Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 4/10 grafika: 7/10
fabuła: 5/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,50

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 36
Średnia: 5,53
σ=2,09

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Pottero)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Supernatural The Animation

Rodzaj produkcji: seria OAV (Japonia)
Rok wydania: 2011
Czas trwania: 22×20 min
Tytuły alternatywne:
  • スーパーナチュラル・ザ・アニメーション
Widownia: Seinen; Postaci: Duchy, Policja/oddziały specjalne; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Film; Miejsce: Ameryka; Czas: Współczesność; Inne: Elementy chrześcijańskie, Supermoce
zrzutka

Kultowe trio pogromców zła wszelakiego – bracia Winchesterowie i ich wierny chevrolet impala rocznik ’67 – w animowanym pseudoremake’u Nie z tego świata.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: icchan

Recenzja / Opis

Gdy Eric Kripke opracowywał koncept opowieści o dwóch braciach polujących na demony, duchy i inne nadprzyrodzone zjawiska, zapewne nie przypuszczał, że dzięki temu powstanie jeden z najpopularniejszych seriali początku XXI wieku. Niecałe dziesięć lat później jego pomysł ma oddaną rzeszę fanów na całym świecie, rozrósł się do ponad stu siedemdziesięciu odcinków i, co raczej rzadko spotykane, doczekał się swoistego remake’u w wersji anime.

Słowo „remake” zostało użyte nieprzypadkowo, ponieważ główny wątek fabularny anime z grubsza odpowiada dwóm pierwszym seriom właściwego serialu – koncentruje się na poszukiwaniu „żółtookiego demona” i kończy dwuczęściowym odcinkiem All Hell Breaks Loose, stanowiącym finał drugiej serii Nie z tego świata. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że twórcy anime do samego końca nie wiedzieli, czy chcą stworzyć produkcję dla fanów serialu, czy raczej dla osób z nim niezaznajomionych, wskutek czego wyszło coś, czemu trudno będzie zadowolić którąkolwiek z tych grup. Wątek fabularny został przeniesiony do anime chaotycznie i wybiórczo – coś zmieniono, coś dodano, pewne rzeczy całkowicie pominięto, inne co prawda wprowadzono, ale pozostawiono bez wyjaśnienia, jak gdyby scenarzyści wychodzili z założenia, że każda osoba oglądająca anime zna Nie z tego świata, więc dziury fabularne załata sobie we własnym zakresie znajomością serialu albo pytając Wujka Google. Z myślą o fanach pojawiają się odcinki mające rozwijać uniwersum, prezentujące wydarzenia i postaci, które w Nie z tego świata grały drugie albo i trzecie skrzypce (np. odcinek poświęcony Lily – „cudownemu dziecku”, które Sam poznaje w All Hell Breaks Loose: Part 1), jednak całość została tak mocno przerobiona, że trudno ją zaliczyć do kanonu. Przykładowo mamy odcinek wyjaśniający okoliczności, w jakich Sam poznał Jessicę, jednak równolegle do tych wydarzeń Dean i John rozwiązują sprawę Krwawej Mary, którą – jak wiedzą fani serialu – kilka miesięcy później rozwiązali bracia. Pojawia się też kilka zupełnie nowych odcinków, prezentujących nowe postaci, obecne tylko w animacji i mające dla jej fabuły jako takie znaczenie, oraz nowe śledztwa. W niektórych doszukać można się inspiracji odcinkami serialu (sprawa nawiedzonej impali przywodzi na myśl odcinek Route 666), inne to zupełna nowość. Niestety, niektóre z nich – zwłaszcza te z japońskimi demonami – pasują do tego uniwersum jak pięść do nosa.

