Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 3/10 grafika: 6/10
fabuła: 4/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

4/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,00

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 7
Średnia: 7,29
σ=1,83

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Chudi X)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Digimon Xros Wars: Toki o Kakeru Shounen Hunter-tachi

zrzutka

Digimony – złap je wszystkie. Kurczę, przysięgłabym, że mi się cykle pomyliły…

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Chudi X

Recenzja / Opis

Minął rok od rozgromienia sił imperium Bagra. Paczka przyjaciół tworzących Xros Heart rozsypała się po świecie: digimony wróciły do Digital Worldu, Kiriha wyjechał gdzieś daleko, Nene postanowiła zrobić karierę jako idolka w Hongkongu, nawet Akari przeniosła się do innego miasta. Taiki chodzi sobie spokojnie do szkoły i jak zwykle pomaga, komu popadnie. Nadal przyjaźni się z Yuu, będącym teraz o klasę niżej, poza tym zaś jest obiektem podziwu kolegi Yuu, pełnego energii Tagiru Akashiego. Pewnego dnia to właśnie Tagiru natrafia na coś dziwnego – ukryty wymiar, przypominający opuszczoną i zaniedbaną wersję świata ludzi, a nazywany DigiQuartz. Tam właśnie pojawiają się przenoszone z Digital World digimony, zazwyczaj oszołomione i skłonne do przemocy. Jedyną metodą jest bezpiecznie je wyłapać i tym właśnie zajmują się łowcy – tytułowi hunters – powoływani przez tajemniczego dziadka. To od niego rozpierany entuzjazmem Tagiru dostaje nowy model Xros Loadera i od zostania pełnoprawnym łowcą dzieli go tylko jedno: znalezienie digimona­‑partnera. Co za szczęście, że akurat natyka się na równie hiperaktywnego i przekonanego o własnej wielkości Gumdramona! Niebawem także Taiki i Yuu będą musieli zająć się łapaniem digimonów, których działania potrafią odbijać się niekorzystnie na świecie rzeczywistym. Pytanie jednak, o co tu naprawdę chodzi, po co powoływani są łowcy i co ma się stać ich ostatecznym celem?

Przysięgam, do tej pory trzymałam język za zębami i ani pisnęłam o nasuwających się skojarzeniach. Za mało wiem o rozbudowanym cyklu Pokémon, by szafować porównaniami. Ale jedno umiem stwierdzić z całą pewnością: Digimon jako cykl wyróżniało właśnie podejście do „cyfrowych stworków”, inteligentnych i traktowanych jak partnerzy ludzkich bohaterów. W jednych seriach było to zaznaczane wyraźniej, w innych mniej wyraźnie, ale dopiero Xros Wars zamieniło ten koncept we własną karykaturę i puste deklaracje. W poprzednich dwóch seriach rozliczne digimony były jednak dołączane do drużyn bohaterów na zasadzie „zaprzyjaźniania się” z nimi, jakkolwiek powierzchownie i pretekstowo by to w praktyce nie wyglądało. Tu już nikt sobie tym głowy nie zawraca. Wypatrzonego digimona należy dla jego dobra unieszkodliwić (czytaj: pobić do nieprzytomności); zapewnić mu nowe mieszkanie (czytaj: zamknąć w Xros Loaderze); a potem zaprzyjaźnić się z nim i pozyskać jego wsparcie w walce (czytaj: wykorzystywać bez pytania jako części zamienne do swojego ulubionego digimona). Gdyby czepiać się słówek, można zauważyć, że nie chodzi już o „oswojenie” digimonów (Tamers) czy też ich „uratowanie” (Savers). Tutaj bohaterowie stają się myśliwymi, a digimony – trofeum do upolowania, tym cenniejszym, im rzadszym. Ten koncept ma pełne prawo sprawdzać się w grze komputerowej, jednak zaprzecza absolutnie wszystkiemu, co sprawiło, że kiedyś polubiłam ten cykl.

