x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
Krótka animacja nasycona subtelnymi uczuciami. Subiektywne 10/10 i obejrzane kilka razy
A
sad angel22
26.03.2017 21:01 hotaru
Należę do tych którzy lubią smutne zakończenia(taka już jestem)anime zachwyciło mnie i ujęło swoją prostą treścią i platoniczną miłością.Polecam serdecznie.
A
Patty
9.10.2016 15:29 ...
Nie płakałam ani trochę ale anime piękne lecz za krótkie
A
M Neko-chan
11.09.2016 16:21 Ogólnie...
Całe anime bardzo mi się podobało, polecam :)
Podoba mi się całe anime, a w nim co poniektóre wątki. Np. kiedy w czasie festynu główna bohaterka wyznaje „Czuję się, jak na randce…”, na co Gin odpowiada jej „Ponieważ to jest randka :)" Albo kiedy wiązali sobie łapki wstążką, lub gdy trzymali się za patyk. W sumie, to ja bym tutaj kombinowała DOSŁOWNIE ze wszystkim. W czasie trzymania się za ręce, włożyłabym rękawiczki. Kiedy chciałabym go przytulić, po prostu owinęłabym się kocem, albo ubrała w taki sposób, że moja skóra nie wystawałaby spoza ubrań. Jednak, mam parę zastrzeżeń…
Mianowice, mam wrażenie, że ten cały „romans” nie do końca tutaj pasował. Gin był tak naprawdę DUŻO starszy od głównej bohaterki. Zwróćcie uwagę na to, że przez około 11 lat (czas od 6 roku życia Hotaru, aż do wieku licealnego) Gin w ogóle się nie zmienił! Z racji na to, że zaczął się wolniej starzeć, aż od czasu niemowlęcia, więc skoro w przeliczeniu na ludzki wiek wyglądał na może 18‑19 lat, musiał żyć już z 200 lat. Tak to rozkminiam, bo pomimo tego, że się tak wolno starzeje, w anime był już raczej dorosły (jeśli dorosłym się jest od 18). Do czego zmierzam? Otóż uważam, że po tym wszystkim, jak on ją „bił”, a raz jej powiedział, że DOPIERO „zaczyna wyglądać, jak kobieta”, powinna się tu bardziej wywiązać relacja taka, jak u rodzeństwa. Jak brat i siostra, a nie jak zakochani.
I ostatnia rzecz, jest taka, że u dziewczyny po śmierci Gina, nie ma w ogóle smutku! Naprawdę, na jej miejscu bym wyśledziła tego dzieciaka, i mu złoiła cztery litery! Ogólnie, pomimo tego, że zakończenie było piękne… no, miałam nadzieję, że nie skończy się tak przewidywalnie i wcisną tutaj HAPPY END.
Ktokolwiek polubił anime pt. Natsume Yuujinchou, powinien obejrzeć koniecznie Hotarubi no Mori e, i na odwrót :) Gorąco polecam :)
A
Ezarel
15.08.2016 17:56 Jak na moje
Uwielbiam to anime. Jest takie… subtelne. Piękne. Ryczałam jak bóbr na ślubie od połowy anime. Mimo że jest krótkie, to nie ma tu syndromu „uciętej fabuły”. Wręcz przeciwnie. W ciągu tej niecałej godziny, wszystko zostało świetnie rozłożone i ma się po obejrzenie uczucie, że anime się skończyło.
Podoba mi się też to, jak pokazano tu uczucia, które tak dobrze znamy, ale z czasem zaczynamy rozumieć inaczej, często w trochę gorszy sposób.
A
sad angel
10.11.2015 19:15 vvvvv
to było piękne anime,zwłaszcza ta końcówka,coś niesamowitego,obejrzałam to jednym tchem,cóż uwiebiam smutne zakończenia.
A
Turbotrup
25.10.2015 14:41 Zasadniczo nic specjalnego
Poza dość dotykającą (choć przewidywalną) końcówką , to sam film był średni. Przebieg zdarzeń oglądało się dość przeciętnie – nie było słabe, ale też niezbyt zajmujące.
Ogólnie myślałem, że długo nie zapomnę tego anime, ale przeszło mi już następnego dnia (a oglądałem tuż przed pójściem spać…).
To było po prostu przepiękne. Z jednej strony szkoda, że takie krótkie, a z drugiej wcale nie ma się wrażenia, że historii czegoś zabrakło. Jak napisał recenzent – polecić można każdemu, kto ma serce. Podobał mi się klimat, grafika, muzyka, a nawet nieco uproszczeni bohaterowie.
Naprawdę się wzruszyłam, a typowe wyciskacze łez jak np. Angel beats kompletnie na mnie nie działają, są strasznie przedramatyzowane i brak im tej subtelności, którą ma właśnie Hotarubi no Mori e.
Dlatego też chciałabym spytać, czy ktoś może polecić mi podobną serię?
M Neko-chan
11.09.2016 15:33 Re: Wzruszające
Seria, którą mogę polecić o podobnej tematyce, jest Natsume Yuujinchou. Jest to adaptacja mangi, której autorka, to ta sama osoba, co Hotarubi no Mori e! Oba anime są o youkai i ayakashi. Natsume Yuujinchou jest również bardzo wzruszającą i spokojną serią, polecam :)
To było niezwykle wzruszające. Prostota formy i treści, a zarazem mistrzostwo przekazu i niezwykła, niewinna emocjonalność sprawiły, że ta króciutka opowieść trafiła do grupy moich ulubionych anime. Dycha bez żadnego „ale”.
Nie mogłem nie skojarzyć „Hotarubi no Mori e” z „Kamizelką” Bolesława Prusa, która również przedstawia tę samą stylistykę i formę przekazu uniwersalnych prawd o miłości. Jak mógłbym się nie wzruszyć? Bardzo trudno jest stworzyć arcyciekawą historię, z głębokimi i skomplikowanymi bohaterami, z wiarygodnym uniwersum, a to wszystko zawrzeć w inteligentnej i dobrej formie. Jednak uważam, że opisanie, tudzież narysowanie historii z gatunku „okruchy życia” w nowelistyczny sposób, a żeby nie było to zrobione tandetnie, prosto (w negatywnym sensie), płytko, czy najzwyczajniej w świecie nudno, jest równie trudne. Może i nawet trudniejsze, bo w przypadku tych „wielkich opowieści” sprawa jest jasna. Albo coś jest dobre, albo nie. Jednak w tego typu historiach, jakie reprezentuje „Hotarubi no Mori e”, granica między dziełem, a kiczem jest bardzo cienka i subtelna.
Nie znajdziemy w tym anime niczego, czego byśmy nie wiedzieli; co do tego nie mam wątpliwości. Historia Gina i Hotaru przekazuje nam obraz i uczucia, które każdy z nas dobrze zna, JEDNAK często o nich zapominamy. To anime pomaga nam przypomnieć sobie o tym, w jak niewinny i prosty sposób dzieci czują. A przecież każdy z nas był dzieckiem. Uczucia się nie zmieniają, lecz sposób, w jaki je przekazujemy i odbieramy już tak. Jeśli będziemy pamiętać o naszym wewnętrznym dziecku i je pielęgnować, to z pewnością będziemy lepszymi ludźmi. Myślę, że to właśnie o tym jest historia Hotaru i Gina.
Nie znajdziemy w tym anime niczego, czego byśmy nie wiedzieli; co do tego nie mam wątpliwości. Historia Gina i Hotaru przekazuje nam obraz i uczucia, które każdy z nas dobrze zna, JEDNAK często o nich zapominamy. To anime pomaga nam przypomnieć sobie o tym, w jak niewinny i prosty sposób dzieci czują. A przecież każdy z nas był dzieckiem. Uczucia się nie zmieniają, lecz sposób, w jaki je przekazujemy i odbieramy już tak. Jeśli będziemy pamiętać o naszym wewnętrznym dziecku i je pielęgnować, to z pewnością będziemy lepszymi ludźmi. Myślę, że to właśnie o tym jest historia Hotaru i Gina.
Niby, to anime miało wycisnąć łzy z moich oczu niczym sok ze soczystych cytryn, ale tak na prawdę, nie było nawet kiedy tego zrobić. Nawet podczas retrospekcji w Naruto o Gaara, były smutniejsze. :( Po mimo to historia fajna. 6/10. Czas nie zmarnowany!
A
Tynka
9.02.2015 12:14 Wszystko pięknie, ale szkoda, że 45 minut...
Bardzo mi się podobało, to fakt, ale…„Hotarubi no mori e” nie zadowolił mnie w 100%. Oczekiwałam czegoś lepszego, naprawdę. Historia, muzyka i grafika po mistrzowsku, ale…zabrakło mi „tego czegoś”. Według mnie, za krótko. Nie było czasu na płacz, bo ostatnie sceny, w ogóle, ostatnie wydarzenia przeleciały tak szybko, że ciężko się było połapać… O ile „Wilcze dzieci” rozbił mnie totalnie, na tyle, żebym przez kilka dni, ba!- przez kilka miesięcy, nie mogła się pozbierać, to „Hotarubi no mori e” nie specjalnie i za to odjęłam mu trochę punktów.
Mimo wszystko, chciałabym zaznaczyć, że ten film jest naprawdę świetny. Nie zmarnujecie tych 45 minut na obejrzenie. Polecam i 7/10. ;)
Uratugo
24.08.2015 20:37 Re: Wszystko pięknie, ale szkoda, że 45 minut...
Mi się wydaje, że świetność tego anime polega właśnie na tym, że jest tak krótkie. Myślę, że gdyby to przedłużyć na godzinę, dwie, czy odcinki(!), to ta ulotna magia zostałaby gdzieś po drodze utracona. Jak dla mnie, to właśnie „Hotarubi no Mori e” jak najbardziej ma „to coś”. :)
RYCZAŁAM JESZCZE Z GODZINE PO OBEJRZENIU :<<<<<<<<
A
abunia
7.12.2014 00:38 Cudeńko
Ten niespełna 45‑minutowy film pokazał mi jak wiele piękna można przekazać w tak krótkim czasie, w tak delikatny sposób. Niezwykle wzruszająca historia o subtelnej miłości pomiędzy dwoma głównymi bohaterami. Przez calutki seans czułam ciepło na sercu. Bardzo polecam obejrzenie tego filmu. Te 45 minut, które poświęcicie na oglądnięcie go z pewnością nie będzie czasem straconym :)
Bardzo dopracowane pod każdym względem. Technicznie – bez zarzutu, fabularnie – nie ma się do czego przyczepić. Za krótkie. Wiem, że trudno byłoby zrobić z tego serię, bo przekaz produkcji jest jasny – to historia przyjaźni (nie przesadzałbym tutaj nie nazywałbym relacji między bohaterami romansem), a co za dużo, to nie zdrowo, ale może należałoby wyjaśnić jeszcze coś albo jeszcze coś wprowadzić?
Z drugiej strony nie wiem, czy warto wydłużać na siłę tak przyjemną i ciepłą produkcję.
Zasługuje na 10.
kadisu
6.08.2014 16:18
Według własnej interpretacji :)
A
kadisu
30.07.2014 19:30
Mimo, że jestem fanem Yuujinchou i Mushishi i w ogóle youkai to anime śreeedniawo mi się podobało. Spodziewałam się czegoś innego a dostałam „romans”. Tak czy inaczej końcówka też nie zrobiła na mnie wrażenia- było to do przywidzenia. Dosyć się rozczarowałam, ale kreska ładna, do muzyki też nie ma się za co przyczepić.
