Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

8/10
postaci: 8/10 grafika: 8/10
fabuła: 7/10 muzyka: 8/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 8 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,88

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 351
Średnia: 7,06
σ=1,72

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Strike the Blood

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2013
Czas trwania: 24×24 min
Tytuły alternatywne:
  • ストライク・ザ・ブラッド
Gatunki: Przygodowe
Widownia: Shounen; Postaci: Uczniowie/studenci, Wampiry; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Magia
zrzutka

Magia, moce nadprzyrodzone i wszelkie problemy z tego wynikające. Seria oparta na sztampowych pomysłach, ale bardzo sprawnie zrealizowana.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Nie da się ukryć, że „zwyczajne życie” to kolejna z tych rzeczy, które się docenia dopiero wtedy, gdy ich zabraknie. Nastoletni Kojou Akatsuki mieszka w bardzo niezwykłym miejscu – na sztucznej wyspie Itogami, stworzonej z wykorzystaniem zaawansowanej magii i technologii, jako enklawa dla najrozmaitszego rodzaju ludzi (i nieludzi) z nadnaturalnymi mocami. On sam stara się chodzić jak zwykle do szkoły i prowadzić jak najnormalniejsze życie, starannie ukrywając przed światem fakt, że kilka miesięcy wcześniej stał się czwartym z trzech najpotężniejszych wampirów na świecie (nie, to nie jest pomyłka). Nietrudno jednak zgadnąć, że pojawienie się osoby mogącej mieć wpływ na układ sił całego globu nie uszło niezauważone. I tak oto na wyspę Itogami przybywa Yukina Himeragi, wysłanniczka potężnej organizacji zajmującej się wszelkiego rodzaju nadprzyrodzonymi zagrożeniami, z misją obserwowania naszego bohatera i ewentualnie zlikwidowania go, gdyby świeżo nabyte moce wymknęły się spod kontroli.

Ustalmy na wstępie jedną istotną kwestię: nawet gdyby rozmontować tę serię na czynniki pierwsze i obejrzeć je pod binokularem, nie udałoby się tu chyba znaleźć ani jednego oryginalnego elementu. Nie ma jednak większego sensu wskazywanie, co i skąd zostało ściągnięte, ponieważ to raczej nie jest bezpośredni plagiat innych tytułów – wykorzystane wątki i pomysły należą do stałego repertuaru podobnych serii. Fabuła została podzielona na kilkuodcinkowe epizody, nieodmiennie kończące się starciem z kolejnym przeciwnikiem. Głównego wątku nie ma, przynajmniej na razie, nie dowiadujemy się także, w jakich okolicznościach Kojou otrzymał swoje moce – to historia opowiedziana w dalszej części light novel, będącej podstawą tego anime. Jeśli dorzucimy do tego pewną ilość fanserwisu, wyraźnie obecnego (chociaż nie przyczepiałabym tu jeszcze łatki ecchi) oraz – niejako w powiązaniu – dołączanie do obsady głównie atrakcyjnych dziewcząt, otrzymujemy obraz całkowitej przeciętności. Jeśli komuś to nie odpowiada, zdecydowanie powinien poszukać innego tytułu do oglądania. Wysoka ocena wynika bowiem z czysto rzemieślniczej zręczności twórców – umiejętności wykorzystania poszczególnych elementów we właściwy sposób i zmieszania ich we właściwych proporcjach, a przede wszystkim – uniknięcia poważniejszych błędów, na których wykładają się podobne produkcje. Proszę jednak brać pod uwagę, że nie dla każdego (a już szczególnie nie dla osób, które mało miały do czynienia z animowanym chłamem) brak wad będzie zaletą.

Epizodyczna konstrukcja, dzieląca serię na wyraźne segmenty, ma swoje zalety, chociaż oczywiście brak wątku głównego jest dość mocno odczuwalny. Z drugiej strony wszyscy, którzy śledzą nowsze serie anime, są przyzwyczajeni do adaptacji niezakończonych mang i light novel – taki wątek i tak nie doczekałby się zamknięcia, więc pożytek z niego byłby stosunkowo niewielki. Świat przedstawiony w serii został całkiem nieźle przemyślany przez autora, jednak jeśli ktoś woli, może też puszczać mimo uszu wszelkie skomplikowane nazwy organizacji i nazwiska, skupiając się na śledzeniu akcji. Pod tym względem bowiem jest dobrze: poszczególne epizody zostały dobrze rozpisane w czasie, akcja toczy się wartko, ale nie gna z obłędem w oczach przed siebie, znajdując też czas na chwilę wytchnienia, a także wstawki komediowe. Tu warto zaznaczyć, że chociaż serii nie można nazwać komedią, ogólny ton jest raczej lekki i (na ogół) nie należy się tu spodziewać śmiertelnej powagi, nawet jeśli gra toczy się o wysoką stawkę.

