Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 8/10 grafika: 9/10
fabuła: 7/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 5 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,80

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 27
Średnia: 7,56
σ=1,34

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (moshi_moshi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Tibet Inu Monogatari: Kin'iro no Dao Jie

Rodzaj produkcji: film (Japonia)
Rok wydania: 2011
Czas trwania: 90 min
Tytuły alternatywne:
  • Tibetan Dog
  • チベット犬物語~金色のドージェ~
Gatunki: Dramat, Przygodowe
Postaci: Dzieci, Zwierzęta; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Azja; Czas: Przeszłość
zrzutka

Historia przyjaźni pewnego chłopca i psa. Widzieliście Lassie i pokrewne? To wiecie czego się spodziewać, co nie zmienia faktu, że jest to film godny uwagi.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: SJZ

Recenzja / Opis

Tenzin po śmierci matki opuszcza miasto i udaje się do ojca, który jest lekarzem mieszkającym na Wyżynie Tybetańskiej. Nowe otoczenie, spotkanie z człowiekiem, którego praktycznie nie zna, jest dla chłopca bardzo trudne. Do tego dochodzą nowe obowiązki, jak wypasanie owiec, czy niesnaski z miejscowymi dziećmi. Pewnego dnia, kiedy Tenzin zajmuje się owcami, zostaje zaatakowany przez niedźwiedzia, a od niechybnej śmierci ratuje go piękny mastif tybetański o złotej sierści. Ku rozczarowaniu bohatera pies znika, ale w wyniku pewnych wydarzeń ich drogi ponownie krzyżują się. Między dwoma „wyrzutkami” powoli rodzi się przyjaźń, ale na horyzoncie pojawiają się także ciemne chmury w postaci tajemniczych śmiertelnych ataków na ludzi. Podejrzenie pada na psa, ale czy wspaniały mastif faktycznie jest winny brutalnych rzezi?

Motyw spotkania człowieka i psa jest stary jak świat – wyeksploatowany do granic możliwości zarówno w literaturze, jak i filmie, od dawna nie ma do zaoferowania nic nowego. Mimo to historie tego typu cieszą się dużym powodzeniem, o czym świadczą kolejne ich wydania przeznaczone dla widowni w każdym wieku. Wystarczy sobie przypomnieć, ile wersji słynnej Lassie już nakręcono, że nie wspomnę o produkcjach mniej znanych. Jedną z najpopularniejszych opcji jest zestawienie małego dziecka i zazwyczaj pięknego, mądrego, rasowego psa, który pomaga bohaterowi, by na końcu zostać przez niego uratowanym z opresji. Jedyną rzeczą (a właściwie jedyną rzucającą się w oczy) odróżniającą od siebie te dzieła są zmiany „dekoracji”, czyli osadzenie historii w różnych epokach i miejscach. Tym razem postawiono na bardzo egzotyczną krainę, jaką jest Tybet, przy okazji przybliżając widzowi jego bogatą kulturę. Trudno jednoznacznie wskazać, kiedy mają miejsce wydarzenia przedstawione w anime, gdyż pokazane w nim ludy żyją w sposób tradycyjny, niezmienny od wieków. Jedyną wskazówką, co do tego, że akcja może dziać się we współczesności, jest fakt, iż ojcu głównego bohatera w pracy pomaga kobieta i jest jasno powiedziane, że ona także studiuje medycynę.