Kocham to anime tak jak clannad i clannad after story
A
Nie kupuję
20.11.2013 23:02 Ładne, ale nie kupuję tego
Ładne, nastrojowe, spokojne, wzruszające, ale… nie kupuję tego ze względu na jedną małą rzecz, zgrzyt który rozwala koniec tej historii i nadaje jej fałszywą nutę. A mianowicie: gdzie ból głównej bohaterki po tym, jak jej Gin kliknij: ukryte rozpłynął się w powietrzu? Cóż, mnie raczej pękłoby serce, gdyby chłopak, którego kocham odszedł w ten, czy inny sposób. A tu mamy pełen spokój, wręcz relaks i arcy‑filozoficzną postawę bohaterki w finale. W końcu cóż się takiego stało, nie? Był facet przez pół mojego życia, nie ma faceta, wielkie mi co. Anime bardzo mi się podobało, ale koniec sprawił, że wyłączyłam film, wzruszając ramionami. Szkoda.
R
Etna
11.07.2013 12:07 Brawo
Rewelacyjna recenzja Lin, za którą chcę podziękować.
Naprawdę przyjemnie się oglądało. Nie wiem co konkretnie napisać, bo to tylko krótki film, ale wystawiłam 9, bo obiektywnie patrząc… zasługuje. Krótkie, piękne, trzeba obejrzeć.
A
Kanaria.
22.06.2013 13:38 Tajemnicze do samego końca
Na obejrzenie filmu zdecydowałam się głównie z powodu postaci Gina,którego wizerunek bardzo mnie zaintrygował. Myślę,że recenzja bardzo dobrze przekazuje to czego możemy doświadczyć oglądając Hotarubi No Mori E. Cała historia jest prosta,bez zbędnych zapychaczy,czy fanserwisu. Tajemnica,która opiewa serię od samego początku do końca,naturalność zachowań i typowość postaci to największe zalety filmu. Oczywiście mamy również piękną grafikę i muzykę,gdzie przygrywki na pianinie dodają uroku całej scenerii. Zakończenie,chociaż oczywiste,zostało wprowadzone bardzo zgrabnie,bez zbędnych strumieni łez czy góry patosu. Jednocześnie jednak,trochę zaskoczyło,bo pewnie nikt się nie spodziewał,że to nie Hotaru „pożegna” Gina. kliknij: ukryte I ten piękny moment gdy Gin powiedział do Hotaru „Chodź,teraz możesz mnie dotknąć”,i chociaż były to sekundy,mogliśmy zobaczyć tą szczerą radość na twarzy Gina,smutek na buzi Hotaru.
Jedyna wada filmu,to czas trwania. Jest zdecydowanie za krótki.
Nie mam w zwyczaju kilkakrotnego oglądania tej samej serii i pomimo,że nigdy już nie wrócę do Hotarubi No Mori E całą historię zapamiętam na bardzo długo.
Anime zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Niby pomysł banalny, ale równocześnie genialny. Grafika jest ładna, muzyka też, ale wszystko się chowa przy fabule. Cóż, moich uczuć do tego nie opiszą słowa, więc zakończę komentarz ocenią 10. Polecam.
A
Videlec
26.03.2013 16:17 Piękne.
Nawet jeżeli wiedziałam, że w końcu kliknij: ukryte Gin zniknie, bo to było do przewidzenia, to i tak film oglądało się niezwykle przyjemnie. Miałam łzy na dnie oczu w ostatnich minutach. To było naprawdę smutne, ale to oczywiste, że tak czy siak happy end by nie wyszedł.
Mam tylko jedno pytanko. kliknij: ukryte Dlaczego nie mogli ''obejść'' tej zasady z dotykiem? Gdybym była na ich miejscu, spróbowałabym pokombinować. Na przykład przytulić Gina przez koc, nałożyć rękawiczki i chwycić go za rękę.
kliknij: ukryte Obeszli tak jakby :P: Gin całuje Hotaru przez maskę. Zresztą, tak wogóle, to że nie kombinowali zanadto z tym „dotykaniem” było zapewne zabiegem twórców, mający dodać dramatyzmu i podkreśklić ową „bolesną izolację”...
To jest smutne, że przez tyle czasu się znali a nie mogli się nawet dotknąć ;'( Ale rzeczywiście to, że nie mogli nawet dotknąć swoich dłoni dawało lepszy efekt bo przecież kochali się a nawet nie mogli się dotknąć ;'(
Videlec
27.03.2013 19:45 Re: Piękne.
Mnie też to smuciło, a nawet powiem więcej: drażniło. Szli obok siebie, czuło się między nimi to uczucie, a jednak… nawet dotknięcia dłoni. Ta bariera była bardzo namacalna. Dlatego lubię dramaty: cholerstwo wszczepia się w mózg jak kleszcz.
No;'( Ale mimo wszystko mi się ten film podobał:) A przecież gdyby nie było czegoś takiego, że oni nie mogą się dotykać to film sam w sobie straciłby ten dramatyzm i nie byłby już taki smutny na końcu.
lepsze to, niż nic. A rękawiczki przeca zimowe być nie muszą :> No i nie zapędzajmy się tak daleko ... chociaż czym dalej tym izolacja pewniejsza ;) Niemożliwość dotyku rozumiem w tym anime tylko jako symbolikę, można by ją obejść, ale wtedy nie byłoby serii.
buu, z tą „serią” to się zapędziłem :> przy okazji dodam ogólną ocenę – 7/10. Szczerze mówiąc większe emocje wzbudziła we mnie sama lektura recenzji i późniejsze wyobrażenie całej sytuacji. Po seansie byłem nieco zawiedziony ...
Ja obejrzałam ten film zanim dołączyłam na tanuki, ale przeczytałam recenzję i na serio po tej recenzji można oczekiwać czegoś więcej w tym anime. Mimo wszystko anime mi się podobało i mogę dać 10/10 ^^
Videlec
28.03.2013 19:09 Re: Piękne.
Ja natomiast miałam niskie oczekiwania. Spodziewałam się jakiejś tzw. ''perełki'', w której nudne chodzenie obok strumyka plus mądre rozmowy zajmują 3/4 czasu. A tu – niespodzianka, nawet bohaterów polubiłam!
Moja ocena to 9, sama nie wiem, czemu. Ósemkę zazwyczaj daję czemuś, co dostarczyło rozrywki na wysokim poziomie plus trochę dylematu moralnego, ale 10 to coś, co jest… no, zapadające w pamięć i trzymające mocno do samego końca. Niby historia zgrabna, z przemyśleniami i smutnymi momentami, ale jednak… trochę za mało, by dać całe 10.
Przyjemna, wzruszająca i prosta opowieść. Idealnie dobrana muzyka. I coś co nie jest może ważne dla całej tej historii i wynika raczej z tego, że seria jest utrzymana w „miłym” tonie, ale podoba mi się jak przedstawiono tu youkai. Lubię sobie czasem dla odmiany obejrzeć animację, w której youkai czy inne magiczne stwory to nie tylko złośliwe lub krwiożercze demony, a sympatyczne i pomocne duchy (tak wiem za dużo Disney'a :P).
PS: Mimo wszystko w swojej naiwności myślałem, że ta historia skończy się jednak inaczej, ale Japońce to Japońce :P (liczy się przekaz i takie tam…)
Chciałabym wyrazić swój zachwyt recenzją Lin. Pięknie napisana, przeczytałam ją jednym tchem. W jakiś sposób mnie urzekła i zachęciła do obejrzenia tego filmu.
Jestem osobą, która ma wielką potrzebę zachowania dystansu. Posiadam niewygodny opór przed wszelakim przytulaniem, łapaniem za rękę i kiedy ktoś wkroczy na ''zakazany teren'', wywołuje tym u mnie różne reakcje, sztywnienie, odpychanie, chichot albo rumieńce. Może Hotarubi no Mori e pozwoli mi bardziej docenić rolę dotyku w codziennym życiu.
Nie zdawałam sobie sprawy, że dotyk jest taki ważny. Dziękuję. Czemu nie obejrzałam tego wcześniej? Film sprawił, że się uśmiechałam, a potem płakałam. niestety, ta relacja kliknij: ukryte była od początku skazana na niepowodzenie. Mimo wszystko, chyba byli spełnieni? Gdzie tu jest tragiczne zakończenie? ja chyba go nie zauważyłam. To w rzeczywistości happy end – trzeba tylko dobrze zrozumieć. Relacja pokazana w sposób delikatny i taktowny. Dobrze, że krótkie – mogliby za bardzo to przeciągnąć i zepsuć efekt. Nic dodać, nic ująć. Idealne.
Rzeczywiście piękne. Perfekcyjnie poruszające. Przepraszam, nie będzie rozpisywania się.
A
Orihime-chan
18.02.2013 13:45 Don't touch me.
Ten tytuł sprawił, że bardzo zatęskniłam za latem. Uroczy, klimatyczny film; chętnie do niego jeszcze będę wracać kliknij: ukryte chociaż był w moim przypadku przewidywalny z tym zniknięciem Gina. Zostało to jednak pokazane w dobry sposób, więc nie mam zarzutów. :)
Nie dajcie się zwieść niewinnej, niewyszukanej formie tej animacji. Głęboko wierzę, że HnMe to arystokratka incognito. Przybyszka z krainy, w której księżniczki okrywają swój splendor oślimi skórkami, z brzydkich kaczątek wyrastają łabędzie, zaś książęta jeno dla niepoznaki przywdziewają sympatyczne ropusze kształty. Potraktujcie ją z odpowiednią dozą uwagi i czułości, a kto wie, w co się przekształci na waszych oczach. Ja osobiście odkryłam opowieść do zamieszkania. Do smakowania. Historię utkaną z blasku. Z wdzięku i łaski. Wręcz hierofaniczną. Wstrząsającą w swej prostocie i oczywistości. Aż boję się o niej pisać. Nie chcę, by mój dotyk okazał się dla niej zgubny. Ostrożnie, pieszczotliwie muskam to tu, to tam. I jestem coraz bardziej oszołomiona. Sens mi umyka, pulsuje, migocze. Odwzajemnia się pieszczotą. Gdzie nie dotknę, eksploduje lśnieniem.
HIEROFANIE BLISKOŚCI
HnM jawi mi się przede wszystkim jako przypowieść o fenomenie spotkania. Podejmując temat najbardziej podstawowego i niezbędnego z ludzkich doświadczeń, nie tylko realizuje go bez wtórności czy sentymentalizmu, ale potrafi prawdziwie zafascynować grą parabolicznych sensów. Najbardziej znamienny spośród nich zawiera się według mnie we wskazaniu na misteryjny wymiar dobrowolnego wkraczania w cudzą obecność.
Gdybym miała próbować wyjaśnić, skąd HnMe, pozornie tak nieskomplikowane, czerpie wiarygodność i siłę oddziaływania, postawiłabym na obrazowanie – gęste od uniwersalnych symboli oraz archetypicznych gestów. Ich obecność nobliwie prześwieca przez shoujo‑sztafaż, przydając tytułowi głębi, powagi i wieloznaczności, ale ani go nie przytłacza, ani nie czyni niezrozumiałym. Jak w przypadku baśni magicznej czy mitu, symbolizmu HnMe nie trzeba pracowicie „dekodować”, rozszyfrowywać. Historia ludzkiej dziewczyny i tajemniczego młodzieńca w masce należy do kategorii narracji, których – zamiast je „rozumieć”- po prostu się zaznaje.
