x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
To "coś"
Re: To "coś"
Wczoraj właśnie obejrzałam i dla mnie jest super.
Poza tym tak ślicznych projektów bohaterów kliknij: ukryte jak Chihaya i jej wielbiciel dawno nie widziałam.
Do tego postacie niesztampowe i ludzkie.
Sama gra w karutę pierwotnie odebrana przeze mnie jako prosta i nudna – (tylko 100 poematów) – a tu wchodzą różne możliwe sposoby gry, a nawet strategie… Super. Z początkowej oceny 7 na początku pierwszej serii – na 9 z gwiazdką przy drugiej połowie odcinków.
Lubię serie sportowe w których liczy się i talent i ciężka praca i panowanie nad emocjami oraz refleks. Dodatkowo strategie rozgrywania poszczególnych meczy.
Polecam mimo, że to seria zapewne nie dla każdego.
Zróżnicowane graficznie i osobowością postacie, oraz ich progres na plus.
głupia gra
Odpuszczam sobie dalsze ogladanie...
Re: Odpuszczam sobie dalsze ogladanie...
Re: Odpuszczam sobie dalsze ogladanie...
Oczywiście łatwiej o emocje gdy mamy do czynienia z rywalizacją gdzie zasady prosto określają warunki zwycięstwa, ale trudniej przedstawić samą rywalizację w sposób interesujący ustrzegając się jednocześnie sztuczności, nieścisłości i nielogiczności między innymi w zachowaniu bohaterów. Owszem były takowe w Chihayafuru, ale było ich mało, drobne, raczej niedostrzegalne, które można podciągnąć pod nieuwagę lub taki a nie inny sposób przedstawienia danej sytuacji.
Poza tym bardzo dobrze, że wątek romantyczny zszedł na drugi plan (i zazwyczaj rozgrywa się raczej w tle) gdyż gdyby nie fascynacja karutą to prawdopodobnie do żadnych relacji między postaciami by nie doszło. Po prostu jak się ktoś decyduje na uprawianie na serio jakiegoś sportu to zwłaszcza w młodym wieku nie ma czasu na inne rzeczy, bo najzwyczajniej w świecie później się tego nie nadrobi.
W sumie czemu nie.
1. Trójkąt romantyczny. Jeśli ktoś niespecjalnie lubi wątki tego typu, niech poważnie się zastanowi przed obejrzeniem tej serii. Cała trójka głównych zainteresowanych wykazała się bowiem nadzwyczajną umiejętnością do zadawania sobie nawzajem więcej bólu niż to konieczne.
2. Zachwyt główną bohaterką. Ależ owszem, czemu nie? Głupiej też należy się. Tylko nie w takich ilościach, bo zachwyt nią był w niektórych momentach nie tylko naciągany, ale i ciężkostrawny.
3. Postęp. Tym, co najbardziej urzekło mnie w Hikaru no Go były postępy czynione przez głównego bohatera, jego „nemezis” oraz przyjaciół. Tutaj mi tego zabrakło – każda „walka” Chihayi wyglądała niemal tak samo: najpierw widz dowiaduje się, jak silny jest przeciwnik i że ma szanse wygrać, a potem główna bohaterka jednak pokonuje go, bo… zrobiła postęp i stała się lepszym graczem? Nie… Raczej nie. Dużo lepiej wypada to w odniesieniu do jej przyjaciół, którzy dopiero zaczynają przygodę z karutą, aczkolwiek cały czas zastanawiało mnie jak to możliwe żeby praktycznie jako żółtodziób tak szybko wspiąć się na szczyt…
4. Arata. Jego kreacja bardzo przypominała mi Akirę, z tym, że Akira… Akira bez przerwy rósł w siłę. Arata natomiast jest absolutnie niepokonany i nie ma nikogo, kto mógłby się z nim mierzyć. Nie przypadło mi to do gustu, ale cóż…
Mogłabym generalnie wysnuć wniosek, iż seria ta nie jest dla mnie. Problem polega jednak na tym, że bawiłam się na niej bardzo dobrze i czasu na nią poświęconego ani trochę nie żałuję. Do perfekcji jej daleko, ale nie zmienia to faktu, że jest jedną z najprzyjemniejszych serii „sportowych” z jakimi miałam do czynienia i mogę ją z czystym sumieniem polecić wszystkim fanom zarówno anime szkolnych jak i sportowych z wątkiem miłosnym w tle.
Re: W sumie czemu nie.
Re: W sumie czemu nie.
Re: W sumie czemu nie.
Re: W sumie czemu nie.
Shinobu po prostu miała jakąś osobowość i nie była kreowana na bóstwo. Fakt, była królową, itd, itp, ale miała też jakieś słabości i zainteresowania. Ją akurat bardzo lubiłam.
Re: W sumie czemu nie.
Re: W sumie czemu nie.
Co do kwestii, z kim powinna być Chihaya, już mi to lotto. Niech będzie sobie nawet z Prosiakiem, byle zakończenie serii było jakieś sensowne. Niespecjalnie mnie to interesuje, z kim twórcy postanowią sparować te mało rozgarnięte dziewczę. W tej chwili wolę skupić się bardziej na obserwowaniu rozwoju Shinobu. Ta postać ma dużo większy potencjał, niż Chihaya, Taichi i inni bohaterowie razem wzięci, więc przydałoby się odrobinę ją uczłowieczyć. Co nie zmienia faktu, że jest jedną z najbardziej wyrazistych postaci, tylko w tej chwili kojarzy mi się z agresywnym pit bullem, aniżeli zawodniczką karuty. Najbardziej nie znoszę Yumin i jej senseia. Tej dziewczyny nie da się wytrzymać ani po pijaku, ani tym bardziej na trzeźwo. Chodząca depresja, która tylko odstręcza od siebie.
Re: W sumie czemu nie.
Re: W sumie czemu nie.
Re: W sumie czemu nie.
Re: W sumie czemu nie.
Re: W sumie czemu nie.
Co do hobbystycznego podejścia do karuty. Faktycznie, Taichi zgodził się na założenie klubu dla Chihayi – ponieważ chciał ją uszczęśliwić i być bliżej niej. Może i brakowało w tym podejścia taktycznego – może gdyby zdał sobie sprawę z, jak to nazywasz, zdobywczego charakteru Chihayi, na jej prośbę o utworzenie klubu, odburknąłby coś niemrawo, odwrócił się na pięcie i zostawił ją samą, tak by ona zaczęła za nim gonić, niczym za przysłowiowym króliczkiem. Ale serio, czy to by z niego uczyniło postać w jakikolwiek sposób bardziej rozwojową czy ciekawą dla widza? To jest chyba absolutnie naturalne i wręcz pożądane, że chce się pomagać i spełniać marzenia osoby, którą się kocha, zamiast udawać, że ma się ją i jej pragnienia gdzieś? Co jest w tym tak bardzo złego, że uznajesz to za wadę tej postaci?
Inna sprawa, w toku opowieści, zwłaszcza zaś w drugim sezonie, widać, że gra w karutę staje się dla Taichiego czymś znacznie więcej, niż sposobem na zbliżenie się do Chihayi. Było to, moim zdaniem, bardzo widoczne. Co do jednego mogę się z Tobą zgodzić – Taichi został dziwnie wychowany przez swoją zaborczą matkę z obsesją na punkcie wygrywania. W bardzo wczesnym wieku zaczęto mu wbijać do głowy, że jeśli nie jest w czymś najlepszy, to nie powinien się w to angażować i tracić na to czasu. W karucie nigdy nie był najlepszy, dlatego też szybko zrezygnował, gdy tylko stracił możliwość grania z Chihayą. Ponowne z nią spotkanie i założenie klubu przypomniało mu o tym wszystkim i mimo to, że miał świadomość swojej niedoskonałości w tym temacie, postanowił nie rezygnować. Jako dojrzewający chłopak zdał sobie sprawę, że nie może wiecznie uciekać przed tym, co mu nie wychodzi. Więc może faktycznie karuta nie jest dla Taichiego takim hobby, jakim jest dla Chihayi czy Araty. Absolutnie nie można jednak powiedzieć, że brnie w to tylko dla dziewczyny, w której jest zakochany. Brnie w to, ponieważ chce nauczyć się stawiać czoła sytuacjom, w których mimo, że szanse na wygraną są znikome, to jednak warto podjąć walkę. I robi to dla siebie, nie dla Chihayi.
