Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

4/10
postaci: 4/10 grafika: 7/10
fabuła: 6/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 8 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,38

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 340
Średnia: 7,51
σ=1,74

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Zegarmistrz)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Densetsu no Yuusha no Densetsu

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2010
Czas trwania: 24×23 min
Tytuły alternatywne:
  • Legend of the Legendary Heroes
  • 伝説の勇者の伝説
Widownia: Shounen; Postaci: Magowie/czarownice; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Świat alternatywny; Inne: Magia
zrzutka

Krzyżówka komedii, awanturniczej serii fantasy i dramatu mogła wydawać się karkołomnym połączeniem, a okazała się tylko miernym.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Takasugi

Recenzja / Opis

Rainar Lute jest leniwym (i rzekomo genialnym) studentem Szkoły Magów Imperium Roland, (instytucji sprawiającej wrażenie Hogwartu O Zaostrzonym Rygorze) oraz jednocześnie posiadaczem uważanej za przeklętą mocy Alpha Stigma. Czarownik, na rozkaz Siona Astala, cesarza wymienionego państwa, przemierza wraz z waleczną towarzyszką Eris świat w poszukiwaniu reliktów pozostawionych przez bohatera z przeszłości.

Zasadniczo konwencja The Legend of the Legendary Heroes jest trudna do określenia. Przyczyny są dwie. Pierwszą z nich jest styl prowadzenia narracji. W chwili, gdy zaczyna się fabuła, seria wydaje się typową komedią fantasy o parze awanturników przemierzających świat pełen dziwolągów. Wygląda więc jak piąta woda po kisielu po Slayers. Jeden czy dwa odcinki później jednak styl prowadzenia się zmienia, poważnieje i przechodzi ni to w krwawo­‑spiskowy serial w stylu Juuni Kokki skrzyżowanego z Mortal Kombat, ni to w coś w rodzaju romansu dworskiego z bishounenami w stylu Saiunkoku Monogatari czy Kyou Kara Maou!. Przy czym podobieństwo jest bliższe raczej Kyou Kara Maou!, jednak potraktowanego śmiertelnie poważnie i okraszonego dużą górą trupów.

Tak naprawdę żadnej z tych funkcji serial nie wypełnia jednak dobrze. Jak na serię awanturniczą The Legend of the Legendary Heroes jest bowiem zdecydowanie za nudny, jak na komedię: za mało śmieszny. Intrygi są natomiast za słabo rozbudowane, a postacie zbyt ogólnikowo nakreślone, by mówić tu o pełnoprawnej serii politykującej. Na romans dworski jest natomiast za mało romansu (bo zarówno relację Rainar­‑Eris­‑Milk­‑I Inni, jak też Claught­‑Noa trudno romansem nazwać). W efekcie otrzymujemy więc serię, która stanowi coś pomiędzy już wymienionym Slayers czy innym Rune Soldier, konsekwentnie wypranym z jakiegokolwiek poczucia humoru, a Makbetem Szekspira zagranym przez ludzi z agencji statystów.

Sytuacja taka w dużej mierze spowodowana jest przez postacie. Jest ich cała masa: ogólnie przez ekran przewija się bowiem pewnie z pięćdziesiąt osób. Oczywiście nie wszyscy są tak samo istotni. Scenariusz najwięcej miejsca poświęca kilku osobom, przy czym oczywiście w ich liczbie znajduje się Rainar Lute, genialny i leniwy zarazem mag oraz posiadacz mocy Alpha Stigma. Pozwala mu ona przeanalizować i odgadnąć działanie każdego zaklęcia, z jakim się spotyka. Jednocześnie jest też przekleństwem, gdyż osoby z tą właściwością uważane są za potwory, zdolne wpaść w szał w trakcie którego masakrują tak wrogów, jak i sojuszników. Towarzyszy mu uzdolniona wojowniczka Eris, obsesyjnie przekonana, że Rainar nastaje na cnotę tak jej, jak i wszystkich pozostałych form życia. Oraz równie obsesyjnie zajadająca się dango. Za nimi podąża oddział Taboo Breakers, czyli specjalnie wyszkolonych żołnierzy polujących na Alfy oraz innych praktyków zakazanej magii. Dowodzi nim Milk, dawna przyjaciółka Rainara, zakochana w nim na zabój. Losy tego wszystkiego śledzi zza kulis król Sion, otoczony przez bandę zauszników, mający problemy z utrzymaniem się na tronie, jednak zdeterminowany, żeby zbudować najwspanialsze królestwo na świecie. Sion jest rozdarty między lojalnością wobec Rainara a dobrem swoich poddanych, których powinien chronić przed potworami takimi jak Rainar…