MISTERIUM TREMENDUM ET FASCINOSUM
Już samo zawiązanie akcji, zbłądzenie Hotaru w las cudów i potworów (kto ma na tyle mądrości, by odróżnić jedne od drugich?), sygnalizuje folklorystyczne zakorzenienie tytułu i sytuuje go wewnątrz pewnego konkretnego obszaru mityczno‑baśniowej tradycji. Zagajnik na odludziu, przed którym przestrzegają legendy, brama torii opleciona szimenawą i wiodące w leśne ostępy, spękane od starości kamienne stopnie, nawet srebrnowłosy chłopiec, którego nie można dotknąć, gdyż bezpośredni kontakt z człowiekiem spowoduje jego unicestwienie – wszystko to razem wzięte reprezentuje przestrzeń wyraźnie wydzieloną z codzienności, świętą i zakazaną, obłożoną tabu. Bo tabu – rozumiane jako nieprzekraczalna granica, śmiertelny nakaz, fundamentalna cena porządku i bezpieczeństwa – stanowi jądro tej historii. HnMe jest według mnie przypowieścią o tabu bliskości. Jego naruszenie sprowadza zawsze rozkosz i chaos, olśnienie i utratę.
Osobiście widzę w HnMe tytuł z tej samej półki, co baśń o Pięknej i Bestii czy mit o Amorze i Psyche. Oczywiście nie w tym rzecz, aby scena z kliknij: ukryte Hotaru uchylającą lisią maskę Gina w poszukiwaniu jego prawdziwego oblicza wszystkim zaraz kojarzyła się z perypetiami greckiej księżniczki i feralną lampą oliwną. Chodzi mi o bardziej uniwersalne analogie. Ze swoim ambiwalentnym traktowaniem spotkania historia autorstwa Yuki Midorikawy idealnie wpisuje się w bogatą rodzinę fabuł, które w swej najgłębszej istocie opowiadają o trudnym, „potwornym” obliczu przywiązania. O lęku, który trzeba przełamać, zanim będzie można cieszyć się miłosną komunią, o realnej groźbie wynikającej ze zjednoczenia. Są to opowieści z jednej strony portretujące zachłanne pragnienie intymności, z drugiej zaś opisujące zagrożenia z nią związane. Ich fundament stanowi konflikt dążenia i unikania. Jest w nich zawsze jakaś bestia do pokochania, jakiś ropuch do pocałowania, jakiś książę ukrywający się pod osłoną ciemności, jakaś śmiertelniczka umierająca, bo chciała zobaczyć swego zaświatowego kochanka w całym jego boskim majestacie. Zawsze występuje w nich jakiś rezerwuar grozy, wskutek której miłosne przyciąganie miesza się ze strachem i śmiercią. Tego „drugiego”, do którego chcemy się zbliżyć, którego niespodziewanie zaczynamy kochać, definiują one jako misterium. Nie tylko misterium fascinosum, ale też misterium tremendum.
W HnMe od pierwszych minut filmu obecność drugiej osoby prezentowana jest jako fenomen o niepokojąco dwuznacznym statusie: coś życiodajnego i zagrażającego jednocześnie. Dla zrozpaczonej, zagubionej w lesie Hotaru pojawienie się Gina stanowi oczywiste remedium na pobłądzenie, strach i samotność. Nieważne, że chłopiec ukrywa twarz za dziwną, lisią maską – sam jego głos, sama jego asysta wyrywają z ust zapłakanej bohaterki okrzyk radości i pewność ratunku. „Drugi” jest dla Hotaru schronieniem, uspokojeniem, azylem pośród obcości, dlatego powierza mu się ona z absolutną ufnością. Poprzez żywiołowy entuzjazm przylepnej dziewuszki zostaje jednak uwydatniona – na zasadzie kontrastu – powściągliwość tajemniczego rezydenta górskiej polany. Gin, który cały jest dystansem i ostrożnością, dziwi się otwartości Hotaru, zdumiewa go jej niefrasobliwość i brak lęku. Nie bez powodu. Kontakt rozumiany jako bezpośrednia, cielesna bliskość – oznacza dla jego delikatnego, eterycznego jestestwa zgubę. Boi się ich tak bardzo, że na początku –broniąc swojej osobności – nie waha się być brutalny. Jeszcze nie youkai, już nie człowiek.
PARANORMAL ROMANCE?
Właściwie, gdyby się uprzeć, można by z racji na „zaświatowy” status ontyczny Gina zaklasyfikować HnMe jako paranormal romance. Odkąd jednak formuła przeżyła swój spektakularny zmierzch, byłoby to równoznaczne z krzywdzącą, artystyczną degradacją tytułu. Zaświatowość Gina (może lepiej byłoby napisać „poza‑światowość”) nie jest wszak jedynie pustą, plastikową dekoracją. Symbolizuje – w węższym sensie -emocjonalną kruchość i wycofanie tych, kliknij: ukryte których kiedyś, w przeszłości skrzywdzono bez‑miłością. Zaklęcie nałożone przez boga lasu na porzucone przez rodziców dziecko i w ten sposób chroniące je od śmierci, lecz za cenę „niedotykalności” – zgodnie z eksternalizacyjną poetyką baśni – współtworzy obraz ludzkiej psyche, która z jakichś przyczyn „uwięzła” w postrzeganiu innych oraz zależności od nich jako źródła utajonej groźby (Gin nie tylko boi się Hotaru, ale też boi się „w jej imieniu” – nie może uwierzyć, że ona nie lęka się jego). W szerszym sensie nadnaturalna delikatność kliknij: ukryte wychowanka troskliwych youkai akcentuje bezbronność i podatność na cierpienie jako uniwersalny rys każdej osoby wchodzącej w głęboką relację zaufania, zawierzenia i miłości.
W głębi międzyosobowych zbliżeń zawsze czai się subtelna groźba. Żadne tandetnie „sparklające” wampiry czy inne metamorfujące wilkołaki nie skontaktowały mnie tak skutecznie z „gotycką” stroną budowania więzi, jak głęboko niesamowita scena, kliknij: ukryte w której Gin pośród ciemnego lasu zdejmuje swoją maskę i zakłada ją na twarz Hotaru. Nie trzeba mi więcej, zwłaszcza w połączeniu z kliknij: ukryte dramatyczną kulminacją, by uzmysłowić sobie, że wkroczyć w cudzą obecność (i otworzyć przed kimś własną) znaczy wydać się na pastwę. Czarów. Blasków. Więzów. Odmiany. Obcości. Grozy. Straty. Śmierci. Bliskość jest bowiem krainą paradoksu.
Sprawia, że znikamy. Przestajemy się rozpoznawać. Nie ma nas już takich, jakimi byliśmy wcześniej. Zyskujemy w niej zupełnie nowe, tajemnicze oblicze, jak Hotaru, lub po prostu odzyskujemy oblicze prawdziwe, sprzed masek, jak Gin. Jest to cud, który wyklucza małoduszną ostrożność. Nie dozna go nikt, kto skąpi siebie. Kto jest powściągliwy. W miłość, w dotyk trzeba wkroczyć z desperacką hojnością. Ufnie. Jak dziecko. Nie będąc pewnym niczego. Będąc gotowym na wszystko. Na rozkosz i rozpacz. Pełnię i pustkę. Apoteozę i anihilację. Tylko wtedy jesteśmy się w stanie wyzwolić od nużącego pół‑bycia. Przeżyć festiwal cudów. Zalśnić. Bo bliskość, jakkolwiek by nie była ryzykowna, konstytuuje nasze istnienie. Konstytuuje człowieczeństwo. Bez bliskości, bez dotyku – znikamy. kliknij: ukryte Raz odrzuceni, nasiąkamy lękiem. Zwątpieniem. Jak Gin. Srebrniejemy, milkniemy, wypełniamy się tęsknotą – cierpliwie znoszoną, choć nie do zniesienia. Zaczynamy się ukrywać – za maskami, w magicznych, oddalonych od świata twierdzach‑samotniach. Za zasłoną zaklęć, które chroniąc, jednocześnie pętają. Sprowadzają cierpienie będące ceną spokojnego, „kontrolowalnego” odizolowania. Owo niezwykle sugestywne przekazane cierpienie Gina dostarcza najmocniejszego argumentu, by – w sensie całościowym – odczytywać HnMe jako wzruszającą, lecz bynajmniej nie naiwną, afirmację bliskości.
BETWIXT AND BETWEEN
Napisałam na początku, że w baśniowym świecie HnMe niesłychanie trudno odróżnić cuda od potworów. Groźby od obietnic. Ścieżki prowadzące do domu od jałowych, bezpiecznych bezdroży. Pobłądzenie od odnalezienia. Że jest to świat rządzony paradoksem. Z jednej strony poznaczony granicami i zakazami, z drugiej strony niezmiennie (choć bez trwałego skutku) dążący do „zmieszania” odrębnych rzeczywistości, do połączenia tego, co rozpaczliwie samotne, „różne”, osobne. Fabuła i obrazowanie użyte w HnMe zdradza wyraźną fascynację Yuki Midorikawy kategorią liminalności, czy raczej procesualności, wiecznej niekompletności. Migotliwe betwixt and between w rękach mangaczki i jej adaptatorów staje się naprawdę sugestywnym narzędziem definiowania bliskości. Jej fenomen zdaje się zawierać właśnie w ulotnym, dręczącym „pomiędzy”. „Pomiędzy” ma potencjał być zarówno przekleństwem, jak i błogosławieństwem.
Klimat hipnotycznego, ambiwalentnego zawieszenie genialnie ewokuje scena z Hotaru myślącą o Ginie podczas jednego z gorących, letnich popołudni. Dziewczyna leży wówczas na drewnianej podłodze domu wujka, na wprost wyjścia do ogrodu. Przez środek jej sylwetki przebiega wstęga światła sączącego się z niedosuniętych drzwi. Pozostającą w cieniu twarz przykrywa ona trzymanym w dłoni wachlarzem. Relacja twarzy i maski, relacja zasłaniania i odsłaniania, wydaje mi się kluczowa dla wymowy HnMe. Wymyka się ona przy tym (jak zresztą cała reszta) prostym, oczywistym interpretacjom. Najłatwiej byłoby stwierdzić, że historia Gina i Hotaru opowiada wyłącznie o odrzucaniu masek, o wysupływaniu spod zasłon i okryć bezbronnych, ale nareszcie gotowych do intymności jestestw. Kodowaniu maski tylko i wyłącznie jako symbolu negatywnego zamknięcia i odseparowania przeczy jednak wspomniana już tajemnicza scena, w której kliknij: ukryte Gin ukrywa pod chłodną, nieruchomą podobizną lisa oblicze Hotaru, by móc ją pocałować. Jest to bez wątpienia gest miłości, powtarzający zresztą pełen troski akt boga lasu nakładającego – wraz z ochronnym zaklęciem – lisią larvę na buzię opuszczonego chłopca. Wraz z wszystkimi innymi symbolami kliknij: ukryte połączenia‑oddzielenia (zwłaszcza z pasem tkaniny łączącym nadgarstki dwojga protagonistów oraz z rozpaczliwym tuleniem się Hotaru do zapadającego w niebyt kimona) może sugerować jednoczesną nieodzowność i niekompletność jakiejkolwiek ludzkiej intymności. Konieczność i niemożność całkowitego międzyosobowego poznania. Niezbywalność „obcego” w bliskim. Z kolei w obrębie wątku pokazującego, jak Hotaru uczy się respektować delikatność granic Gina, jak stopniowo dostraja się do jego ontologicznej kruchości, scena z kliknij: ukryte „zamaskowanym” pocałunkiem funkcjonuje jako znak czułej zgody na ową nieoswajalną obcość. Więcej nawet: ukazuje celebrowanie przynależnej drugiemu tajemnicy jako postawę, w której dojrzała miłość najpełniej się wyraża.
