Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 5/10 grafika: 7/10
fabuła: 4/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 7 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,00

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 236
Średnia: 6,13
σ=2,07

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Cthulhoo)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Akuma no Riddle

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2014
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Riddle Story of Devil
  • 悪魔のリドル
Widownia: Seinen; Postaci: Uczniowie/studenci; Rating: Przemoc; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Shoujo-ai/yuri
zrzutka

Poradnik młodej zabójczyni, rozdział piąty: „Jak przenigdy nie przeprowadzać zamachu na czyjeś życie”, czyli całkiem zabawna, aczkolwiek niezamierzona, komedia.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Są serie tak nieudane, że aż śmieszne. Zdarza się to zwłaszcza wtedy, gdy anime stara się aż nazbyt serio zrealizować bzdurne założenia fabularne, które nadawałyby się najwyżej na pastisz. I właśnie taką produkcją okazuje się Akuma no Riddle – historia młodej dziewczyny, Haru Ichinose, która znalazła się w jednej klasie z dwunastoma zabójczyniami czyhającymi na jej życie. Sytuacja naszej głównej bohaterki może się wydawać naprawdę dramatyczna i wręcz beznadziejna. Na szczęście dla niej pojawia się przysłowiowy książę z bajki, a jest nim Tokaku Azuma – dziewczę, które pierwotnie również miało pozbawić ją życia, lecz postanowiło chronić ją za wszelką cenę.

No dobra, skoro już wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi, pora sobie odpowiedzieć na proste pytanie: dlaczego reszta klasy po prostu nie wyeliminuje parki głównych bohaterek na starcie, bo w końcu mają przewagę liczebną, i nie zakończy całego tego spektaklu już w pierwszym odcinku? Już odpowiadam na to frapujące pytanie – jak się okazuje, to nie jest zwykłe zlecenie na życie Haru, lecz pewien rodzaj gry, w której może wygrać tylko jedna zabójczyni, lecz gdy spartaczy robotę – wylatuje. W taki oto sposób udało się wprowadzić schemat „jedna przeciwniczka na odcinek”, który obowiązuje przez większość serii poza paroma wyjątkami. Fakt, brzmi to bzdurnie, ale jakoś trzeba było dać naszemu duetowi szansę na przeżycie, więc nie będę się nadmiernie tego czepiał, gdyż wolę już takie rozwiązanie od niczego niewyjaśniającego „bo tak”.

Problemem natomiast okazuje się to, jak ów schemat jest realizowany. Pierwszym poważnym zgrzytem jest fakt, iż poszczególne przeciwniczki mają całkowity spokój ze strony konkurencji, która przecież nic nie skorzysta na tym, jak wygra ktoś inny, zwłaszcza że dla większości z nich bardziej interesująca jest nagroda w owej grze (spełnienie dowolnego życzenia) niż śmierć Haru. Dlaczego więc nie próbują sobie przeszkadzać i sabotować nawzajem swoich działań? Czyżby ich determinacja nie była wcale tak wielka? Jest to pytanie, na które nie jestem w stanie znaleźć odpowiedzi. Nie jest to jednak największym problemem tego anime. Gdyby tak było, to pokręciłbym trochę nosem i przebolał ten fakt. Nie jestem jednak w stanie wyłączyć myślenia i przejść obojętnie obok tak „sprawnie” działających morderczyń. Cały czas zadawałem sobie pytanie, czy mamy tu do czynienia z profesjonalistkami, czy odrzutami, dla których nie ma miejsca w tym fachu. Ale co tutaj było nie tak? Ogólnie mówiąc: absolutnie WSZYSTKO. Od przekombinowanych pomysłów, poprzez całkowitą nieudolność w działaniu. A jak już coś wyszło, to zamiast zakończyć sprawę szybko, przeciągały moment zabicia w nieskończoność, żeby Tokaku na pewno miała czas się pojawić i zainterweniować. Innymi słowy: nasze wspaniałe zabójczynie dokonywały wręcz cudów, żeby w spektakularny sposób spartolić robotę.

