Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 9/10 grafika: 7/10
fabuła: 7/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,00

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 50
Średnia: 7,92
σ=1,37

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (moshi_moshi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Tennis no Ouji-sama: Zenkoku Taikai Hen - Final

zrzutka

Mistrzostwa kraju czas zakończyć, czyli Seigaku kontra Rikkaidai – starcie drugie!

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Klawa

Recenzja / Opis

Nadszedł czas finału. Uczniowie Rikkaidai wreszcie mają okazję odpłacić klubowi Seigaku za przegraną w turnieju regionalnym. Wzmocnieni obecnością kapitana, bogatsi o nowe doświadczenia (a co za tym idzie, techniki) i pewni trzeciego zwycięstwa z rzędu, zapominają, że i młodzi tenisiści pod wodzą Tezuki nie próżnowali. Ale zanim te dwie wspaniałe drużyny spotkają się na korcie, czas na chwilę relaksu przy yakiniku… Chociaż, jak się szybko okaże, i tutaj nie zabraknie chętnych do „sportowej” rywalizacji.

Tennis no Ouji­‑sama: Zenkoku Taikai Hen – Final to udane zwieńczenie cyklu, choć ustępujące nieco części poprzedniej. Decydujący wpływ na taką opinię ma kompozycja tej krótkiej OAV, czyli chęć upchnięcia zbyt wielu wydarzeń w sześciu odcinkach i często zbyt po macoszemu potraktowane mecze. O ile w przypadku poprzednich dodatków do serii telewizyjnej zazwyczaj jeden odcinek odpowiadał jednemu pojedynkowi, o tyle tutaj czas antenowy poświęcony poszczególnym meczom jest bardzo nierównomierny. W rezultacie nie wszyscy gracze mieli okazję zabłysnąć: dotyczy to zwłaszcza debli, które zapowiadały się bardzo interesująco. Nie do końca przypadły mi do gustu także „kłody” (a konkretnie jedna), które rzucono pod nogi młodym tenisistom z Seigaku. Ale to nie one zdecydowały o nieco niższej ocenie, a finałowe starcie Echizena z kapitanem Rikkaidai, Yukimurą. Mimo iż poświęcono mu aż dwa odcinki, na tle innych meczy w całej serii wypadł raczej blado. Poza tym nie ukrywam, że miałam wobec tej rozgrywki ogromne oczekiwania, zwłaszcza że miał to być „debiut” Yukimury na korcie, a obaj gracze uchodzą za geniuszy. Tymczasem ich pojedynek okazał się zaskakująco przegadany i zbyt jednostronny. Najpierw jeden, a potem drugi wyciągnęli z kapelusza po króliku i tyle, a gdzie sportowe emocje, rozgrywka równego z równym? Jak pisałam przy okazji wcześniejszych części, nie mam nic przeciwko „supermocom” w seriach sportowych, pod warunkiem, że oprócz nich, coś jednak z tego sportu jeszcze zostaje, a niestety tutaj trudno się doszukać chociażby grama tenisa. Cóż, moja surowa ocena tej części OAV wynika też z faktu, że miałam okazję zobaczyć w mangowej kontynuacji Tennis no Ouji­‑sama, co potrafi kapitan Rikkaidai i dlatego jestem przekonana, że finałowe starcie mogło (i powinno) być bardziej ekscytujące. Yukimura i Echizen to szalenie utalentowani gracze, a także silne i uparte osobowości, insynuowanie, że pierwszego nie stać na więcej, a drugi bez „ostatecznej techniki” nic by nie zdziałał, jest nie na miejscu.

Na szczęście pozostali bohaterowie nie zawodzą, a ich pojedynki ogląda się z przyjemnością. Na uwagę zasługuje zwłaszcza rewelacyjny mecz Tezuki z Sanadą, który ma w sobie to wszystko, czego brakuje finałowemu starciu. Jest więc odrobina dramatyzmu, nowe, niesamowite techniki, które jednak nie pozwalają zapomnieć, że chłopcy grają w tenisa, i ogromna chęć pokonania przeciwnika, a wszystko przesiąknięte duchem iście sportowej rywalizacji. Gdybym miała porównać ten mecz do jakiegoś wcześniejszego, bez wątpienia byłby to pojedynek Tezuki z Atobe. Także Fuji szybko podniósł się po zaskakującej porażce z Shiraishim i dał z siebie wszystko, grając z przebiegłym i pewnym siebie Niou. Owszem, finał nieco rozczarowuje, ale to nadal jest seria godna uwagi, która nie nudzi i wzbudza pozytywne emocje.

