Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Komentarze

Meine Liebe

  • Avatar
    A
    Agata 3.02.2013 21:42
    Uwielbiam
    Jedno z moich ulubionych anime, chociaż wolę drugi sezon (ładniejsza animacja, wyraźniejszy rozwój moich ulubionych postaci – Camusa i Ludwiga). Fabuła mi się odpowiada, nie jest może niesamowita, ale ja akurat oglądam to anime głównie dla postaci – male bonding, bromance. Uwielbiam serie o męskiej przyjaźni na dobre i na złe.
  • Avatar
    A
    dark whisper 23.03.2011 14:00
    nie za ciekawe
    do zalet należą dosyć ładne projekty postaci, klimat… no i to chyba będzie tyle, brak emocji, po prostu kukły, a charakter zwłaszcza orphe­‑nie wiem, czy się śmiać czy płakać­‑to co sobą reprezentuje… a zresztą szkoda na to słów,zamiast dramatu twórcom wyszła karykatura, może nawet groteska, nie nastawiałam się na zbyt dużo, a dostałam śladowe ilości czegoś wartego uwagi, ale myślę, że mogło być jeszcze gorzej więc taka ocena, a nie inna, chociaż z czasem mogę ją jeszcze obniżyć to przynajmniej spróbuję przebrnąć przez pierwszy sezon
  • Avatar
    A
    Qvo Vadis 29.12.2010 22:33
    Tak, muszę tu przyznać 101 procentową rację Eva Dolores. Tak głupie, że aż śmieszne. Szczerze powiedziawszy to żadnego anime nie mogłam tak prześmiewczo i wręcz groteskowo komentować jak właśnie Meine Liebe. A szczerze powiedziawszy to moje hobby. Nie chcę jednak, by ktoś mnie posądził, że oglądam anime po to, aby je wyśmiewać. O nie, nie, wręcz uwielbiam ten rodzaj animacji. I mimo, że zazwyczaj nie oglądam anime, które nie przypadają mi do gustu, nie mogłam się powstrzymać by nie obejrzeć „Mojej miłości”. Tak, zaprawdę miałam świetną rozrywkę wyśmiewając chociażby głównego bohatera, którego bardzo nie lubiłam. Cóż, jakbym to miała opisać jednym zdaniem, użyłabym wyrażenia „zakalec”. O tak, doprawdy anime słabe, słabiutkie, ale rozrywka przy jego oglądaniu przednia.
  • Avatar
    A
    Ritsu-chan 17.12.2010 22:10
    Dziękuję twórcom za nie umieszczanie zbyt wielu postaci płci żeńskiej!
    Mi osobiście przypadło do gustu to anime. Nadmieniam, że jestem nałogową yaoistką, więc praktycznie w każdym odcinku dopatrzyłam się kwestii żywcem wyciągniętej z yaoi, np. komentarze Lui'ego i Orphe dotyczące oczu Naoji'ego. Trudno mi było nie piszczeć na sam widok któregokolwiek z tych pięknych bishounenów i z przyjemnością zaopatrzyłabym się w grę, na podstawie której powstało anime. Mimo wszystko było kilka niedopatrzeń.
    Na początek kreska, bo na fabuły nie tknę, nie mam na to siły. Co do owej nieszczęsnej fabuły, wszystko zależy od gustu, można (jak ja) wcale nie zwracać na nią uwagi, znienawidzić ją, czy pokochać. No, ale do brzegu… Kreska jest nawet ładna, strasznie podobna do kreski z ,,Macross Frontier”. Jedyne, co mnie porażało chwilami to te twarze. Ale, mimo wszystko, byłam zbyt zajęta piszczeniem, żeby zwrócić na to większą uwagę. Tła mi się podobały. Takie stwierdzenie.
    Bohaterowie już są ciekawszą częścią anime… żeby nie powiedzieć że najciekawszą… no dobrze, są najciekawsi. Te słodkie yaoistyczne stosunki pomiędzy nimi, te wielokąty niczym w meksykańskiej telenoweli… miód dla moich oczu. Ale, koniec końców, żeby dostrzec te relacje, te potencjalne pary, chyba nawet nie potrzeba oczu yaoistki. Dla mnie rzucały się wręcz w oczy, więc jak się przyjrzeć to nikt nie powinien mieć problemu z zauważeniem ich. O postaciach to tyle.
    No, to bardzo ogólnikowo, ale mam po Meine Liebe mieszane uczucia. To tak na koniec. Aha, i podobał mi się opening. Mam go na telefonie.
  • M, 19.11.2010 16:45:07 - komentarz usunięto
  • Avatar
    A
    Eva_Dolores 8.04.2010 00:41
    :]
    Dawno się tak nie uśmiałam, i to przy tak śmiertelnie poważnym anime :] Tak głupie, że aż śmieszne :]
  • Avatar
    A
    Salva 23.02.2008 23:09
    Kolejny przykład na to, że wszystko zależy od interpretacji... i poczucia humoru odbiorcy...
    No więc właśnie…


