Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 6/10 grafika: 8/10
fabuła: 4/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

4/10
Głosów: 5 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,20

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 167
Średnia: 6,35
σ=2,33

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Easnadh)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Uta no Prince-sama: Maji Love 2000%

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2013
Czas trwania: 13×24 min
Tytuły alternatywne:
  • うたの☆プリンスさまっ♪マジLOVE2000%
Gatunki: Komedia, Romans
Widownia: Shoujo; Postaci: Idole, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Gra (otome), Projekt multimedialny; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Męski harem
zrzutka

Cytując wielkiego Shining Saotome: „tylko najbardziej oddani byciu idolem mogą stać się prawdziwymi gwiazdami świecącymi na nocnym niebie”. A więc wychodzi na to, że zamiast pięknej konstelacji dostaliśmy czarną dziurę.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Pamiętam, że kiedy przeczytałam, iż Uta no Prince­‑sama ma mieć drugi sezon, pomyślałam sobie – haluny. Ale haluny trzeba sprawdzić. Haluny się tak sprawdza, że bierze się kijek i się uderza w haluna. Jak halun jest halunem, to jest takie wzzzit. A jak halun nie jest halunem, to jest takie wżżżding. No dobra, może i nie waliłam w UtaPri2 kijkiem. Ale obejrzałam. I mój mózg zrobił wżżżding.

Haruka i członkowie grupy STARISH nie są już uczniami – po udanym debiucie mogą się określać mianem profesjonalistów, początkujących bo początkujących, ale zawsze. (Notabene: czy „początkujący profesjonalista” nie jest czasem oksymoronem? No cóż, w takim razie tym właśnie są nasi bohaterowie – chodzącymi oksymoronami. Kolejny dowód na abstrakcyjność tego anime). A jako że Shining Saotome to niepoprawny altruista, jego agencja nie zostawia żółtodziobów na lodzie – stworzony został system wspierania pierwszych kroków w showbiznesie, zwany szumnie „Master Course”. Na czym on konkretnie ma polegać, tego na początku nie bardzo wiadomo, ale efekt jest taki, że grupa STARISH wraz z Haruką jako ich oficjalnym kompozytorem, ponownie ląduje pod jednym dachem, w oszałamiającej przepychem rezydencji gdzieś w środku lasu. Chłopcy są podwójnie podekscytowani – nie dość, że są coraz bliżej spełnienia swego marzenia o zdobyciu sławy, to jeszcze znów mają okazję mieszkać z obiektem swoich westchnień. Niestety, nieco krzyżują im plany dwa wydarzenia: po pierwsze, pojawienie się otwarcie adorującego Harukę tajemniczego Cecila, księcia Agnapolis, niespodziewanie włączonego do Master Course przez prezesa Agencji Shining, a po drugie – przydzielenie im senpaiów z zespołu Quartet Night, którzy na dzień dobry zasypują ich obowiązkami i wręczają wypełniony po brzegi plan dnia. Droga do sławy i serca ukochanej nie jest usłana różami – i nasi bohaterowie będą mieli okazję boleśnie się o tym przekonać.

Fabuła poprowadzona jest w zasadzie analogicznie do tej znanej widzom z sezonu pierwszego – połowę odcinków sponsorują literki B jak Bishounen Odcinka, P jak Problem Dnia, oraz S jak Szwendająca Się Tu I Ówdzie Haruka, Której Równie Dobrze Mogłoby Nie Być. To ciekawe, ale w porównaniu z poprzednią serią, rola naszej heroiny została jakby zmniejszona – jej funkcję wybawiciela od problemów w głównej mierze przejął, o dziwo, Cecil. Wraz z każdym kolejnym odcinkiem widz ma okazję obserwować, jak z początku totalnie niezainteresowany karierą chłopak łapie bakcyla, przy okazji niejako mimochodem pomagając kolegom ze STARISH rzucanymi od niechcenia odkrywczymi mądrościami czy uświadamianiem im, dlaczego chcieli zostać idolami. Wszystko to wypada jednak o wiele naturalniej niż wpychanie wszędzie bezbarwnej Haruki o oczach jak zgniłe pomidory. Oczywiście, Problemy Dnia są wydumane i rozdmuchane, ale trudno oczekiwać czegoś innego od adaptacji otome game. Druga połowa sezonu, podobnie jak miało to miejsce w pierwszym Uta no Prince­‑sama, obraca się wokół poważnego wyzwania – STARISH musi współzawodniczyć z niesłychanie popularnym tercetem HEAVENS, a stawka będzie bardzo wysoka. W skrócie – druga połowa anime to dzika jazda bez trzymanki, takiej fazy jeszcze nie widziałam. To właśnie wtedy mój mózg zrobił wżżżding! i okazało się, że UtaPri2 to nie halun. A szkoda, chyba wolałabym haluna.