Czy to jedyne wady? W żadnym razie. Kolejną z nich jest postawa głównej bohaterki, która, będąc świadoma, że wszystkie pozostałe uczennice mają zamiar ją zabić, chce się z nimi ot tak zaprzyjaźnić, wykazując się przy tym równie wielką naiwnością, co małe dziecko biorące cukierek od nieznajomego. Tylko, na litość bogów fabuły, Haru nie jest małym dzieckiem (chociaż jej charakter na to wskazuje), lecz piętnastolatką i to w dodatku świadomą zagrożenia. Dlaczego więc zachowuje się i odnosi do innych, jak gdyby nigdy nic? Nie jestem w stanie tego pojąć i w sumie… nawet nie chcę. W tym momencie byłoby mi nawet żal Tokaku, że musi ochraniać osobę pakującą się co chwila w jakieś kłopoty, gdyby nie była ona zimna jak kamień przy drodze i miała od niego niewiele więcej charakteru. No i głazy nie mają żadnych traumatycznych przeżyć z przeszłości, które oczywiście musiały się tu pojawić…

To może chociaż relacje między nimi są bardziej interesujące, gdyż seria była zapowiadana jako shoujo­‑ai? Nic z tych rzeczy. Czegoś takiego jak romans tutaj nie uświadczymy, a cały ten związek sprowadza się tylko do tego, że Tokaku z niewiadomo jakiego powodu chce ochraniać Haru, a ta jest jej za to wdzięczna. Trudno mi dopatrzeć się jakiegokolwiek głębszego uczucia, chociaż nie umiem powiedzieć, czy wina leży po stronie materiału źródłowego, czy też po stronie studia, które wzięło się za adaptację niedokończonej mangi, a scenarzyście zabrakło odwagi na pokazanie czegoś więcej, bo potencjał na wątek miłosny nawet jest, tylko że nie został wykorzystany.

Już trochę lepiej prezentują się pozostałe postaci drugoplanowe, poza oczywiście paroma wyjątkami. Na pewno na wyróżnienie zasługuje Nio, której intencje do końca nie były jasne, a poza aurą „grozy” (ach, te jej słodkie uśmieszki z zębami jak u rekina) i tajemniczości, posiadała również walory komediowe (i to o dziwo zamierzone!). Nie mogłem natomiast ogarnąć, jaką rolę w tym wszystkim odgrywał ten mężczyzna, który ciągle wysyłał głupie pytania do Tokaku, i nikt mi nie raczył tego wyjaśnić. Jego wątek nie wydał mi się jednak na tyle ciekawy, abym drążył temat, natomiast on sam po prostu mnie irytował. Do tej dwójki dochodzi jeszcze parę psychopatek, wariatek, mścicielek oraz osób, które chyba same nie wiedzą, po co tu są. Może nie była to zbyt oryginalna zbieranina charakterów (przy niektórych z nich miałem uczucie, że gdzieś je już widziałem), ale znalazłem parę dziewcząt, które wydały mi się całkiem ciekawe. Zabrakło mi tutaj jednak kogoś, kto profesjonalnie podszedłby do całej tej sprawy i wykonał robotę, jak należy. Rozumiem jednak, że wprowadzenie kogoś takiego bardzo szybko doprowadziłoby do złego zakończenia.

A skoro już przy zakończeniu jesteśmy, to trzeba powiedzieć, że to była wisienka na torcie kiczu i tandety oraz idealne dopełnienie obrazu nędzy i rozpaczy. Po prostu nie wiedziałem, czy mam się śmiać, czy płakać. Nie chcę się wdawać w zbędne szczegóły, bo pozbawiłoby to was przyjemności płynącej z napawania się finałem. Zdradzę tylko tyle, że gdy poznaliśmy już cel całej tej gry i mogliśmy się spodziewać sensownego (jak na standardy tej serii) zakończenia, takowego nie otrzymujemy, a widz może odnieść wrażenie, że zabrakło przynajmniej paru scen. Trudno powiedzieć, czy to wynikało z tego, iż seria pierwotnie była planowana na większą liczbę odcinków i zabrakło czasu antenowego na wszystko, a nie chciano zaniedbywać pobieżnego pokazania dalszych losów postaci drugoplanowych (które są przecież ważniejsze od głównego wątku, prawda?), czy też samo studio Diomedea nie wiedziało, jak to w sensowny sposób domknąć. Nie jest to jednak ważne, liczy się natomiast to, że efekt był, łagodnie rzecz ujmując, po prostu kiepski.