Niezdecydowanie względem tego, do jakiej publiczności ma być skierowany serial, to niestety niejedyny mankament strony fabularnej. Odcinki Nie z tego świata trwają po czterdzieści minut, pozwalając na sensowne zawiązanie, rozwinięcie i zwieńczenie śledztwa, w anime z kolei – po odliczeniu zapowiedzi następnego odcinka i endingu – na właściwą treść pozostaje raptem dwadzieścia minut. Sprawia to, że widz nie ma chwili oddechu na próbę ogarnięcia tego, co dzieje się na ekranie, bo sceny zmieniają się jak w kalejdoskopie, przez co trudno jest złapać związek przyczynowo­‑skutkowy. Dobrze widać to na przykładzie remake’u odcinka Heart, w którym Sam zakochuje się w dziewczynie dotkniętej likantropią – w Nie z tego świata ich relacja została sensownie i rzetelnie nakreślona, w anime jest to zbitka chaotycznie poklejonych scenek, z których część zdecydowanie nie powinna się w odcinku znaleźć, ponieważ niszczy i tak już nadwątloną kompozycję. Tę dodatkowo grzebie beznadziejny humor, jaki oferuje anime. Nie z tego świata jest pod tym względem bezbłędne, trafiają się nawet znakomite odcinki mające typowo komediowy charakter (kto nie śmiał się do rozpuku, oglądając odcinek, w którym Trickster uwięził Winchesterów w świecie seriali i japońskich byledurniejów?), tu zaserwowano jednak zestaw mocno oklepanych, charakterystycznych dla anime gagów.

Ograniczony czas trwania odcinków wpływa nie tylko na jakość scenariuszy, ale także na postaci. Gdy fabuła pędzi jak szalona, próbując w dwudziestu minutach zmieścić całą opowieść, pozostaje niewiele czasu na prezentację bohaterów i nakreślenie zależności pomiędzy nimi. W serialu dużo miejsca poświęcono na zarysowanie skomplikowanej relacji Sam­‑Dean – obaj mają swój charakter, temperament, słabości i zalety, motywacje itd. W Supernatural: The Animation Sam z reguły sprawia wrażenie zrzędliwego licealisty, a Dean lekko głupkowatego huncwota. W pewien sposób koreluje to z serialem, gdzie Dean często przedstawiany jest jako beztroski hedonista myślący głównie o jedzeniu i seksie, a Sam jako rozdarty moralnie defetysta, ale wybranie tylko jednego przymiotu i zbudowanie na jego kanwie postaci strasznie spłyca bohaterów. Prawdę powiedziawszy, gdybym znajomość z tym uniwersum rozpoczął od anime, prawdopodobnie nigdy nie sięgnąłbym po wersję aktorską, obawiając się, że postaci w niej są tak samo mdłe, bezpłciowe, czasem wręcz irytujące. W rzeczywistości gdy w dalszych seriach Nie z tego świata ogarniało mnie zwątpienie, to właśnie Sam i Dean (no i Castiel, rzecz jasna!) byli powodem, dla którego brnąłem w to dalej i ostatecznie udało mi się dotrwać do bieżącej ósmej serii. Jeszcze gorzej prezentują się inne postaci znane z serialu. O „żółtookim demonie” dowiadujemy się bardzo niewiele, zaś ojciec braci – chociaż, jeśli porównywać liczbę i długość odcinków, w anime pojawia się częściej niż w serialu – został spłycony tak samo jak jego synowie; po prostu jeszcze bardziej wyolbrzymiono jego despotyzm i ślepą nienawiść. Pojawia się również Bobby, który w dalszych seriach wraz z Castielem był jednym z ważniejszych bohaterów, jednak tutaj kilkakrotnie przewija się jako mało znaczące tło.

Ponieważ mamy do czynienia z kuponem odciętym od popularnej marki, można by się obawiać, że jakość oprawy wizualnej będzie stała na niskim poziomie – w myśl zasady, że nawet najbrzydszą produkcję i tak obejrzą miłośnicy oryginału. Na szczęście pod tym względem Supernatural: The Animation stanowi przyjemne zaskoczenie, oferując całkiem zadowalającą grafikę i animację. Oczywiście nie jest to najładniejsze anime, jakie kiedykolwiek powstało, oprawa wizualna w żadnym razie nie wywołuje szczękopadu, jednak całość zrealizowana została starannie i ze smakiem, chociaż niektórym scenom, zwłaszcza tym z szarżującą impalą, przydałaby się lepsza animacja. Dużo gorzej prezentuje się projekt postaci, które ze swoimi żywymi odpowiednikami mają wspólnego niewiele albo nic. Sam i Dean z reguły chodzą w tych samych ubraniach, chyba że akurat pod kogoś się podszywają, zaś ich podobieństwo do Jareda Padaleckiego i Jensena Acklesa jest bardzo odległe. Ojciec braci wygląda tutaj bardziej jak szemrany typek, którego nie chciałoby się spotkać w ciemnej alejce, jednak najgorzej potraktowano Bobby’ego. W Nie z tego świata był to sympatyczny, brodaty korpulentny jegomość w średnim wieku, rzadko rozstający się z dżinsami, flanelową koszulą i czapką z daszkiem, zaś tutaj wygląda jak łysa wersja Yubaby ze Spirited Away: W krainie bogów w fedorze i przeciwdeszczowym płaszczu, który ukradł Castielowi. W pozostałych postaciach znanych z serialu również trudno doszukiwać się jakichkolwiek podobieństw do ich żywych odpowiedników – zostały zastąpione przypadkowymi szablonami właściwymi dla anime, tyle że z normalnymi kolorami włosów.