Pod koniec recenzji pierwszego sezonu UtaPri moshi_moshi postawiła pytanie (pewnie retoryczne), czy pewne wątki zostaną rozwinięte w kontynuacji. Otóż – nieszczególnie. Tych, którzy nastawiali się na poznanie przemysłu rozrywkowego oraz codziennego życia azjatyckich idoli od kuchni, muszę rozczarować. Owszem, pewne rzeczy mniej więcej się zgadzają – na przykład kategoryczny zakaz wchodzenia w jakiekolwiek związki czy zapełnione od rana do wieczora harmonogramy dnia oraz przymus brania udziału w różnego rodzaju show w celu wypromowania się. Ale już zasady, na których w Uta no Prince­‑sama opiera się showbiznes, to kwadratowe jaja na kiju. W związku z wyżej wymienionym zakazem romansowania wątek romantyczny serii leży i kwiczy – cóż, może kwiczałby mniej, bo chłopcy coś jednak w tym kierunku robią, ale za to Haruka jest nadal na poziomie nieświadomego niczego polipa żyjącego sobie na dnie stawu. O rozpoczętym w ostatnich odcinkach pierwszego sezonu wątku nadnaturalnym, który w grze jest po prostu kosmiczny i powoduje opad szczęki, nawet nie warto wspominać, bo go zwyczajnie nie ma – Cecil, który w pierwowzorze jest osią paranormalnych wydarzeń, został praktycznie całkowicie „uziemiony” i uzwyczajniony.

Teoretycznie ocena postaci powinna być łatwa i niezbyt optymistyczna. Panowie właściwie się nie zmienili – żaden nadal nie ma odwagi wyjść poza ramy swojego schematu. Sytuacji nie poprawiają nowi bohaterowie, którzy albo są zwyczajnie irytujący (całe HEAVENS to niezbyt oryginalna banda świrów z problemami emocjonalnymi, składająca się z: oziębłego emocjonalnie arcymruka, sadysty­‑psychopaty oraz shoty z przerostem ego), albo niewystarczająco przedstawieni widzowi, a przez to zwyczajnie dziwaczni (mam tu na myśli chłopaków z Quartet Night, którzy od pierwszego odcinka byli dla mnie źródłem wielu pytań: dlaczego Ai wyraża się jak robot, jakiej królowej służy Camus i jaki, na bogów, ma to w ogóle związek z showbiznesem, dlaczego Ranmaru jest taki nieufny i dlaczego zwykle tak układny Masato na dzień dobry mu pyskuje, jakby znał go od niepamiętnych czasów?). Dodatkowo pojawia się jeszcze postać Raging Otoriego, prezesa agencji Raging Entertainment i twórcy HEAVENS, naprawdę godnego przeciwnika takiego ekscentryka, jakim jest Shining Saotome. Nic nie mogę poradzić na to, że wprost umieram z ciekawości, jak w przeszłości wyglądała ich rywalizacja – i jak w ogóle taki cudak jak Saotome mógł zostać idolem. Z drugiej strony jednak, jeśli ma się wystarczająco dużo cierpliwości, by bliżej się przyjrzeć, widać realnie istniejące więzi pomiędzy członkami STARISH – i to jest plus. Chłopcy przestali (w pewnym stopniu…) być kukiełkami z wbudowaną pozytywką powtarzającą cały czas „Haruka! My Lady!”. Naprawdę doceniam to, jak twórcy przedstawili, iż mogą oni na siebie zawsze liczyć. Pomijam tu już relacje Shou i Natsukiego, ale warto wyłapać dość oczywiste porozumienie pomiędzy Tokiyą a Masato, dwoma najbardziej poważnymi członkami zespołu, albo zwrócić uwagę na to, jak właściwie bez słów dogadują się Ren i Masato.

