Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 4/10 grafika: 8/10
fabuła: 4/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,00

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 24
Średnia: 6,08
σ=1,53

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (SixTonBudgie)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

TO

Rodzaj produkcji: seria OAV (Japonia)
Rok wydania: 2009
Czas trwania: 2 (41 min, 45 min)
Tytuły alternatywne:
  • トゥー
Tytuły powiązane:
Widownia: Seinen; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Statki/Stacje kosmiczne; Czas: Przyszłość
zrzutka

Wierna adaptacja przyzwoitej mangi science­‑fiction, czyli dwie proste historyjki osadzone w kosmiczno­‑sensacyjnej scenerii. Jeśli obejrzeć, to bardziej dla efektów niż dla opowieści.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Istnieją tytuły, których popularność mnie zadziwia. Nie są ani wybitne, ani wyjątkowe, a jednak na przekór temu powracają w kolejnych wcieleniach. Jednym z gatunków, w których dochodzi do największej liczby takich reinkarnacji, jest romantyczna fantastyka naukowa. Warte osobnych badań jest to, że prościutkie historyjki, z których już dawno wyciśnięto wszystko, co tylko można było, stają się pożądane, gdy tylko osadzić je na tle bezkresnego Kosmosu. Jakby to samo danie podane na porcelanowym talerzu miało inaczej smakować niż na srebrnym. Tak, jak łatwo się domyślić, TO jest właśnie tego rodzaju produkcją.

Dwa odcinki to dwa epizody żywcem wyjęte z mangi Yukinobu Hoshino – 2001 Ya Monogatari. Pierwszy osadzony jest w przyszłości, w której ludzkość coraz dalej zapuszcza się w przestrzeń, jednak nadal pozostaje przede wszystkim związana z Ziemią. Dan jest kapitanem stacji przeładunkowej na orbicie okołoziemskiej, z której wysyłane są ładunki do bazy księżycowej oraz w której dokują statki wracające z dalekich podróży. Codzienną rutynę przerywa przybycie „Flying Dutchman” („Latającego Holendra”) z systemu planetarnego Alfa Centauri, z ładunkiem dziewięciu ton ciekłego wodoru. Młoda kapitan – Maria zaczyna zachowywać się dziwnie. Obecność Dana zdaje się ją krępować, a jednocześnie wzruszać. Odtrąca też swoich kompanów z załogi, którzy w „normalnych okolicznościach” regularnie z nią sypiają w systemie zmianowym. Jednak zanim cokolwiek zdąży się wyjaśnić, przybywa kolejny ładunek, w którym ukrywają się terroryści­‑uciekinierzy z przegranej wojny na Ziemi – żądni zemsty. Szybko opanowują stację i mają zamiar wystrzelić ładunek ciekłego wodoru w bazę księżycową – wybuch zniszczyłby ją całkowicie, a wraz z nią trzysta tysięcy jej mieszkańców. Dan, Maria i jej kompani rozpoczynają walkę w celu udaremnienia tych niecnych planów, a kieruje nimi honor, duma, przyjaźń i miłość…

Historię mógłbym w zasadzie streścić w jednym zdaniu, bez uszczerbku dla niej. Tym bardziej że akcja nie jest specjalnie szybka – nie oszczędzono przydługich scen lądowania statków, dokowania czy chwil refleksji na tle Kosmosu. Schemat jest typowy dla krótkich form science­‑fiction: pojedynczy wątek, mający w finale zaskoczyć i zadziwić widza swoją pozorną niezwykłością (jakich całe arsenały ma w zanadrzu fantastyka naukowa), otulono dodatkowymi wątkami sensacyjno­‑międzyludzkimi, a wszystko ustylizowano na podniosło­‑romantyczny nastrój. Nie sądzę, by historia mogła szczególnie poruszyć, tym bardziej że jej zakończenie jest raczej łatwe do przewidzenia. Ale jeśli ktoś ma słabość do takich właśnie dzieł, to nawet wrażenie wtórności nie powinno mu zbytnio przeszkadzać.