MASKA ZDEMASKOWANA?
Oglądana z tej perspektywy (jak widać, można rzeczone perspektywy mnożyć niemal w nieskończoność) maska, a co za tym idzie tajemnica, z ochronnego przymusu i metafizycznej konieczności nieoczekiwanie przekształca się w wartość. Oznacza już nie tremendum, ale fascinosum – coś co zdumiewa, przyciąga, intryguje. Aż po oczarowanie. kliknij: ukryte To właśnie maska czyni z Gina youkai – srebrnowłosego, wiecznie młodego, leśnego księcia. Czy pozbywanie się jej jest w takim razie bezwzględnie dobrym pomysłem? Warto tu jeszcze raz powrócić do sceny z małą Hotaru, która kliknij: ukryte podczas snu Gina ośmiela się zajrzeć pod lisią zasłonę. Na tym przecież całe wydarzenie się nie kończy. Spotkawszy (!) spojrzenie chłopca, ciekawska pannica w komicznej panice usiłuje wcisnąć maskę z powrotem. A jeśli ów instynktowny gest posiada równie archetypiczny charakter, co wcześniejsze de‑maskowanie? Może w miłości zasłanianie jest równie ważne jak odsłanianie? Dotykaniu i „obieraniu” (rozbieraniu?) z tajemnicy towarzyszy wprawdzie upajająca ekscytacja i rozkoszne drżenie (nie bez powodu Psyche rozlała gorącą oliwę), jednakże ostatecznie – podobnie jak nocny festiwal nadprzyrodzonych istot – musi się ono kiedyś skończyć. Końcowi upojeń towarzyszy zaś żal. Ci, których spotykamy jako bóstwa, pozbawieni masek nader często zmieniają się z zaczarowanych książąt w prozaicznych śmiertelników (samo HnMe wygrywa dość mocno motyw karnawalicznej złudy, ontycznej niepewności – kto jest człowiekiem, a kto youkai?). W zbliżaniu się do drugiej osoby od początku kiełkuje ziarno oddalenia. „Jeśli zbyt natrętnie będziesz mnie szukać, utracisz mnie” – mówił Amor do Psyche, uczciwie informując księżniczkę o ryzyku związanym z przekroczeniem tabu bliskości.
Tak dochodzimy do jeszcze jednego ze sposobów odczytania olśniewającego, migotliwego i słodko‑gorzkiego finału HnMe. kliknij: ukryte Chwila na okazanie miłości, na bycie w niej, na zanurzenie się w drugim – ta okazja, kiedy wąska brama blasku ciągle jest uchylona, kiedy możemy się rozpoznać i dotknąć, przede wszystkim w sensie ontycznym – warta jest wszelkiego ryzyka, lecz wywołane nią miłosne oniemienie nigdy nie trwa wiecznie. W momentalności zamyka się cud doskonałej, zapierającej dech w piersiach równowagi pomiędzy zafascynowaniem a oswojeniem. Od częstego obejmowania cuda bledną, wycierają się, powszednieją. Znikają, ponieważ – jak to pisał Flaubert – dotykając bóstwa, przyczynimy się do jego unicestwienia. Pozłota zostaje na rękach, pogrążając nas w rozdzierającej nostalgii.
Slova
6.02.2013 15:41 Re: Zaproszenie w smugę blasku
To teraz to przeczytaj jeszcze raz i wyślij do Avellany jako recenzję.
Enevi
6.02.2013 18:29 Re: Zaproszenie w smugę blasku
Jestem zdecydowanie za! Twoje teksty czyta się naprawdę dobrze! :D
aotoge
6.02.2013 18:35 Re: Zaproszenie w smugę blasku
Również popieram, a nawet powiem, że z nieba mi spadłaś jako ilustracja mojego poglądu, że recenzja to tylko lepiej umiejscowiony komentarz a nie niepodważalny wyrok na dany tytuł, którego potem trzeba bronić armią mrówczych komentarzy. Odwołam się do twojego tekstu w dyskusji o Tonari.
Oczko
6.02.2013 22:18 Wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie ;D
Jestem wszystkim bardzo wdzięczna za wsparcie i zachętę. Zastosowałam się do rady Slovy, przeskanowałam tekst pod kątem ewentualnej publikacji i stwierdzam, nie bez pewnego żalu, że w swej aktualnej postaci niespecjalnie podpada on pod kategorię recenzji. To raczej esej krytyczno‑interpretacyjny. Odpowiedź na śliczne zaproszenie Enevi do „niewymuszonej refleksji” nad sensami HnMe, która to refleksja szybko przerodziła się w naprawdę zażarte zmaganie z ich niepokorną migotliwością. Ponieważ bardzo długo pracowałam nad efektem końcowym, niemal w nieskończoność negocjując z sobą samą wiarygodność różnych odczytań, pracowicie „godząc” i wiążąc różne wewnętrznie sprzeczne symboliczne wątki – nie czuję się w tym momencie na siłach, by cokolwiek z tekstu wyrzucić. A bez usuwania odwołań do poszczególnych scen czy obrazów, na których zresztą opiera się większość mojego rozbuchanego ;P wywodu, zwyczajnie za wiele w nim spojlerów. Sama gustuję w analitycznych recenzjach i dysponuję daleko idącą tolerancją na odwoływanie się do konkretnych elementów fabuły, jeśli dobrze służy ono objaśnieniu charakteru recenzowanego tytułu. Nie wydaje mi się jednak, by było to podejście powszechne tanuki‑społeczności. Wprawdzie w moim komentarzu nie walę po głowie „planem wydarzeń”, ale jednak wyobrażam sobie, że z łatwością mógłby on sprowokować rozgoryczony odzew typu „wielkie dzięki, to teraz już nie muszę oglądać filmu!”.
Porównywanie natury komentarza i recenzji stanowi bardzo ciekawą kwestię. Recenzja jest formą zdecydowanie bardziej „szlachetną”, gotową i uznaną. Posiada większy prestiż (niekiedy przeradzający się – czego faktycznie nie sposób nie dostrzec – w traktowanie jej jak prawdy objawionej), za który jednak płaci koniecznością respektowania różnych ograniczeń. Przede wszystkim w zakresie treści. Będąc z definicji opinią mającą służyć potencjalnym widzom jako zachęta do pierwszego seansu (tudzież przestroga przed nim), nie może zdradzać zbyt wiele. Ma obowiązek być jak „Maja ubrana” Goi. Dopiero komentator – że tak to frywolnie ujmę – dysponuje prawem, by Maję rozbierać (i ukryć skutki swej perwersyjnej działalności za pomocą odpowiednich narzędzi edytora tekstu :P)
Przyznaję się bez bicia, że już kilkakrotnie obiecywałam sobie napisanie alternatywnej recenzji, ale podczas grzecznego „opiniowania” pokusa „interpretowania” (i dzielenia się owocami owych interpretacji) okazywała się zbyt silna. Ostatecznie powstawały teksty w sposób oczywisty przeznaczone do czytania nie tyle przed seansem, co po seansie (tudzież przed seansem ponownym). Nawet w tym momencie przymierzam się do analizy kilku tytułów i już się miotam, już się waham wewnętrznie rozdarta pomiędzy rzeczonymi teksto‑strategiami. Domyślam się, że w zdradliwym pociągu do rozważań z gatunku „co poeta miał na myśli” manifestuje się moje zboczenie zawodowe (strzeż się Aotoge, Siostro Polonistko ;P). Dopóki Redakcja TANUKI nie przewidzi na stronie tytułu (poza recenzjami główną i alternatywną) miejsca na esej krytyczno‑interpretacyjny, pewnie jeszcze nie raz wybiorę (albo tekst wybierze za mnie – bo chyba czuję to w ten właśnie sposób) – bardziej pojemną i mniej opresyjną – formę komentarza.
IKa
7.02.2013 00:08 Re: Wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie ;D
Oczko napisał(a):
Dopóki Redakcja TANUKI nie przewidzi na stronie tytułu (poza recenzjami główną i alternatywną) miejsca na esej krytyczno‑interpretacyjny, pewnie jeszcze nie raz wybiorę (albo tekst wybierze za mnie – bo chyba czuję to w ten właśnie sposób) – bardziej pojemną i mniej opresyjną – formę komentarza.
Aaa… Takie rzeczy zamieszczamy na Czytelni, zapraszam serdecznie :>
Oczko
7.02.2013 01:16 Re: Wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie ;D
Dziękuję :) Wezmę to z pewnością pod rozwagę!
Slova
7.02.2013 08:59 Re: Wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie ;D
Dopóki wyrażasz opinie i oceniasz dzieło, dopóty tekst będzie recenzją.
Carnivall
20.02.2013 17:27 Re: Wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie ;D
Co nie zmienia faktu, że jakkolwiek pięknie się to czyta i jest bardzo wartościowe, sama na pewno nie chciałabym tego przeczytać przed seansem, a recenzje przyjmuję jako formę, która umożliwia zapoznanie się z tytułem właśnie przed jego obejrzeniem, by wiedzieć, czy mam na niego ochotę.
Altena
25.03.2013 12:48 Re: Wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie ;D
A ja przeczytałam przed seansem i właśnie to ostatecznie przekonało mnie do zdobycia gdzieś tego anime. Czasami lubię wiedzieć z góry czy zakończenie/puenta mnie nie rozczaruje – a w tym wypadku mam już pewność, że nie, więc będę mogła na spokojnie docenić całą duchowość tej pozycji…
Carnivall
25.03.2013 19:38 Re: Wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie ;D
Zarzucę starą prawdą objawioną – ile ludzi, tyle opinii
ursa
22.06.2013 21:52 Re: Zaproszenie w smugę blasku
to ja się dołączę do pochwał i zachęt… znakomity tekst, pisz, proszę, takich więcej! czyta się świetnie i jest świetny ;) dzieła Midorikawy często wymykają się opisowi – trzeba je zobaczyć, odczuć – ale Ty ujęłaś HnMe w oprawę, która dodaje mu jeszcze więcej blasku i głębi. szczere wyrazy ogromnego zachwytu i uznania!
Oczko
23.06.2013 19:13 Re: Zaproszenie w smugę blasku
To dla interpretatora najwyższa pochwała: usłyszeć, że jego wysiłki posłużyły stworzeniu przestrzeni, w której przedmiot interpretacji ma szansę być bardziej, mówić wyraźniej, lśnić intensywniej. Pięknie dziękuję :)
A
`Madoka
30.12.2012 22:53 Zbyt krótka piękna historia
Cudowne, i łapie za serce. Muzyka jest śliczna, a emocji podczas oglądania nie da się wyrazić słowami. Nie trzeba się zastanawiać nad obejrzeniem, bo na pewno nie będzie to czas stracony. Dla mnie jest to po prostu perełka.