Czy zresztą motywacja Taichiego jest gorsza od motywacji innych osób grających w karutę? Nie każdy jest od razu takim pasjonatem samej gry, jak Chihaya, Arata czy Shinobu. Kana gra, bo kocha poezję karuty. Nieustannie wychwalany przez Ciebie Tsutomu zaczął grę tylko dlatego, że sądził, że dzięki niej będzie w stanie wytrenować sobie pamięć i być lepszym uczniem. W jaki sposób początkowa motywacja Taichiego jest od tego gorsza? Każda z tych postaci zaczynała grę z powodów kompletnie niezwiązanych z miłością do karuty jako taką – ale każda z nich (tak, włącznie z Taichim), z czasem dostrzegła w grze coś więcej, odkryła jej osobisty dla siebie sens, coś co sprawiło, że mimo tak licznych niepowodzeń, nadal chcieli próbować. Na tym polega rozwój postaci w tej serii.
Re: W sumie czemu nie.
Gratuluję pamięci ;). Owszem, napisałam tak, ale co innego, gdy przestanie nadskakiwać Chihayi i powie w końcu 'nie!' jej różnym dziwnym kaprysom, a co innego, gdy jest z dziewczyną dla zabawy i zrywa z nią przez telefon. Pierwszy wariant nazywa się odrobiną indywidualizmu, osobistą przestrzenią, którą posiada każdy, a druga strona nie powinna tak do końca w nią wnikać, żeby nie zaburzyć równowagi między dobrem moim i twoim. Pantoflarz z reguły jest mało atrakcyjnym obiektem, zwłaszcza dla kogoś, kogo gloryfikuje i wynosi na piedestał, a Chihaya jest osobą, której, jak ktoś nie stuknie w głowę, to nie skapnie się, że coś jest na rzeczy. Jeżeli lekka zlewka ze strony Taichi'ego jest takim wielkim problemem, niech wszyscy jego fani nie płaczą później, że chłopak nie może być z ukochaną, bo ta traktuje go jako podnóżek lub chusteczkę do nosa w zależności od potrzeb. Może to brzmieć zbyt powierzchownie, ale takie są reguły miłości, chyba że mamy do czynienia z kiepskim melodramatem, wtedy płacz nad sobaczym losem Taichi'ego będzie w pełni uzasadniony.
Re: W sumie czemu nie.
Kiedyś go nie lubiłam, ale z biegiem czasu zaczęłam powoli zmieniać o nim zdanie. Nie zmienia to jednak mojej opinii, że przez grę w karutę dla Chihayi, zatracił swoją osobowość i byłoby dla niego lepiej, gdyby choć trochę się od tego zdystansował. Nie mam jednak co liczyć na tak radykalny zwrot, jeżeli całe anime od A do Z kręci się wokół karuty, więc wszyscy musza w nią grać, nawet jeżeli dostają odruchu wymiotnego na widok kart.
Złe
Re: Złe
Re: Złe
Re: Złe
Chociaż trzeba przyznać, że z początku to tak nie wyglądało:
- Arata grał w karutę, bo to rodzinna tradycja (poza tym był w tym najlepszy, a jak się jest w czymś choćby dobrym, to już się to lubi);
- Chihaya grała w karutę, bo wierzyła, że to jedyna rzecz w której może być najlepsza i dorównać przez to siostrze;
- Taichi grał w karutę, bo Chihaya grała, a skoro już grał, to też chciał być w tym dobry, bo miał ambicję do wygrywania wpojoną od dziecka;
- Kana grała w karutę, bo kochała poezję, przez co czuła się trochę wyalienowana, a w grupie miłośników karuty znalazła jako‑takie zrozumienie dla swoich upodobań (fascynacja Chiyahi jej wiedzą na temat 100 wierszy itp.)
- Desktomo grał w karutę, bo Taichi grał w karutę, i myślał że jak będzie grał w karutę równie dobrze jak Taichi, to stanie się równie dobry w nauce jak Taichi (ćwiczenie pamięci i umysłu);
- Nishida grał w karutę… w sumie nie wiem, dlaczego Nishida grał w karutę O_o? A to, żeby taki grubasek miał być dobry w tenisa, było trochę śmieszne – tenis wymaga żelaznej kondycji, której grubaski nie posiadają… No mogłoby być tak, że Nishida grał w karutę, bo to była jedyna dziedzina sportu, w którą mógł być dobry przy swojej tuszy.
I gdyby twórcy trzymali się realistycznej motywacji bohaterów (Chihaya wciąga pozostałych niejako na zasadzie efektu domina), to wszystko wyglądałoby zgrabnie. A tak, to te peany na temat wspaniałości karuty strasznie zgrzytają.
Ale seria i tak bardzo fajna ^^
Re: Złe
Re: Złe
Fakt, że z biegiem czasu Karuty trochę jest za dużo, ale istnieją również inne wątki – trochę obyczajowości, trochę shoujo, trochę dramy poszczególnych bohaterów. Mimo, że anime nie zawsze powala inteligencją, zdążyłam się w nie wciągną i delektuję się wszystkim, co ma do zaoferowania :).
Re: Złe
Re: Złe
Re: Złe
Zrobić ciekawe anime o nudnej, tradycyjnej grze w karty – możliwe.
Zabierając się za tę serię, nie miałem pojęcia, o czym będzie, spodziewałem się jakiegoś szkolnego romansidła. Pozytywnie się zaskoczyłem, bo jest to jedno z nielicznych anime sportowych skierowanych do kobiet. Nie trzyma się to kupy tylko w teorii, bo realizacja wypada nieźle.
Od razu w oczy rzuca się delikatna i przyjemna dla oka kreska, Chihaya jest naprawdę śliczna, a jej skromny iloraz inteligencji w ogóle (mnie) nie irytuje, co u tego typu bohaterek jest rzadkością. Pewnie w drugim sezonie trafi mnie szlag, ale póki co jest fajna.
Wszystkie postaci są rozpoznawalne, Taichi i Arata przystojni i znacząco różniący się od siebie, mimo że nie ma tu nic przejaskrawionego, nie ma nienaturalnych, przesadzonych zachowań. Postawiono na realizm, i bardzo dobrze. Mimo że wyraźnie widać, kto wiedzie prym w tej serii, to reszta bohaterów jest przedstawiona na tyle dobrze, że da się ich bez problemu polubić, choć Arata najczęściej jest tylko wystrojem wnętrza. Oby to potem zmienili.
Wątek romantyczny jest niby ciągle obecny, a tak, jakby go nie było. Tylko w jednej scenie Taichi przyznaje, że jest zakochany, Chihaya jest zupełnie ślepa na jego delikatne podchody.
Na początku anime mnie wciągnęło, ale od około połowy zaczęło nużyć. Zbyt przeciągające się karciane pojedynki, za mało akcji, za dużo rozgrywek, by ekscytować się każdą jedną, bo mimo że rangi są wyraźnie zaznaczone, to nie ma się wrażenia, że przechodzi się na jakiś kolejny poziom, że jest to piramida osiągnięć, że dąży się do pewnego konkretnego celu, tak jak w shounenach, i tego mi brakowało. Wszystkie turnieje wyglądały bardzo podobnie.
6/10.
Przygoda Chihayi i jej przyjaciół z karutą wciągnęła mnie bardziej, niż niejedno anime akcji. Rzadko się zdarza, bym tak wczuwała się w klimat i bohaterów. Wszelkie ich porażki powodowały u mnie zaszklenie oczu, to było tak druzgocące, jakbym to ja przegrywała. Jednak bez nich ta seria nie była by tak realistyczna. Główna bohaterka stara się, ewidentnie ma talent, ale nie jest mistrzem świata już po pierwszym turnieju. Stara się pracować nad brakami, choć jest tylko człowiekiem. Oczywiście, oprócz niej, są jeszcze inne postacie, wszystkie naprawdę sympatyczne i łatwe do polubienia. Techincznie, również jest cacy. Kreska przyjemna dla oka, za to muzyka, a szczególnie ending i opening, po prostu cudowna. Dawno nie oglądałam tak dobrej serii, co więcej, przekonałam się do sportowych anime, a słyszałam już o kilku must watch. Wiadomość o drugim sezonie spowodowała u mnie nagłą chęć dzikiego tańca radości. Na szczęście, ten również trzyma wysoki poziom swojej poprzedniczki. Ode mnie 9.5/10, pół punkcika w dół za kilka nudnawych odcinków. Polecam!
