Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

10/10
postaci: 8/10 grafika: 6/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 8,00

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 23
Średnia: 7,3
σ=1,4

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Slova)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Pani Poni Dash!

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2005
Czas trwania: 26×25 min
Tytuły alternatywne:
  • ぱにぽにだっしゅ!
Tytuły powiązane:
zrzutka

To jakby posiekać japońską kulturę, popkulturę i folklor na ćwiarteczki, wrzucić do miksera, zalać absurdem, rozlać do foremek i zrobić kolorowe misiożelki.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Wielki Jenot

Recenzja / Opis

Co by się stało, gdyby ekipie bohaterów Genshikena dać fundusze i kazać stworzyć anime? Podejrzewam, że właśnie Pani Poni Dash! byłoby tego efektem.

Wśród recenzentów na Tanuki można wyróżnić tych, którzy do ocen liczbowych przywiązują dużą uwagę i takich, dla których szufladkowanie anime na podstawie dziesięciostopniowej skali to czysty przymus, wcale nieodzwierciedlający oceny pisemnej. Oczywiście wszystko zależy od sytuacji i recenzowanego anime czy mangi, ale muszę się przyznać, że Pani Poni Dash! postawiło mnie pod ścianą. Jak to ocenić? Jakie kryteria przyjąć? A najlepsze jest, że każda ocena wydaje się jak najbardziej adekwatna i uczciwa! Wobec tego już na początku zaznaczam, że przyznana przeze mnie dziesiątka za całokształt to zupełnie losowa nota bez jakiegokolwiek znaczenia. Dziesięć stoi tam tylko dlatego, że jest liczbą okrągłą (nie tak, jak zero, którego w skali nie ma, ale zawsze). Proszę się więc tą notą nie kierować! W tym przypadku jakość anime obrazuje tylko i wyłącznie poniższa recenzja!

Z góry uprzedzę również, że to nie jest opowieść o typowej japońskiej szkole i jej uczniach. Przede wszystkim, by placówka oświatowa mogła być nazwana „normalną”, to wszyscy w niej, od grona pedagogicznego zaczynając, nie powinni wyróżniać się z tłumu. Tymczasem do ekipy nauczycielskiej Akademii Momotsuki dołącza jako wychowawczyni klasy 1C jedenastoletnia absolwentka Massachusetts Institute of Technology, Rebecka Miyamoto. W porównaniu do nadużywającej alkoholu opiekunki 1A czy jeszcze żyjącego wychowawcy 1D to i tak mała rewelacja. Nie wspomnę już o dyrektorze, który szkołą kieruje zza zasłony tajemnicy, jakiej nie powstydziłby się najlepszy czarny charakter.

Oczywiście uczniowie szkoły w niczym nie ustępują swoim opiekunom. Zaczynając od podopiecznych Rebecki, bo ci są wyraźnie najnormalniejsi, należy zwrócić uwagę na Ichijou, przewodniczącą klasy, obdarzoną niezwykłym antytalentem do negocjacji, a przy tym także anielskim spokojem w każdej sytuacji. Ostatnia osoba, którą należy prosić o jakąkolwiek radę. Pozostałe główne bohaterki, czyli okularnica Rei Tachibana, książkowy mól Miyako Uehara (uwaga, potrafi skupiać promienie słoneczne przy pomocy wysokiego czoła!), zakręcona z powodu swojego ahoge (odstający od reszty kosmyk włosów, jakby ktoś nie wiedział) Himeko Katagiri oraz jedyna „normalnie” postrzegająca świat i jednocześnie mało istotna Kurumi Momose to reszta wesołej menażerii stanowiącej trzon klasy 1C. Inni uczniowie to jednakowe trójwymiarowe modele, rozróżnione jedynie na męskie i żeńskie. Jeżeli kogoś dziwi, że tę zgraję uważam za jak najbardziej normalną, to wyjawię, że w klasie 1D uczą się różne zwierzęta będące pupilami jednej z uczennic, a między nimi przesiaduje mahou shoujo mająca wyraźnie problemy z udzieleniem skutecznej pomocy komukolwiek. Trzcina porastająca inne sale i strachy na wróble zamiast uczniów nie robią przy tym żadnego wrażenia.

Sława jedenastoletniej, genialnej absolwentki MIT jest tak wielka, że interesują się nią nawet kosmici, których statek orbituje nad Akademią Momotsuki i zbiera dane. Z innych nieludzkich stworzeń bardzo mało istotną postacią jest króliczy podopieczny Rebecki, wabiący się Mesousa, i zmieniający kolor futra bóg­‑kot zamieszkujący automaty do napojów i dbający o to, by picie w nich zawsze miało temperaturę ciała.