Niewiele rzeczy może doprowadzić mnie do łez. Anime o takim działaniu, policzę na palcach jednej ręki i właśnie dodałam do nich Hotarubi no mori e. Może sprawił to mój dzisiejszy humor, w co wątpię, ale łzy leciały mi jak grochy. Hotarubi no mori e polecam wszystkim, wiem, że jak zwykle pół świata będzie przeciwko mnie, znajdą się i tacy, którzy nazwą to anime dennym itp. Ale szczerze i bez obrazy, tacy ludzie niech myślą i mówią co chcą, ja zdania nie zmienie. Dziś cały dzień szukałam anime, jakiego jeszcze nie widziałam, szukałam na YT pod hasłem „najlebsze wyznania miłosne anime” patrzyłam na te różne „top 10” i inne, ale hotarubi no mori e jest moim strzałem w dziesiątkę. Kreska i muzyka, przypominają mi pierwsze sezony Natsume yuujinchou i bardzo mnie to cieszy. Wydaje mi się to wręcz magiczne, mam wrażenie, że będę płakać po tym przez tydzień jak sobie przypomnę, ale to dobrze. Uważam, że to anime, w pełni na to zasługuje. Aha i jeszcze jedno kliknij: ukryte zastanawiam się ile osób potrafiło by przetrwać 10 lat i nie móc dotknąć ukochanej osoby, mnie z samotności pękło by serce, przypomina mi się to powiedzenie „sam wśród tłumu”, myślę że jest to podobna sytuacja, tyle, że tłumu nie kochasz, a Gin i Hotaru? Kto oglądał, zna odpowiedź. Polecam.
To było chyba moje pierwsze anime na którym się popłakałam i nadal nie mogę przestać myśleć, że to jest smutne a obejrzałam to kilka miesięcy temu. Po tym anime zaczęłam szukać na YT różne „top anime” ale nie wiem czemu bo jak szukałam sad, romanse anime to nigdzie nie było Hotarubi no Mori e . Ten film jest naprawdę cudowny i z pełnym przekonaniem mogę go polecić innym ^^
Niesamowita atmosfera i piękna fabuła. Ładna grafika. A wszystko to za (całkiem uciążliwą) cenę ignorowania beznadziejnych duchów lasu- moim zdaniem powinny być potraktowane dużo poważniej. Ich wygląd, i kliknij: ukryte zdawkowy wtręt, o tym jak duchy znalazły i zaopiekowały się chłopcem były rozczarowujące. Zmarnowana okazja na zarysowanie głębi postaci, innej niż główny bohater i główna bohaterka.
Kolejne anime na listę anime, które kiedyś muszę oglądnąć jeszcze raz. Historia przecudna, muzyka genialna, grafika śliczna, a koniec… kliknij: ukryte wiedziałam, że on zniknie ( nyanyan kocham cię za to ) ale to nie zmienia faktu, że chciałabym aby Gin w jakiś magiczny sposób wrócił i był z Hotaru na zawsze.
Moje odczucia po obejrzeniu są dokładnie takie same jak Twoje. kliknij: ukryte Do końca miałam nadzieję, że stanie się cud i duchy lasu wskrzeszą Gina.
Anime jest naprawdę świetne
Słów mi brakuje, żeby to opisać, na prawdę. Przecudowne, przepiękne, przeurocze, przewzruszające, przenajlepsze, prze‑muzycznie i prze‑graficznie, PRZEWSZYSTKO! Wspominałam już, że przecudowne? Nie mam pojęcia, kiedy ta opowieść się skończyła. Włączyłam i nagle poleciały napisy końcowe.. Spokojna historia, która wzbudziła we mnie emocje, o których dawno zapomniałam. Miałam łzy w oczach, co mi się zdarza rzadko bardzo.
Kto nie obejrzy, ten lama, ot co.
A
Yachiru-san
9.07.2012 12:49 T.T
Nic się praktycznie nie działo, ale działo się wszystko. Ma w sobie tyle ciepła i uroku. Sama miałam tragiczną ochotę dotknąć Gina.
Płakałam jak mały bóbr.
A
~~~
25.06.2012 21:43 ~~~"Hotarubi no Mori e"
Będzie to na zawsze najpiękniejszy i wzruszający film anime… kliknij: ukryte A scena końcowa… Hotaru i Gin… Rzeczywiście, Hotaru nie przeżywała tego tak bardzo, miała to w sobie… przemknęło mi się przez głowę nawet, że płaczę dłużej i więcej niż ona. Droga Anyo, ja też myślałam na początku o takim zakończeniu, ale rzeczywiście – byłoby ono chyba zbyt banalne… Ale powinnaś ukryć tekst, bo można z twojej odpowiedzi wywnioskować, co się prawdopodobnie nie stało. Te 40 minut minęło zbyt szybko. Na początku wolno, a potem tak prędko, że nie miałam się czasu do końca ich szczęściem nacieszyć. To anime zapadło mi w pamięć i na długo zostanie w moim sercu. Polecam. Przyjaźń – pragnienie – miłość.
O emocjach subtelnie i z wyczuciem. Klimat charakterystyczny dla Natsume, ale tu urzekł mnie jeszcze bardziej. Ciężko powiedzieć o czym jest Hotarubi no Mori e – o wszystkim i o niczym. Taka sobie opowieść, a może raczej japońska baśń. Romans i nie romans jednocześnie, ostatecznie całość jest po prostu okruchami życia i to jednymi z najbardziej prostych i bezpretensjonalnych, jakie widziałam. Opowiadana ze spokojem, dopiero po jakimś czasie od tych wydarzeń, dzięki czemu uniknięto dramatyzowania. Ot, życie, choć z pierwiastkiem nadprzyrodzonym, bardziej wiarygodne od niejednej historii osadzonej w 'prawdziwym życiu'.
Ocena, którą chciałam wystawić, to 9/10. Ale oglądałam z młodszą siostrą, ośmiolatką. Siedzi właśnie obok mnie i stanowczo odmawia wystawienia oceny innej od maksymalnej. Cóż mi pozostaje? Skoro ta poniekąd dojrzała opowieść trafiła także do dziecka, tym bardziej należą jej się brawa. Więc ostatecznie wystawiam najwyższą notę. Hotarubi no Mori e na nią zasługuje.
A
mii
6.06.2012 17:03 z młoszym rodzeństwem?
Czy można to bezpiecznie obejrzeć z młodszym rodzeństwem? Wygląda bezpiecznie, ale wolę zapytać :)
Tak, spokojnie możesz oglądać.
Pewnie wszystkie filmy Ghibli już z nimi obejrzałeś, więc polecę coś mniej znanego dla młodszych: Uchuu Show e Youkoso i Omae Umasou da na (chociaż nie oriętuje się co do polskich fansubów)
Rapsilla
6.06.2012 17:39 Re: z młoszym rodzeństwem?
W sumie Natsume Yuujinchou tej samej autorki tez możesz spokojnie pokazać młodszemu rodzeństwu.
mii
6.06.2012 17:58 Re: z młoszym rodzeństwem?
Dziękuję :)
NyappyChinatsu
30.09.2012 12:24 Re: z młoszym rodzeństwem?
Jak najbardziej. Oczywiście, zależnie też od tego, ile ma lat, bo dzieci w wieku 4‑5 lat mogą nie zrozumieć tego anime.
Bardzo ciepła, piękna i lekka opowieść. Zakończenie bardzo wzruszające, ale wyobrażałam sobie je zupełnie inaczej. Miałam nadzieję, że Gin kliknij: ukryte zginie, kiedy będzie ratował dziewczynę. Że poświęci swoje życie łapiąc ją, kiedy będzie np. spadała z dużej wysokości. No ale nie ma serii, która wszystkim dogodzi. Hotarubi no Mori e to jedno z tych anime, które wiadomo jak się zakończy ale i tak z bolącym sercem brnie się do końca serii miejąc resztki nadziei na inny obrót sytuacji. Bohaterów(głównych i pobocznych) da się polubić, a kreska jest bardzo przyjemna dla oka. Polecam.
Mi takie zakończenie wydało się właśnie bardzo naturalne. Bez wielkiego dramatu, bo zapewne kliknij: ukryte w innym wypadku główna bohaterka zaczęłaby się obwiniać itd. ^^
Bardzo urocza i ciepła produkcja. Wiedziałam, że mi się spodoba już od kliknij: ukryte pierwszego spotkania Hotaru i Gina. Później to, jak ona kliknij: ukryte dorastała… Wszystkie te chwile, które spędzali… Czułam te wszystkie emocje, chociaż nikt wprost o nich nie mówił. No i końcówka – kliknij: ukryte festiwal duchów. To chyba najlepsze zakończenie, jakie mogli wymyślić twórcy (mam na myśli to, że kliknij: ukryte Gin zniknął za sprawą innego człowieka. Ale Hotaru przytulił! XD). Być może było łatwo się go domyślić, jednak nie w moim przypadku. Nie miałam czasu gdybać, cieszyłam się każdą minutą anime.
Zdecydowanie 10/10. Hotarubi no Mori e staje się jedną z moich ulubionych serii! ^.^
Przyjemny tytuł, dobrze się go oglądało, a miejscami było nawet zabawnie. Niestety nie wiedzieć czemu koniec mnie jakoś za bardzo nie wzruszył… Choć być może to efekt tego, że właściwie od początku spodziewałem się takiego właśnie obrotu spraw. Tym niemniej, to naprawdę warta obejrzenia produkcja.
Od samego kliknij: ukryte spaceru z patykiem wiedziałam, że to „mój” klimat. Uwielbiam takie proste, operujące oszczędnymi środkami historie, w których – jak w tym przypadku – w idealnych proporcjach i natężeniu opowiada się o czymś tak trudnym jak kliknij: ukryte samotność, tęsknota, rozstanie i strata. I to w ciągu raptem 40 minut.
Choć Hotarubi mówi cicho o emocjach, do mnie trafiły one z niecodzienną siłą.
Pachnie Natsume :) Na końcówce się popłakałem, wzruszające. Ciepła opowieść, nastrojowa, taka prawdziwa. Rodzące się uczucie i.. smutek. Warto obejrzeć. Nie ma patosu, nic nie wymusza się na widzu. Historia prosta, ale zapada w pamięć.
A
Ania
15.03.2012 16:01 Hotarubi no Mori e
Nie za bardzo chciało mi się oglądać. Na szczęście ktoś mnie przekonał. Na końcu się poryczałam. Polecam z całego serca. Ale to takie smutne… :(
Urocze – po prostu. Niezwykle czarujące anime. Manga wzbudziła we mnie wiele pozytywnych skojarzeń. Jedna z najprzyjemniejszych opowieści, jakie zdarzyło mi się obejrzeć/przeczytać. Stylistycznie prezentuje się bardzo dobrze. Postaci może nieco uproszczono, ale są zwyczajnie urzekające. Bardzo polecam :)
A
Maruda
11.03.2012 09:19 Hotarubi no Mori e
Stara baba ze mnie, a poryczałam się na końcu jak bóbr ;) Warto jednak było obejrzeć i się wzruszyć.