-
Gorąco polecam to anime każdemu, ponieważ jest ... (brak słów). Właśnie skończyłem 1 serię i mam za dużo emocji w sobie z tym powiązanych. Tak obejrzałem całą serię w jeden dzień. Urzekła mnie uroda głównej bohaterki, lecz drażni mnie jej zauroczenie względem Araty. Osobiście uważam, iż chihaya powinna związać się z taichim, gdyż bardziej do siebie pasują (o ile autorzy anime zamierzają coś takiego wprowadzić ( mam na myśli pogłębienie wątku miłosnego (na co liczę :) ))).
Oczywiście oceniam to anime na maxa. 10/10. Niczego mi tu nie brakowało :).
Re: - Anime
Re: - Anime
Re: - Anime
Re: - Anime
Pomijając jednak to, zgadzam się z Hiromi odnośnie Taichiego. Jest to postać, której charakter został najlepiej ukazany (zaraz po Chihayi) – poświęcono bardzo dużo czasu ekranowego na to, by pokazać jego rozwój, od samolubnego i rozpieszczonego dzieciaka, do chłopaka, który otwarcie konfrontuje się ze swoimi słabościami i nabiera ogromnej pokory. Z konstrukcyjnego punktu widzenia byłoby dziwne, gdyby na koniec historii główna bohaterka wybrała kogoś, kogo w serii prawie w ogóle nie ma, z kim widz nie ma szansy się zżyć, zamiast kogoś, kogo starania i walkę widz obserwuje od początku i kto bardzo wyraźnie dojrzewa do pewnej roli. Sądzę, że nie po to pokazuje nam się tak wiele z wyboistej drogi Taichiego, by na koniec zostawić go z niczym – nie sądzę bowiem, by doszedł do punktu, w którym wygra tytuł Mistrza. Do tego miałby jeszcze przegrać w sprawie ukochanej dziewczyny? Dziwne zakończenie, biorąc pod uwagę, że jest to jeden z najważniejszych bohaterów serii.
Inna jeszcze sprawa – faktycznie w mandze silnie akcentowana jest nić przeznaczenia między Aratą a Chihayą, co przewijające się poematy tylko podkreślają. Niemniej, gdybym miała określić, jakie przesłanie niesie ze sobą Chihayafuru, powiedziałabym, że jest to historia o odkrywaniu i spełnianiu swoich marzeń, ale tylko i wyłącznie przy udziale ciężkiej pracy nad sobą i swoimi słabościami. Ta seria pokazuje, że nie wystarczy bardzo chcieć – trzeba też wylać siódme poty w pracy nad sobą, by osiągnąć zamierzony cel. I jak dla mnie, postać Taichiego jest dokładną reprezentacją tego morału. Mamy więc z jednej strony Aratę, który uosabia przeznaczenie, z drugiej strony zaś Taichiego, który uosabia opłaconą wyrzeczeniami drogę do zwycięstwa. Wspomniane zostało, że wybór Taichiego byłby w tym przypadku banałem. Mnie się wydaje, że właśnie na odwrót – gdyby Chihaya wybrała Aratę, wiecznie nieobecnego, tak bardzo odległego Aratę, z którym jednak wiąże ją nić przeznaczenia, to byłoby banalne i nieuzasadnione fabularnie. Gdyby zaś wybrała Taichiego, który od pierwszego momentu gra drugie skrzypce (pozornie), który jest underdogiem tej serii, to byłoby coś niebanalnego i naprawdę nietypowego :)
Oczywiście, może być też tak, że słodka Chihaya nigdy nie ogarnie się romantycznie i do końca nadawania tego anime będzie żyła w rozkosznej nieświadomości i radosnym przekonaniu o tym, jakimi to fajnymi przyjaciółmi są dla niej Arata i Taichi :P Taki koniec też by mnie nie zaskoczył :>
Re: - Anime
Re: - Anime
Będąc na miejscu Chihayi, osobiście nie wyobrażam sobie brnąć w związek z facetem, za którym goni sznur dziewoj, ze starymi babami włącznie, który za nic ma swoją dziewczynę, kręci z inną, a na dodatek zrywa przez telefon (sic!). Nie wyobrażam sobie również odejścia Araty od swoich przekonań, honorowego zachowania i ogólnego bycia w porządku wobec innych. W porównaniu do niego, Taichi byłby tylko rozrywką, przygodą, ale nie materiałem na stały związek, nie mówiąc już o małżeństwie. Wiem, co piszę, bo mam już trochę lat i posiadam wyrobiony gust w stosunku do męskich typów. Gdyby tak kiedykolwiek Chihaya znudziła się Taichi'emu, jak laska, z którą był na początku pierwszego sezonu, też zerwałby smsem czy przez telefon? Żalosne…
Najbardziej irytuje mnie wieczne użalanie się nad sobą Taichi'ego przy wtórze całego otoczenia (biedny Taichi, tak ciężko pracuje, posiada umiejętności, ale ciągle ma pecha i niczego nie wygrywa). Nie wiem, czy autorka chciała wykreować sobie postać, którą chętnie, w napływie matczynych uczuć, przytuliłaby do piersi, jak małe dziecko, by ją pocieszyć, ale trochę przesadziła z kreowaniem Taia na wieczną ofiarę losu. Można litować się nad małym dzieckiem, ale nie nad prawie dorosłym facetem, a tu widać, że trzeba mu współczuć, bo mimo wysiłku, niczego nie osiąga. Wielu ludziom nie udaje się osiągnąć nic lub niezbyt wiele, mimo włożonych ogromnych pokładów wysiłku, ale czy ktoś głaszcze ich po głowach i współczuje im? Zazwyczaj jeszcze mocniej kopani są przez życie, a jeżeli chodzi o Taichi'ego, ma wszystko, co umożliwia mu dobry start w dorosłość, ale i tak będzie cierpiał, płakał, że nie może mieć tego, czego najbardziej pragnie. No cóż, życie… Równoważnią dla niego jest właśnie Arata, który poza momentem śmierci dziadka, twardo trzyma się rzeczywistości, nigdy się nie rozkleja, po prostu zachowuje się, jak na mężczyznę przystało, a nie jak rozmemłana ciepła klucha, mimo że życie i otoczenie od początku kopało go po tyłku. Jako, że byłam w bardzo podobnej sytuacji (utrata bliskiej osoby), jestem w stanie w pełni zrozumieć jego rezygnację z pasji, jako swego rodzaju karę za egoizm, który popchnął go na zawody, mimo że w domu był chory dziadek. Postępując w ten sposób wobec siebie, udowadnia, że nigdy nie ucieka od problemów i zawsze stara się postępować honorowo, no i cały czas dręczyły go wyrzuty sumienia wobec dziadka, któremu nie mógł pomóc lub potrzymać za rękę w ostatnich chwilach życia. Właśnie to pokazuje, jaka przepaść dzieli Taichi'ego, który przypomina mi raczej rozkapryszonego bachora, aniżeli dojrzałego faceta i zahartowanego psychicznie Aratę, dlatego z całego serca kibicuję temu drugiemu.
Fakt, że trochę mało go w serii, jako głównego (jakby nie było) bohatera, ale kliknij: ukryte w mandze z biegiem czasu jest go coraz więcej i w końcu pokazuje pazur. Może właśnie przez to, że tak rzadko pojawia się w akcji, zawsze pozostawia niedosyt, który chce się jak najszybciej zaspokoić. Trochę taki człowiek – enigma, a takich facetów lubię najbardziej ;). Poza tym, jest motorkiem napędowym ambicji bohaterów, więc nie można odejmować mu jego ważnej roli w serii ;).
