Komentarze
Honoo no Mirage
- Re: Nie, nie i jeszcze raz nie : Moyashi : 29.01.2014 22:00:57
- Nie, nie i jeszcze raz nie : 84 : 7.02.2011 03:16:13
- komentarz : Ayako*** : 28.12.2010 22:28:33
- HnM – gorzka historia miłosna z rycersko-feudalnym etosem w tle - klasa sama w sobie! : Oczko : 7.02.2010 18:48:22
- Masakra : Inga : 4.11.2006 18:03:32
Nie, nie i jeszcze raz nie
Ach tak, zapomniałabym: pod sam koniec (ostatnie 2‑3 epy) fabuła zaczyna się rozkręcać. I zaraz potem kończy. Jakie to… rozczarowujące.
Liczyłam na coś fajnego, coś jak Yami no Matsuei… a tymczasem z całej serii najbardziej podobał mi się… opening. Nie polecam.
HnM – gorzka historia miłosna z rycersko-feudalnym etosem w tle - klasa sama w sobie!
Absolutnie zgadzam się z recenzją: HnM posiada cechy złamanego geniuszu. Według mnie ciągle jednak sytuuje się bliżej „geniuszu” niż „złamanego”. Dawno już żadna historia nie weszła mi tak głęboko w umysł i w serce.
Stopień skomplikowania relacji pomiędzy głównymi bohaterami – mieszanka przywiązania, powinności, feudalnej wierności, przyjaźni, troski, posłuszeństwa, żądzy odwetu, zazdrości, ambicji, poczucia winy, tęsknoty, wrogości, nienawiści, miłości, pożądania (mogłabym tak jeszcze długo) – autentycznie przyprawia o zawrót głowy. Jest to koktajl o uzależniającej sile. Po prostu nie sposób się emocjonalnie nie zaangażować. W postaciach zakochałam się z miejsca. Irytująco arogancki, impulsywny, wiecznie kipiący złością Takaya, który z czasem ujawnia wzruszającą emocjonalną kruchość oraz zawsze elegancki, chłodny, opanowany Naoe, za maską lodowatego profesjonalizmu skrywający ocean iście ognistych pragnień – całkowicie zawładnęli moją wyobraźnią.
Klasyfikowanie HnM jako shounen‑ai? O.K., ale tylko wtedy, jeśli już koniecznie chcemy przypiąć serii jakąś etykietkę (aha! opening serwuje widzowi niezłą zmyłkę w tym względzie). Literalnie niby pasuje, w rzeczywistości jednak… to jak próba oprawienia Moneta w antyramę. Historia miłosna (o ile można ją tak nazwać), którą nam się tu pokazuje (choć raczej powinnam napisać: sugeruje) ma w sobie jakąś groźną, pierwotną szlachetność. Sądzę, że w dużym stopniu wiąże się to z historyczno‑feudalnym zapleczem opowieści. Zawsze odczuwałam, przyznaję, beznadziejną słabość do etosu rycerskiego, obojętnie w jakim wydaniu – europejskim czy wschodnim – jego silna obecność w HnM stanowi dodatkowy powód mojego kompletnego zauroczenia tytułem.
No właśnie – historia… Jeśli dowiadujemy się, że serwowana nam opowieść w momencie startu ma ok. 400 lat tzw. przedakcji, to normalnym odruchem jest oczekiwanie, ze coś niecoś z tejże przedakcji zostanie nam ujawnione – w rozmowach bohaterów, tudzież w retrospekcjach. Zwłaszcza, jeśli możemy słusznie przypuszczać, iż przeszłość jest kluczem do zrozumienia teraźniejszych zachowań postaci, ich psychologicznych sylwetek, ich motywacji… I to jest właśnie to miejsce, gdzie faktycznie potencjał HnM został haniebnie zaprzepaszczony. Akcja pędzi do przodu, egzorcyzmy rozświetlają ekran feerią blasków, warlordowie z minionych wieków knują intrygi (ilość historycznych nazw własnych potrafi, niestety, kompletnie przytłoczyć) – a my ciągle wiemy o relacji Naoe i Kagetory tyle, co kot napłakał. Zamiast skupiać się na rozbudowywaniu scen mistycznych pojedynków, scenarzyści mogli postarać się o dopracowanie tej kwestii. Dać widzowi trochę konkretów, zamiast tworzyć pole do niekończących się domysłów i spekulacji. Choć może właśnie w tym tkwi siła HnM? W niedopowiedzeniu? W rozległości pola znaczeń, które rozciąga się pomiędzy tym, co powiedziane wprost, a tym, co jedynie zasugerowane? W poczuciu głębokiej frustracji, wręcz głodu fabularnego, z którym ostatnia scena zostawia Cię, osłupiałego, przed ekranem? Zabrzmiało to nieco masochistycznie, od zawsze jednak wiadomo, że lepszy niedosyt niż przesyt.
Masakra