Czekałam na to anime, jak tylko zobaczyłam je po którymś odcinku Natsume Yuujinchou i już czułam, że może być to coś naprawdę niepowtarzalnego. Czy się myliłam? Jak dla mnie odpowiedź jest jedna i jasna – nie! Fabularnie szału nie ma, bo co tutaj ukrywać, że nie znajdzie tutaj się żadnych wielkich zwrotów akcji ani nic podobnego. Jednakże niesamowita, magiczna atmosfera, która towarzyszy przez cały czas oglądania, jak sami bohaterowie nadrabiają po prostu wszystko. Te 45 minut trwało zupełnie jak 4, a serce aż błagało o więcej i nie mogło się pogodzić z momentem, kiedy nastał koniec. Chociaż z jednej strony, po krótkim ochłonięciu, stwierdzam, że czas przeznaczony na przekazanie całej opowieści zupełnie wystarcza. Dzięki tym 45 minutom Hotarubi no Mori e sprawia, że jest jedyne i w swoim rodzaju. Małym minusem jak dla mnie była muzyka, która czasami była idealna‑magiczna, ale za chwilę mi nie pasowała. Natomiast kreska według mnie doskonale wpasowuje się w klimaty tego anime. Ogółem oceniam 9/10.
Bardzo piękny film, który całkowicie spełnił moje oczekiwania co do niego (a małe nie były, skoro autorzy projektu odpowiadali też za znakomitego Natsume:P). Sama historia jest mało skomplikowana, ale to nie o to tu chodzi. Klimatycznie to anime kupiło mnie w całości. Szczerze liczę na kolejne adaptacje mang tej autorki, bo wychodzą z tego cudowne perełki^^
A
von_roon
29.02.2012 01:23 jak Natsume
W nastroju i fabule bardzo podobny do Natsume Yuujinchou, że aż sprawdziłem, czy głosu Ginowi i Natsume nie daje jedna osoba, ale nie.
Jejku, jakie to było piękne… Dawno już się tak nie wzruszyłam. Niczego więcej nie potrafię napisać – po prostu cudowna opowieść, do której na pewno wrócę.
Dawno tego nie było, żebym się wzruszył. Lubię japoński folklor od strony przedstawionej w tym krótkim filmie. Poza tym mistyka trafiała do mnie od czasu Clannadu i Kanona. Polecam, gdyż to naprawdę szczęśliwa historia.
10/10
Aż się łezka zakręciła w oku.
Piękne anime
hotaru
...
Ogólnie...
Podoba mi się całe anime, a w nim co poniektóre wątki. Np. kiedy w czasie festynu główna bohaterka wyznaje „Czuję się, jak na randce…”, na co Gin odpowiada jej „Ponieważ to jest randka :)" Albo kiedy wiązali sobie łapki wstążką, lub gdy trzymali się za patyk. W sumie, to ja bym tutaj kombinowała DOSŁOWNIE ze wszystkim. W czasie trzymania się za ręce, włożyłabym rękawiczki. Kiedy chciałabym go przytulić, po prostu owinęłabym się kocem, albo ubrała w taki sposób, że moja skóra nie wystawałaby spoza ubrań. Jednak, mam parę zastrzeżeń…
Mianowice, mam wrażenie, że ten cały „romans” nie do końca tutaj pasował. Gin był tak naprawdę DUŻO starszy od głównej bohaterki. Zwróćcie uwagę na to, że przez około 11 lat (czas od 6 roku życia Hotaru, aż do wieku licealnego) Gin w ogóle się nie zmienił! Z racji na to, że zaczął się wolniej starzeć, aż od czasu niemowlęcia, więc skoro w przeliczeniu na ludzki wiek wyglądał na może 18‑19 lat, musiał żyć już z 200 lat. Tak to rozkminiam, bo pomimo tego, że się tak wolno starzeje, w anime był już raczej dorosły (jeśli dorosłym się jest od 18). Do czego zmierzam? Otóż uważam, że po tym wszystkim, jak on ją „bił”, a raz jej powiedział, że DOPIERO „zaczyna wyglądać, jak kobieta”, powinna się tu bardziej wywiązać relacja taka, jak u rodzeństwa. Jak brat i siostra, a nie jak zakochani.
I ostatnia rzecz, jest taka, że u dziewczyny po śmierci Gina, nie ma w ogóle smutku! Naprawdę, na jej miejscu bym wyśledziła tego dzieciaka, i mu złoiła cztery litery! Ogólnie, pomimo tego, że zakończenie było piękne… no, miałam nadzieję, że nie skończy się tak przewidywalnie i wcisną tutaj HAPPY END.
Ktokolwiek polubił anime pt. Natsume Yuujinchou, powinien obejrzeć koniecznie Hotarubi no Mori e, i na odwrót :) Gorąco polecam :)
Jak na moje
Podoba mi się też to, jak pokazano tu uczucia, które tak dobrze znamy, ale z czasem zaczynamy rozumieć inaczej, często w trochę gorszy sposób.
vvvvv
Zasadniczo nic specjalnego
Ogólnie myślałem, że długo nie zapomnę tego anime, ale przeszło mi już następnego dnia (a oglądałem tuż przed pójściem spać…).
Wzruszające
Naprawdę się wzruszyłam, a typowe wyciskacze łez jak np. Angel beats kompletnie na mnie nie działają, są strasznie przedramatyzowane i brak im tej subtelności, którą ma właśnie Hotarubi no Mori e.
Dlatego też chciałabym spytać, czy ktoś może polecić mi podobną serię?
Re: Wzruszające
Niezwykłe
Nie mogłem nie skojarzyć „Hotarubi no Mori e” z „Kamizelką” Bolesława Prusa, która również przedstawia tę samą stylistykę i formę przekazu uniwersalnych prawd o miłości. Jak mógłbym się nie wzruszyć? Bardzo trudno jest stworzyć arcyciekawą historię, z głębokimi i skomplikowanymi bohaterami, z wiarygodnym uniwersum, a to wszystko zawrzeć w inteligentnej i dobrej formie. Jednak uważam, że opisanie, tudzież narysowanie historii z gatunku „okruchy życia” w nowelistyczny sposób, a żeby nie było to zrobione tandetnie, prosto (w negatywnym sensie), płytko, czy najzwyczajniej w świecie nudno, jest równie trudne. Może i nawet trudniejsze, bo w przypadku tych „wielkich opowieści” sprawa jest jasna. Albo coś jest dobre, albo nie. Jednak w tego typu historiach, jakie reprezentuje „Hotarubi no Mori e”, granica między dziełem, a kiczem jest bardzo cienka i subtelna.
Nie znajdziemy w tym anime niczego, czego byśmy nie wiedzieli; co do tego nie mam wątpliwości. Historia Gina i Hotaru przekazuje nam obraz i uczucia, które każdy z nas dobrze zna, JEDNAK często o nich zapominamy. To anime pomaga nam przypomnieć sobie o tym, w jak niewinny i prosty sposób dzieci czują. A przecież każdy z nas był dzieckiem. Uczucia się nie zmieniają, lecz sposób, w jaki je przekazujemy i odbieramy już tak. Jeśli będziemy pamiętać o naszym wewnętrznym dziecku i je pielęgnować, to z pewnością będziemy lepszymi ludźmi. Myślę, że to właśnie o tym jest historia Hotaru i Gina.
Re: Niezwykłe
Pięknie podsumowane.
Ideane ^-^
Gorąco polecam!
Super
Wszystko pięknie, ale szkoda, że 45 minut...
Mimo wszystko, chciałabym zaznaczyć, że ten film jest naprawdę świetny. Nie zmarnujecie tych 45 minut na obejrzenie. Polecam i 7/10. ;)
Re: Wszystko pięknie, ale szkoda, że 45 minut...
Cudeńko
Z drugiej strony nie wiem, czy warto wydłużać na siłę tak przyjemną i ciepłą produkcję.
Zasługuje na 10.
Ładne, ale nie kupuję tego
Brawo
Tajemnicze do samego końca
Myślę,że recenzja bardzo dobrze przekazuje to czego możemy doświadczyć oglądając Hotarubi No Mori E.
Cała historia jest prosta,bez zbędnych zapychaczy,czy fanserwisu.
Tajemnica,która opiewa serię od samego początku do końca,naturalność zachowań i typowość postaci to największe zalety filmu. Oczywiście mamy również piękną grafikę i muzykę,gdzie przygrywki na pianinie dodają uroku całej scenerii.
Zakończenie,chociaż oczywiste,zostało wprowadzone bardzo zgrabnie,bez zbędnych strumieni łez czy góry patosu. Jednocześnie jednak,trochę zaskoczyło,bo pewnie nikt się nie spodziewał,że to nie Hotaru „pożegna” Gina. kliknij: ukryte I ten piękny moment gdy Gin powiedział do Hotaru „Chodź,teraz możesz mnie dotknąć”,i chociaż były to sekundy,mogliśmy zobaczyć tą szczerą radość na twarzy Gina,smutek na buzi Hotaru.
Jedyna wada filmu,to czas trwania.
Jest zdecydowanie za krótki.
Nie mam w zwyczaju kilkakrotnego oglądania tej samej serii i pomimo,że nigdy już nie wrócę do Hotarubi No Mori E całą historię zapamiętam na bardzo długo.
Cudo
Piękne.
Mam tylko jedno pytanko. kliknij: ukryte Dlaczego nie mogli ''obejść'' tej zasady z dotykiem? Gdybym była na ich miejscu, spróbowałabym pokombinować. Na przykład przytulić Gina przez koc, nałożyć rękawiczki i chwycić go za rękę.
Re: Piękne.
Re: Piękne.
Re: Piękne.
Re: Piękne.
Re: Piękne.
Re: Piękne.
Re: Piękne.
Re: Piękne.
Re: Piękne.
Re: Piękne.
Re: Piękne.
Re: Piękne.
Moja ocena to 9, sama nie wiem, czemu. Ósemkę zazwyczaj daję czemuś, co dostarczyło rozrywki na wysokim poziomie plus trochę dylematu moralnego, ale 10 to coś, co jest… no, zapadające w pamięć i trzymające mocno do samego końca. Niby historia zgrabna, z przemyśleniami i smutnymi momentami, ale jednak… trochę za mało, by dać całe 10.
Re: Piękne.
Warte zobaczenia
PS: Mimo wszystko w swojej naiwności myślałem, że ta historia skończy się jednak inaczej, ale Japońce to Japońce :P (liczy się przekaz i takie tam…)
Świetna recenzja alternatywna!
Jestem osobą, która ma wielką potrzebę zachowania dystansu. Posiadam niewygodny opór przed wszelakim przytulaniem, łapaniem za rękę i kiedy ktoś wkroczy na ''zakazany teren'', wywołuje tym u mnie różne reakcje, sztywnienie, odpychanie, chichot albo rumieńce. Może Hotarubi no Mori e pozwoli mi bardziej docenić rolę dotyku w codziennym życiu.
Nic dodać, nic ująć.
Czemu nie obejrzałam tego wcześniej? Film sprawił, że się uśmiechałam, a potem płakałam. niestety, ta relacja kliknij: ukryte była od początku skazana na niepowodzenie. Mimo wszystko, chyba byli spełnieni? Gdzie tu jest tragiczne zakończenie? ja chyba go nie zauważyłam. To w rzeczywistości happy end – trzeba tylko dobrze zrozumieć. Relacja pokazana w sposób delikatny i taktowny. Dobrze, że krótkie – mogliby za bardzo to przeciągnąć i zepsuć efekt.
Nic dodać, nic ująć. Idealne.
Don't touch me.