Bardzo słabo prezentuje się muzyka, zwłaszcza jeśli porównamy ją ze ścieżką dźwiękową Nie z tego świata. Tam utwory AC/DC wielokrotnie stanowią znakomite tło muzyczne dla tego, co dzieje się na ekranie, Wanted Dead or Alive z repertuaru Bon Jovi śpiewane przez Deana i Sama w jednej ze scen trzeciej serii wyraża więcej niż tysiąc słów, gdzie indziej The House of Rising Sun The Animals zwiastuje nadejście Złego, ktoś zaś zmienia bieg historii, ratując „Titanica” przed zatonięciem po to tylko, żeby Céline Dion nie nagrała My Heart Will Go On do filmu Camerona. Amerykanie dobrze dobierają licencjonowaną muzykę, umiejętnie wplatając ją w serial, dzięki czemu buduje ona klimat. W anime niestety tego nie uświadczymy – ścieżka dźwiękowa ogranicza się do autorskich kompozycji, które pasują do całości, ale tylko początkowo. Problem polega na tym, że wyróżniają się tylko dwa utwory, które wykorzystywane w każdym odcinku, nieraz nawet parokrotnie, w pewnym momencie zaczynają denerwować, a część scen wręcz prosi się o jakiś dobry utwór, który Amerykanie z pewnością by w nie wkomponowali. Jedyne, co pod względem dźwiękowym łączy anime z serialem, to niektóre efekty dźwiękowe, jak chociażby charakterystyczny „szczęk” towarzyszący planszy z tytułem, i utwór Carry on My Wayward Son będący swego rodzaju nieoficjalnym motywem przewodnim Nie z tego świata. Wykorzystano go jako ending serialu, jednak, co ciekawe, w dwóch wersjach – w Japonii napisom końcowym towarzyszy mało udany cover wykonywany przez Marka Ishikawę, podczas gdy w USA wykorzystano oryginalny utwór Kansas.

Niewiele lepiej jest pod kątem udźwiękowienia postaci. Co prawda w angielskiej wersji głosu Samowi użycza Jared Padalecki (Jensen Ackles ze względu na inne zobowiązania dubbinguje Deana tylko w dwóch ostatnich odcinkach), jednak ta wersja jest tak miernie i sztucznie zagrana, że szybko przestawiłem się na japońską ścieżkę. Tutaj niestety nie jest lepiej – Sam i Dean przemawiają głosami Hirokiego Touchiego i Yuuyi Uchidy, którzy dubbingują te postaci w aktorskiej wersji Nie z tego świata, a chociaż pod względem warsztatowym japońska wersja prezentuje się znacznie lepiej od angielskiej, to… niezbyt pasuje do klimatu. Być może osoby nieznające serialu tak tego nie odczują, jednak dla kogoś, kto przez ponad sto siedemdziesiąt odcinków oglądał te postaci mówiące po angielsku, usłyszenie ich po japońsku brzmi dziwnie i trudno jest się przestawić.

Anime nie polecam ani nie odradzam nikomu. Dla fana serialu w niewielkich dawkach i przy odrobinie samozaparcia jest ono oglądalne, chociaż to raczej guilty pleasure, pozostałym polecam najpierw zapoznać się z serialem. Cieszy to, że twórcy starali się zrobić coś więcej niż tylko kupon odcięty od znanej marki, ale próba stworzenia tytułu, który spodoba się zarówno miłośnikom Nie z tego świata, jak i niefanom, nie powiodła się, więc anime trafia w próżnię.

Pottero, 18 maja 2013

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Madhouse Studios
Autor: Eric Kripke
Projekt: Takahiro Yoshimatsu
Reżyser: Atsuko Ishizuka, Shigeyuki Miya
Scenariusz: Naoya Takayama
Muzyka: Mark Ishikawa, Shuusei Murai