Oprócz nich na ekranie pojawia się cała masa oficerów, żołnierzy, wysłanników wrogich państw, przedstawicieli rodzeństwa i bliższej oraz dalszej rodziny, zaprzyjaźnionych i wrogo nastawionych Alf, buntowniczych księżniczek, idealistycznych zdobywców i dawnych miłości. Całe towarzystwo jest wyjątkowo liczne, jednak tak naprawdę z jego obecności na scenie nic nie wynika. Postacie w zasadzie pojawiają się i znikają, potem pojawiają się ponownie i znowu znikają. Widz natomiast ma je najczęściej gdzieś z powodu czegoś, co można nazwać kryzysem motywacyjnym. Pod wieloma względami bowiem The Legend of the Legendary Heroes jest skrajnie typowym anime fantasy. Wykorzystuje ograne motywy, które pojawiły się już w tysiącu innych serii. Mamy więc maga­‑nieudacznika, który pod maską lenistwa skrywa wielki, choć niebezpieczny talent, X postaci, które dzięki swej przenikliwości ową maskę odsłaniają i pokładają w nim wiarę. Tragiczną­‑przeszłość. Podróż i przygodę w towarzystwie pięknej niewiasty, zrażonej jednak do bohatera przez jakieś początkowe nieporozumienie. Młodego króla­‑przystojniaka, dzięki licznym przyjaciołom utrzymującego pozycję na tronie. Oraz budujące się między postaciami coraz silniejsze relacje.

Jednak The Legend of the Legendary Heroes wygląda tak, jakby twórcy powiedzieli sobie: „Hej! Nasz widz oglądał to już tysiąc razy! Po co więc opowiadać po raz setny, jak bohaterowie z obcych sobie ludzi zmieniają się w zgraną paczkę? Przelećmy te całe nudy o emocjach i budowaniu relacji! Ludzie i tak zgadną, o co chodzi!”. I owszem, potrafię to odgadnąć, jednak nie zmienia to faktu, że interakcja między postaciami jest bardzo sztuczna. Rainar więc wychodzi nie na osobę utalentowaną i genialną, ani nawet złowieszczą, dysponującą potężną mocą. Jest zwyczajnie leniem i dość podrzędnym magiem, który chyba nic nigdy nie zrobił bez solidnego kopniaka. To dziecko Mary Sue i Śpiącej Królewny. Z jednej strony osoba posiadająca moce, które rozsadziłyby każdą opowieść, a z drugiej ktoś całkiem pasywny. Ochy i achy kolejnych żeńskich postaci nad jego geniuszem także są nie na miejscu, gdyż w całym anime ani razu nie pofatygował się, by go w jakikolwiek sposób zademonstrować. Negatywne nastawienie Eris do jego osoby także jest zupełnie niezrozumiałe. Rainar naprawdę nie zrobił nic, co by mogło ją zrazić, po prostu choćby dlatego, że ten facet zwyczajnie nic nie robi.

Szkoda, bo budowanie więzi między postaciami jest zazwyczaj najciekawszym elementem tego typu serii.

Jak wspominałem: The Legend of the Legendary Heroes składa się z dwóch warstw: komediowej i intryganckiej. Warstwa komediowa jest dość słaba, co zwyczajnie oznacza, że seria nie jest śmieszna. Spowodowane jest to kilkoma czynnikami. Pierwszym z nich jest z całą pewnością duże stężenie pierwiastka chemicznego o nazwie „emo”, którego to anime jest istną kopalnią. Trudno bowiem śmiać się z zabawnej zdawałoby się postaci komediowej, gdy dowiadujemy się, że jest ona dajmy na to wojenną sierotą, wychowaną w specjalnej szkole dla zawodowych zabójców, gdzie nauczyciele mordowali mniej zdolnych uczniów, a codzienne zajęcia rozpoczynały się od biegu z przeszkodami pod lokalnym ekwiwalentem ostrzału moździerzowego. Do tego była maltretowana, bita, głodzona, chłostana, torturowana i Bóg jeden wie, co jeszcze. Prawdopodobnie mimo to seria byłaby jednak śmieszniejsza, gdyby tylko wszystkie gagi nie polegały na starym głupawym dowcipie marki „pomidor”. Pozwolę sobie przypomnieć czytelnikom, że dowcip marki „pomidor” polega na losowym wtrącaniu w zdanie słowa „pomidor”, tak, jak w dwóch ostatnich linijkach. Niektórych to śmieszy. Ja jednak uważam, że takie osoby powinno się sterylizować. Humor w The Legend of the Legendary Heroes działa na tej samej zasadzie, choć zamiast „pomidor” pada słowo „dango”. Cały dowcip polega na tym, że od czasu do czasu (tzn. co dwie minuty) jedna z postaci (tzn. Eris) wstaje i chrzani coś o ryżowych kulkach wbitych na patyk…

Jeśli chodzi o wątek intrygancki, to nie wygląda on ani trochę lepiej. Powiedzmy sobie szczerze: Gra o Tron to to nie jest. Nie jest to też Juuni Kokki, Seirei no Moribito czy inne Spice and Wolf, gdzie intryga także rozgrywała się głównie na płaszczyźnie rozmów i knujstwa. To, jak wspominałem, Kyou Kara Maou! potraktowane totalnie na serio albo Saiunkoku Monogatari pozbawione sympatycznej i charyzmatycznej bohaterki, za to wzbogacone o multum oklepanych elementów kiepskiego anime fantasy.