    Meine Liebe. Seria odrzuciła mnie na początku gatunkiem (dobrowolnie i w pełni władz umysłowych nie dotykam niczego oznaczonego słowem „dramat”, ale po Meine Liebe chyba dokonam weryfikacji poglądów, bo seria ta pokazała, że dramat może być znacznie bardziej ciekawy i bogatszy w groteskę od komedii) oraz niemieckojęzyczną nazwą, bo niemieckiego nie znoszę namiętnie i konsekwentnie. Ale ! Po obejrzeniu serii ostatnia rzecz, która by mi przyszła do głowy to wrażenia związane z nazwami (pewnie kwestia praktyki… jak się już widziało te kilka serii z imionami nie do zapamiętania – do brzmiących nieco mniej obco nazw człowiek przywyka zdecydowanie szybciej…). Zaczęłam ją oglądać dokładnie 21 lipca 2007 roku. To znaczy wówczas obejrzałam pierwszy odcinek. Drugi przypadł na… przedwczoraj. Razem z ponownym obejrzeniem pierwszego w wyniku szalenie intrygujących ale może niekoniecznie znaczących dla fabuły, wspomnień. Oglądanie Meine Liebe po raz pierwszy w towarzystwie było nienajlepszym pomysłem. Owszem, dawno się tak nie śmiałam jak na pierwszym odcinku ale mam wrażenie, że twórcom nie o to chodziło (jak teraz oglądałam resztę sama to też – przyznaję się – zdarzało mi się chichotać i obawiam się, że mój stosunek do tego anime jest daleki od tego jakiego spodziewaliby się autorzy po kimś, kto twierdzi, że mu się podobało). Oglądanie tego ciągle mając w pamięci Get Backers nie było najlepszym pomysłem. Po pierwsze zakwikiwaliśmy się wyglądem postaci (a nad wyglądem to ja jeszcze sporo się będę rozwodzić, nie przepuszczę okazji), po drugie jak usłyszałam głos Camu spadłam (a tak, nieprzyjemna trauma a'la Kazuki… Przy czym teraz już dokładnie nie pamiętam czy obstawiałam babę czy nie), po trzecie ach te emocje, te rozemocjonowane twarze…, po czwarte Marmelade, Orpherus von Marmelade. I nie, NIE uwierzę żadnemu Polakowi, który powie, że nie zachichotał jak Ludwig tym swoim nosowym niskim głosem z pełną powagą wypowiadał jego nazwisko… A to dopiero początek niezamierzonego komizmu, na którym nota bene opiera się cała moja nieskalana złośliwością (acz podszyta pewną pobłażliwością) sympatia do tego anime. Poza tym nazwa Rosenstolz, też kojarzy się z wieloma rzeczami, wśród których duma plasuje się na szarym końcu. Ale przejdźmy do konkretów. Wszak cały czas uparcie utrzymuję, że mi się podobało, więc może teraz to udowodnię.