Zupełnie nie mam pojęcia, co powinienem dalej pisać. Fabuła (nazwijmy to to w ten sposób) to tylko niewielki skrawek tego, co Pani Poni Dash! ma do zaoferowania. Niektórzy chcieliby ją porównywać do Azumangi Daioh czy nowszego Lucky Star, co jest kosmicznym nieporozumieniem, gdyż wszystko, co dzieje się na ekranie w trakcie seansu Pani Poni Dash! jest abstrakcyjne do ciężkostrawnego poziomu. Nie ma tu rozgraniczenia między „życiem codziennym” a fantazjami bohaterów, jak to miało miejsce w Azumandze. Także Konata z Lucky Star na tle bohaterów omawianego tytułu to absolutnie normalna licealistka. No, przynajmniej nie ratowała Ziemi, sterując wielkim robotem, co przytrafiło się uczennicom klasy 1C.

Akcja Pani Poni Dash! dzieje się na dwóch płaszczyznach – na równi z działaniami bohaterów istotne są pojawiające się znikąd napisy na tablicy, ścianach i plakatach. Co w nich takiego ważnego? Przede wszystkim są aluzjami do innych anime, gier, a nawet autentycznych wydarzeń, często przybierając formę cytatów. W jednej chwili na tablicy jest napisane jedno, zmiana kamery, powrót i w tym samym miejscu są już zupełnie inne słowa, które za każdym razem stanowią komentarz do akcji. Ekspresja twórców jest tu nieoceniona i buduje absurdalne poczucie wyreżyserowania wszystkich perypetii. Widzowie z podzielną uwagą będą więc zadowoleni, gdyż szybkie czytanie gagów z tablicy (a nie oszczędzono nawet seiyuu) i jednoczesne śledzenie pędzącej jak rakieta fabuły może okazać się dla wielu barierą nie do sforsowania. Oczywiście można owe przypisy i komentarze zignorować, lecz efekt będzie porównywalny do odarcia pawia z piór. Dalej ten sam ptak, tylko już jakiś niezbyt ciekawy. Do czego zmierzam? Otóż chcę jasno i wyraźnie stwierdzić, że Pani Poni Dash! to czysta dawka nawiązań, ecchi i wypaczonych schematów, które tworzą trzon tego anime. Już prędzej sensowne będzie olanie fabuły i skupienie się na przejawach odautorskiej ingerencji w świat przedstawiony. W wyniku tego pojawia się jednak następny problem – laik nie ma szans na zrozumienie, o czym jest to anime, dlaczego powstało i do czego piją twórcy, wstawiając w kadry swoją radosną twórczość. Różnorodność aluzji jest tak wielka, że w lot pojmie je chyba tylko i wyłącznie rodowity, zatwardziały japoński otaku i to ten w podeszłym wieku, obeznany w świecie i znający historię. Przyznam, że czułem się przytłoczony ilością informacji, jakimi wprost bombardowało mnie Pani Poni Dash! dosłownie co kilka sekund.

Oprawa graficzna jest zupełnie adekwatna do reszty tego cyrku. Cukierkowa, pstrokata, kolorowa jak cygański tabor mijający się z konduktem pogrzebowym. Wcześniej wspomniałem o bogu­‑kocie, który co odcinek występuje w innym umaszczeniu. To jeszcze nic, gdyż zwierzak umie zmieniać kolory na bieżąco. Fryzur bohaterek także nie można nazwać naturalnymi, takiej palety farb do włosów nie widziałem od czasów tanich produkcji z końca ubiegłego wieku, gdzie postacie rozróżniano po kolorze czupryny. Oczywiście w Pani Poni Dash! tego problemu nie ma, gdyż uczniowie Akademii Momotsuki mają wystarczająco niepowtarzalne charaktery. Autorzy jednak nie dali za wygraną i celowo wcisnęli tyle kiczu, ile się tylko dało. Ogólnie grafika jest dość prosta, bez zapierającej dech w piersi dbałości o szczegóły. Są jednak takie elementy, których próżno szukać nawet w dobrze narysowanych anime. Ot, na przykład stroje bohaterek to nie tylko szkolne mundurki, a te także nie są jednakowe. Zwłaszcza obfitość garderoby Rebecki została należycie zaznaczona i młoda nauczycielka co odcinek przychodzi do pracy w innym stroju. W tej materii autorzy ponownie znaleźli pole do popisu, tak więc co odcinek, oprócz zwykłych ubrań zobaczyć można uniformy rodem z super sentai show, kostiumy wielkich potworów, robotów i stworzeń z japońskich legend. Oczywiście nie wszystko jest tylko i wyłącznie przebraniami.

