Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Komentarze

City Hunter [2011]

  • Dodaj komentarz
  • Recenzja anime
  • Avatar
    A
    odpowiedzi: 2
    Sezonowy 18.10.2013 01:39
    To nie jest City Hunter, to nie jest Saeba Ryo
    To nie jest adaptacja mangi City Hunter Tsukasa Houjou, choć w założeniu początkowo pewnie miała nią być. Ta koreańska drama nie ma z oryginałem nic wspólnego poza dwoma maleńkimi elementami: główny bohater dostaje od mediów przydomek City Hunter, a w dwóch scenach – w sumie przez pięć sekund – pojawia się symbol XYZ, który w oryginale był znakiem, iż pojawił się zleceniodawca, a tu raz jeden jest SMS­‑em oznaczającym wezwanie pomocy. To wszystko, co znalazłem z mangi czy anime.

    Bohaterowie, zarówno pierwszo- jak i drugoplanowi, to zupełnie inne osoby, z oryginałem nie mające NIC wspólnego, bo tu mamy do czynienia z historią mściciela szukającego zemsty na politykach mających na rękach krew jego ojca. Na ekranie splatają się w jedną całość intrygi polityczne, korupcja, służby specjalne i tajne operacje wojskowe, bossowie Złotego Trójkąta, pospolite wątki kryminalne i… romans. Tak jest, romans, bo wątkiem, który zajmuje najwięcej czasu na ekranie jest „trójkątny” watek miłosny, w którym piękny jak z obrazka City Hunter rywalizuje z nieco mniej przystojnym prokuratorem o wdzięki dziewczęco ślicznej pani agent specjalnej.

    Charakterologicznie obu City Hunterów absolutnie nic nie łączy, a w dodatku Saeba Ryo wygrywa z Lee Yoon Sung praktycznie na wszystkich frontach, bo gdy Saeba był prawdziwym mężczyzną, Lee jest metroseksualnym efebem, który częściej płacze, niż się złości. Aż żal serce ściska na widok, komu City Hunter – nieokrzesany i nieodpowiedzialny pies na spódniczki, z klatą szeroką jak szafa gdańska – użyczył ksywki.

    Jeśli już filmowa wersja z Jackie Chanem była daleka od oryginału, to tej tutaj w ogóle nie łączy nic ani z mangą, ani z anime, choć w czołówce faktycznie pojawia się nazwisko Tsukasa Houjou. Co się mogło stać? Zgaduję, że producent wykupił prawa do „City Hunter: The Secret Service”, gdzie również jedną z głównych postaci jest agentka z Biura Ochrony Rządu, ale w trakcie prac nad adaptacją dodawano coraz to nowe elementy, zmieniano jedne, usuwano drugie. Przerabiano, rozwijano, okrawano. W rezultacie powstał potwór Frankensteina, którego nie dao się sfilmować, więc ostatecznie zdecydowano się napisać rzecz całą od nowa. Nazwisko Tsukasa Hojo zostało w czołówce, bo przecież wcześniej wydano konkretną forsę na prawa do ekranizacji, a tytuł City Hunter mógł przyciągnąć dodatkowych widzów. Na miejscu tych, którzy poszli do kina na odświeżoną, nowoczesną wersję przygód Saeba Ryo, pozwałbym wytwórnię do sądu i zażądał zwrotu pieniędzy za bilety.

    Jak pisałem, wątek miłosny dominuje na ekranie, ale jest żałosny, niestety, bo w sprawach sercowych bohaterowie zachowują się jak dzieci. I schematy, schematy, schematy. On bogaty i przebojowy niczym książę z bajki, ona biedna i ciężko pracująca jak Kopciuszek. Najpierw go nie znosi, potem się w nim zakochuje. Melodramat, łzy i rzewna muzyka, gdy obje mijają się bez słowa, w zwolnionym tempie płynąc przez ekran. Magia pierwszego pocałunku. Błeee.

    Saeba Ryo, który już w pierwszym odcinku próbowałby złapać Panią Agentkę za tyłek albo inne krągłości, ma pełne prawo poczuć się obrażony tym, do czego wykorzystano jego nazwisko.

    Koreański wątek miłosny – szkoda gadać. Koreański wątek sensacyjny – o, to już zupełnie inna bajka. Jest naprawdę ciekawie i chyba tylko dlatego obejrzałem serial do końca. Są tu pełne napięcia konfrontacje między postaciami, zwrotne momenty akcji, intrygi, trochę mordobicia, polityczne knujstwo, dawni sojusznicy okazują się być rywalami, syn staje przeciwko ojcu, głównych antagonistów tyle samo dzieli, co łączy. Gdyby nie te nieszczęsne i nieporadne podchody miłosne, mógłby to być naprawdę niezły serial sensacyjny, który poradziłby sobie i bez etykietki City Huntera.

    Rozpisałem się, ale niech już będzie moja strata.

    Czy polecam? Naprawdę nie wiem. Niby narzekam, a przecież obejrzałem do końca, czyli że nie było tak źle. Ale jedno wiem na pewno: oglądanie tego z dziewczyną może skończyć się kłótnią, bo całkiem niewykluczone że sceny, które będziesz chciał przewijać na podglądzie ze względu na miłosny niedowład umysłowy bohaterów, ona koniecznie będzie chciała obejrzeć w całości. Oby nie.

    A co o tej „adaptacji” myśli o tym Saeba Ryo? Prawdopodobnie śmieje się do rozpuku, bo ma to wszystko w głębokim poważaniu. :)
    Odpowiedz
  • Avatar
    A
    Sharlet 16.08.2013 21:32
    Niesprawiedliwie niska ocena
    Na filmwebie ocena 8,6, na IMDb 7,7, a tutaj tylko 6,61! Ta drama się wyróżnia na tle innych – w ogóle nie rozumiem tak niskiej oceny tutaj, może to wynika z tego, że to raczej strona poświęcona anime. Serial ma wartką akcję (główny temat to zemsta, więc sensacyjny; poboczny damsko­‑męski), zdjęcia jak zwykle w przypadku koreańskich produkcji dobre, budżet widać mieli (japońskie dramy wydaja mi się przy kor. takie biedne). Pierwszy odcinek przypominał mi normalnie film kinowy. Polecam obejrzeć pierwsze 2 odcinki i samemu sobie wyrobić opinie.
    Odpowiedz
  • Dodaj komentarz
  • Recenzja anime