Druga historia jest podobnego rodzaju, lecz z moralizatorską nutką. Jest XXII wiek. Zasoby w Układzie Słonecznym są już na wyczerpaniu, na Ziemi trwa wojna na południowej półkuli, a dwa mocarstwa – „spadkobiercy” USA i ZSRR (manga powstała jeszcze za czasów żelaznej kurtyny i zimnej wojny) – swoje konflikty przenoszą do kolonii w odległych systemach planetarnych. Na piątej planecie gwiazdy Beta Hydri, w romantyczną księżycową noc, Aon spotyka się w odosobnionym miejscu z Eleną. Pochodzą z wrogich krajów, ale przecież miłość nie zna granic. Za to znają je wojskowi, którzy zabraniają Aonowi i Elenie widywać się. Przybyli komisarze Narodów Zjednoczonych próbują załagodzić napiętą sytuację, ale w wyniku przypadku oraz intrygi baza „amerykańska”, w której odbywa się spotkanie pokojowe, zostaje skażona miejscowymi drobnoustrojami, powodującymi utratę przytomności. Chce to wykorzystać miejscowy „radziecki” dowódca wojskowy, wysyłając myśliwce mające zniszczyć bezbronną teraz stację badawczą…

Na pierwszym planie widzimy tradycyjny konflikt między miłością a miejscem urodzenia (pamięta ktoś Romeo i Julię?). Na drodze do szczęścia Aona i Eleny staje nie tylko bariera polityczna, ale i biologiczna, gdyż to Aon jako pierwszy został „zarażony” w laboratorium, w którym się zablokował, ulegając przemianie. Historia jest dogłębnie podszyta dramatyczną, romantyczną miłością, której zdaje się, że wszystko stoi na przeszkodzie do szczęśliwego zakończenia. Nie zdradzę, jakie to zakończenie ostatecznie będzie – a nuż ktoś się nie domyśli? Na drugim planie widzimy odwieczny konflikt między ludźmi – nieważna jest kwestia, która dzieli, ważne, że dzieli. Autor jasno daje do zrozumienia, że ludzie powinni podążać nie drogą gwałtu i nienawiści, lecz współpracy i wzajemnej miłości bliźniego. Ba, w swoich moralizatorskich zapędach poszedł jeszcze dalej, gdyż nie tylko należy szanować ludzi, ale i wszystkie żywe organizmy (fauna planety, na której rozgrywa się akcja, nie jest tylko biernym obserwatorem) oraz całe otoczenie w ogóle. W sumie słusznie zauważa, że tak właściwie granica między stwierdzeniem „ludzie rządzą planetą” a „planeta rządzi ludźmi” jest bardzo płynna. I co jest rozwiązaniem wszystkich konfliktów? Zaciekawieni znajdą odpowiedź w tej opowieści.

Potencjalni widzowie nie powinni się nastawiać na dobre, oryginalne i wciągające historie. Nie znaczy to jednak, że tytuł ten nie ma niczego do zaoferowania. Nawet taka osoba jak ja, która po lekturze mangi z góry wiedziała co, jak i kiedy się wydarzy, oglądała TO z pewną dozą przyjemności, na którą składało się kilka elementów. Przede wszystkim same opowieści nie przeszkadzają, co też jest ważną cechą. Natomiast studio, które zajmowało się pracami nad tym tytułem, zrobiło kawał dobrej roboty. Po pierwsze seiyuu. Romi Paku jako Maria, Aya Hirano jako Elena, Akio Ootsuka jako Dan i Jun Fukuyama jako Aon. Doprawdy zacny to zespół, który świetnie wykonał swoją robotę. Słuchanie ich jest przyjemnością (nawet jeśli w przypadku Aona przed oczami nieodparcie stawał mi Lelouch z Code Geass). Cała oprawa muzyczna została rzetelnie przygotowana. Żywy opening przypadł mi do gustu już po pierwszym przesłuchaniu, a spokojny, romantyczny ending podkreślał zakończenie i podsumowywał całą historię. Ścieżka dźwiękowa też jest niczego sobie. Wprawdzie daleko jej do utworów Ennio Morricone czy Johna Williamsa, ale można ją uznać za pewną namiastkę muzyki znanej choćby z Gwiezdnych Wojen. Jak na anime jest to kawał solidnej roboty, którą należy pochwalić.