Grafika w Pani Poni Dash! ma wielkie znaczenie również ze względu na to, że to właśnie poprzez obraz parodiowane jest wiele zjawisk. Fani anime i japońskich gier sprzed 2005 roku z pewnością wychwycą niejedną prześmiewczą sztuczkę autorów. Ot, chociażby wielki robot startujący spod szkolnego basenu, mimika bohaterów czy wręcz przerobienie całej oprawy graficznej na wzór starej gry RPG. Za dużo by wymieniać – jeżeli jakiś zabieg polegający na modyfikacji obrazu animowanego istnieje, to na pewno pojawił się też w Pani Poni Dash!. Wyrażony przez autorów poprzez grafikę stosunek do ich własnego dzieła objawia się też w dość pokaźnych ilościach motywów ecchi. Najczęściej tego typu zabiegi można zaobserwować w przerywnikach w połowie odcinka, nie zabrakło jednak scen plażowych, obcisłych strojów pozbawionych większego sensu, „odpowiedniego” umiejscowienia kamery czy ponętnych póz bohaterek. W końcu otaku wiedzą, co jest dla otaku najlepsze.

Ścieżka dźwiękowa Pani Poni Dash! idealnie uzupełnia się z grafiką i jest równie pokręcona. Gama utworów wydaje się niebywała – od żenujących i mocno denerwujących pisków wykonywanych na bliżej nieokreślonych instrumentach z odzysku, po melodie jakby żywcem wzięte z cyrku lub z karuzeli w wesołym miasteczku. W jednym momencie muzyka, która mogłaby być tłem dla reklamy ptasiego mleczka, zamienia się w elektroniczne brzęczenie albo dudniącą perkusję.

Openingi Pani Poni Dash! to klasa sama w sobie. Jest ich trzy, każdy niepowtarzalny i zakręcony, a przy tym odpowiadający klimatem anime. Za wszystkie odpowiada Momotsuki Gakuen Ichinen C Gumi, czyli po prostu klasa 1C Akademii Momotsuki, a właściwie seiyuu grający jej uczniów. Osobiście zakochałem się w czołówkach tego anime, właśnie dzięki ich unikatowości – mnogość stylów, kompletnie niezrozumiałe, ale szokujące motywy (Mesousa w muszli klozetowej – witamy w studiu SHAFT) wprawiają w zakłopotanie i już na początku dają znać, że anime jest nieprzewidywalne. Pierwszą słyszaną piosenką jest Kiiroi bakansu, niezwykle pogodna, a przy tym zaśpiewana czysto i rytmicznie. W drugim openingu brzmi Roulette, mój ulubiony motyw muzyczny z serii. Przy okazji tej czołówki należy wspomnieć, że widziany w niej charakterystyczny taniec Rebecki zdobył tak dużą sympatię, że doczekał się całej masy internetowych przeróbek, w których wykonują go bohaterowie innych anime (ale nie tylko, fani Touhou mogą go kojarzyć chociażby z PV Hero Wan Wan). To doskonale świadczy o popularności Pani Poni Dash! w Japonii, a także w internecie (i nie mam tu na myśli nielegalnej dystrybucji). Ostatnia sekwencja otwierająca to Shoujo Q, która niezmiernie kojarzy mi się z początkami muzyki elektronicznej (ot, chociażby z wczesnymi utworami Marka Bilińskiego). Jednocześnie jest to najbardziej paranoiczny (chociaż może to być za duże słowo) z openingów, ale uważny widz znajdzie w nim dużo sensu i odniesień do treści anime.

Z kolei endingów jest aż pięć (przypominam, że anime ma 26 odcinków). Pierwszy to Girlppi, który z kolei wykonują seiyuu uczniów klas A i B. Piosenka dorównuje tym słyszanym z openingów, acz jest już bliższa typowemu j­‑popowi, co nie zmienia faktu, że słucha się jej przyjemnie. Animacja jej towarzysząca to po prostu podsumowanie wydarzeń odcinka poprzez przedstawienie jego kluczowych bohaterów w wersji super­‑deformed. Zabieg prosty i skuteczny, przede wszystkim pozwala lepiej zapamiętać różnorodną akcję. Drugi ending został wykonany z zupełnie innym stylu. Moonlight Love, zaśpiewane przez aktorów głosowych odpowiedzialnych za role uczniów klasy D, jest o wiele spokojniejsze i kończy odcinek w mniej przebojowym stylu. Jako że sekwencje zamykające muszą być jak najbardziej oryginalne, tutaj bohaterowie zostali przedstawieni na kartach tarota (i zwykłych też), a ich charaktery przypisano do konkretnych elementów talii. Oczywiście za każdym razem wykorzystywane są inne postaci. Oprócz standardowych piosenek pojawiają się też specjalne utwory odnoszące się do konkretnych odcinków. Tak więc w zakończeniu odcinka ósmego, w którym główną rolę grała magiczna dziewczynka Behoimi, to właśnie ona wykonuje piosenkę. Oczywiście nie jest to utwór najwyższych lotów, ale skutecznie parodiuje serie z gatunku mahou shoujo. Z kolei w odcinkach 13 i 25 w endingu brzmi smętnie Haruka na Yume, zaśpiewane przez Chiwę Saito (seiyuu Rebecki Miyamoto). Również w trzynastym odcinku ta sama aktorka parodiuje opening Mazingera Z, a w outrze 24 wykonuje piosenkę Setsugekka, nawiązującą do muzyki znanej z japońskich seriali o samurajach. Kończąc ten akapit wspomnę jeszcze o zakończeniu ostatniego odcinka, gdzie ponownie słychać… znane z pierwszego openingu Kiiroi bakansu, za to obraz jest mieszanką wszystkich już znanych sekwencji otwierających.