Katalog zalet (a raczej – braku wad, patrz wyżej) jest całkiem obszerny. Scenariusz zwykle korzysta z okazji, żeby zapychać najpoważniejsze dziury i tłumaczyć, dlaczego wybrano taką metodę, a nie inną, albo dlaczego jakieś podejście jest w tym przypadku niemożliwe. Panuje także nad postaciami i to uznałabym za największą zaletę. Te zaangażowane bezpośrednio w akcję mają zawsze jakąś rolę do odegrania i doceni to tylko ten, kto zgrzytał zębami na bohaterów stojących z boku i komentujących np. walkę jak skretyniały chór grecki – tu czegoś takiego nie ma. Nawet postaci drugoplanowe zostają z reguły wspomniane lub pokazane na tyle, żebyśmy wiedzieli, czemu ich tu nie ma (na przykład dlatego, że zajmują się czym innym gdzie indziej). To wszystko sprawia, że jest to seria, którą ogląda się po prostu dobrze i sprawdza się jako produkcja rozrywkowa.

Kilka słów należy poświęcić protagoniście, a raczej jego roli w fabule. Jako główny bohater, Kojou wypada dość przeciętnie: jest sympatyczny, nie irytuje przesadnie (w szczególności nie ma syndromu Zosi­‑Samosi i nie upiera się, że musi wszystko załatwiać osobiście, bez niczyjej pomocy), na ogół nie działa bez zastanowienia i potrafi być odpowiednio stanowczy, jeśli sytuacja tego wymaga. Z drugiej strony jest chyba odrobinę za miły – może się wydawać dość mdły – irytuje także powtarzające się obsadzanie go w roli „zboczeńca”, wyłącznie dla efektu komediowego. Tak jak wszystko w tej serii, nie wyróżnia się oryginalnością, ale nie ma też dyskwalifikujących wad. Nie należy również zbyt serio traktować jego „wampiryzmu” – poza piciem krwi (wyłącznie w celu obudzenia służących mu „familiarów”) nie przejawia właściwie żadnych cech typowo kojarzonych z długozębnymi pasożytami. Na plus można policzyć, że przynajmniej nie błyszczy w słońcu.

Ciekawe jest natomiast co innego, mianowicie ustawienie go od samego początku w roli „przepaka”, jednej z największych znanych potęg na Ziemi. Nasz bohater w miarę trwania serii przyzywa kolejne ze swoich familiarów – i o ile pierwsze dwa mają dość standardowe możliwości ofensywne, każdy kolejny jest bardziej obłąkańczo potężny. Za choćby jednego z nich dowolny Główny Zły innej serii oddałby całą armię i dorzucił fortecę – a tu taką potęgą dysponuje główna postać pozytywna. Ma to oczywiste wady – trudno o jakąś niepewność co do losów Kojou, a finałowe walki każdej części trwają niezwykle krótko – ale ma też zalety. Autor nie musi wyłazić ze skóry, uzasadniając w naciągany sposób, dlaczego właśnie wokół niego dzieją się różne rzeczy, a jego losami interesują się najrozmaitsze potężne osobistości. Nie trzeba też wyjaśniać, jakim cudem ludzie odpowiedzialni za siły porządkowe pozwalają mu radzić sobie z potężnymi złoczyńcami, nie wtrącając się w to. Kojou w naturalny sposób znajduje się w centrum wydarzeń. Da się zresztą zauważyć, że jeśli pisałam o krótkich walkach, tutaj także postarano się o zachowanie spójności fabularnej: praktycznie każdy przeciwnik wyłazi ze skóry, żeby bohatera omijać lub spacyfikować zanim stanie z nim oko w oko, zirytowany i w towarzystwie familiarów. Właśnie dlatego, że skoro mamy do czynienia z kimś na takim poziomie, walka rzeczywiście będzie trwała krótko…

