Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Komentarze

Honoo no Mirage

  • Dodaj komentarz
  • Recenzja anime
  • Avatar
    A
    odpowiedzi: 1
    84 7.02.2011 03:16
    Nie, nie i jeszcze raz nie
    Mirage of Blaze to zdecydowanie /najnudniejsza/ seria jaką kiedykolwiek widziałam. Przebrnęłam przez wszystkie odcinki w nadziei, że w końcu coś zacznie się dziać… jakiś ciekawy zwrot akcji, jakieś iskrzenie między bohaterami, ciekawe reminiscencje… NIC z tych rzeczy. Bohaterowie tylko gadają i gadają, i niestety – gadają nudno o niczym. Przeplata się to z szalenie porywającym rąbaniem generycznych potworów. Napięcie erotyczne/emocjonalne między parą głównych bohaterów materializuje się z rzadka. Tyle odcinków i tylko jedna dobra scena (kłótnia zakończona pocałunkiem)? Tylko pocałunkiem? Nie, żebym była napaloną fanką yaoi, ale skoro w serii zabrakło uczuć, dramatycznych historii, ciętych dialogów, spektakularnych walk, to może choć trochę seksu? Nie? Na za dużo liczę?
    Ach tak, zapomniałabym: pod sam koniec (ostatnie 2­‑3 epy) fabuła zaczyna się rozkręcać. I zaraz potem kończy. Jakie to… rozczarowujące.
    Liczyłam na coś fajnego, coś jak Yami no Matsuei… a tymczasem z całej serii najbardziej podobał mi się… opening. Nie polecam.
    Odpowiedz
  • Avatar
    A
    Ayako*** 28.12.2010 22:28
    Nie ma sprawiedliwości na tym świecie, jeżeli ta seria nadal leży na półce z napisem „Niekochane i zapomniane”. Jeżeli są serie, które zasługują na uwagę i kontynuację to Honou no Mirage do nich należy! Mamy tu zaledwie fragment historii (widać to gołym okiem) i tak naprawdę jest to dopiero początek. Seria powstała na podstawie powieści, która ma 40 tomów! To co widzieliśmy to zaledwie zarys pierwszych 9 tomów, jeżeli wliczyć trzyodcinkową kontynuację. Historię tę znam bardzo dobrze, bo sporą część powieści przeczytałam i nigdy, ale to nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z tak piękną, dramatyczną opowieścią o miłości z genialnym, złożonym i spójnym tłem fabularnym jak w HnM. Być może dlatego właśnie jest to dla mnie tak przybijające, że w komentarzach cisza, a o samym HnM nikt nic nie wie. Postacie rozwijają się powoli i stopniowo, co jest całkowicie naturalne, nie można więc wymagać by w kilkunastu odcinkach zamknąć ich skomplikowane charaktery. Bohaterowie zostali bardzo spłyceni i wiele wątków z ich życia nie zostało ukazanych, przez co oglądający nie czuje klimatu, który udziela się tym, którzy znają pierwowzór. Skarżenie się, że seria jest przegadana… to nie do uniknięcia. Jak już wspomniałam fabuła jest skomplikowana i by widz cokolwiek rozumiał (bo raczej nie każdy jest obeznany z historią Japonii) trzeba mu wiele wyjaśnić. Najbardziej boli to, że skoro twórcy już tak bardzo wysilili się, by choć część objaśnić, to czemu skrócili całość jak się tylko dało? Ogromny błąd, zwłaszcza, że po tym na relacje między bohaterami (najważniejsza część!!!) pozostało bardzo niewiele czasu. Wiem, że powtarzam się po mojej poprzedniczce w wypowiedzi, ale taka właśnie jest prawda. Gdyby cała seria została poprawnie przeniesiona na ekran(powtarzam: poprawnie, czyli zgodnie z fabułą powieści, bez własnych dodatków) każdy szanujący się fan anime słyszałby o niej. Być może nigdy nie doczekamy się chwili, gdy HnM otrzyma zasłużone laury. Przeczytałam wiele książek i HnM pozostawiło we mnie pewną ostrą szpilkę: każda kolejna opowieść o miłości, nieważne jak tragiczna i dramatyczna, jest żałośnie płytka w porównaniu do historii Naoe i Kagetory.
    Odpowiedz
  • Avatar
    R
    Oczko 7.02.2010 18:48
    HnM – gorzka historia miłosna z rycersko-feudalnym etosem w tle - klasa sama w sobie!
    Z pewną nieśmiałością zabieram głos, ponieważ w świecie anime jestem kompletną nowicjuszką. Nie mogłam się jednak powstrzymać, gdy zobaczyłam, ze HnM został skomentowany tylko raz, i to niepochlebnie.