Najmocniejszą stroną anime ponownie jest oprawa graficzna. Animacja przez całą serię trzyma bardzo wysoki poziom, jest ładna i dopracowana – począwszy od dopasowania ruchów ust postaci, gdy śpiewają, poprzez ruchy palców, gdy Otoya gra na gitarze, aż do świetnie jak na anime przedstawionych układów tanecznych. W tym akurat aspekcie seria przedstawia się wyjątkowo realistycznie – choreografia do piosenki Maji Love 2000%, pokazująca panów obmacujących się nawzajem bądź wywijających tyłeczkami, to czysty fanserwis, niezmiennie popularny wśród fanek azjatyckich (i nie tylko) boysbandów. Ogólnie grafika jest kolorowa i przyjemna dla oka, a dwie rzeczy urzekły mnie specjalnie, bo widać było, że ktoś w studiu się przyłożył. Przede wszystkim – ciuchy! Nie tylko co odcinek bohaterowie noszą inne ubrania, ale też wyraźnie mają swój własny określony styl, którego się trzymają. Kolejna rzecz to smaczki w rodzaju plakatów w pokoju Ranmaru, fana cięższych brzmień – jestem pewna, że widziałam logo Metalliki. A Foo Spices to najpewniej aluzja do grupy Foo Fighters. Mała rzecz, a cieszy. Jednak i w tym akapicie musi pojawić się łyżka dziegciu wśród całej tej słodyczy – fruwające serduszka, bąbelki i wizualizacje uczuć w postaci błyszczących kolorowych fal płynących od idola w kierunku fanów może i nieźle wyglądają w mandze, ale anime to całkiem inna bajka. Efekt był taki, że zamiast wzruszać się głębią i mocą uczuć śpiewających panów, czułam jedynie narastające niepohamowane rozbawienie.

Wyczyny wokalne naszych bohaterów na kolana nie rzucają, ale też nie wołają o pomstę do nieba. Pioseneczki przez nich wykonywane (wliczając w to opening i ending) są w większości przypadków nijakie, podobnie jak w poprzednim sezonie najbardziej w pamięć zapadła mi piosenka wykonywana przez Natsukiego. Tym niemniej seiyuu starają się jak mogą, chociaż nie podzielam wyznawanego przez ogół przekonania, że Mamoru Miyano potrafi śpiewać. W UtaPri2 gratisowo dostaliśmy też śpiewającego Daisuke Ono oraz dawno niesłyszanego przeze mnie Hikaru Midorikawę. Jako że anime opowiada o zespole muzycznym, może powinnam nad tym jego aspektem poznęcać się bardziej, ale trzeba pamiętać, że chłopcy są nie tyle piosenkarzami, co idolami, a o ile mi wiadomo, azjatycki idol to dość nietypowy i charakterystyczny twór: nie musi koniecznie umieć wybitnie śpiewać, grać czy tańczyć. Owszem, jest to mile widziane, ale ma on po prostu być uroczy/pociągający (w zależności od płci) i zdobyć popularność oraz fanów, pokazując się wszędzie, ile wlezie. A z tym członkowie grupy STARISH radzili sobie całkiem nieźle.

Na tle innych, niezwykle ostatnio modnych na rynku anime adaptacji gier randkowych dla dziewcząt, Uta no Prince­‑sama: Maji Love 2000% nie prezentuje się tragicznie. Może i panowie nie wyłamują się ze spotykanych w każdej otome game schematów, ale już głównych bohaterek widziałam sporo o wiele bardziej nieporadnych i mdłych, a na dodatek seria zwyczajnie cieszy oczy. Jednak biorąc pod uwagę całą resztę, z czystym sumieniem mogę polecić ją tylko zatwardziałym fankom gatunku reverse harem i to takim, które nie oczekują od fabuły płomiennego romansu. Lub osobom liczącym na niezłą fazę i ubaw – po skończonym seansie do głowy przyszło mi zdanie, które kiedyś usłyszałam od kolegi, a które z chęcią powtórzyłabym twórcom anime: nie wiem, co ćpaliście, ale halucynki to przy tym pieczarki.

Easnadh, 1 września 2013

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: A-1 Pictures
Autor: Broccoli
Projekt: Chinatsu Kurahana, Mitsue Mori
Reżyser: Yuu Kou
Scenariusz: Yuu Kou
Muzyka: Elements Garden