, w przebraniach itd., to się wydaje artbook, a nie kręci anime! Obejrzenie przeciętnej trzynastoodcinkowej serii zazwyczaj zajmuje mi dwa­‑trzy dni, tymczasem Marginal Prince męczyłam ze dwa tygodnie. To prawdziwa sztuka stworzyć produkcję do tego stopnia mdłą, nijaką i nudną, że człowiekowi nie chce się włączyć kolejnego odcinka. W tym przypadku zawodzi dosłownie wszystko.

Nie oczekiwałam wybitnego serialu z misternie uplecioną intrygą, psychologicznie wiarygodnymi bohaterami i wspaniałą oprawą audiowizualną. Pożądałam rozrywki lekkiej i przyjemnej, czegoś w stylu sympatycznego Gakuen Heaven. Niestety… Szczątkowa fabuła kolejnych odcinków nie potrafi zainteresować, a wątek główny – przez większość czasu sugerowany gdzieś na piątym planie, mimo ostatecznego rozwiązania, wydaje się naciągany i zwyczajnie głupi. Wiele istotnych informacji w ogóle nie zostaje podanych, tajemnice poszczególnych bohaterów nie znajdują wyjaśnienia, stanowiąc jedynie pretekst do pokazania ich dylematów i wątpliwości (bo przecież prawdziwy rasowy bishounen musi cierpieć). W Akademii Alfonsa panuje fabularny chaos, w zależności od odcinka doprawiany przez scenarzystów tanim melodramatem lub głupawą komedią. Wszystkie problemy bohaterów są skrajnie nierealistyczne, wydumane i przesadzone do tego stopnia, że aż śmieszne. Wielka szkoda, że to właśnie im poświęcona jest spora liczba odcinków. Nawet końcówka, będąca rozwiązaniem głównej intrygi i teoretycznie najdynamiczniejszą częścią serialu, została utopiona w rozważaniach egzystencjalnych jednego z bohaterów.

Wyjątkowo chybionym pomysłem okazało się zasugerowanie widzom tragicznych przeszłości i nietypowych koneksji niektórych panów. Zabiegi te miały służyć uwypukleniu wątku głównego, pokazaniu że szkolna sielanka to jedna strona medalu, podczas gdy druga to walka o władzę i intrygi na najwyższym szczeblu. Nagle postacie, do tej pory będące jedynie elementem komediowym, okazały się wyjątkowo ważnymi pionkami w grze. Szkoda tylko, że na sugestiach i puszczaniu oka się skończyło. Wiemy, że istnieją antagoniści, ale nic ponadto, ich plany zostają ujawnione, ale kto dokładnie za nimi stoi, czego konkretnie chce, komu służą wspomniani wyżej bohaterowie, na te pytania odpowiedzi nie otrzymujemy, pozostają nam domysły. Samo połączenie sensacji i tajemnicy ze szkolnymi perypetiami nie stanowi żadnej wady. Gakuen Heaven, a także mniej udane Meine Liebe udowadniają, że może to być ciekawy i efektowny mariaż. Gdyby serial był krótką OAV, gdzie z wiadomych przyczyn nie da się zawrzeć wszystkiego, nie byłoby problemu, ale mamy do czynienia z trzynastoodcinkową serią, w której więcej niż połowa czasu zostaje zmarnowana na próby pokazania, jak ładni są panowie. Czyżby kolejna reklama gry? Być może, ale niezbyt zachęcająca i chyba nazbyt kosztowna; na pewno zaś zmarnowany potencjał.

A teraz najbardziej interesująca kwestia, czyli czy faktycznie jest to produkcja spod znaku shounen­‑ai? Nie powiem… A bardziej serio, toż to obok shounen­‑ai nawet nie stało! Powodem, dla którego Marginal Prince niesłusznie otrzymało takąż łatkę, jest zapewne jego pierwowzór, czyli symulator randkowy przeznaczony na telefon, w którym takie wątki jak najbardziej występują. „Growe” powinowactwo doskonale widać, chociażby po telefonicznych rozmowach głównego bohatera z siostrą na początku każdego odcinka, przybierających formę telekonferencji, w których nierzadko uczestniczą koledzy chłopca. Brak postaci kobiecych także nie pomaga w rozwianiu mitu, jaki spowija tę krótką produkcję. Tymczasem jakiekolwiek związki męsko­‑męskie są jedynie kwestią wyobraźni widza, ponieważ wszystko, co można zaobserwować w serialu, to najwyżej fanserwis, często o zabarwieniu komediowym. W porównaniu z podobnym fabularnie Gakuen Heaven, anime jest czyste jak łza, że nie wspomnę o Gravitation lub chociażby niektórych produkcjach spod szyldu CLAMP. Może gdyby interakcje między bohaterami były mniej sztywne i teatralne, wyglądałoby to nieco inaczej, a spragnione konkretów fanki miałyby niezłą pożywkę dla bogatej wyobraźni.