Re: - Anime
Re: - Anime
Nie będę wnikać w Twoje gusta, ale nie wyobrażam sobie związku z mazgajem, więc z miejsca podziękowałabym Taichi'emu, jako potencjalnemu kandydatowi na faceta. Arata jest dla mnie uosobieniem męskości i naprawdę nie wiem, na jakiej podstawie twierdzisz, że mam staroświeckie podejście do kwestii miłości, jeżeli odpycha mnie facet, który kręci z jedną dziewczyną, a nie potrafi uporządkować swoich spraw z drugą, w rezultacie zrywa przez telefon. No wybacz, ale jak można szanować takiego gościa, który ma za nic cudze uczucia, podczas gdy pod nosem jest facet, którego uczuć i podejścia można być pewnym? Jeżeli uważasz to za zbyt staroświeckie, mogę być jedynie dumna z tego, że nie podążam za jakimś głupim trendem i nie tak łatwo jest mnie uwieść na piękną buźkę i równie piękne słówka.
Dla mnie Taichi to pospolita, rozkapryszona ciepła klucha, której na siłę trzeba współczuć. Arata jest po prostu facetem, który jest szczery, a nie wymyśla bzdur, które miałyby kogokolwiek do niego zbliżyć. Każdy ma prawo do słabszego okresu, niestety Taichi ma same słabsze okresy, co w moim mniemaniu, jest już po prostu irytujące i nie zamierzam ukrywać faktu, że uważam go za postać najbardziej żałosną w całej serii (nie licząc Yamamoto Yumi, która jest postacią epizodyczną). Nie zauważyłam również, by Taichi dawał Chihayi jakikolwiek wybór. Cały czas mam wrażenie, że to właśnie dla niego jest potencjalną zdobyczą, której trzeba pilnować i odganiać adoratorów, kręcąc się wokół jej nóg, jak pies, samiec alfa, którym (z przykrością stwierdzam) Taichi po prostu nie jest. Taki pies ogrodnika, sam nie zje, a innym nie da. Arata nigdy nie narzucił jej swojej woli, cały czas wolał być z boku, myśląc że Chihaya i Taichi są razem. Nie chciał być natrętny, dlatego bardzo u mnie zaplusował. Wybitnie nie trawię facetów, którzy jak psy próbują mnie obskakiwać, dlatego zawsze wolałam kogoś, o kogo trzeba się bardziej postarać. Między innymi stąd płynie moja sympatia do Araty.
Cóż poradzić na to, że nie akceptujesz mojego punktu widzenia. Na siłę nie będę przekonywać Cię do swoich poglądów, bo nie ma to najmniejszego sensu. Feminizm jest w końcu taki trendy…
Re: - Anime
Co świadczy o tym, że Taichi jest „rozkapryszoną ciepłą kluchą” albo mazgajem, który oczekuje od wszystkich współczucia (może przykład jakiejś konkretnej sceny, z której to wynika – chodzi tylko o anime, mangi nie czytałam i nie zamierzam)? Z tego co pamiętam, to on łaził na te wszystkie zawody w tajemnicy przed wszystkimi i nie żalił się przed nikim z porażek. To, że inni mu potem współczuli to już nie jego wina.
Co do zerwania przez telefon – z tym zarzutem, owszem, zgadzam się, aczkolwiek trzeba mieć na uwadze, że on ma ok. 16 lat – to jeszcze nie jest facet, ale chłopiec i zwyczajnie brak mu dojrzałości.
Czy to na prawdę takie dziwne, że chce być blisko osoby, którą kocha i że jest zazdrosny? To chyba ludzkie.
Re: - Anime
Co świadczy o tym, że uważam, iż Taichi jest ciepłą kluchę? Choćby to, że ludzie mają naprawdę poważne problemy, z którymi muszą się zmagać, a on po każdej porażce w meczu czy na stopie prywatnej, zmienia się w chodzącą depresję. Zupełnie, jakby bogatemu, pięknemu, rożowowłosemu, kandy boyowi należało się wszystko na świecie, a gdy ktoś inny spija śmietankę, większość widzów, a także jego własnego otoczenia widzi tylko jego problemy i robi z niego ofiarę losu, podczas gdy powinien być facetem, który ma jaja, zamiast wydmuszek. Czy ktoś przystanął nad Nishidą, Kaną czy Tsutomu, gdy przegrywali swoje mecze? Ktoś powiedział 'biedny/a Prosiak/ławek/Kana, znów miał/a pecha', etc? Nie, bo autorka mangi wykreowała sobie biednego handsome boya do przytulania, który ma wiecznie problem ze zdobywaniem tego, czego chce. Przykro mi, ale życie jest brutalne, nie można mieć wszystkiego, co się chce, a Taichi właśnie zaczyna budzić się z letargu, w którym tkwił głównie dzięki zaborczej mamuśce z przerostem ambicji i skłonnościami sadystycznymi.
Co do zerwania przez telefon. Wybacz, ale kiedyś, jak chciało się zakończyć znajomość, spotykało się z obecnym partnerem i powiadamiało się go osobiście, patrząc mu prosto w oczy. Teraz wystarczy pyknąć smsa „wybacz, ale znudziłaś mi się, nie ma sensu ciągnąć tego dalej, żegnaj” i po sprawie. Nie obchodzi mnie, że ma 16 lat i siano w różowowłosym czerepie. Chłopak z zasadami nie poniewierałby w ten sposób kimś, z kim niewiele go łączy, tylko po pierwsze – nie wchodziłby w ogóle z związek, który nie jest oparty na miłości, robiąc niepotrzebnie nadzieję drugiej osobie, po drugie – nawet gdyby wszedł i nie widział sensu w dalszym ciągnięciu tego związku, spotkałby się z dziewczyną i porozmawiał z nią. Oczywiście, pisząc to, ryzykuję znów nazwanie mnie staroświecką, ale przy najmniej nie parzę się co 5 min., wchodząc w związki z facetami, którzy mieliby mnie za nic. Szkoda byłoby mi Chihayi, którą bardzo lubię, gdyby związała się z kimś, dla kogo wejście w związek z przypadkową dziewczyną i późniejsze zerwanie z nią, jest jak splunąć.
A czy to nie dziwne, że jednocześnie robi sobie z niej niewybredne żarty, albo ironizuje, że powinna umówić się z absztyfikantem, żeby nabierać doświadczenia? Wielu ludziom wydaje się, że kogoś kochają, ale jak widzą, że druga osoba nie odwzajemnia uczuć, to dlaczego ją naciskają, zamiast zostawić w spokoju i pozwolić jej dokonywać samodzielnych wyborów? Chyba tylko po to, by ją do siebie zniechęcić. Zawsze, gdy Chihaya wspomina przed meczami Aratę, Taichi sprowadza ją na ziemię pod pretekstem skupienia na rozgrywce, ale widać,że wyprowadza ją z równowagi zbyt wiele rzeczy, a jednak w innych sytuacjach zostawia ją z rozbieganymi myślami i skupia się na swojej grze, a w przypadku wyżej wspomnianego, sam dostaje nerwicy na myśl o konkurencie i to właśnie on zazwyczaj wali wtedy mecze grupowe. Wie dokładnie, że Chihaya mobilizuje się zawsze na myśl o okularniku, ale chce ją od niego zdystansować, bo sam ma kompleks na jego tle. Póki co, nie musi jeszcze być jej przyłbicą i tarczą, bo zwyczajnie z nią nie jest. Gdyby z nią był, takie zachowanie byłoby bardziej uzasadnione.
Tak na marginesie, gdybym miała określać 'pozycję w stadzie', tj. szkolnym klubie karuty, to prezesurę dałabym Prosiakowi, jako osobie grającej najdłużej ze wszystkich, posiadającej najwięcej doświadczenia i zdrowego rozsądku (chociaż często nie mógł wygrać, ale obecny prezio też zalicza wiele wpadek, a mimo to, chyba jeszcze nikt, oprócz mnie nie zakwestionował jego pozycji, więc dlaczego trzeba by było odmawiać pozycji Prosiakowi?). Na awans zespołowy zasługuje przede wszystkim analityczny mózg Ławka, którego strategie zazwyczaj się sprawdzają. Dziwi mnie, dlaczego na pozycji kapitana dalej tkwi Chihaya jako osoba niepewna pod względem emocjonalnym i taki z niej lider, jak z koziego tyłka trąbka. To, że ma talent do gry w karutę, nie znaczy, że równie dobrze potrafi kierować grupą, a poczciwy Tsutomu pasuje do tej roli idealnie.
