Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 8/10 grafika: 6/10
fabuła: 6/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 10
Średnia: 7,7
σ=2,05

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (moshi_moshi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Shin Tennis no Ouji-sama Specials

zrzutka

Próba załatania dziur fabularnych w serii telewizyjnej, dołączona do wydań na DVD. Czyli jeszcze trochę dziwacznego tenisa, tym razem bez Echizena wyskakującego z każdego kadru.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Okami399

Recenzja / Opis

W recenzji Shin Tennis no Ouji­‑sama narzekałam, że w anime zabrakło wielu istotnych scen z mangi, prezentujących bohaterów drugoplanowych. Okazało się, że twórcy wcale o nich nie zapomnieli, ale ze względu na konieczność przycięcia mangowego oryginału do trzynastu odcinków nie na wszystko starczyło miejsca. Jednak nic straconego, w końcu od czego są wydania DVD. Opisywana produkcja to nic innego, jak wycięte z serii telewizyjnej wydarzenia, wrzucone na płytę z dopiskiem „special”. Ponieważ komiks okrojono w wielu miejscach, rzeczone siedem odcinków nie łączy się w spójną całość i aby mieć optymalny ogląd sytuacji, wypadałoby oglądać je na przemian z odcinkami z serialu.

Opisywany dodatek zawiera między innymi: pojedynek Shiraishiego i Kirihary z licealistami, mecz między Sanadą a Yukimurą, nieco brutalną rozgrywkę Krausera z kolejnym licealistą oraz pełne humoru przerywniki o pojedynku pingpongowym czy bitwie na poduszki. Oczywiście nie zabrakło kilku retrospekcji, przybliżających nam postacie drugoplanowe. Poza tym, istotna informacja jest taka, że z wyjątkiem pierwszego odcinka, Echizen pełni tu marginalną rolę – cóż, naoglądaliśmy się go we właściwej produkcji…

To naprawdę miły i potrzebny dodatek, wyjaśniający wiele białych plam z serii telewizyjnej, a przy tym prezentujący kilka wyjątkowo udanych wtrętów komediowych, nie tylko z mangi, ale też z towarzyszącego jej dodatku Shin Tennis no Ouji­‑sama – Pair Puri. Wreszcie możemy podziwiać Niou udającego Atobe, Sanadę w bardzo złym humorze, a także zobaczyć, jak bohaterowie spędzają czas, kiedy akurat nie trenują. Odrobinę osładza to przeciętność anime, które niewiele różni się od poprzedniej części i praktycznie powiela wszystkie jej wady. Siedem odcinków w przypadku serii sportowej to niewiele, zwłaszcza jeśli charakteryzuje się takim rozwleczeniem, jak Shin Tennis no Ouji­‑sama. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to napiszę, ale trochę brakowało mi meczy ciągnących się przez dwa lub trzy odcinki. Scenarzyści przedstawili istotne wydarzenia w telegraficznym skrócie, często wrzucając widza w sam środek akcji bez żadnych wyjaśnień, co jest kłopotliwe, biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z wyrywkami, które w zasadzie powinny być pełnoprawną częścią serialu. Zabrakło tu głębi, detalu i nade wszystko dynamiki. „Seria matka”, czyli Tennis no Ouji­‑sama, chociaż niezwykle uboga graficznie i momentami rozwleczona do granic możliwości, wciągała widza, wzbudzała mnóstwo emocji, tymczasem nowa odsłona przygód Echizena i jego spółki okazała się ładną wizualnie wydmuszką. Jakieś to wszystko bez polotu, bez tej iskry, która sprawiała, że mimo wielu braków, pierwszą serię dosłownie się połykało.

Może gdyby kosmicznego tenisa było więcej, produkcja nie raziłaby aż tak bardzo płytkością i kompletnym brakiem pomysłu na to, co dalej. Tymczasem sport ponownie potraktowano po macoszemu – owszem, nie brakuje meczy, problemem jest, jak zostały one pokazane. Tu ponownie kłania się chyba największa wada serialu, czyli niski budżet na grafikę. Na co bohaterom coraz to nowe efekciarskie techniki, skoro na kolejnych kadrach dominują zbliżenia twarzy i ujęcia nieruchomej piłki uderzającej w kort. Widzimy początek rozgrywki, potem jakąś retrospekcję, koniecznie „mówioną”, żeby nie tracić kasy na bardziej skomplikowane ruchy postaci, przełamanie i finał. Całość przypomina trochę niemy film z jego planszami lub pokaz slajdów, będący streszczeniem najważniejszych momentów. Kreska jest śliczna, szalenie przypadły mi do gustu te nowe wersje młodych geniuszy tenisa, ale żeby się na nią napatrzeć, wystarczy zajrzeć na pierwszy lepszy imageboard, nie trzeba tracić czasu na anime.