Najbardziej dyskusyjną kwestią jest strona graficzna, która budzi we mnie mieszane uczucia. Całość została stworzona komputerowo przy wsparciu klasycznej animacji, a wszystko to trójwymiarowe. Czy to grzech? Bynajmniej, jednak ma swoje minusy, które nawet nie wynikają z samego faktu użycia komputerów, ale raczej z ich niedostatecznego wykorzystania. Sceny „kosmiczne” zrobiły na mnie duże wrażenie, także monumentalnością. Można narzekać, że widok przelatującego statku na tle Ziemi trochę trwa, ale nie dziwię się twórcom i im wybaczam, bo naprawdę mają się czym pochwalić. Przy takich scenach nie można odmówić studiu Oxybot wykonania bardzo dobrej roboty. Jednak problemy zaczynają się wraz ze zbliżaniem kadrów – im bliżej, tym większe problemy. Z bliska statki zaczynają wyglądać nieco sztucznie, trochę jak kosmiczne rekwizyty w filmach science­‑fiction lat osiemdziesiątych. To samo z wnętrzami statków, szczególnie gdy im się bardziej przypatrzyć. Co w sumie jest o tyle „trudne”, że poza postaciami nic więcej się w nich nie znajduje – absolutne minimum. Wiem, że to stacje kosmiczne czy kolonie na innych planetach, no ale… tam nie ma niczego! Pojedynczy stół, trochę krzeseł czy łóżko to wszystko, co można znaleźć, a i to zapewne tylko dlatego, że akurat bohaterowie je zajmują. Jak więc uniknąć niezręcznych pytań o te pustkowie kosmiczne? Oczywiście pokazując zbliżenia na bohaterów, tak by zajmowały większość kadru. Jednak można powiedzieć, że to wyjście jest tylko tzw. mniejszym złem, bo takie ujęcia bohaterów, tak samo jak statków, ujawniają ich sztuczność. Na ogólnym planie postaci wyglądają całkiem nieźle, ale z bliska widać ich plastusiowato­‑lalkową naturę (zresztą nawet na tle wyglądają nienaturalnie, obco). Postaci z gumy, plastiku i plasteliny. (Na boga, jak można w 2009 roku robić włosy z „plasteliny”?!). Prawie wszyscy bohaterowie wyglądają tak samo, jak w mandze, poza Marią, której nie tylko zmieniono wygląd, lecz dodano chustkę – pewnie tylko dlatego, że łatwiej ją zanimować niż włosy, na co dowodem jest scena kąpieli… Wprawdzie postaci wyglądają trochę bardziej naturalnie niż w pierwszej poważnej produkcji tego studia – Vexille, ale słowo „naturalny” jest trochę na wyrost. Pomimo sztucznego wyglądu można się pocieszyć, że przynajmniej postaci poruszają się swobodnie – jak na ludzi przystało. Ale cóż to za problem obecnie – symulacja ruchu? Wprawdzie ostatecznie szerokie plany w dużej mierze rekompensują wymienione wady, ale przed studiem jeszcze sporo pracy, by stworzyć prawdziwą perełkę graficzną. Jednak myślę, że cel jest w ich zasięgu.

Postaci… No cóż, akurat tutaj nikt do studia nie powinien mieć pretensji, bo są wierną kopią pierwowzorów z 2001 Ya Monogatari. Podobnie jak w kwestii fabularnej, tak i tutaj mamy typowy przykład średniej science­‑fiction – postaci nieskomplikowane, stanowiące bardziej parametr wahający się w pewnym niewielkim przedziale niż bliżej niezdefiniowaną funkcję, jaką jest człowiek. Ale science­‑fitcion od zawsze stroniła od indywidualizmu, więc nic dziwnego – najważniejsze było przedstawienie historii i innych dziwactw, podczas gdy postaci to tylko ich elementy składowe. Maria i Elena mogą się różnić charakterami (jedna jest pewną siebie kobietą czynu, a druga delikatną romantyczką), ale w gruncie rzeczy są takie same – ze swoją miłością, prawością i tęsknotą. Dan i Aon są tak samo romantyczni, choć powierzchownie różni (Dan to tęskniący, choć już pozbawiony złudzeń facet, podczas gdy Aon to młody i pełen werwy badacz­‑pacyfista). Ze swojej strony mogę się tylko cieszyć, że nie padło na inne historie z mangi, w których postaci potrafiły znokautować czytelnika swoimi podniosłymi mowami i zachowaniem.

TO nie jest dziełem nadzwyczajnym, ale wystarczająco dobrym, by miło spędzić przy nim wieczór. Śmiało można się wyłączyć i nie zwracać uwagi na pewne niedociągnięcia ze strony autora i studia. Takie podejście gwarantuje całkiem udaną zabawę. Podejście krytyczne nie jest w przypadku tego tytułu dobrym pomysłem – szkoda czasu na zajmowanie się oczywistościami. Stali widzowie science­‑fiction pewnie i po ten tytuł sięgną, więc nie czuję się zobowiązany zachęcać (bo i zawartość specjalnie do tego nie motywuje). A inni? Romantycy – tak, pozostali – wedle kaprysu.

SixTonBudgie, 27 lutego 2010

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Oxybot
Autor: Yukinobu Hoshino
Reżyser: Fumihiko Sori
Muzyka: Tetsuya Takahashi