Pierwsza połowa filmu upływa spokojnie – razem z Tenzinem poznajemy życie na tybetańskiej równinie i prawa nim rządzące. To istotna z „psychologicznego” punktu widzenia część anime, która uświadamia nam, jak wielka przepaść dzieli ojca i syna, oraz przybliża sylwetki ich obu. Muszę przyznać, że relacje międzyludzkie zostały bardzo sprawnie przedstawione, a wszelkie niuanse charakterologiczne pokazane jak na dłoni. Co prawda bohaterów jest niewielu, część z nich pojawia się tylko na chwilę, ale ich osobowości zostały nakreślone z uwagą i dbałością o realizm. Podczas seansu miałam poczucie, że oglądam prawdziwych ludzi, a nie kukły obdarowane przez scenarzystę pęczkiem charakterystycznych cech. Nawet najgłupsza postać ma drugą twarz, nawet najlepsza czasami zachowuje się głupio. Teoretycznie są to szczegóły, ale nadają one całości specyficzny nastrój i chronią w zasadzie prostą opowieść przed tanim moralizatorstwem oraz infantylnością. The Tibetan Dog może nie jest odkrywcze, ale na pewno pozbawione lukrowanej otoczki charakterystycznej dla amerykańskich produkcji. To film, który spokojnie można puścić dziecku (przy czym nie bardzo małemu i jednak ze względu na pewną ilość dramatyzmu, lepiej mu towarzyszyć), jeśli chcemy, by zobaczyło, w odpowiedniej dla siebie formie, jak wygląda prawdziwe życie. Zwłaszcza druga część anime może okazać się „kłopotliwa”, ponieważ zamiast optymistycznej i podnoszącej na duchu opowiastki dostajemy brutalną rzeczywistość ze wszystkimi jej konsekwencjami.

Oczywiście, to nie jest tak, że twórcy nagle topią fabułę w morzu krwi i łez, ale na pewno unikają serwowania cudów. Na wydarzenia mają wpływ nie tylko zachowania bohaterów i ich decyzje, ale także całe otoczenie – przede wszystkim potężna, piękna, ale i koszmarnie niebezpieczna tybetańska przyroda. Swoją drogą, ten nierozerwalny związek człowieka z naturą przedstawiono subtelnie, właściwie przemycono go gdzieś na trzecim planie, tak by dał się odczuć, ale nie walił widza po głowie. The Tibetan Dog nie pretenduje do miana dokumentu, mimo realistycznego przedstawienia codzienności mieszkańców oraz warunków, w jakich żyją, w filmie zostało mnóstwo miejsca na baśniowość i folklor, reprezentowany przez enigmatycznego mordercę.

Jak już wspomniałam wyżej, bohaterowie to jedna z najmocniejszych stron produkcji. Tenzin w niczym nie przypomina rozwrzeszczanego, irytującego dzieciaka, tudzież uroczego, skrajnie odrealnionego ideału. To dziecko z krwi i kości, nagle wrzucone w zupełnie nowy świat, zmuszone koegzystować z ojcem, o którym nic nie wie i którego nie rozumie. Chłopiec nie od razu daje sobie radę, popełnia błędy, płacze, ale i powoli hartuje się w nowym otoczeniu, zdobywając przyjaźń i uznanie innych. Trudno mi powiedzieć, na ile sensownie prezentuje się jego więź ze złotym mastifem, gdyż sama nigdy nie miałam psa i moja wiedza w tej dziedzinie jest wyjątkowo skromna. Cóż, z punktu widzenia laika całość ma ręce i nogi i nie czułam, że ktoś wciska mi banialuki. Pies pozostaje psem, posiada pewne instynkty, które czasem biorą nad nim górę – na pewno nie został pokazany jako śliczna i mądra maskotka, raczej stworzenie silne i dumne, które obdarza człowieka swoją przyjaźnią. Przyznaję, że najciekawszym elementem filmu były dla mnie skomplikowane relacje syna z ojcem. Przy czym nie do końca akceptuję postawę oraz argumenty tego drugiego, nie dlatego, że wydają się błędne, ale dlatego że jestem kobietą wychowaną w zupełnie odmiennych warunkach, z wpojonymi innymi zasadami. Tak, można by to nazwać zderzeniem kultur, chociaż uczucia kłębiące się w bohaterach są uniwersalne i zrozumiałe dla każdego. W ogóle pewna surowość, sztywne zasady i wewnętrzna siła charakteryzujące ludy zamieszkujące równinę są dla mnie intrygujące. Widać, jak konkretne warunki życia wpływają na zasady przestrzegane w społeczności.