Mam ogromny sentyment do cyklu o „księciu tenisa”, ale nawet różowe okulary, przez które zazwyczaj patrzę na kolejne niedorzeczności wymyślone przez Takeshiego Konomiego, nie są w stanie zamaskować braków i ogólnego zmęczenia materiału. Swoją drogą, to interesujące, że wyższy poziom rozgrywek, wyższa stawka, nie przekładają się na jakość widowiska. Zawody międzyszkolne i krajowe miały w sobie to coś, czego niestety brakuje pojedynkom z licealistami. Duże znaczenie ma także brak funduszy na anime i kiepska kompozycja serii – rozumiem, że jubileusz i w ogóle, ale od początku było wiadomo, że materiału mangowego jest za mało na coś sensownego. Jako fankę cyklu, cieszy mnie każdy dodatek i to nie jest tak, że widzę w Shin Tennis no Ouji­‑sama i bonusowych odcinkach tylko wady, ale zmarnowany potencjał i spadek formy mangaki same rzucają się w oczy. Ale żeby nie było, że tylko się pastwię, wymienię kilka plusów, w końcu ostateczna ocena nie jest taka zła.

Po pierwsze, niewciskanie Echizena, gdzie tylko się da – uwielbiam go, ale po serialu człowiek naprawdę bał się otworzyć lodówkę. Po drugie, świetne komediowe przerywniki, ukazujące nawet bardzo poważnych i opanowanych bohaterów z nieco innej strony. Po trzecie, Niou udający Atobe, zmieszany Akutsu i Kite bez żelu na włosach. Po czwarte, dużo uwagi poświęconej zawodnikom Shitenhouji, których po prostu uwielbiam. Po czwarte, sympatyczna retrospekcja przybliżająca widzom, w jaki sposób poznali się Yukimura i Sanada. Plus sporo innych drobiazgów udowadniających, że największą siłą cyklu są bohaterowie.

Shin Tennis no Ouji­‑sama Specials to istotny fragment serii, który jednak nie podnosi jakości produkcji, a jedynie uzupełnia poważne braki. Najsłabiej wypada strona techniczna, czyli grafika i muzyka, acz trudno tu mieć wielkie pretensje, skoro to dodatek na DVD, a nie osobny twór. Wierni fani z pewnością obejrzą rzeczone dzieło, ale raczej nie uznają go za satysfakcjonujące, zwłaszcza że koniec jest otwarty i stanowi furtkę dla kolejnej OVA, która już się ukazała. Siłą pierwszej serii były starcia różnych drużyn, o całkowicie odmiennym podejściu do tenisa, pełnych charyzmatycznych, ale i ekscentrycznych młodych ludzi. W nowej odsłonie wymieszani bohaterowie mierzą się z „tytanami” – zbyt to wszystko podniosłe, przekombinowane i pozbawione uroku pierwowzoru. Licealiści, z nielicznymi wyjątkami, to stadko buców przekonanych o własnej doskonałości. Chęć rywalizacji zastąpiła tu prostacka próba starcia przeciwników na pył. Gdzieś po drodze zapodziały się autorowi klimat i czar Tennis no Ouji­‑sama. Obejrzeć można, najlepiej dopasowując kolejne odcinki między tymi z serii telewizyjnej, ale pytanie o to, jak nisko jeszcze upadnie ten całkiem sympatyczny cykl, nasuwa się samo.

moshi_moshi, 3 stycznia 2016

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Production I.G.
Autor: Takeshi Konomi
Projekt: Akiharu Ishii, Jun Watanabe, Kenji Irie
Reżyser: Hideyo Yamamoto
Scenariusz: Mitsutaka Hirota
Muzyka: Cheru Watanabe