    Absolutnie zgadzam się z recenzją: HnM posiada cechy złamanego geniuszu. Według mnie ciągle jednak sytuuje się bliżej „geniuszu” niż „złamanego”. Dawno już żadna historia nie weszła mi tak głęboko w umysł i w serce.
    Stopień skomplikowania relacji pomiędzy głównymi bohaterami – mieszanka przywiązania, powinności, feudalnej wierności, przyjaźni, troski, posłuszeństwa, żądzy odwetu, zazdrości, ambicji, poczucia winy, tęsknoty, wrogości, nienawiści, miłości, pożądania (mogłabym tak jeszcze długo) – autentycznie przyprawia o zawrót głowy. Jest to koktajl o uzależniającej sile. Po prostu nie sposób się emocjonalnie nie zaangażować. W postaciach zakochałam się z miejsca. Irytująco arogancki, impulsywny, wiecznie kipiący złością Takaya, który z czasem ujawnia wzruszającą emocjonalną kruchość oraz zawsze elegancki, chłodny, opanowany Naoe, za maską lodowatego profesjonalizmu skrywający ocean iście ognistych pragnień – całkowicie zawładnęli moją wyobraźnią.
    Klasyfikowanie HnM jako shounen­‑ai? O.K., ale tylko wtedy, jeśli już koniecznie chcemy przypiąć serii jakąś etykietkę (aha! opening serwuje widzowi niezłą zmyłkę w tym względzie). Literalnie niby pasuje, w rzeczywistości jednak… to jak próba oprawienia Moneta w antyramę. Historia miłosna (o ile można ją tak nazwać), którą nam się tu pokazuje (choć raczej powinnam napisać: sugeruje) ma w sobie jakąś groźną, pierwotną szlachetność. Sądzę, że w dużym stopniu wiąże się to z historyczno­‑feudalnym zapleczem opowieści. Zawsze odczuwałam, przyznaję, beznadziejną słabość do etosu rycerskiego, obojętnie w jakim wydaniu – europejskim czy wschodnim – jego silna obecność w HnM stanowi dodatkowy powód mojego kompletnego zauroczenia tytułem.
    No właśnie – historia… Jeśli dowiadujemy się, że serwowana nam opowieść w momencie startu ma ok. 400 lat tzw. przedakcji, to normalnym odruchem jest oczekiwanie, ze coś niecoś z tejże przedakcji zostanie nam ujawnione – w rozmowach bohaterów, tudzież w retrospekcjach. Zwłaszcza, jeśli możemy słusznie przypuszczać, iż przeszłość jest kluczem do zrozumienia teraźniejszych zachowań postaci, ich psychologicznych sylwetek, ich motywacji… I to jest właśnie to miejsce, gdzie faktycznie potencjał HnM został haniebnie zaprzepaszczony. Akcja pędzi do przodu, egzorcyzmy rozświetlają ekran feerią blasków, warlordowie z minionych wieków knują intrygi (ilość historycznych nazw własnych potrafi, niestety, kompletnie przytłoczyć) – a my ciągle wiemy o relacji Naoe i Kagetory tyle, co kot napłakał. Zamiast skupiać się na rozbudowywaniu scen mistycznych pojedynków, scenarzyści mogli postarać się o dopracowanie tej kwestii. Dać widzowi trochę konkretów, zamiast tworzyć pole do niekończących się domysłów i spekulacji. Choć może właśnie w tym tkwi siła HnM? W niedopowiedzeniu? W rozległości pola znaczeń, które rozciąga się pomiędzy tym, co powiedziane wprost, a tym, co jedynie zasugerowane? W poczuciu głębokiej frustracji, wręcz głodu fabularnego, z którym ostatnia scena zostawia Cię, osłupiałego, przed ekranem? Zabrzmiało to nieco masochistycznie, od zawsze jednak wiadomo, że lepszy niedosyt niż przesyt.
    Odpowiedz
  • Ja 31.05.2007 23:07:40 - komentarz usunięto
  • Avatar
    A
    Inga 4.11.2006 18:03
    Masakra
    Okropna seria…za dużo bezsensownej paplaniny, i nie dających się zapamiętać nazw własnych (klanów, miejsc, przedmiotów)Do tego fabuła na niskim poziomie, sceny walki nieudolnie wykonane, wątek miłosny, że się tak wyrażę „skopany” i te irytująco­‑rażące wstawki trójwymiarowe (tarcze, osłony, kule energi) Pozytywnie ocenic mogę jedynie opennig…piosenka w ucho wpada…i tyle :)
    Odpowiedz
  • Dodaj komentarz
  • Recenzja anime