Re: - Anime
Co tam jakieś rozgdakane babsko, mające fioła na punkcie karcianki. Myślę, że pomnik byłby stokroć lepszy. Uwieczniłby jego nieprzeciętne oblicze oraz heroizm na wsze czasy.
Jakże przykro patrzeć na to, że chłopak wypruwa sobie żyły dla niej, a ona woli poświęcić się bogu. W sumie kliknij: ukryte nie mogę doczekać się jej pojedynku z BOSKIM Aratą. Taichi odpada w przedbiegach, więc jeszcze długo będziesz musiała czekać na pojedynek dwóch rywali ;).
W tym anime poeamty Hyakunin Issue naprawdę nawiązują do relacji Chihayi z Aratą. Gdyby było inaczej, w żadnej ze scen deklamacji miłosnych poematów, nie byłby pokazany obiekt jej kultu ;). Dowodzi tego opowiadanie o mglistym moście, o prawdziwym znaczeniu karty „Chihayaburu” („Ten poemat jest o głębokiej czerwonej miłośći”), którą, jakby nie było, zdobyła w obecności Araty i to on przedstawił jej ją jako szczęśliwą kartę :).
Poza tym:
/ manga ch.37, anime ep. 20 ;)
Ta scena pokazuje, jak głęboka więź łączy ją z Aratą. Nigdy ani wcześniej, ani poźniej podobne sceny nie dotyczyły Taichi'ego. Chihaya może nie jest najinteligentniejsza, ale widać, że jej instynkt samozachowawczy ma się całkiem dobrze ;).
****
Twoje słowa dowodzą, że niewiele potrzeba fanom, żeby przyciągnąć ich do serii. Wystarczy na pierwszy plan wystawić pięknego chłopca z dobrego, bogatego domu, który bawi się w bycie herosem z dużymi pokładami pecha. Nic innego mu nie potrzeba, tylko trochę szczęścia. Nie jest ani brzydki, ani głupi, garbaty, łysy, kulawy, nie sepleni, nie nosi szkieł grubości denka od słoika, nie musi zarabiać na własne utrzymanie i nie zmarł mu dziadek, ktory był meijinem karuty, etc. Zawsze popularny, zachwalany, nr 1 wszędzie, gdzie się znajdzie, tylko nie w karucie i miłości. Jakaś równowaga musi zostać zachowana. Jedyne, czego mu brakuje, to trochę szczęścia i ten fakt czyni z niego największego przegranego na świecie. Nie ma chyba w serii żadnej innej postaci, która szczyciłaby się bogatrzą ekspresją emocji oraz większą ilością min, co on. Widzieliśmy już Taichi'ego w każdej możliwej odsłonie i żadna z nich nie zachwycała. Powiem więcej, żenowała z każdym kolejnym zwieszeniem rozczochranego, rożowego czerepa. Mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, tylko jak kończy ;).
Ostatnie odcinki anime pokazały właśnie to, o czym pisałam wcześniej, że autorka mangi zrobiła sobie z niego biednego chłopca do przytulenia do matczynej, opiekuńczej piersi, nie dając mu szansy na prawdziwe wykazanie się męskością. Wiem, że wiele kobiet uwielbia typ faceta, którym trzeba się zaopiekować, ale dla równowagi muszą też być mężczyźni, którzy twardo potrafią stąpać po ziemi i to zazwyczaj oni są największym wsparciem dla kobiety. Jeżeli Taichi kiedykolwiek poczuje prawdziwego kopniaka ze strony rzeczywistości i będzie zmuszony do samodzielnego zadbania o siebie własnym wysiłkiem, nie pieniędzmi rodziców i wszelkimi możliwościami, jakie mu zaoferowali, wtedy jeszcze raz rozważę moją opinię na temat jego (nie)męskości. Milion pięćset sto dziewięćset min i emocji, jakie nim targają, wywołuje we mnie co najwyżej grymas politowania na widok chłopca, który w końcu zaczyna wychodzić z piaskownicy i może kiedyś, w dalekiej przyszłości będzie miał okazję zakosztować prawdziwego życia. Na razie jednak ktoś podwędził mu grabki, ktorymi chciał się pobawić, a tym kimś jest wredny, fałszywy, dwulicowy, nudny, ale boski Arata.
Recenzja moshi_moshi - parę uwag
Polemizowałbym, że karuta ma bardziej przejrzyste zasady od go. Nie wyobrażam sobie bardziej przejrzystych (ani prostszych) zasad niż te w go.
Dla mnie to nie jest problem. Problemem są raczej anime, w których twórcy postanawiają zademonstrować własną pomysłowość w wyniku czego fabuła cierpi na tyle, że nie da się później zekranizować dalszego materiału mangi bez restartu serii. Tak było w przypadku choćby FMA, Hellsinga, Guyver'a czy Claymore'a (z tym, że w przypadku tego ostatniego nie wiemy czy doczekamy się kiedyś remake'u). Stąd otwarte, ale wierne mandze zakończenie na pewno nie jest wadą.
Jeśli chodzi zaś o przegrywanie pojedynków, również zaliczam to jako plus. Odrobina realizmu w serii sportowej to rzecz naprawdę rzadko spotykana, szczególnie w przypadku skuteczności głównego bohatera. Przeważnie mamy do czynienia z osobami, które mogą tylko piąć się w górę i „levelować” w przesadzonym i niczym nieograniczonym tempie (przykładem jest choćby Echizen z PoT albo Tsubasa). I nie, widz nie oczekuje szybkiej ewolucji o czym świadczy choćby niesamowita popularność Chihayafuru. Nie wiem jak można oczekiwać, by w tak krótkim czasie bohater, który ledwo dostał się do najwyższej ligi, pokonał najlepszego z najlepszych. Raz, że byłoby to nierealne, a dwa odcięłoby drogę rozwinięcia historii lub wymusiło wprowadzenie nieziemskich przeciwników (co może tylko zgubić serię i od takich momentów mamy tendencję spadkową). Tempo prowadzenia historii i rozwijania umiejętności boahaterów jest właśnie w sam raz (czyli szybsze niż w rzeczywistości, ale bez przesady).
Śmiem twierdzić, że nawet w tych mniej poważnych momentach Chihaya zachowuje się bardziej dojrzale niż znacząca większość postaci w jej wieku z innych anime. To że nie zachowuje się jak panna, której tylko królewicze w głowie uważam akurat za sporą zaletę i jeden z uroków tej postaci. Możliwe, że dla dziewczyn wątek romantyczny potraktowany po macoszemu może się nie podobać, ale męska część widowni będzie z kolei zadowolona z takiego obrotu sprawy. Podejrzewam, że gdyby proporcje sport‑romans były odwrócone i dominowała właśnie część obyczajowa seria stałaby się niestrawna dla wszystkich za wyjątkiem wielbicielek shoujo.
Po czym wymieniasz dwie, które sporo osób (większość?) nie uzna za wady.
Jesteś zawiedziona, ponieważ ani przez chwilę się nie nudziłaś, a seria wyjątkowo przypadła Ci do gustu? W takim razie życzę tobie więcej takich zawodów.
Widzę spore sprzeczności w zacytowanym fragmencie.
Dla widza może i jest to oczywiste, ale niby czemu dla niej miałoby być? Tym bardziej, że Taichi sam sobie nieraz przeczy i pcha ją w stronę innych adoratorów. Jak wspomniałaś, Chihayi tylko karuta w głowie (co z dowcipem zostało zademonstrowane w anime i mandze – mam tu na myśli wizualizację jej umysłu) stąd nie powinno dziwić, że jej życie uczuciowe na tym cierpi (a co za tym idzie cierpią osoby oczekujące rozwiniętego wątku romantycznego). I nie wiem jak można jej postępowanie nazwać błędnym, po prostu dziewczyna ma inne priorytety niż przeciętna siksa.