Równie efektownie, co fabuła i bohaterowie, prezentuje się oprawa audiowizualna. Projekty postaci są proste, ale bardzo zróżnicowane i zawierają pewien rys etniczny. Na uwagę zasługują tradycyjne stroje, a także wygląd namiotów czy przedmiotów codziennego użytku. Wszystkie te rzeczy zostały stworzone z pietyzmem, po uprzednim zaznajomieniu się z oryginalnymi wytworami, o czym świadczy chociażby użycie odpowiednich ornamentów. Z tego, co udało mi się wyczytać i zobaczyć wynika, że równie wiernie oddano mastify tybetańskie, z poprawką na rysunkową stylistykę. Zgadza się nie tylko charakterystyczna budowa ciała, ale i umaszczenie. Mimo to największe wrażenie robią cudowne krajobrazy, żywcem wyjęte z filmu dokumentalnego o Tybecie. Twórcy pokazali całe bogactwo tamtejszej przyrody, prezentując różne oblicza tej odległej krainy – od porośniętych trawą równin po zabójcze górskie przełęcze i szczyty. Kolorystyka jest stonowana i odwołuje się do barw ziemi, nawet złota sierść psa nie odcina się zbytnio od reszty, co świadczy o dużym wyczuciu koloru przez artystów zaangażowanych w produkcję. Tak naprawdę anime ma tylko jedną poważną graficzną wpadkę, a mianowicie projekty koni. Koń to jedno z najtrudniejszych do odwzorowania zwierząt i wielu wybitnych artystów poległo w starciu z tym pięknym zwierzęciem. Nie da się go narysować przeciętnie, jest albo wspaniały, albo beznadziejny. Niestety pracownikom studia Madhouse nie wyszło, ale nie winię ich, gdyż jeszcze nie widziałam w animowanej japońskiej (czy jakiejkolwiek innej) produkcji wiernie oddanego konia, a o takim w ruchu już nie śmiem marzyć, ponieważ koń w ruchu ma +100 do trudności.

Ścieżka dźwiękowa być może nie zachwyca, ale stanowi naprawdę wspaniałe tło dla wydarzeń. Obyło się bez eksperymentów i twórcy zdecydowali się na bezpieczne połączenie filharmonicznej klasyki z utworami garściami czerpiącymi z tradycji. Oznacza to, że obok znanych wszystkim smyczków czy gitary usłyszycie również bardziej egzotyczne instrumenty. Owszem, to nie są kompozycje, które widz zapamięta na dłużej, ale jednak udane i tworzące z obrazem harmonijną całość.

Kiedy przymierzałam się do seansu The Tibetan Dog, byłam pełna obaw – po pierwsze, obawiałam się infantylnej, pociesznej opowiastki dla dzieci o superpsie i mądrym, szlachetnym bohaterze; po drugie, przedramatyzowanej historii o poświęceniu. Na szczęście rzeczywistość sprawiła mi miłą niespodziankę, racząc mnie filmem inteligentnym, ciekawym, chociaż niepozbawionym baśniowej nuty oraz szczypty optymizmu. To nie jest dzieło idealne czy nowatorskie, oprócz wyjątkowych dekoracji nie wnosi zbyt wiele do „gatunku”, ale potrafi wciągnąć i zaangażować widza w perypetie bohaterów, przy okazji nie waląc go banałami po głowie. To mądra i piękna opowieść, którą warto zobaczyć.

moshi_moshi, 16 czerwca 2012

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Madhouse Studios
Projekt: Naoki Urasawa, Shigeru Fujita
Reżyser: Masayuki Kojima
Scenariusz: Naoto Inoue
Muzyka: Shuusei Murai