    Zacznę może od fabuły. Tak, te emocje, te trzymające w napięciu momenty na których chce się wyć… żeby przypadkiem nie zasnąć. Ewentualnie można założyć, że obcuje się z autoparodią i cieszyć się naprawdę ciekawym anime. Dobrze, tym razem już naprawdę koniec z kopaniem leżącego. Przejdźmy więc może do postaci. Moim faworytem był Ludwig. Nie tylko dlatego, że jednym z moich ulubionych psich imion jest Ludwig von Erikson (nie, to nie jest obelga wobec Lui) i zawsze imię Ludwig uważałam za imię pełne godności, chłodu, wyniosłości. Lui jest dokładnym odzwierciedleniem swojego imienia. Generalnie lubię takie postaci. Postaci, które nie podchodzą do wszystkiego emocjonalnie, a raczej na zimno. Które są generalnie obojętne i zazwyczaj są ciężką opozycją dla głównego bohatera. A jednak w razie czego potrafią pokazać co potrafią. Oj lubię takie momenty. A co tu dużo mówić, Lui miał swoje pięć minut i to kilka razy w całej serii. Miałam jedną chwilę zwątpienia przy jego reakcji na zniknięcie Orphereusa von Marmelade… ale generalnie był postacią, która interesowała mnie najbardziej. Poza (jak to zwykle ma miejsce przy tego typu seriach, gdzie zachwycają mnie postacie czwartoplanowe) Albertem. Co ciekawe główny bohater wcale nie wydawał mi się aż taki zły. Co wiem na pewno to, że pierwszy raz nie czułam niechęci do głównego bohatera niejako z urzędu. Orphe prezentował się całkiem nieźle. Poza tym nie można zapomnieć wręcz cudownych rozmów między nim i Luim. Chyba za to najbardziej lubię tę serię. To było przepiękne, dwie kamienne twarze, wyprane z emocji głosy (chociaż ogółem ja tam do głosów się nie mogłam przyczepić, podobały mi się) i treść która mogłaby robić za wszystko ale nie za wypływające prosto z serca argumenty. Innym groteskowym momentem była np. rozmowa w płonącym domu. No ja przepraszam, ale to pobiło wszelkie rekordy. To co oni do siebie mówili i fakt, że Lui ruszył się dopiero po dłuższym czasie i po wyraźnym przekonywaniu przez Orphe… Chyba od tego momentu polubiłam Ludwiga i naszego blond rycerza. Nie wiem co się ze mną stało, ale zdaje się że głupota twórców przelazła na mnie i ja autentycznie lubię anime za jego błędy !!! Może dlatego, że jakby zlikwidowano te niedociągnięcia seria byłaby nie do przyjęcia. Absurd niektórych scen bił na głowę wszystko co widziałam. Vide rozmowa Orphe i Edka, pod fontanną w odcinku z jego siostrą. To lakoniczne i puste „so ka” Orphego mnie dobiło. Pomijam kwestię stosunków międzyludzkich ogólnie. Bo tam relacje między postaciami (żeby tylko ludzkimi…) od normalności oddalone były o lata świetlne. Już miłosiernie pomijam Camu, ale reszta mnie zdegustowała. Fascynacja Lui – Orphe była co prawda całkiem nieźle pokazana (i żeby nie było nieporozumień, nienawidzę yaoi nienawiścią czystą i szczerą). Byli rywalami, ale jednak sprzymierzeńcami. Uzupełniali się (no dobra, zakochałam się w ich kłótniach, ale to trzeba zobaczyć, dwaj zażarcie [a przynajmniej tak należałoby wnioskować z treści] kłócący się młodzi panowie, którym pod względem ekspresji uczuć bliżej do krzeseł niż do ludzi…). Relacji Lui – Naoji nie tykam. Wkurzał mnie nieziemsko tamtejszy Urahara w osobie Isaaca, który wiedział wszystko i był wszędzie gdzie był potrzebny. Irytujący typek. I to by było na tyle jeśli chodzi o znęcanie się nad postaciami.