Zaproszenie w smugę blasku
HIEROFANIE BLISKOŚCI
HnM jawi mi się przede wszystkim jako przypowieść o fenomenie spotkania. Podejmując temat najbardziej podstawowego i niezbędnego z ludzkich doświadczeń, nie tylko realizuje go bez wtórności czy sentymentalizmu, ale potrafi prawdziwie zafascynować grą parabolicznych sensów. Najbardziej znamienny spośród nich zawiera się według mnie we wskazaniu na misteryjny wymiar dobrowolnego wkraczania w cudzą obecność.
Gdybym miała próbować wyjaśnić, skąd HnMe, pozornie tak nieskomplikowane, czerpie wiarygodność i siłę oddziaływania, postawiłabym na obrazowanie – gęste od uniwersalnych symboli oraz archetypicznych gestów. Ich obecność nobliwie prześwieca przez shoujo‑sztafaż, przydając tytułowi głębi, powagi i wieloznaczności, ale ani go nie przytłacza, ani nie czyni niezrozumiałym. Jak w przypadku baśni magicznej czy mitu, symbolizmu HnMe nie trzeba pracowicie „dekodować”, rozszyfrowywać. Historia ludzkiej dziewczyny i tajemniczego młodzieńca w masce należy do kategorii narracji, których – zamiast je „rozumieć”- po prostu się zaznaje.
MISTERIUM TREMENDUM ET FASCINOSUM
Już samo zawiązanie akcji, zbłądzenie Hotaru w las cudów i potworów (kto ma na tyle mądrości, by odróżnić jedne od drugich?), sygnalizuje folklorystyczne zakorzenienie tytułu i sytuuje go wewnątrz pewnego konkretnego obszaru mityczno‑baśniowej tradycji. Zagajnik na odludziu, przed którym przestrzegają legendy, brama torii opleciona szimenawą i wiodące w leśne ostępy, spękane od starości kamienne stopnie, nawet srebrnowłosy chłopiec, którego nie można dotknąć, gdyż bezpośredni kontakt z człowiekiem spowoduje jego unicestwienie – wszystko to razem wzięte reprezentuje przestrzeń wyraźnie wydzieloną z codzienności, świętą i zakazaną, obłożoną tabu. Bo tabu – rozumiane jako nieprzekraczalna granica, śmiertelny nakaz, fundamentalna cena porządku i bezpieczeństwa – stanowi jądro tej historii. HnMe jest według mnie przypowieścią o tabu bliskości. Jego naruszenie sprowadza zawsze rozkosz i chaos, olśnienie i utratę.
Osobiście widzę w HnMe tytuł z tej samej półki, co baśń o Pięknej i Bestii czy mit o Amorze i Psyche. Oczywiście nie w tym rzecz, aby scena z kliknij: ukryte Hotaru uchylającą lisią maskę Gina w poszukiwaniu jego prawdziwego oblicza wszystkim zaraz kojarzyła się z perypetiami greckiej księżniczki i feralną lampą oliwną. Chodzi mi o bardziej uniwersalne analogie. Ze swoim ambiwalentnym traktowaniem spotkania historia autorstwa Yuki Midorikawy idealnie wpisuje się w bogatą rodzinę fabuł, które w swej najgłębszej istocie opowiadają o trudnym, „potwornym” obliczu przywiązania. O lęku, który trzeba przełamać, zanim będzie można cieszyć się miłosną komunią, o realnej groźbie wynikającej ze zjednoczenia. Są to opowieści z jednej strony portretujące zachłanne pragnienie intymności, z drugiej zaś opisujące zagrożenia z nią związane. Ich fundament stanowi konflikt dążenia i unikania. Jest w nich zawsze jakaś bestia do pokochania, jakiś ropuch do pocałowania, jakiś książę ukrywający się pod osłoną ciemności, jakaś śmiertelniczka umierająca, bo chciała zobaczyć swego zaświatowego kochanka w całym jego boskim majestacie. Zawsze występuje w nich jakiś rezerwuar grozy, wskutek której miłosne przyciąganie miesza się ze strachem i śmiercią. Tego „drugiego”, do którego chcemy się zbliżyć, którego niespodziewanie zaczynamy kochać, definiują one jako misterium. Nie tylko misterium fascinosum, ale też misterium tremendum.
W HnMe od pierwszych minut filmu obecność drugiej osoby prezentowana jest jako fenomen o niepokojąco dwuznacznym statusie: coś życiodajnego i zagrażającego jednocześnie. Dla zrozpaczonej, zagubionej w lesie Hotaru pojawienie się Gina stanowi oczywiste remedium na pobłądzenie, strach i samotność. Nieważne, że chłopiec ukrywa twarz za dziwną, lisią maską – sam jego głos, sama jego asysta wyrywają z ust zapłakanej bohaterki okrzyk radości i pewność ratunku. „Drugi” jest dla Hotaru schronieniem, uspokojeniem, azylem pośród obcości, dlatego powierza mu się ona z absolutną ufnością. Poprzez żywiołowy entuzjazm przylepnej dziewuszki zostaje jednak uwydatniona – na zasadzie kontrastu – powściągliwość tajemniczego rezydenta górskiej polany. Gin, który cały jest dystansem i ostrożnością, dziwi się otwartości Hotaru, zdumiewa go jej niefrasobliwość i brak lęku. Nie bez powodu. Kontakt rozumiany jako bezpośrednia, cielesna bliskość – oznacza dla jego delikatnego, eterycznego jestestwa zgubę. Boi się ich tak bardzo, że na początku –broniąc swojej osobności – nie waha się być brutalny. Jeszcze nie youkai, już nie człowiek.
PARANORMAL ROMANCE?
Właściwie, gdyby się uprzeć, można by z racji na „zaświatowy” status ontyczny Gina zaklasyfikować HnMe jako paranormal romance. Odkąd jednak formuła przeżyła swój spektakularny zmierzch, byłoby to równoznaczne z krzywdzącą, artystyczną degradacją tytułu. Zaświatowość Gina (może lepiej byłoby napisać „poza‑światowość”) nie jest wszak jedynie pustą, plastikową dekoracją. Symbolizuje – w węższym sensie -emocjonalną kruchość i wycofanie tych, kliknij: ukryte których kiedyś, w przeszłości skrzywdzono bez‑miłością. Zaklęcie nałożone przez boga lasu na porzucone przez rodziców dziecko i w ten sposób chroniące je od śmierci, lecz za cenę „niedotykalności” – zgodnie z eksternalizacyjną poetyką baśni – współtworzy obraz ludzkiej psyche, która z jakichś przyczyn „uwięzła” w postrzeganiu innych oraz zależności od nich jako źródła utajonej groźby (Gin nie tylko boi się Hotaru, ale też boi się „w jej imieniu” – nie może uwierzyć, że ona nie lęka się jego). W szerszym sensie nadnaturalna delikatność kliknij: ukryte wychowanka troskliwych youkai akcentuje bezbronność i podatność na cierpienie jako uniwersalny rys każdej osoby wchodzącej w głęboką relację zaufania, zawierzenia i miłości.
W głębi międzyosobowych zbliżeń zawsze czai się subtelna groźba. Żadne tandetnie „sparklające” wampiry czy inne metamorfujące wilkołaki nie skontaktowały mnie tak skutecznie z „gotycką” stroną budowania więzi, jak głęboko niesamowita scena, kliknij: ukryte w której Gin pośród ciemnego lasu zdejmuje swoją maskę i zakłada ją na twarz Hotaru. Nie trzeba mi więcej, zwłaszcza w połączeniu z kliknij: ukryte dramatyczną kulminacją, by uzmysłowić sobie, że wkroczyć w cudzą obecność (i otworzyć przed kimś własną) znaczy wydać się na pastwę. Czarów. Blasków. Więzów. Odmiany. Obcości. Grozy. Straty. Śmierci. Bliskość jest bowiem krainą paradoksu.
Sprawia, że znikamy. Przestajemy się rozpoznawać. Nie ma nas już takich, jakimi byliśmy wcześniej. Zyskujemy w niej zupełnie nowe, tajemnicze oblicze, jak Hotaru, lub po prostu odzyskujemy oblicze prawdziwe, sprzed masek, jak Gin. Jest to cud, który wyklucza małoduszną ostrożność. Nie dozna go nikt, kto skąpi siebie. Kto jest powściągliwy. W miłość, w dotyk trzeba wkroczyć z desperacką hojnością. Ufnie. Jak dziecko. Nie będąc pewnym niczego. Będąc gotowym na wszystko. Na rozkosz i rozpacz. Pełnię i pustkę. Apoteozę i anihilację. Tylko wtedy jesteśmy się w stanie wyzwolić od nużącego pół‑bycia. Przeżyć festiwal cudów. Zalśnić. Bo bliskość, jakkolwiek by nie była ryzykowna, konstytuuje nasze istnienie. Konstytuuje człowieczeństwo. Bez bliskości, bez dotyku – znikamy. kliknij: ukryte Raz odrzuceni, nasiąkamy lękiem. Zwątpieniem. Jak Gin. Srebrniejemy, milkniemy, wypełniamy się tęsknotą – cierpliwie znoszoną, choć nie do zniesienia. Zaczynamy się ukrywać – za maskami, w magicznych, oddalonych od świata twierdzach‑samotniach. Za zasłoną zaklęć, które chroniąc, jednocześnie pętają. Sprowadzają cierpienie będące ceną spokojnego, „kontrolowalnego” odizolowania. Owo niezwykle sugestywne przekazane cierpienie Gina dostarcza najmocniejszego argumentu, by – w sensie całościowym – odczytywać HnMe jako wzruszającą, lecz bynajmniej nie naiwną, afirmację bliskości.
BETWIXT AND BETWEEN
Napisałam na początku, że w baśniowym świecie HnMe niesłychanie trudno odróżnić cuda od potworów. Groźby od obietnic. Ścieżki prowadzące do domu od jałowych, bezpiecznych bezdroży. Pobłądzenie od odnalezienia. Że jest to świat rządzony paradoksem. Z jednej strony poznaczony granicami i zakazami, z drugiej strony niezmiennie (choć bez trwałego skutku) dążący do „zmieszania” odrębnych rzeczywistości, do połączenia tego, co rozpaczliwie samotne, „różne”, osobne. Fabuła i obrazowanie użyte w HnMe zdradza wyraźną fascynację Yuki Midorikawy kategorią liminalności, czy raczej procesualności, wiecznej niekompletności. Migotliwe betwixt and between w rękach mangaczki i jej adaptatorów staje się naprawdę sugestywnym narzędziem definiowania bliskości. Jej fenomen zdaje się zawierać właśnie w ulotnym, dręczącym „pomiędzy”. „Pomiędzy” ma potencjał być zarówno przekleństwem, jak i błogosławieństwem.
