x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
miłość to jak dla mnie wyjątkowo niewdzięczny temat, nie tylko w anime. no bo z jednej strony trzeba jakoś wyrazić niewyrażalne, a z drugiej – skonfrontować się z przynajmniej połową ludzkości, która nie bacząc na to, że niewyrażalne, zdążyła już temat ugryźć (często łamiąc sobie na nim zęby, ale to inna rzecz). dlatego też każdy, kto potrafi wnieść coś nowego – albo przynajmniej przekonującego – w kwestii pokazania miłości, dostaje ode mnie +10 do szacunku. dotyczy to także „Denshinbashira Elemi no Koi”.
zastanawiałam się na czym polega, hmm, „miłosny sukces” tego anime i widzi mi się to tak:
po pierwsze, pomysł fabularny jest bardzo nietypowy, ale nie udziwniony na siłę. słup telefoniczny zakochał się w człowieku? ok, takie rzeczy to tylko w japonii, ale też ten słup, a raczej słupiczka, ma osobowość, uczucia, kontekst słupo‑społeczny, w którym funkcjonuje, i nawet zasady moralne. czyli jest to postać spersonalizowana na tyle, że wypada przekonująco – pod warunkiem, że widz zaakceptuje albo zapomni, że to jest mimo wszystko SŁUP. I mean, można sobie w zależności od upodobań i wrażliwości wyobrażać duszę w różnych przedmiotach, ale kto zwykł myśleć w ten sposób o słupach telefonicznych?! i tu jest fajna świeżość spojrzenia tego anime (i punkt wyjścia do rozkminy, jak w ogóle japończycy patrzą na przedmioty – ale ja nie o tym).
druga rzecz: w „Denshinbashira Elemi no Koi” bardzo umiejętnie operuje się niedomówieniem. wiele scen pozostawiono bez komentarza czy wyraźnej puenty. dużo kadrów jest statycznych, a nawet gdy bohaterowie akurat coś robią, kamera często ich zostawia i dyskretnie się oddala. część rozmów Elemi i Takahashiego słyszymy jakby zza okna; większości nie słyszymy wcale. dzięki tej oszczędności w pokazywaniu relacji udaje się nie zapędzić jej w kozi róg melodramatyzmu i banału. zarazem jednak anime jest tak pomyślane, że nie robi wrażenia nudziarskiej dłużyzny z zakalcem – fakt, tempo jest spokojne, ale odbiera się je bardzo życiowo.
i trzecie, co mi przyszło do głowy, to coś, co bardzo doceniam w kinie każdego rodzaju: szczerość. ileż to komedii romantycznych i dramatów miłosnych wysmażono na starej dobrej zasadzie: ona wiedziała ale mu nie powiedziała, on jej powiedział chociaż nie wiedział, wyszedł kwas, no ale ostatecznie się pogodzili/rozstali (niepotrzebne skreślić). tutaj nie ma czegoś takiego. i choć szybko można się zorientować, że twórcy „Denshinbashira Elemi no Koi” szanują inteligencję i czas widza, to i tak nie spodziewałam się, że kliknij: ukryte Elemi wyzna Takahashiemu, kim jest. kiedy pomyślę, jak wielką pokusą dla większości scenarzystów byłoby trzymanie tego w tajemnicy i budowanie na tym jakiejś pogmatwanej intrygi, to „odczuwam naprawdę głęboką wdzięczność dla kompozytora”, że tutaj nie było takiej łatwizny.
na koniec refleksja zainspirowana fragmentami recenzji:
od początku do końca pozostaje najdziwniejszymi okruchami życia, jakie spotkałam
ze względu na specyficzny klimat i umowność całego założenia, widz, chociaż zaskoczony, łyka te wszystkie niedorzeczności
Wszystko w tym filmie jest ekscentryczne i zaskakujące
- mi się wydaje, że tak naprawdę trzeba tu łyknąć tylko jedno: słup :) a jak się go łyknie, okazuje się, że wszystko tutaj jest niespodziewanie bliskie i znajome. i nie bardziej dziwne niż życie itself.
Take-kun
30.09.2011 09:08 Naprawdę świetny kawałek kina eksperymentalnego
Sam oglądałem całkiem niedawno, i muszę stwierdzić, że to anime jest świetne! Łączy wszystko, co powinno mieć każde anime dając nam tytuł, który kiedyś nie był zbyt znany pozycją obowiązkową.
accidentaly in love
zastanawiałam się na czym polega, hmm, „miłosny sukces” tego anime i widzi mi się to tak:
po pierwsze, pomysł fabularny jest bardzo nietypowy, ale nie udziwniony na siłę. słup telefoniczny zakochał się w człowieku? ok, takie rzeczy to tylko w japonii, ale też ten słup, a raczej słupiczka, ma osobowość, uczucia, kontekst słupo‑społeczny, w którym funkcjonuje, i nawet zasady moralne. czyli jest to postać spersonalizowana na tyle, że wypada przekonująco – pod warunkiem, że widz zaakceptuje albo zapomni, że to jest mimo wszystko SŁUP. I mean, można sobie w zależności od upodobań i wrażliwości wyobrażać duszę w różnych przedmiotach, ale kto zwykł myśleć w ten sposób o słupach telefonicznych?! i tu jest fajna świeżość spojrzenia tego anime (i punkt wyjścia do rozkminy, jak w ogóle japończycy patrzą na przedmioty – ale ja nie o tym).
druga rzecz: w „Denshinbashira Elemi no Koi” bardzo umiejętnie operuje się niedomówieniem. wiele scen pozostawiono bez komentarza czy wyraźnej puenty. dużo kadrów jest statycznych, a nawet gdy bohaterowie akurat coś robią, kamera często ich zostawia i dyskretnie się oddala. część rozmów Elemi i Takahashiego słyszymy jakby zza okna; większości nie słyszymy wcale. dzięki tej oszczędności w pokazywaniu relacji udaje się nie zapędzić jej w kozi róg melodramatyzmu i banału. zarazem jednak anime jest tak pomyślane, że nie robi wrażenia nudziarskiej dłużyzny z zakalcem – fakt, tempo jest spokojne, ale odbiera się je bardzo życiowo.
i trzecie, co mi przyszło do głowy, to coś, co bardzo doceniam w kinie każdego rodzaju: szczerość. ileż to komedii romantycznych i dramatów miłosnych wysmażono na starej dobrej zasadzie: ona wiedziała ale mu nie powiedziała, on jej powiedział chociaż nie wiedział, wyszedł kwas, no ale ostatecznie się pogodzili/rozstali (niepotrzebne skreślić). tutaj nie ma czegoś takiego. i choć szybko można się zorientować, że twórcy „Denshinbashira Elemi no Koi” szanują inteligencję i czas widza, to i tak nie spodziewałam się, że kliknij: ukryte Elemi wyzna Takahashiemu, kim jest. kiedy pomyślę, jak wielką pokusą dla większości scenarzystów byłoby trzymanie tego w tajemnicy i budowanie na tym jakiejś pogmatwanej intrygi, to „odczuwam naprawdę głęboką wdzięczność dla kompozytora”, że tutaj nie było takiej łatwizny.
na koniec refleksja zainspirowana fragmentami recenzji:
- mi się wydaje, że tak naprawdę trzeba tu łyknąć tylko jedno: słup :) a jak się go łyknie, okazuje się, że wszystko tutaj jest niespodziewanie bliskie i znajome. i nie bardziej dziwne niż życie itself.
Naprawdę świetny kawałek kina eksperymentalnego