    Fabuła nie była przepełniona akcją (chociaż pod koniec nieco przyspieszyła) ale jednak wciągająca. Taka spokojna, płynna i – co ważne – z naprawdę dobrym zakończeniem. Prócz tego cała seria miała swój niepowtarzalny klimat. Tworzony przez piękne ciemne kolory (chociaż niektóre ujęcia były ZA ciemne, ale ja uwielbiam czerń i mnie nie przeszkadzało), sposób w jaki rozplanowywano poszczególne sceny (ach ta fontanna…), przez oświetlenie. Naprawdę szkoła miała swój nastrój, coś nieuchwytnego. Mało widziałam serii z charakterystycznym klimatem, takim, który zapamiętuję się na tyle, że po zobaczeniu jakiegoś drobiazgu wraca w pełnym natężeniu przywołując wszystkie wrażenia z oglądania. Meine Liebe dla mnie posiada ten klimat, nieco mroczny ale jednak. No i oczywiście piękna muzyka, co prawda te przejmujące partie skrzypiec czasem wywoływały niekontrolowane podskoki kiedy wyprzedzały pewne wydarzenia i następowały nagle po relaksującym, cichym i spokojnym utworze, ale jako że skrzypce bardzo lubię – podobały mi się. Zresztą i inne melodie dawały się zauważyć i czemu jak czemu, ale muzyce naprawdę niewiele można zarzucić. Tylko mały zgrzyt był przy openingu i endingu, po tych nadętych i wzniosłych treściach przemycanych w odcinkach zobaczyć ending (a raczej usłyszeć) to był mały szok. Jakby to ująć ? Klimatycznie to to pasowało jak Orphe do Ourana. Chociaż same w sobie obie piosenki jak i animacje również zadowoliły mój gust. Pod koniec oglądałam obydwa z prawdziwą przyjemnością.


    Jeśli chodzi o stronę graficzną. Jak już pisałam kolory i rozplanowanie niektórych ujęć były naprawdę bardzo dobre. Raził mnie tylko rysunek oczu i sposób mrugania postaci. Nie wiem co brał Lui i Edek (pewno to samo) ale mieć aż tak małe tęczówki i źrenice to nie jest normalne. To mi nieco przeszkadzało bo czasami wyglądali upiornie (zwłaszcza Lui razem z tym swoim trupim kolorem twarzy). No i ten sposób mrugania, normalni ludzie nie mrugają zamykając oczu na całą sekundę. Aż dziw, że oni się tam nie pozabijali wpadając na słupy albo spadając ze schodów. Była też jedna scena jak Orphe wychodzi z jakiegoś pomieszczenia, widzi Luiego. Najazd na twarz Orphe – mrugnięcie (dłuuuugie mrugnięcie), najazd na twarz Lui, jego lekki uśmiech – mrugnięcie (też dłuuugie). I ja mam być poważna ?! To wyglądało jak jakiś tajny kod, alfabet Morse'a oczami czy tam inny wymyślny sposób porozumiewania się… Znęcanie się nad długością włosów Lui to już byłoby naprawdę kopanie leżącego. Nie o to przecież w tej serii chodzi. Albo pytanie czego używał Orphe, że włosy mu się zachowywały tak jak się zachowywały, ja stawiam na wplecione druciki. Może dlatego ciągle taki zdegustowany chodził ? Chociaż Lui w robieniu niezadowolonych i pełnych pogardy grymasów wygrywał bezapelacyjnie.


    Podsumowując, mimo że ten komentarz nie stroni od sarkazmu seria naprawdę mi się podobała. Postaci wcale nie były aż tak wyprane z emocji, czasem zdarzało im się lekko uśmiechnąć… Klimat Meine Liebe miało niepowtarzalny, cała intryga również mi się podobała. Grafika to kwestia gustu (zasadniczo tylko Camus – ze względu na kolorystykę – i czasem Orphe zaspokajali moje poczucie estetyki), muzyka była bardzo dobra. Jak w temacie wspomniałam, jeśli ktoś podejdzie do tej serii z lekkim dystansem i z poczuciem humoru nie pożałuje tych 4 godzin. Ja na pewno nie żałuję i, mimo że planowałam obejrzeć Meine Liebe li i jedynie po to, żeby nie zostawiać już raz zaczętych serii właśnie mam zamiar zabrać się za drugą. Niezamierzony komizm serii i osiągnięte dzięki temu złagodzenie wszechobecnego patosu (przemowy Orphego, czy kłótnie z Luim oraz cała fabuła, która wszak obraca się wokół wątków poważnych) wyszły tej serii na dobre. Grupy docelowej nie podam, wszystko zależy od nastroju i charakteru odbiorcy. Mnie się podobało, acz mogę po prostu mieć zły gust.

    PS. Brawa za brak wątków romantycznych, mimo że anime powstało na bazie eroge.
  • Avatar
    A
    enevi 16.05.2007 19:20
    spokojne
    Ładna muzyka; ending mi się podobał.
    Grafika w porządku. Zgadzam się z recenzją (można by pokazać emocje, bo inaczej to wygląda trochę sztucznie). Spokojne, fabuła rozwija się wolno i jest dość specyficzna (polityka…)