Nie zauważyłem niczego podobnego. Jeśli Chihaya przegrywała to w wyniku niedostatecznych umiejętności (chyba raz zdarzyło się, że nie wytrzymała presji, w debiutanckim występie, co jest zrozumiałe, ale później czegoś podobnego nie pamiętam). No i zupełnie nie wiem skąd zarzut, że Chihaya nie potrafiła wziąć się w garść albo brakowało jej zdrowego rozsądku. Jest wręcz przeciwnie. Nawet podczas najtrudniejszych meczów potrafiła zachować spokój, dokonać analizy sytuacji i wyciągnąć wnioski. Doskonale to widać podczas pojedynku Chihayii z królową, która słynęła z „łamania” swoich adwersarzy. Właśnie to uczenie się na błędach jest jedną z jej największych zalet.
Cieszmy się!!!!!!!!!!!
Re: Cieszmy się!!!!!!!!!!!
Re: Cieszmy się!!!!!!!!!!!
Jedna z ciekawszych "sportówek"
Sama dyscyplina sportu wydawać mogłaby się na pierwszy rzut oka nudna i bezsensowna, ale w miarę poznawania zasad i śledzenia meczów pierwsze niedobre wrażenie mijało i z czasem niektóre pojedynki (zwłaszcza te indywidualne) potrafiły wywołać we mnie wiele emocji. W efekcie kończyło się na tym, że kibicowałem komuś i z bezsensownej gry, karuta stała się interesującą dyscypliną. Duża w tym zasługa nie tylko postaci, ale również sposobu prowadzenia rozgrywek i reżyserii widowiska. Odpowiednie stopniowanie napięcia, ujawnianie we właściwym momencie asów w rękawie, wprowadzanie przypadkowego elementu do gry to jedne z wielu zabiegów, które urozmaicały rozgrywkę. Co więcej same postacie zarażały widza swoją miłością do gry w karutę. Widać było, że zależy im na wygranej, a mecze to coś więcej niż zabawa. Tego niestety nieraz brakuje w wielu anime sportowych albo jest ono słabo przedstawione. Generalnie również na tym polu anime wypadło znakomicie i Chihayafuru mogłoby służyć jako wzór odpowiedniego przedstawienia danej dyscypliny sportu.
Na osobne wspomnienie zasługuje fabuła, która w przeciwieństwie do większości anime z gatunku sportowego nie została całkowicie pominięta. Jej podstawą jest przyjaźń trójki dzieci poddana próbie czasu. Po kilku latach cała trójka spotyka się razem, a relacje między nimi stają się znacznie bardziej skomplikowane. Pomimo etykiety josei romansu jest tutaj jak na lekarstwo co dla mnie jest zaletą. W mojej ocenie jest go w sam raz dla każdego i nawet wielbiciele tego gatunku powinni być zadowoleni. Jeśli nawet „cukierkowe” momenty się pojawiły to nie były zbyt nachalne, także i pod tym względem Chihayafuru się broni.
Z technicznego punktu widzenia powiedziałbym, że seria jest perfekcyjna. Grafika i kreska są przepiękne, a muzyka nastrojowa, do tego pojawiająca się kiedy trzeba. Pod tym względem nie mam serii nic do zarzucenia i takiej oprawy życzyłbym każdej wartej obejrzenia serii.
Podczas oglądania anime właściwie nigdy się nie nudziłem (wyjątkiem był wykład z poezji w 7 odcinku i powtórkowy 16), a na każdy odcinek czekałem z niecierpliwością. Duża w tym zasługa samej Chihayii, której nie da się nie lubić. Rzadko spotyka się niepłaczące (prawie) i nierozemocjonowane dziewczyny. I choć były słabsze momenty (szczególnie w pierwszej połowie serii) anime ostatecznie pozostawiło po sobie bardzo pozytywne wrażenie stąd polecam je bez wahania. Ode mnie solidne 8/10.
let's play karuta~!
Pozostaje tylko czekać na drugi sezon, acz może to być trudne zadanie, bo najchętniej już teraz poznałabym dalsze wysiłki gromadki na drodze do zostania Mistrzem i Królową. *___*
Naprawdę, karuta może być ekscytująca, zwłaszcza jeśli przedstawi się ją tak, jak to zrobiono w Chihayafuru.
Re: let's play karuta~!
Re: let's play karuta~!
Re: let's play karuta~!
Re: let's play karuta~!
Re: let's play karuta~!
Re: let's play karuta~!
Re: let's play karuta~!
Re: let's play karuta~!
Pomijam już moją ogromną sympatię do Araty, który jest moim ulubionym męskim bohaterem, na więcej uwagi zasługuje Ławek, pełniący dotychczas rolę klasowego kozła ofiarnego, przy czym ewoluuje najbardziej ze wszystkich głównych bohaterów, zyskując mnóstwo pewności siebie. W końcu może również w praktyczny sposób wykorzystać swoją inteligencję, służąc ogromnym wsparciem merytorycznym dla całej drużyny. Przede wszystkim, niesprawiedliwe jest wobec niego umieszczenie Taichi'ego na stanowisku przewodniczącego (znów podkreślenie pozycji golden boya na tle pozostałych członków grupy) lub mianowanie Chihayi, jako totalnego roztrzepańca, na pozycji kapitana. Analityczny umysł Tsutomu aż prosi się o awans grupowy, więc nie rozumiem, dlaczego do tej pory nie zmieniono jeszcze lidera klubu. Oczywiście nie spodziewam się, że w którymkolwiek odcinku uwaga twórców skupi się głównie na nim, bo kto chciałby oglądać przez 20 min. chudziutkiego karzełka, wyglądającego jak półtora nieszczęścia, a któremu nie można nawet zajrzeć w oczy, bo gunią się gdzieś za grubymi szkłami. Nie zmienia to jednak mojej opinii, że jest o niebo lepszą postacią od Mashimy i należałaby mu się choć 1/4 czasu antenowego, jaki poświęcony jest różowowłosemu.
Dużo większą sympatią darzę również czołowego sadystę – Sudou, który nie jest do końca ani czarny ani biały i stanowi kontrast dla tej bardziej sympatycznej strony bohaterów. Owszem, posiada skłonności sadystyczne, co często można zauważyć w jego relacjach z drużyną Hokuo oraz w pojedynkach (i zakładach) z Chihayą, ale nie da się przy tym go nie lubić :). Czemu się dziwić, że wykorzystuje rożne sztuczki, jeżeli doskonale rozumie, że powodzenie meczu zależy od stanu emocjonalnego przeciwnika i, żeby zwiększyć swoje szanse na wygraną, należy podłamać ducha walki stronie przeciwnej. Sudou znęca się nad swoimi ofiarami w tak wdzięczny sposób, ukazujący jego diabelską naturę w bardzo pocieszny sposób. Uwielbiam go za diabliki w oczach i fakt, że nie oszczędza nawet swojej własnej drużyny. Bardzo miło słuchało mi się jego płynnego, śpiewnego głosu w odcinku, w którym był lektorem i, aż chcę więcej takich scen. Można powiedzieć, że kunsztem i talentem lektorskim przebił wieloletnich zawodowych lektorów. Chylę czoła ;).