Można oczywiście powiedzieć, że za bardzo uczepiłam się swojej wizji tego, jak Digimon powinno wyglądać. Jeśli jednak całkiem uczciwie popatrzeć na tę serię nie przez pryzmat cyklu, ale samodzielnie opowiadanej historii, także nie da się jej obronić. Poprzednio narzekałam na nadmierną przewidywalność fabuły, od początku wyraźnie rozpisanej na kolejne etapy. Tutaj za to fabuły nie ma, większość odcinków to całkowicie samodzielne historie, a bohaterowie ani nie wiedzą, do czego to wszystko zmierza, ani też – prawdę mówiąc – szczególnie się tym nie interesują. Poziom poszczególnych epizodów jest różny, zwykle dosyć przeciętny, przede wszystkim dlatego, że nie pomyślano o jakimś zaplanowaniu tego, co chce się pokazać. Oglądamy tu o wiele więcej kombinacji różnych digimonów, jednak bardzo rzadko się zdarza, żeby wybór tej konkretnej był jasno podyktowany względami fabularnymi. Nikt nie zawraca sobie także głowy budową świata (względnie nie starczyło na nią miejsca): tytuł sugeruje przemieszczanie się w czasie, bohaterowie otwierają przejście do DigiQuartz hasłem „time shift”, jednak nie doczekałam się wyjaśnienia, o co w tym w ogóle chodzi.

O samej końcówce trudno powiedzieć choć jedno dobre słowo i jedyne, co może ją tłumaczyć, to skrócenie serii – nie wiem tego na pewno, ale nie wykluczałabym, że była przewidziana na dwa razy tyle odcinków i po prostu nie zdążono pociągnąć potrzebnych wątków. Mówię tu przede wszystkim o rywalizującym z głównymi bohaterami trio łowców – zostali nakreśleni pobieżnie, ich rola w większości odcinków jest przypadkowa, a zachowanie nieprzewidywalne, pod koniec zaś jedno z nich zostaje wplątane w coś, co miało być chyba efektowną przewrotką fabularną. Zadziałałoby lepiej, gdyby dotyczyło postaci, która zaczęła choć odrobinę widza obchodzić. Jednakże największą słabością finału jest pomysł, który miał pewnie w zamierzeniu stanowić atrakcję i ukłon pod adresem starszych widzów, a mianowicie importowanie bohaterów dawnych serii, aby… O właśnie, dobre pytanie. Takie coś mogłoby się sprawdzić w filmie kinowym (takim jak te z cyklu Precure All Stars), ale tutaj owocuje kompletnie chaotycznym wrzuceniem natłoku postaci i zasypaniem widza przypominanymi nazwami różnych połączeń i form bojowych. Nie sądzę, żeby szczególnie zachęciło to nowych odbiorców do sięgnięcia po starsze serie, zaś starsi i tak długo się nie nacieszą widokiem ulubieńców, bo przecież główną rolę muszą jednak odegrać aktualni bohaterowie. Swoją drogą, proszę się nie martwić, że popsułam komuś zabawę: wydarzenia finału są tak pozbawione podbudowy fabularnej, że tak czy inaczej „zaskakują”, chociaż chyba nie tak, jak powinny.