Kolejną wadą serialu jest niestety fakt, że jest on dość nudny. Owszem, dzieje się całkiem dużo, jednak tak naprawdę większość tych rzeczy jest od siebie oderwana. Brakuje natomiast napięcia i czegoś, co sprawiłoby, że chciałoby się śledzić postacie, kibicować im i drżeć o ich los. Zwyczajnie widza nieszczególnie one obchodzą.

Przejdźmy może do oprawy graficznej. W porównaniu do wielu swoich rówieśników oraz niestety wielu swoich starszych kolegów, The Legend of the Legendary Heroes wygląda dość słabo. Grafika: projekty postaci, rysunek, mimika, tła etc. są dość oszczędne i nie wytrzymują porównania z obrazami z górnej półki. Tak naprawdę mają problemy z dotrzymaniem kroku nawet części produkcji drugiej, że tak powiem, kategorii. Przykładowo dość marna seria: Sacred Blacksmith pod wieloma względami, na przykład poziomem szczegółowości tła, bije na głowę omawiany tytuł. Tak naprawdę wiele serii telewizyjnych z przeszłości także dokonuje tego wyczynu. Przykładem może być choćby pierwsza seria Inuyashy, Claymore, Utawarerumono czy setki innych tytułów. Nie zrozumcie mnie źle: grafika nie jest zła. Projekty postaci, tła i wiele innych elementów grafiki wyglądają nawet porządnie. Nie ma tu jakichś rażących błędów czy niedociągnięć. Zwyczajnie jest bardzo oszczędna, jednak nie w znaczeniu świadomej artystycznej decyzji podjętej celem wywołania pewnego efektu. Nie. Mam na myśli raczej świadomą decyzję podjętą celem optymalnego wykorzystania budżetu.

O warstwie muzycznej Legend of the Legendary Heroes można z czystym sumieniem powiedzieć, że jest poprawna. Ani piosenki rozpoczynające, ani kończące odcinki nie rzuciły mnie na kolana. Podobnie ma się sprawa z melodiami pojawiającymi się w samym serialu. Owszem, są nie najgorsze, niektóre nawet całkiem dobrze budują nastrój, jednak brakuje im polotu i tego czegoś, co sprawia, że muzyka i dźwięk zyskują głębi i tchną życie w anime. To samo należy powiedzieć o aktorach podkładających głosy. W rolach głównych obsadzono osoby, które posiadają dość imponujące portfolia, jednak po ich głębszym przejrzeniu widać natychmiast, że nie są to żadne gwiazdy. Owszem, grały w wielu produkcjach, niekiedy nawet podkładając głosy pod głównych bohaterów. Żaden z tych tytułów jednak nie zapisał się złotymi zgłoskami w historii anime. Jeśli już pojawiały się w bardziej znanych tytułach, to najczęściej wcielając się w postaci drugoplanowe lub wręcz epizodyczne.

Początkowo planowałem w podsumowaniu ostro „zjechać” The Legend of the Legendary Heroes i napisać, że jeśli ktoś chce obejrzeć dobrą serię fantasy, to powinien zająć się na przykład Grą o Tron, Spartakus: Krew i piasek czy innym Legend of the Seeker. Po namyśle postanowiłem tego nie robić. Wszystkie te seriale ogólną przyjemnością płynącą z oglądania biją wprawdzie The Legend of the Legendary Heroes na głowę, jednak tak naprawdę nie są do niego w niczym podobne. Nawet konwencją, mimo że wszystkie są fantasy. Nie powoduje to jednak automatycznie, że omawiany tytuł warto oglądać. Problem polega na tym, że mamy tu do czynienia z serią w najlepszym razie dość średnią, raczej niewybijającą się. Na każdym polu, na jakim się porusza, mógłbym wskazać multum lepszych lub porównywalnych, które zwyczajnie dysponują ciekawszymi postaciami, lepszą fabułą, grafiką, scenariuszem, większą ilością bardziej przemyślanej akcji czy zwyczajnie są zabawniejsze. Wyliczać można by długo, tylko po co, jeśli można kliknąć w gatunek „Fantasy”? Innymi słowy: nie polecam.

Zegarmistrz, 18 czerwca 2011

Recenzje alternatywne

  • Qualu - 29 grudnia 2012
    Ocena: 7/10

    Skompresowany produkt o niczym i o nikim, który mimo to ogląda się z wielkim bananem na twarzy. O co chodzi? O „LOL Heroes”! więcej >>>

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: ZEXCS
Autor: Takaya Kagami
Projekt: Noriko Shimazawa, Saori Toyota
Reżyser: Itsurou Kawasaki
Scenariusz: Kiyoko Yoshimura
Muzyka: Miyu Nakamura