Więcej Ławka, Kany, Sudou, Araty, aniżeli Chihayi i Taichi'ego. Mogliby zostać czasem odsunięci w cień, żeby skupić się na pobocznych postaciach, które nie są tylko tłem całej historii, biorąc czynny udział w każdym epizodzie. Araty jest stanowczo za mało i za każdym razem czuję niedosyt, gdy pojawia się gdzieś na końcu odcinka, by zniknąć na kolejne kilka. Jego miła aparycja, klasyczna uroda, a także siła wewnętrzna, spokój i powaga uzmysławiają mi, że jest facetem, z którym chciałabym mieć do czynienia w świecie realnym, mając wokół siebie prawie samych wariatów, którzy nie mają nic pod czaszką, oprócz siana. Facet z fantazją jest dobry na chwilę, ale facet z ugruntowanym charakterem, zasadami moralnymi, a także potrafiący zachować się bardzo honorowo to czarna perła, zagubiona gdzieś w błocie. Przy kimś takim nie trzeba bać się, że odwali jakiś brudny numer czy po prostu rzuci kobietę, z którą był, jak zużyty przedmiot. Szkoda tylko, że w serii patrzy się na niego przede wszystkim przez pryzmat dziadka, zacierając jego indywidualność. Dziadek był jego mentorem, mistrzem, inspiracją do rozwoju pasji, ale już go nie ma, a każdy chce widzieć w Aracie poprzedniego Meijina. Drażnią mnie takie porównania, bo jeżeli człowiek wypada odrobinę słabiej na tle chodzącej doskonałości, od razu wychodzi na to, że nie rokuje większych nadziei. Ten zabieg nie tyle trochę, co bardzo mu szkodzi, bo widz nie patrzy na chłopaka, tylko na jego podobieństwo do dziadka. Ja jednak staram się odsunąć poczciwego dziadziunia na bok i spojrzeć w indywidualną naturę Araty.
No cóż, seria ukazuje dwoje rywali, z których wobec jednego wszyscy się litują i choćby sam chciał cokolwiek zrobić, to otoczenie podaje mu pomocną dłoń, czyniąc z niego bezradne dziecko. Drugi jest chłopakiem, w którym wszyscy pokładają nadzieje na pójście w ślady dziadka, nie pozwalając mu na bycie sobą i obawiam się, że w jego przypadku może być podobnie, jak z kilkuletnią Ririką, którą kreowano na przyszłą Wakamiyę Shinobu, po czym od razu skreślono po przegranym meczu z Chihayą. Tak się nie robi, bo człowiek jest tylko człowiekiem, ma swoje wady, zalety, słabostki, a wystarczy kilka głupich i nieprzemyślanych słów, by doszczętnie kogoś zniszczyć, zwłaszcza nieukształtowane jeszcze emocjonalnie dziecko.
Re: let's play karuta~!
Re: let's play karuta~!
Może właśnie przez wieczne użalanie się otoczenia (głównie damskiej części widowni turniejów) nad pechem i heroizmem Taichi'ego, nie byłabym tak bardzo do niego uprzedzona. Nie mam cierpliwości do wysłuchiwania pisków dziewoj, twierdzących że Taichi nie wygrywa, bo ma potwornego pecha. Zepsuty klimatyzator jakoś innym nie przeszkadza tak bardzo, by nie mogli wygrać, wiec tłumaczenie jego braku umiejętności brakiem szczęścia jest słabe i czyni z niego postać, którą można co najwyżej negatywnie pożałować. Gdyby nie fakt, że facetowi nie przystoi ronienie łez z powodu porażki, chodziłby wiecznie zapłakany, ale i tak jego zwieszanie głowy powoduje zamierzony efekt współczucia u płci pięknej. Żadna z pozostałych postaci (poza Chihayą, oczywiście) nie skupiała nigdy nawet połowy uwagi, jaką poświęca się jemu, a również miały okresy słabości, jak i poważnych wzlotów. Być może nawet polubię Taichi'ego, jeżeli skończy się ten cały cyrk wokół jego pecha i potrzeby zmiany, a także halo na punkcie jego uczuć do Chihayi. Na razie jednak plasuje się dość nisko w moim rankingu postaci.
Ja odnoszę całkiem odwrotne wrażenie. Gdyby Taichi potrafił panować nad emocjami Chihayi, nie stwierdziłby po nieudanym meczu Chihayi (bodajże z Yumin), że tylko Arata byłby w stanie przemówić jej do rozsądku. Poza tym, jeżeli na horyzoncie pojawia się wyżej wymieniony, Taichi sam traci grunt pod nogami i przedwcześnie poddaje mecz, skupiając się na swoim konkurencie. Jeżeli chce cokolwiek w sobie zmienić, musi przestać ciągle patrzeć na boki, dostając nerwicy na myśl o kimś, kogo nawet nie ma w pobliżu.
Nie zawsze jest tak, że najbliższy przyjaciel dziewczyny staje się jej partnerem. Dobra znajomość kogoś sprawia, że druga strona jest tak przyzwyczajona do przyjaciela odmiennej płci, że nie widzi w nim materiału na partnera, tylko ewentualnie chusteczkę do nosa, która pomoże uporać się z problemami. Z resztą, wierzę w to, że kliknij: ukryte Arata zbierze jednak tyłek do Tokio i stanie się częścią Mizusawy. Wtedy nikt nie będzie mógł mieć pretensji o to, że Chihaya fascynuje się kimś, kogo prawie nie ma i kiepsko ją zna. Co najwyżej żyłka będzie pulsować fanom Taichi'ego na myśl, że nie realizuje się upragniony schemat: on przystojny, ona piękna, zakochują się w sobie i następuje deszcz konfetti. Później ślub, piękne dzieci, duży dom, samochód wysokiej klasy, pies, kot, sielankowe życie. Gdybym chciała coś takiego, kupiłabym sobie Barbie, Kena z całym wyposażeniem.
karty, bałwanki, kimona.. ależ to urocze!
więcej, więcej, więcej!
Z czasem do powolnego rytmu opowieści idzie się przyzwyczaić, a nawet zacząć go cenić – mamy dzięki temu możliwość dokładnego poznania wszystkich bohaterów, ich charakterów, motywacji, wreszcie nawet sposobu gry w karutę. To jest zresztą dużą siłą tego anime – jakkolwiek mamy ewidentnie trzech głównych bohaterów, wokół których toczy się oś dramatu, tak nie zapomina się przy okazji o bohaterach drugoplanowych, czy nawet epizodycznych. Każdy z nich dostaje swoją historię. Ta zaś, w połączeniu z bardzo fajnie zindywidualizowaną animacją, sprawia, że nie ma tutaj właściwie sztucznego tłumu, który kołysze się na tle perypetii Chihayi, Taichiego i Araty, tylko galerię wyrazistych postaci, z których każda ma coś do zaoferowania.
Co do animacji – kreska zauroczyła mnie już od pierwszego momentu. Może i przestrzenie, w których rozgrywa się większość akcji nie są wybitnie ciekawe – są to głównie albo proste sale o jednokolorowych ścianach wyłożone tatami, albo klasy szkolne – ale tego przecież wymaga sama fabuła. Tam jednak, gdzie trafiają się krajobrazy, urzeka ich ciepła, przyjemna dla oka kolorystyka. I tak, jak wspomniałam, świetnie udała się indywidualizacja postaci – każda z nich rysowana jest inaczej. Jasne, Chihaya i Taichi są niedorzecznie śliczni w dość schematyczny sposób, ale pozostali bohaterowie mają nadane bardzo indywidualne cechy – nawet postaci pojawiające się w tle, np. podczas rozgrywek karuty są zróżnicowane. Ponadto, mimo że karuta nie jest jakimś szczególnie ekstremalnym sportem, to jest w niej sporo ruchu. I animacja świetnie go oddaje – podoba mi się to, że karty do karuty wydają się wręcz wyskakiwać z ekranu, w momencie, w którym zawodnicy je odrzucają.
Najjaśniejszym punktem całej historii jest, jak dla mnie, Taichi. To niesamowite, jak ten chłopak, który niemal od początku wydaje się grać jedynie drugie skrzypce w tej opowieści, bardzo szybko kradnie całe show, nie tylko wiecznie nieobecnemu Aracie, ale i samej Chihayi. Taichi dojrzewa w sposób, który bardzo dobrze się ogląda – już dla samych scen takich, jak ta, kliknij: ukryte w której wyznaje swojemu nauczycielowi, że nie tyle zależy mu na tym, by awansować do klasy A, ile na tym, by stać się człowiekiem, który nie ucieka, warto oglądać tę serię. Bez wątpienia Taichi stanowi postać z największym potencjałem. Klasyczny „golden boy”, przystojny, inteligentny, z bogatej rodziny – może mieć wszystko, czego zapragnie, poza dwoma najważniejszymi rzeczami – sercem ukochanej dziewczyny i wybitnym talentem do karuty. Na to musi ciężko pracować, a jak pokazuje fabuła późniejszych odcinków, częstokroć ta praca nie jest niczym tak naprawdę wynagradzana.