Oczywiście niemały wpływ na to mają postacie. O uczniach Seigaku nie ma się co rozpisywać, natomiast jak najbardziej warto poświęcić kilka słów tenisistom Rikkaidai. Oprócz finału turnieju regionalnego, który został pokazany w serii telewizyjnej, tak naprawdę widzowie nie mieli zbyt wielu okazji, by podziwiać obrońców mistrzowskiego tytułu, a szkoda, bo zdecydowanie jest na co patrzeć. Ostrzeżenie, które po zakończeniu meczów półfinałowych Yanagi dał Inuiemu, było doskonale uzasadnione. To, co widzieli uczniowie Seigaku podczas poprzednich zawodów, nijak ma się do aktualnego poziomu rywali. Ale, co ciekawe, i zawodnicy Rikkaidai nie są do końca zachwyceni nowymi umiejętnościami, zwłaszcza najmłodszego członka drużyny, Akayi Kirihary. Dumni zeszłoroczni zwycięzcy w imię trzeciej wygranej poniekąd wymusili na koledze przemianę, której skutki mogą być wyjątkowo niebezpieczne. Dlatego nie pozostaje im nic innego, jak pilnować Kiriharę na korcie, do czego zostaje przydzielony wyżej wspomniany Yanagi. Interesującą postacią okazał się także kapitan drużyny, Seiichi Yukimura. Zawodnik powracający po długiej nieobecności spowodowanej chorobą, na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie osoby spokojnej, pogodnej i szalenie uprzejmej, do czasu… kiedy wejdzie na kort. Co prawda Yukimura nie przeistacza się nagle w buca i psychopatę, ale jego stosunek do otoczenia wyraźnie się zmienia, gdyż podczas meczu wszystko i wszystkich traktuje bardzo serio i nawet przez chwilę nie dopuszcza do siebie myśli o przegranej. Nie dlatego, że jest zadziorny jak Echizen, ale raczej przeświadczony o swojej wyższości, do czego ma w zasadzie prawo, o czym świadczą jego sportowe wyniki. Ta podwójna natura chłopaka została bardzo zgrabnie pokazana, bo widz zauważa ją bez problemu, ale nie ma ochoty przy okazji zabić bohatera czymś ciężkim (jest ona także pożywką dla internetowych rysowniczek, które chętnie wykorzystują ten fakt do tworzenia swoich dzieł). Podsumowując, pojedynek Seigaku z Rikkaidai jest znacznie intensywniejszy „emocjonalnie”, niż wcześniejsze starcie z Shitenhouji. Przeciwnicy głównych bohaterów zwani są „cesarzami” i jest to przezwisko jak najbardziej trafne, gdyż niezależnie od sytuacji pozostają dumni i pewni siebie.

O stronie technicznej, a zwłaszcza wizualnej serii nie bardzo jest sens się rozpisywać, gdyż w żaden sposób nie różni się od poprzednich OAV. Dlatego ograniczę się jedynie do krótkiego opisu czołówki i piosenki towarzyszącej napisom końcowym. Ta pierwsza prezentuje nieco inny klimat niż pozostałe openingi towarzyszące cyklowi Tennis no Ouji­‑sama, głównie ze względu na spokojniejszą linię melodyczną i wolniejszy rytm. Utwór ACROSS MY LINE, wykonywany przez Junko Minagawę, czyli seiyuu podkładającą głos Echizenowi, to raczej spokojna i nieco melancholijna kompozycja (ale do ballady jeszcze jej daleko), która pozytywnie wyróżnia się na tle innych piosenek z serii. Natomiast ending idealnie wpisuje się w nurt dynamicznych i radosnych utworów, które niestety nie mogą poszczycić się zbyt dobrym wokalem i umiejętnością pozostania na dłużej w pamięci widza. Towarzyszące im animacje także nie zachwycają, prezentując mocno przeciętny poziom.

Cóż, Tennis no Ouji­‑sama: Zenkoku Taikai Hen – Final mimo kilku wpadek to nadal kino warte uwagi i naprawdę solidne zakończenie „właściwego” cyklu (istnieją jeszcze dwie serie OAV, dwa odcinki specjalne, dwa filmy kinowe i kilka pomniejszych dodatków). Nie widzę sensu polecania tej serii komukolwiek, ponieważ fani przygód Echizena i tak na pewno ją obejrzą, a reszta świata nieszczególnie ma po co bez znajomości poprzednich części. Mam nadzieję, że mimo niezbyt satysfakcjonującego wątku Ryoumy i Yukimury i tak będziecie się bawić równie dobrze, jak ja.

moshi_moshi, 25 grudnia 2011

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: M.S.C.
Autor: Takeshi Konomi
Projekt: Akiharu Ishii
Reżyser: Shunsuke Tada
Muzyka: Cheru Watanabe

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Podyskutuj o Tennis no Ouji-sama na forum Kotatsu Nieoficjalny pl