Klimat hipnotycznego, ambiwalentnego zawieszenie genialnie ewokuje scena z Hotaru myślącą o Ginie podczas jednego z gorących, letnich popołudni. Dziewczyna leży wówczas na drewnianej podłodze domu wujka, na wprost wyjścia do ogrodu. Przez środek jej sylwetki przebiega wstęga światła sączącego się z niedosuniętych drzwi. Pozostającą w cieniu twarz przykrywa ona trzymanym w dłoni wachlarzem. Relacja twarzy i maski, relacja zasłaniania i odsłaniania, wydaje mi się kluczowa dla wymowy HnMe. Wymyka się ona przy tym (jak zresztą cała reszta) prostym, oczywistym interpretacjom. Najłatwiej byłoby stwierdzić, że historia Gina i Hotaru opowiada wyłącznie o odrzucaniu masek, o wysupływaniu spod zasłon i okryć bezbronnych, ale nareszcie gotowych do intymności jestestw. Kodowaniu maski tylko i wyłącznie jako symbolu negatywnego zamknięcia i odseparowania przeczy jednak wspomniana już tajemnicza scena, w której kliknij: ukryte Gin ukrywa pod chłodną, nieruchomą podobizną lisa oblicze Hotaru, by móc ją pocałować. Jest to bez wątpienia gest miłości, powtarzający zresztą pełen troski akt boga lasu nakładającego – wraz z ochronnym zaklęciem – lisią larvę na buzię opuszczonego chłopca. Wraz z wszystkimi innymi symbolami kliknij: ukryte połączenia‑oddzielenia (zwłaszcza z pasem tkaniny łączącym nadgarstki dwojga protagonistów oraz z rozpaczliwym tuleniem się Hotaru do zapadającego w niebyt kimona) może sugerować jednoczesną nieodzowność i niekompletność jakiejkolwiek ludzkiej intymności. Konieczność i niemożność całkowitego międzyosobowego poznania. Niezbywalność „obcego” w bliskim. Z kolei w obrębie wątku pokazującego, jak Hotaru uczy się respektować delikatność granic Gina, jak stopniowo dostraja się do jego ontologicznej kruchości, scena z kliknij: ukryte „zamaskowanym” pocałunkiem funkcjonuje jako znak czułej zgody na ową nieoswajalną obcość. Więcej nawet: ukazuje celebrowanie przynależnej drugiemu tajemnicy jako postawę, w której dojrzała miłość najpełniej się wyraża.
MASKA ZDEMASKOWANA?
Oglądana z tej perspektywy (jak widać, można rzeczone perspektywy mnożyć niemal w nieskończoność) maska, a co za tym idzie tajemnica, z ochronnego przymusu i metafizycznej konieczności nieoczekiwanie przekształca się w wartość. Oznacza już nie tremendum, ale fascinosum – coś co zdumiewa, przyciąga, intryguje. Aż po oczarowanie. kliknij: ukryte To właśnie maska czyni z Gina youkai – srebrnowłosego, wiecznie młodego, leśnego księcia. Czy pozbywanie się jej jest w takim razie bezwzględnie dobrym pomysłem? Warto tu jeszcze raz powrócić do sceny z małą Hotaru, która kliknij: ukryte podczas snu Gina ośmiela się zajrzeć pod lisią zasłonę. Na tym przecież całe wydarzenie się nie kończy. Spotkawszy (!) spojrzenie chłopca, ciekawska pannica w komicznej panice usiłuje wcisnąć maskę z powrotem. A jeśli ów instynktowny gest posiada równie archetypiczny charakter, co wcześniejsze de‑maskowanie? Może w miłości zasłanianie jest równie ważne jak odsłanianie? Dotykaniu i „obieraniu” (rozbieraniu?) z tajemnicy towarzyszy wprawdzie upajająca ekscytacja i rozkoszne drżenie (nie bez powodu Psyche rozlała gorącą oliwę), jednakże ostatecznie – podobnie jak nocny festiwal nadprzyrodzonych istot – musi się ono kiedyś skończyć. Końcowi upojeń towarzyszy zaś żal. Ci, których spotykamy jako bóstwa, pozbawieni masek nader często zmieniają się z zaczarowanych książąt w prozaicznych śmiertelników (samo HnMe wygrywa dość mocno motyw karnawalicznej złudy, ontycznej niepewności – kto jest człowiekiem, a kto youkai?). W zbliżaniu się do drugiej osoby od początku kiełkuje ziarno oddalenia. „Jeśli zbyt natrętnie będziesz mnie szukać, utracisz mnie” – mówił Amor do Psyche, uczciwie informując księżniczkę o ryzyku związanym z przekroczeniem tabu bliskości.
Tak dochodzimy do jeszcze jednego ze sposobów odczytania olśniewającego, migotliwego i słodko‑gorzkiego finału HnMe. kliknij: ukryte Chwila na okazanie miłości, na bycie w niej, na zanurzenie się w drugim – ta okazja, kiedy wąska brama blasku ciągle jest uchylona, kiedy możemy się rozpoznać i dotknąć, przede wszystkim w sensie ontycznym – warta jest wszelkiego ryzyka, lecz wywołane nią miłosne oniemienie nigdy nie trwa wiecznie. W momentalności zamyka się cud doskonałej, zapierającej dech w piersiach równowagi pomiędzy zafascynowaniem a oswojeniem. Od częstego obejmowania cuda bledną, wycierają się, powszednieją. Znikają, ponieważ – jak to pisał Flaubert – dotykając bóstwa, przyczynimy się do jego unicestwienia. Pozłota zostaje na rękach, pogrążając nas w rozdzierającej nostalgii.
Re: Zaproszenie w smugę blasku
Re: Zaproszenie w smugę blasku
Re: Zaproszenie w smugę blasku
Wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie ;D
Porównywanie natury komentarza i recenzji stanowi bardzo ciekawą kwestię. Recenzja jest formą zdecydowanie bardziej „szlachetną”, gotową i uznaną. Posiada większy prestiż (niekiedy przeradzający się – czego faktycznie nie sposób nie dostrzec – w traktowanie jej jak prawdy objawionej), za który jednak płaci koniecznością respektowania różnych ograniczeń. Przede wszystkim w zakresie treści. Będąc z definicji opinią mającą służyć potencjalnym widzom jako zachęta do pierwszego seansu (tudzież przestroga przed nim), nie może zdradzać zbyt wiele. Ma obowiązek być jak „Maja ubrana” Goi. Dopiero komentator – że tak to frywolnie ujmę – dysponuje prawem, by Maję rozbierać (i ukryć skutki swej perwersyjnej działalności za pomocą odpowiednich narzędzi edytora tekstu :P)
Przyznaję się bez bicia, że już kilkakrotnie obiecywałam sobie napisanie alternatywnej recenzji, ale podczas grzecznego „opiniowania” pokusa „interpretowania” (i dzielenia się owocami owych interpretacji) okazywała się zbyt silna. Ostatecznie powstawały teksty w sposób oczywisty przeznaczone do czytania nie tyle przed seansem, co po seansie (tudzież przed seansem ponownym). Nawet w tym momencie przymierzam się do analizy kilku tytułów i już się miotam, już się waham wewnętrznie rozdarta pomiędzy rzeczonymi teksto‑strategiami. Domyślam się, że w zdradliwym pociągu do rozważań z gatunku „co poeta miał na myśli” manifestuje się moje zboczenie zawodowe (strzeż się Aotoge, Siostro Polonistko ;P). Dopóki Redakcja TANUKI nie przewidzi na stronie tytułu (poza recenzjami główną i alternatywną) miejsca na esej krytyczno‑interpretacyjny, pewnie jeszcze nie raz wybiorę (albo tekst wybierze za mnie – bo chyba czuję to w ten właśnie sposób) – bardziej pojemną i mniej opresyjną – formę komentarza.
Re: Wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie ;D
Re: Wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie ;D
Re: Wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie ;D
Re: Wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie ;D
Re: Wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie ;D
Re: Wątła, niebaczna, rozdwojona w sobie ;D
Re: Zaproszenie w smugę blasku
Re: Zaproszenie w smugę blasku
Zbyt krótka piękna historia
...............
Re: ...............
powiew smutku
Jedyny minus ~
Re: Jedyny minus ~
Re: Jedyny minus ~
Re: Jedyny minus ~
Re: Jedyny minus ~
Re: Jedyny minus ~
boskie
Re: boskie
Anime jest naprawdę świetne
大好き!
Spokojna historia, która wzbudziła we mnie emocje, o których dawno zapomniałam. Miałam łzy w oczach, co mi się zdarza rzadko bardzo.
Kto nie obejrzy, ten lama, ot co.
T.T
Ma w sobie tyle ciepła i uroku. Sama miałam tragiczną ochotę dotknąć Gina.
Płakałam jak mały bóbr.
~~~"Hotarubi no Mori e"
Droga Anyo, ja też myślałam na początku o takim zakończeniu, ale rzeczywiście – byłoby ono chyba zbyt banalne… Ale powinnaś ukryć tekst, bo można z twojej odpowiedzi wywnioskować, co się prawdopodobnie nie stało. Te 40 minut minęło zbyt szybko. Na początku wolno, a potem tak prędko, że nie miałam się czasu do końca ich szczęściem nacieszyć. To anime zapadło mi w pamięć i na długo zostanie w moim sercu. Polecam. Przyjaźń – pragnienie – miłość.
Przepiękne.
Ocena, którą chciałam wystawić, to 9/10. Ale oglądałam z młodszą siostrą, ośmiolatką. Siedzi właśnie obok mnie i stanowczo odmawia wystawienia oceny innej od maksymalnej. Cóż mi pozostaje? Skoro ta poniekąd dojrzała opowieść trafiła także do dziecka, tym bardziej należą jej się brawa. Więc ostatecznie wystawiam najwyższą notę. Hotarubi no Mori e na nią zasługuje.
z młoszym rodzeństwem?
Re: z młoszym rodzeństwem?
Pewnie wszystkie filmy Ghibli już z nimi obejrzałeś, więc polecę coś mniej znanego dla młodszych: Uchuu Show e Youkoso i Omae Umasou da na (chociaż nie oriętuje się co do polskich fansubów)
Re: z młoszym rodzeństwem?
Re: z młoszym rodzeństwem?
Re: z młoszym rodzeństwem?
Krótko i na temat.
Hotarubi no Mori e to jedno z tych anime, które wiadomo jak się zakończy ale i tak z bolącym sercem brnie się do końca serii miejąc resztki nadziei na inny obrót sytuacji. Bohaterów(głównych i pobocznych) da się polubić, a kreska jest bardzo przyjemna dla oka.
Polecam.
Po prostu piękne...
Zdecydowanie 10/10. Hotarubi no Mori e staje się jedną z moich ulubionych serii! ^.^
Przyjemne.
Choć Hotarubi mówi cicho o emocjach, do mnie trafiły one z niecodzienną siłą.
Hotarubi no Mori e
Hotarubi no Mori e
Hotarubi no Mori e
Fabularnie szału nie ma, bo co tutaj ukrywać, że nie znajdzie tutaj się żadnych wielkich zwrotów akcji ani nic podobnego. Jednakże niesamowita, magiczna atmosfera, która towarzyszy przez cały czas oglądania, jak sami bohaterowie nadrabiają po prostu wszystko. Te 45 minut trwało zupełnie jak 4, a serce aż błagało o więcej i nie mogło się pogodzić z momentem, kiedy nastał koniec. Chociaż z jednej strony, po krótkim ochłonięciu, stwierdzam, że czas przeznaczony na przekazanie całej opowieści zupełnie wystarcza. Dzięki tym 45 minutom Hotarubi no Mori e sprawia, że jest jedyne i w swoim rodzaju. Małym minusem jak dla mnie była muzyka, która czasami była idealna‑magiczna, ale za chwilę mi nie pasowała. Natomiast kreska według mnie doskonale wpasowuje się w klimaty tego anime.
Ogółem oceniam 9/10.
Przede wszystkim nastrój
jak Natsume