Im mam więcej do czynienia z anime, w których głos podkłada Chiwa Saito, tym bardziej lubię tę aktorkę. Grani przez nią bohaterowie po prostu żyją na ekranie, a ona sama ma bogate doświadczenie w swoim fachu i podejmuje się zarówno takich ról, jak dziecięca Rebecka Miyamoto, jak i tych wymagających podkreślenia poważnego charakteru bohatera. W tym drugim przypadku na myśl od razu przychodzi mi Sigyn Erster z serii filmów Break Blade i, co wielu może zaskoczyć, Luscinia Hāfez, główny antagonista w Last Exile: Ginyoku no Fam, a to przecież postać męska! Nie ma co się więc dziwić, że Rebeckę bardzo łatwo obdarzyć sympatią za sam głos i sposób wysławiania się, co jest niezwykle istotną cechą charakterystyczną dla głównego bohatera. Nie sposób jest tak obszernie omówić wszystkich seiyuu, których można usłyszeć w Pani Poni Dash!, przede wszystkim ze względu na mnogość bohaterów. Skupiając się na tych najbardziej istotnych wymienić należy Ai Nonakę, odpowiedzialną za rolę zawsze spokojnej i mówiącej monotonnym głosem Ichijou, która nigdy nie okazuje emocji. Można polemizować, czy tego typu kreacje są łatwiejsze od żywiołowych charakterów, niemniej nie sposób tej seiyuu nie docenić, skoro porywcza Sakura Kyouko z Mahou Shoujo Madoka★Magica i Kafuka Fuura z Sayonara Zetsubou Sensei to także jej robota. Kończąc tę część recenzji wspomnę jeszcze o Satsuki Yukino, której głosem przemawia ponętna i zawsze pierwsza do działania Rei Tachibana. Nieco demoniczny charakter tej postaci wpisuje się w bogaty dorobek artystyczny seiyuu, w którym błyszczą przede wszystkim Kaname Chidori, główna bohaterka Full Metal Panic! i Saki Kusukabe z Genshikena.

Do dzisiaj się zastanawiam, co ja do jasnej anielki obejrzałem? Do końca chyba nigdy się nie dowiem, w każdym bądź razie do opisania Pani Poni Dash! wystarczy jedno słowo – aluzje. Dosłownie aluzje do wszystkiego, co tylko wytworzyła japońska kultura i popkultura. Reklamy, seriale, teleturnieje, książki, historia, stereotypy, anime, mangi, gry i wiele innych – tutaj wszystko znajduje swoje odzwierciedlenie. Ale Japonia to ewidentnie za mało – kino zachodnie, amerykańskie seriale, literatura, polityka – długo by wymieniać, co można znaleźć w Pani Poni Dash. W jednym odcinku parodiowano nawet plakaty reklamujące żywność z lat 60. Do czego zmierzam poprzez tę wyliczankę? Otóż należy stwierdzić definitywnie – Pani Poni Dash! to twór studia SHAFT i dla wielu miłośników anime to powinno wystarczyć jako wyjaśnienie. Błąd – mamy tu do czynienia z anime, które było zdecydowanie tworzone przez otaku dla otaku i bez odpowiedniego mentalnego przygotowania nie należy się doń zbliżać. Większość początkujących fanów czy też mniej wytrwałych widzów odbije się od tej serii jak od betonowej ściany, czyli boleśnie, a potem nie wróci i stwierdzi, że tutaj nic nie trzyma się kupy i całość jest pozbawiona sensu. Dlaczego tak uważam? Ponieważ serial bardzo mi się spodobał, ale oglądanie go okazało się męczące. To ten typ rozrywki, który wymaga specyficznego podejścia i odpowiedniego dawkowania, by dał dużo radości. Pani Poni Dash! jest przekrojem przez japońską popkulturę widzianym z perspektywy otaku i właśnie w taki sposób należy to anime traktować.

Slova, 10 maja 2012

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: GANSIS, SHAFT
Autor: Hekiru Hikawa
Projekt: Kazuhiro Oota
Reżyser: Akiyuki Shinbou, Shin Oonuma
Scenariusz: Ken'ichi Kanemaki
Muzyka: Kei Haneoka