Może się to wydać zaskakujące, ale w całej tej mizerii hałaśliwy i impulsywny Tagiru zyskał sobie moją sympatię. Owszem, chwilami może się wydawać irytujący, ale jako główny bohater sprawdza się nieźle, a przynajmniej nie ma tej aury chodzącej doskonałości, która otacza Taikiego. Widać jednak, że przyjęte tutaj rozwiązanie fabularne ma swoje wady. Tagiru powinien być w świetle reflektorów, bo jest głównym bohaterem, zaś Taiki powinien zajmować tę samą pozycję, ponieważ jest głównym bohaterem poprzedniej serii i nie chcemy zrażać jej widzów. W efekcie żaden nie ma porządnie rozwiniętego wątku. Taiki jest o tyle gorszy niż poprzednio, że dorzucono mu rolę mentora i ideału Tagiru, co spowodowało, że trzeba mu było częściowo wymienić charakter na jeszcze bardziej nijaki niż wcześniej (żeby jakąś nieprzemyślaną decyzją nie popsuł sobie wizerunku). Z kolei na Yuu zwyczajnie nie ma tutaj pomysłu, jest „doszyty” do wspomnianej wyżej dwójki, a nie zaprzyjaźniony z nimi (jeśli popatrzymy na materiał dowodowy, a nie na puste deklaracje). Postaci drugoplanowe, czyli rywale, będący czasem sojusznikami bohaterów, są nakreślone tak pobieżnie, że nie zawracano sobie głowy nawet najprostszymi związanymi z nimi wątkami. Jeśli zobaczycie ich raz, wiecie już do końca, czego się po nich spodziewać. Dodatkowym problemem jest to, co zwykle stanowi mocny punkt anime, czyli gra seiyuu. Kanae Oki, wcielająca się w rolę Yuu, ma zdecydowanie za wysoki głos, niepasujący ani do projektu postaci, ani też do głosów Taikiego i Tagiru. Dawno się nie zdarzyło, żeby właśnie gra aktorska przeszkadzała mi w czasie seansu! Odwrotny problem jest z jednym z bohaterów drugoplanowych, Hideakim Mashimo, który z kolei brzmi, jakby był co najmniej o kilka lat starszy niż wygląda.

Poza tym pod względem technicznym jest tak jak było, czyli przeciętnie. Poziom jakości grafiki pozostaje mniej więcej stały, co oznacza, że znajdziemy tu fragmenty zrobione przyzwoicie, ale i sporo oszczędności lub wręcz paskudnych deformacji. Nie jest to jednak przypadek skrajny – stany średnie i to wszystko. Projekty postaci po raz kolejny uległy zmianie, zapewne żeby podkreślić upływ czasu. Ważniejszych bohaterów da się rozpoznać na pierwszy rzut oka, chociaż niektórzy z nich – jak wspomniany Hideaki – są narysowani dość niechlujnie i nieciekawie. Digimony, tak jak wcześniej, wykorzystują głównie znane projekty z różnymi modyfikacjami detali lub zmienioną kolorystyką, a nowe nie zachwycają oryginalnością. Ponownie wszystkie formy bojowe lub bardziej zaawansowane (co zasadniczo wychodzi na to samo) są z grubsza humanoidalne lub przynajmniej dwunożne, co poważnie ogranicza ich zróżnicowanie. Ponieważ występuje tu kilka różnych kombinacji – walka w postaci podstawowej, w postaci zaawansowanej, w postaci hybrydy etc. – każdej z nich towarzyszy chyba odrębna piosenka. Chyba, bo może wychodzi moje znużenie cyklem, ale wszystkie one brzmiały mniej więcej tak samo. Będę jednak uczciwa: oprawa audio­‑wizualna nie jest tym elementem, który decyduje o sukcesie lub porażce tej serii. Jeśli się ona komuś spodoba, z pewnością przymknie on oko na te niedociągnięcia (nie są one aż tak poważne), jeśli nie, to z pewnością nie przekona się do tytułu tylko z powodu jego walorów technicznych.

Wszystkie trzy serie Xros Wars łączy jedno: jak najdokładniejsze naśladowanie świata i zasad panujących w grach komputerowych. Nie wątpię, że ma to związek z promocją innych części franczyzy, niestety jednak to, co sprawdza się w grze, niekoniecznie będzie dobrym pomysłem w fabule serialu. Nie polecam – dla fanów cyklu może to być przykra degradacja jego legendy, dla nowych widzów – bardzo wypaczony obraz tego, czym potrafią być Digimony w lepszych odsłonach. Nawet jako zapchajdziura dla grupy docelowej, czyli dzieci, sprawdzi się to średnio, bo jestem dziwnie pewna, że umiałabym wskazać bardziej wartościowe i po prostu ciekawsze tytuły.

Avellana, 1 marca 2016

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Toei Animation
Autor: Akiyoshi Hongou
Projekt: Akihiro Asanuma
Reżyser: Yukio Kaizawa
Scenariusz: Riku Sanjou
Muzyka: Kousuke Yamashita