Cóż, panowie znakomicie wpisują się w ogólną nędzę całego założenia. Są tak nudni, pozbawieni życia i schematyczni, że przed seansem trzeba sobie zrobić kawę, co by nie zasnąć, słuchając ich przemów. Głównych bohaterów da się określić dwoma przymiotnikami, większa liczba byłaby nadinterpretacją, tak więc po kolei: Yuuta – naiwny i głupi, Joshua – szlachetny i… szlachetny, Henry – zdystansowany i… (cholera, chyba się przeliczyłam i dwa to za dużo), Alfred – pewny siebie i wesoły, Haruya – „ten w okularach”, Sylvain – otaku z mroczną tajemnicą (uff, jakoś poszło). Ale moim absolutnym faworytem jest Mikhail Nevsky (nazwiska w tej serii to osobna, tragiczna historia)! Słodki blondynek, który gdyby nie imię, na pewno byłby kobietą, co jakiś czas przebiegający przez ekran i przepraszający (nie wiadomo kogo i za co, prawdopodobnie widzów, za żywota). Co ciekawe, zamiast zająć się pokaźnym stadkiem wyżej wspomnianych bara… wróć, bishounenów, scenarzyści co jakiś czas dodają nowego przystojniaka, który ma tylko „być” i „wyglądać”. Serio, przepraszam wszystkich urażonych niskim poziomem merytorycznym tego akapitu, ale coś o postaciach napisać musiałam i wcale nie było to zadanie łatwe, gdyż jedyne, co mi przychodziło do głowy to: „Co za banda idiotów! Idźcie wy się wszyscy utopcie w tym Pacyfiku! ARGH!”.

Oprawa audiowizualna mogłaby być znacznie lepsza, a nawet powinna! Kiedy jakość anime ma być mierzona ilością przystojnych panów, wypadałoby się postarać, a tu klops. Owszem, bywają sceny, kiedy postaci wyglądają atrakcyjnie – są to głównie statyczne zbliżenia na twarze, jakby żywcem wzięte z gry. Ale nie daj Boże bohater musi wykonać bardziej dynamiczny ruch lub trzeba go pokazać pod nietypowym kątem, wtedy całość się sypie – pojawiają się krzywizny i eksperymenty z anatomią. Sylwetki pokazane z oddali są potraktowane po macoszemu, niedokładne i pełne uproszczeń. Co gorsza, nawet przy zbliżeniach zdarzają się wpadki, a to buzia w ujęciu trzy czwarte wygląda, jakby bohater miał spuchnięte dziąsła, a to podbródek niebezpiecznie powiększa rozmiar… Krajobrazy i wnętrza prezentują się przyzwoicie, nie pretendując do bycia czymś więcej, jak wypełnieniem przestrzeni. Kolorystyka jest żywa i urozmaicona, a zestawienia barwne często odważne, co widać po ubiorach i włosach panów. Być może moja ocena oprawy graficznej byłaby wyższa, gdyby nie koszmarnie statyczna animacja. Rozumiem, że nie mam do czynienia z kinem akcji, ale kiedy podstawowe ruchy wydają się ślamazarne i sprawiające trudność bohaterowi, to coś jest nie tak. Do tego dochodzi nagminnie stosowane spowolnienie i stopklatki, chyba tyko po to, żeby widz mógł się dokładnie przyjrzeć gołej klacie i rozwianemu włosowi kolejnego bishounena.

Ścieżka dźwiękowa to ciekawa sprawa… W każdym odcinku możemy posłuchać śpiewu jednego z seiyuu, co samo w sobie jest interesującym doświadczeniem. Co mam na myśli – wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy nagle podczas pierwszego odcinka, w trakcie jakiejś tam nudnej scenki, całkowicie zmieniła się scenografia i jeden z bohaterów zaczął śpiewać jakąś dramatyczną pieśń. Cóż, pomyślałam sobie, zdarza się, ale… kiedy ten sam numer powtórzyli w następnym odcinku, trochę zwiędłam. Pomijając już absurdalność całej sytuacji, aktorzy podkładający głosy bohaterom nie potrafią śpiewać, ale tak bardzo bardzo nie potrafią, a jak doda się do tego natchnioną oprawę (strugi deszczu, księżyc, więzienne cele, pierze, kajdany itp.) tychże popisów wokalnych, dopełnia się obraz nędzy i rozpaczy. Ale nie powiem, można się pośmiać! Pal licho, nie każdy musi być utalentowany na tym polu, problem polega na tym, że i właściwą robotę seiyuu zawalili. Zagrali zupełnie bez polotu, wszystkie kwestie wygłaszając, jakby im kto szczotkę w wiadome miejsce wsadził. Sztuczność, anemia i natchniony ton, wypisz wymaluj lokalny konkurs recytatorski z okazji jakiegoś święta narodowego. Sytuacji nie ratują utwory towarzyszące kolejnym scenom. Co prawda dobór instrumentów szlachetny, bo usłyszymy smyczki i fortepian, ale także w mdłym i nijakim wydaniu, podkreślającym ogólne ubóstwo produkcji.

Marginal Prince to jedna wielka porażka – ani fabuły, ani interesujących bohaterów, ani grafiki, ani muzyki – to powinno wystarczyć za podsumowanie. Jeżeli ktoś ma ochotę na anime o stadku sympatycznych chłopców, polecam Gakuen Heaven lub La Cordę. W innym przypadku sugeruję zakup jakiegoś artbooka.

moshi_moshi, 5 lutego 2012

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio T&B, Tokyo Kids
Projekt: Tomohisa Kai, Toshiko Sasaki
Reżyser: Takayuki Inagaki
Scenariusz: Ritsuko Hayasaka
Muzyka: Yasunori Iwasaki