Nie czarujmy się – o jakości tego rodzaju serii w dużej mierze decyduje otaczający głównego bohatera „harem”, czyli panienki pierwszo- i drugoplanowe. Jednocześnie jest to jeden z tych złośliwych przypadków, kiedy trudno mi posługiwać się konkretami. Kolejne dziewczyny poznajemy lepiej w kolejnych historiach, ale omówienie ich niestety wymagałoby streszczenia fabuły poszczególnych epizodów i zdradzenia ich roli. Gdybym jednak miała opisać je jednym zdaniem, powiedziałabym, że wszystkie bez wyjątku mają kręgosłup. Nie spotkamy tu wrażliwych mimoz, które potykają się o własne nogi, nie umieją o siebie zadbać, a ich jedynym zadaniem jest pieczenie ciasteczek i pakowanie się w tarapaty. Tutejsze panie mają mniej lub bardziej przebojowe charaktery, ale na pewno nie brakuje im pewności siebie, a w razie czego zwykle nie okazują się tak bezbronne, na jakie mogą wyglądać. Trzeba też powiedzieć, że zarówno scenariusz, jak i bohater dają im się wykazać – nie ma tu zasłaniania piersią własną wątłej niewiasty, jest za to sporo dobrych scen akcji, pokazujących możliwości, jakie daje działanie zespołowe. Należy uprzedzić, że seria pozbawiona jest całkowicie zarówno „moeblobów”, jak i postaci piskliwie­‑dziecinnych. Wprawdzie nauczycielkę Kojou, Natsuki, można by zaliczyć do (nieoryginalnej) kategorii „dorosła, a wygląda jak dziecko”, ale nawet ona zachowuje się odpowiednio do prawdziwego wieku, zaś jej wygląd znajduje wyjaśnienie w fabule.

Studio Silver Link (jak pewnie wszyscy stali czytelnicy Tanuki wiedzą, mam do niego słabość) stanęło tutaj przed nowym wyzwaniem, jakim było stworzenie dwusezonowej serii przygodowej. Dotychczas ich specjalnością były raczej skromne budżetowo szkolne komedie, a sceny akcji w C3 nie rzucały, łagodnie mówiąc, na kolana. Jak się okazuje, także pod tym względem Strike the Blood mieści się w solidnej średniej. To, na co wszyscy zwracają największą uwagę, czyli projekty postaci, są udane – w szczególności podobał mi się sposób cieniowania oczu i włosów (proponuję zwrócić uwagę na La Folię, trudno osiągnąć taki srebrzysty odcień!). Z drugiej strony pewną wadą jest to, że dziewczyny dzielą kształt twarzy i oczu do tego stopnia, że regularnie zdarzało mi się mylić Yukinę z Nagisą, czyli siostrą Kojou – ponieważ nosiły identyczne mundurki i miały zbliżony kolor włosów. Problem nie jest bardzo poważny, zwykle kolor i długość włosów (o głosie i charakterze nie wspominając) wystarczają do zidentyfikowania postaci, ale mimo wszystko trudno to przemilczeć. Z biegiem serii zdarzają się mniej dopracowane ujęcia, jednak poziom nie spada znacząco. Tła są dość staranne, kiedy trzeba, jednak wyraźnie pełnią tu funkcję czysto służebną, nie są przeznaczone do podziwiania. Warto natomiast pochwalić wkomponowanie grafiki komputerowej (szczególnie familiarów) – w porównaniu do równolegle emitowanych Machine­‑Doll wa Kizutsukanai i Tokyo Ravens prezentuje się ona dużo lepiej i bardziej naturalnie. Sceny akcji nie stawiają raczej na graficzne fajerwerki, tylko na ładnie zrobione oświetlenie i dynamiczne kadrowanie. Szczerze mówiąc, takie podejście nieźle się sprawdza w średniobudżetowej serii.