Nie mogę jednak powiedzieć, że serię oglądało się źle. Wręcz przeciwnie. Z Akuma no Riddle wyszła naprawdę niezła komedia i gdyby z założenia była to parodia albo pastisz, końcowa ocena byłaby dużo wyższa. No właśnie… gdyby. Niestety dla serii, zarówno scenarzysta, jak i autorka mangi – Yun Kouga, podeszli do tego chyba na serio i, jeżeli oceniać to pod tym kątem, końcowa nota po prostu musi być niska, gdyż efekt komiczny nie jest zamierzony i wynika tylko i wyłącznie z delektowania się nieudolnością twórców tego jakże wybitnego dzieła. Ok, na razie wymieniam same wady, a przecież fabuła ma w sobie resztki logiki i niektóre zwroty akcji były całkiem udane. Czyli nawet w takiej produkcji można znaleźć jakieś pozytywy, szkoda tylko, że ilość negatywów jest jednak troszeczkę większa.

Dużo lepiej od zawartości wypada natomiast opakowanie, czyli strona audiowizualna. Muszę przyznać, iż naprawdę dobrze podkreślałaby mroczną atmosferę serii, gdyby co chwila nie chciało mi się śmiać, ale tu akurat wina leży po stronie fabuły. Na pochwałę zasługuje zwłaszcza kolorystyka, która, mimo bogatej gamy barw, wpasowała się w klimaty dreszczowca. Kreska również nie była najgorsza, chociaż dosyć typowa. Warto jednak pochwalić, iż dzięki ostrzejszym konturom twarzy, bohaterki nie przypominały obsady sympatycznej komedii obyczajowej, a ich minki wyraźnie sugerowały nie do końca czyste intencje. Nawet drugi plan nie został zaniedbany i nie brakuje na nim mniej lub bardziej ruchliwych statystów, a tła prezentują się nie najgorzej. Co zaś się tyczy scen akcji – nie mogę im niczego zarzucić, chociaż nie uświadczymy też żadnych cudów. Ot, po prostu dobrze wykonana robota i nic ponad to, ale niczego innego nie można się spodziewać po studiu Diomedea.

Ścieżka dźwiękowa, choć pozbawiona charakterystycznych motywów, dobrze komponowała się z obrazem i sprzyjała budowaniu nastroju. Innymi słowy: solidnie wykonana robota, aczkolwiek bez większego szału. Na uwagę natomiast zasługuje fakt, iż co odcinek dostawaliśmy zupełnie nowy ending (zarówno pod względem wizualnym, jak i muzycznym), a parę utworów było naprawdę interesujących, jak chociażby rockowy Doutte Koto Nai Sympathy zaśpiewany przez Fumiko Uchimurę, czy też elektroniczny Tenshi no Smile w wykonaniu Azumi Asakury. Za to trochę pokręcę nosem na Inochi no Karakuri, ale nie dlatego, że utwór był słaby, tylko głos Miho Arakawy wydał mi się zbyt delikatny jak na power metalową stylistykę. No dobrze, tyle się rozpisałem na temat endingów, a ani słowa nie powiedziałem jeszcze o openingu, który również zasługuje na pochwałę, gdyż Soushou Innocence to naprawdę przyzwoity kawałek – ostry, opatrzony lekko niepokojącą nutą, zarazem przebojowy, a do tego jeszcze ze świetnym wokalem Maayi Uchidy. Czego chcieć więcej, zwłaszcza że oprawa wizualna też stoi na wysokim poziomie.

Akuma no Riddle to tytuł, który naprawdę może rozczarować, bo nie jest to ani dobry thriller, ani dobra produkcja z gatunku shoujo­‑ai, co może skutecznie zniechęcić fanów relacji damsko­‑damskich. Ba, nie jest to nawet dobre anime. Czy zatem jest to seria, od której należy trzymać się z daleka? Wręcz przeciwnie, gdyż ma ona całkiem duże walory rozrywkowe, o ile widz potrafi przymknąć oko na morze głupoty, lub po prostu delektować się nią i śmiać się z tego, jak bardzo ta seria jest po prostu nieudana. Dlatego też, jeśli lubicie anime tak złe, że aż śmieszne, macie szanse spędzić miłe chwile przy tym potworku. Warunek jest tylko jeden: nie oczekujcie niczego mądrego, a się nie zawiedziecie.

Cthulhoo, 28 czerwca 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Diomedea
Autor: Sunao Minakata, Yun Kouga
Projekt: Naomi Ide
Reżyser: Keizou Kusakawa
Scenariusz: Kiyoko Yoshimura
Muzyka: Yoshiaki Fujisawa