Chihayafuru w sposób bardzo ładny realizuje też motyw trójkąta miłosnego. Nie jest to nachalne, jak często się zdarza. Z reguły nie lubię takich rozgrywek, bo i tak od początku wiadomo, kogo dziewczyna (ewentualnie chłopak) wybierze. Tutaj tego nie ma. Choć z całego serca kibicuję oczywiście Taichiemu, to za nic nie jestem w stanie powiedzieć, jakiego wyboru potencjalnie dokona Chihaya i czy w ogóle nadejdzie moment, w którym go dokona – bo, jak widać do tej pory, jest ona kompletnie nieświadoma, nie tylko tego, jak bardzo Taichi jest w niej zakochany, ale i chyba natury własnych uczuć wobec obydwu kolegów. Ten wątek rozgrywa się gdzieś w tle, co może z jednej strony irytować, że nic się nie posuwa tutaj na przód, ale z drugiej pozwala tej anime być bardziej wszechstronnej. Nie jest to po prostu romans. Tak, jak nie jest to po prostu turniejówka. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze ciekawie zapowiadająca się relacja między obydwoma chłopakami, która wysuwa się naprzód zwłaszcza w ostatnich odcinkach.
Co do mało rozstrzygającego zakończenia. Może, gdyby koniec serii był ostatecznym końcem tej anime, byłabym poirytowana tak słabym finałem. Ale w obliczu niedawno ogłoszonego rozpoczęcia prac nad drugim sezonem, nie mam nic do zarzucenia takiemu, a nie innemu zakończeniu. Pozostaje czekać na więcej.
no raczej nie
I co? Nico. Nudno. Jakoś nic tam nie było takiego, co chciałbym wiedzieć. Po prostu mogłem porzucić serię po pierwszym odcinku, albo obejrzeć od razu ostatni – bez różnicy, dla mnie te seria nie zawierała żadnej treści.
Dlatego po prostu jej nie polecam, i ostrzegam, jeśli ktoś po przeczytaniu komentarzy rzuci się na tę serię oczekując i miodu, i orzeszków może się jak najbardziej zawieść.
Gratis dołożę znaczny mankament, jaki spowodował zdystansowanie się od tego tworu od razu na początku. Otóż dzieci zostały przedstawione jako krwiożercze i zorganizowane bestie, wybierające między sobą ofiarę i znęcające się nad nią. Dwukrotnie: pierwsze 3 odcinki + wspomnienia Queen. Nie wiem na ile trzeba mieć dziwne dzieciństwo, żeby je zapamiętać w ten sposób, mi to bardzo przeszkadzało. I nie, nie byłem po tej „silniejszej stronie barykady”, nie dowodziłem grupką młodocianych sadystów, ale też nigdy jakoś nie zauważyłem przesadnego i bezpodstawnego sadyzmu wśród rówieśników na dowolnym poziomie. Nie wiem jak jest w Japonii, ale ponoć młodzi ludzie się niewiele różnią, więc wątpię żeby było inaczej.
Jakoś tak po prostu źle oglądało mi się dzieci znęcające się nad innymi.
...
Re: ...
Re: ...
Niezłe
Karuta!
Kreska mi się bardzo podoba, Bohaterowie zarówno w wersji młodszej jak i licealnej mają przyjemne buzie i głosy. Bohaterka jest taka jakie najbardziej lubię: ma własne zdanie, własny styl, nie przejmuje się głosami innych ludzi, ma entuzjazm dla sprawy, łatwo się nie poddaje, nie należy do ludzi, którzy stwarzają problemy i wreszcie ma niegroźne wady, za które najwięcej się takie postaci lubi.
Chłopcy depczą Chihayi po piętach jeśli chodzi o nominację na przyjazny, ciekawy charakter. Tak samo nauczyciel od karuty. Mam zatem uzasadnioną nadzieję, że kolejni bohaterowie również okażą się ciekawi.
Cieszy mnie również równowaga wątków i to, że romans się nie wybija. Męczarnie tylko sprawia powolne dodawanie odcinków ;<.
Re: Karuta!
ok inne utwory, dobrze by były jako tako dobrane ale jest to całkowicie realne.
Ale popieram – plus dla romansu, który może być ale nie jest najważniejszy.
Szkoda tylko, że na drugi sezon raczej nie ma co liczyć w związku ze słabą sprzedażą.
Re: Karuta!
Przede wszystkim różnice stanowi, moim zdaniem, kierunek pisania. I fakt, że aby podtrzymać trudność gry, należałoby czytać dzieląc sylaby. Wtedy miałoby sens tworzenie kart podobnych.
Musiałby zostać napisany poemat na 100 wersów stanowiący całość, ale by wersy nie były zbyt długie. Jeden musi się zmieścić na jednej karcie.
U nich sylabą jest znak, Nawet jak jest do góry nogami, można się domyślić – co to? U nas karty przeciwnika byłyby ogromnie trudne do zbicia.
Także myślę, że owszem można by spróbować zrobić karutę po polsku, ale to nie byłoby TO. :)
Re: Karuta!
5‑7-5‑7-7 sylab , nie trudno by było znaleźć wierszyki które mają 31+/- 2 sylaby i podzielić je odpowiednio :]
a karuta to nie poemat na 100 wersów a 100 krótkich wierszy. Wbrew pozorom na takiej karcie spokojnie mogłoby znajdować się 14‑15 polskich sylab napisanych dobrym krojem czcionki by dało się to spokojnie przeczytać nawet do góry nogami. Jedynym problemem by było znalezienie takich wierszy by nie były one wszystkie jednosylabowymi kartami.
Re: Karuta!
Jeśli karta byłaby wielkości pokerowej* karty czyli załóżmy 6x9cm mogłoby się rzeczywiście zmieścić nawet ze 20 sylab (rozpisałam sobie dużymi literami):
po‑wia‑da‑ją
że z‑baj‑ki
pły‑ną‑ca
na‑u-ka
mniej‑łat‑wo
-wier‑nym
u‑czy‑ni‑ła
kru‑ka.
I to załóżmy TmNR 18.
Rzeczywiście da rade…
I mogą być ze sobą niepowiązane.
A najlepiej wymyślić samemu i rozprowadzić na konwencie… <zaciera łapy>
Problem polega tylko na tym, by odpowiednio przeczytać. I to z super‑dykcją.
*przykład
Re: Karuta!
60‑150 fabuła stop i lanie wody o niczym
Denerwujący w tym anime jest proces czytania, a w zasadzie śpiewania. W pewnym momencie chce się dźwięk wyłączyć…
Ciepło bijące po 10 odcinkach sprawia, że chce się oglądać i oglądać. Nic dodać nic ująć. Z czystym sumieniem polecam.
Mnie właśnie denerwuje to jej „skupienie”. Nic tylko karuta i karuta, ewentualnie Arata. Nie mówię, że ma od razu być „eteryczną nimfą”, ale trochę rozumu by się jej przydało…Dobrze ją określili w pierwszym odcinku- „Głupia piękność”.
Osobiście bardziej wolałabym, żeby anime w dalszej części bardziej poszło w te okruchy życia niż „sport”, ale pewnie nie ma co liczyć…A zapowiadało się naprawdę sympatycznie…
Chihaya to nie „głupia piękność” a „bezużyteczna piękność lub „stracona piękność” wg oryginalnego tłumaczenia. I tak się składa, że to anime jest o karucie… więc jak oglądasz anime o karucie i przeszkadza Ci karuta to po co oglądać :)?
Tak na marginesie dodam, że nie oglądam anime z polskim tłumaczeniem. A „głupia piękność” to może nie dokładne tłumaczenie, ale oddaje sens wypowiedzi przecież.
bezużyteczna piękność – kobieta której nie zależy na związku z facetami (marnuje swoją urodę)
nie oddaje sensu :] po prostu chcesz by była głupia bo nie trawisz tej postaci i to wszystko.
Poprawione. Moderacja
I chociarz ma to swój urok, to ostatnio zbyt wiele jest tzw.„nie spełnionych miłości” w anime i przestaje to być oryginalne.
o0