Istotną składową oceny wizualnej jest też kwestia podejścia do fanserwisu. Znajdziemy go tutaj sporo, jednak dość często nie rzuca się w oczy, szczególnie jeśli ktoś (tak jak ja) nie zwraca na niego nadmiernie uwagi. Twórcy uniknęli tu częstszego niż się wydaje problemu, jakim jest wpychanie zbliżeń na biust lub siedzenie bohaterki w scenie z założenia dramatycznej. Owszem, zdarzają się ujęcia bielizny w scenach akcji, jednak wynikają one z naturalnego ruchu postaci, a kamera nie zajmuje się nimi za długo i nie gubi dynamiczności ujęć. Jeśli robi się poważniej, ewentualna niekompletność garderoby jest pokazywana całkowicie neutralnie lub celowo omijana, żeby nie rujnować nastroju. Ponieważ jednak Strike the Blood to seria raczej lekka, nie brakuje też okazji do wplecenia fanserwisu w miejscach, w których nie przeszkadza. Dziewczyny rysowane są ładnie (chociaż w wersji telewizyjnej nieco ocenzurowane), a ponieważ ich rola w fabule nie ogranicza się do rzeczonego fanserwisu, rozbierane sceny nie powinny irytować osób, dla których nie są przesadną atrakcją. Jeśli natomiast idzie o ich amatorów… Powiem tak: wydaje mi się, że „nie warto” oglądać Strike the Blood wyłącznie dla fanserwisu, bo nie stanowi on tu głównej składowej obrazu. Jeśli jednak ktoś lubi popatrzeć w serii przygodowej na ładne i kuszące dziewczęta, powinien być zadowolony.

Ścieżka dźwiękowa Strike the Blood została stworzona przez kilku kompozytorów, skrywających się pod wspólnym pseudonimem Assumed Sounds. W rezultacie jest zarówno udana, jak i wyjątkowo niejednorodna, kompozycje stylizowane na muzykę klasyczną sąsiadują z elektroniką, przy czym instrumentów klasycznych nie używa się tylko do podkreślania scen rzewnych i nastrojowych. Główny motyw towarzyszący walkom, zatytułowany także Strike the Blood, opiera się na bardzo energicznych skrzypcach. Seria została obdarowana dwoma piosenkami w czołówce i przy napisach końcowych – są to utwory ładne, acz dość typowe dla podobnych produkcji. Mnie najbardziej z nich spodobał się drugi opening, Fight 4 Real zespołu Altima, kojarzący mi się z utworami fripSide.

Odtwórcę roli Kojou, czyli Yoshimasę Hosoyę, kojarzę głównie jako Shichikę w Katanagatari, ale grał również Haruto w Kimi no Iru Machi i Aratę w Chihayafuru. Wyjątkowo spodobała mi się Risa Taneda, grająca Yukinę – wcześniej wcielała się m.in. w Saki w Shin Sekai Yori, Mirai w Kyoukai no Kanata czy Xenovię w High School DxD New. Doskonale uchwyciła lekko komiczną powagę, z jaką jej bohaterka podchodzi do świata, a na szczególną pochwałę zasługują (liczne) sceny tłumionej irytacji, wypadające po prostu uroczo. Hisako Kanemoto znałam dotąd głównie z ról nieśmiałych dziewczątek, jakich jak Yayoi w Smile Precure! czy tytułowa bohaterka Kotoura­‑san, tu jednak zagrała zupełnie inaczej, wcielając się w rolę Natsuki, dorosłej kobiety w ciele dziecka. Nie mogę też nie wspomnieć o mojej ulubienicy od kilku sezonów, czyli Yumi Uchiyamie, która, grając Yuumę, musiała jednocześnie „zagrać” styl seiyuu innej postaci i wyszło jej to rewelacyjnie. Ze względu na charaktery bohaterów (głównie bohaterek, ale jednak nie tylko) to seria bardzo wdzięczna dla osób, które zwracają uwagę na grę seiyuu – aktorzy głosowi mają tu spore pole do popisu.

Nie będę nikomu obiecywać, że kiedy włączy pierwszy odcinek, spadną mu z nóg kapcie, a na zakończenie ostatniego szczęka wyląduje mu z głuchym stuknięciem na podłodze. To nie jest seria tego rodzaju. Strike the Blood wykorzystuje dość sztampowe pomysły, ale jest po prostu wyjątkowo zgrabnie zrobiona i zwyczajnie dobrze się ogląda. W tej i tylko w tej kategorii – lekkiej rozrywki – dostaje ode mnie 8, z tych samych powodów, z jakich kilka lat temu dostało tę ocenę Toaru Majutsu no Index.

Avellana, 12 kwietnia 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Silver Link
Autor: Gakuto Mikumo
Projekt: Keiichi Sano, Manyako
Reżyser: Hideo Yamamoto, Takao Sano
Scenariusz: Hiroyuki Yoshino
Muzyka: Assumed Sounds