x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
Zacznę od tego, że to nie jest anime.
Baa, to nawet nie jest animacja, bo te pierwsze ok 2/3 produkcji – to kolaż obrazów, animacji i napisów. A reszta to obrazki z NY i nazwijmy to – dokument z ludźmi uczestniczącymi w owej produkcji.
A już z całą pewnością trudno by mi było to nazwać reklamą mangi, bo to zwyczajnie jest za długie, zbyt pocięte i za monotonne.
W dodatku w typowo amerykańskim stylu (mam wrażenie).
Na mnie to „cuś” robi wrażenie patchworka. Patchworki lubić trzeba, żeby je docenić. Ja akurat nieszczególnie je uwielbiam, aczkolwiek potrafię docenić kiedy jest dobrze, lub ciekawie zrobiony.
Tu wolę się nie wypowiadać.
Za to uważam, że rewelacyjnie pokazano w tych urywkach scen – klimat lat 80tych. A do tego muzyka. Wybrano jedne z najbardziej znanych (ówczesnych) utworów muzyki popularnej. Kto lubi podróż przez epoki muzyczne – będzie miał odrobinę przyjemności. Kto zna owe utwory, to spokojnie może zaoszczędzić czas i obejrzeć to na przyspieszeniu 1,25.
Wiele nie straci, a przeciwnie, produkcja zyska choć trochę dynamiki :)
Polecam tylko jako „muzyczno‑obrazkową wyprawę w nieznane”, albo (może dla kogoś) jako nutę nostalgii.
Miejscami przyjemne, i wizualnie i dźwiękowo. Natomiast „seiyuu” pomińmy chwilą milczenia. Nawet jeżeli język angielski pasuje do owej produkcji.
Mimo wszystko miło było popatrzeć na coś bez rzucającego się w oczy CGI.
Cipher to bardzo ciekawy i nietypowy przykład produkcji, która powstała w oparciu o założenia zupełnie inne, niż każde inne anime. Ocenianie tegoż przez pryzmat adaptacji jest nie na miejscu właśnie z tego względu, w dzisiejszych czasach to co najwyżej gratka dla widzów, którzy będą w stanie dopatrzyć się różnych reżyserskich sztuczek, docenić realizację dzieła, odebrać je z perspektywy osoby siedzącej z boku, nie zaś widza. Warto poświecić kilkanaście minut, by zobaczyć, jak bardzo osobliwe jest to anime.
Czas spędzony inaczej
Baa, to nawet nie jest animacja, bo te pierwsze ok 2/3 produkcji – to kolaż obrazów, animacji i napisów. A reszta to obrazki z NY i nazwijmy to – dokument z ludźmi uczestniczącymi w owej produkcji.
A już z całą pewnością trudno by mi było to nazwać reklamą mangi, bo to zwyczajnie jest za długie, zbyt pocięte i za monotonne.
W dodatku w typowo amerykańskim stylu (mam wrażenie).
Na mnie to „cuś” robi wrażenie patchworka. Patchworki lubić trzeba, żeby je docenić. Ja akurat nieszczególnie je uwielbiam, aczkolwiek potrafię docenić kiedy jest dobrze, lub ciekawie zrobiony.
Tu wolę się nie wypowiadać.
Za to uważam, że rewelacyjnie pokazano w tych urywkach scen – klimat lat 80tych. A do tego muzyka. Wybrano jedne z najbardziej znanych (ówczesnych) utworów muzyki popularnej. Kto lubi podróż przez epoki muzyczne – będzie miał odrobinę przyjemności. Kto zna owe utwory, to spokojnie może zaoszczędzić czas i obejrzeć to na przyspieszeniu 1,25.
Wiele nie straci, a przeciwnie, produkcja zyska choć trochę dynamiki :)
Polecam tylko jako „muzyczno‑obrazkową wyprawę w nieznane”, albo (może dla kogoś) jako nutę nostalgii.
Miejscami przyjemne, i wizualnie i dźwiękowo. Natomiast „seiyuu” pomińmy chwilą milczenia. Nawet jeżeli język angielski pasuje do owej produkcji.
Mimo wszystko miło było popatrzeć na coś bez rzucającego się w oczy CGI.