x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
Fantasy z mechami? Czy po tak genialnym pomyśle coś może nie wypalić?
Pomysłów jest sporo i są świetne. Nie tylko mechy, ale też intryga, która rozwija się przez pierwsze odcinki kliknij: ukryte (spisek przeciwko Hodrowi, najpierw otwarcie granic dla Orlando, a potem ktoś chciał jego śmierci jako warunku pokoju). No i wszystko fajnie, Zess, czwórka przyjaciół – świetnie.
Niestety jednak intryga zostaje zakopana i przeniesiona na 10plan, Zess znika i zostaje Rygart miotający się w swoim Gundamie kliknij: ukryte i niezbyt wierna żona.
Ogólnie jest dobrze, pojawiają się fantastyczne postaci, walki są na niezłym poziomie. Ale Break Blade początkowo uważałem za kandydata na dychę, a sumarycznie daję 7/10.
Jedyne, czego tu brakuje, to kontynuacji. Xebec zawsze robił świetne i niesztampowe mecha, tutaj pokazali klasę na całego. WINCYJ, CZEMU TAK MAŁO ODCINKÓW!?
Trudno mówić o kontumacji skoro jeszcze bardziej brakuje tu zgodności z oryginałem. Powtórzono błąd z filmów i ponownie kompletnie spaprano finałową bitwę. Wydaje mi się, że była jeszcze żałośniejsza niż filmie chociaż może po prostu wyparłem ją z pamięci. Naprawdę nie było sensu robić serii telewizyjnej skoro nic w niej nie poprawiono, a tylko pogorszono m. in. OP/ED.
Jest ktoś w stanie powiedzieć, czy w wersji z 2014 znajduje się jakiś nowy „content”, czy jest to po prostu oryginalny BB w nieco „ładniejszej” oprawie?
Trudno mówić o ładniejszej oprawie niż w filmach, bo te graficznie stały na bardzo wysokim poziomie. Seria nie może za bardzo odbiegać od filmów skoro do czwartego w miarę trzymały się oryginału. Aczkolwiek pominięto już trochę materiału.
Ucieszyłem się na wieść, że Break Blade zostanie poddane reedycji i pokazane jako dwunastoodcinkowy serial, bo to całkiem przyjemna historia z niegłupim głównym bohaterem i sporą galerią interesujących, często niejednowymiarowych bohaterów drugoplanowych. Do tego do kwestii wojny, walki i śmierci na polu bitwy twórcy prezentowali zaskakująco dojrzałe, nieinfantylne podejście. Miałem nadzieję, że nie tylko zobaczę jakieś nowe, wcześniej niepublikowane sceny, ale że reżyser ze scenarzystą dokonają poprawek i usuną z serialu te, które wcześniej znalazły się tam, powiedzmy to łagodnie – „przez pomyłkę”. Bo skoro Break Blade momentami bliżej do dramatu niż do mechanicznego shounena, to dziwi i smuci wrzucanie doń scen o ewidentnie fanserwisowym albo komediowym, wręcz slapstikowym charakterze. W rezultacie ani to dramat, ani komedia, ani obyczajówka tylko ni pies ni wydra, coś na kształt animowanego świdra. Dlaczego, z jakiej przyczyny i czemu to miało służyć, wiedzą chyba tylko Najmądrzejsi Starcy z Gór Animowanych. Gdybym miał to zjawisko z czymś porównywać, to chyba tylko z muchą w zupie: niby małe, niby nic, a przecież odbiera apetyt. Miałem nadzieję, że przy okazji reedycji przynajmniej największe muchy znikną z talerza i ekranu, ale już widzę, że to była płonna nadzieja. Szkoda, bo niewielkim nakładem pracy i przy użyciu nożyczek można było w prosty sposób wygładzić scenariusz, z korzyścią dla opowieści i jej bohaterów.
Podam dwa przykłady.
Pierwszy to pojawiająca się znienacka scena pokazująca królową Krishny w pościeli, w skąpym negliżu, w wybitnie erotycznej pozie, z apetycznie wypiętym tyłeczkiem. Niby, że zasnęła pracując nad planami technicznymi do późna w nocy. Akurat. Scena nie wnosi do filmu niczego, nic jej nie zapowiada, nic z niej nie wynika. Równie dobrze mogłoby jej nie być w ogóle. W ostateczności twórcy mogli pokazać śpiącą królową‑inżyniera opartą o biurko zasypane podręcznikami i blueprintami, co pasowałoby zarówno do charakteru postaci, jak i do okoliczności. Ale nie, zamiast tego dostaliśmy jednorazowy wizualny zastrzyk podtekstów erotycznych. Dla fetyszystów stanowczo za mało, dla widzów cieszących się samą opowieścią – nieprzyjemne zaskoczenie i mucha w zupie.
Drugi przykład: nocna scena rozmowy Zessa, dowodzącego oddziałem specjalnym, z najstarszym towarzyszem broni. Poważna rozmowa poważnych ludzi, wytrawnych wojowników. Kamera wędruje od twarzy do twarzy, pokazując zatroskane oblicza. A potem budzi się śpiąca w kokpicie mecha dziewczyna. Zbliżenie kamery zaczyna pokazywać ją od brzucha, wędruje w górę ciała opiętego kombinezonem, pokazuje wielkie piersi wypełniające połowę ekranu, w końcu (niechętnie) dociera do twarzy. Nie ma to jak właściwe priorytety. Scena ma pokazać, jak z beztroskiej trzpiotki i ciamajdy rodzi się wojowniczka, zdeterminowana do walki za sprawą niedawnej śmierci najbliższej przyjaciółki. I wszystko byłoby OK, nawet z obecnością ujęć zrobionych tylko po to, żeby pokazać cycki, ale na koniec tej absolutnie poważnej sceny dziewczyna odwraca się, potyka się o własne nogi i ląduje twarzą w piachu. ?! W sitcomie takim scenom zawsze towarzyszy śmiech z offu i w tym momencie naprawdę bardzo go brakowało. Jednym głupim zabiegiem poważny, a nawet dramatyczny charakter sceny został przekreślony.
Nie znoszę podobnych zabiegów. Nie znoszę wprowadzania na ekran ujęć i scen, które burzą rytm i nastrój opowieści w imię sam nie wiem czego: pragnienia dotarcia do jak największej ilości potencjalnych widzów (jeśli tak, to gdzie są seksowne lolitki, ja się pytam?)? Bo twórcy naoglądali się i naprodukowali tyle anime, że nie potrafią już wypuścić serialu, w którym dziewczyny nie będą kusić krągłościami i zachowywać się jak idiotki? I nieważne, że przez takie zabiegi dramat zamienia się w groteskę. Nawet, jeśli dokładnie tak wyglądają sceny w mandze, obowiązkiem reżysera i scenarzysty anime jest wykazanie się zdrowym rozsądkiem i krytyczne podejście do materiału i fabuły, które zostaną poddane adaptacji. Nie zrobiono tego ani za pierwszym, ani za drugim podejściem. Wielka szkoda, bo jak napisałem na początku, Break Blade to naprawdę przyjemna historia i skrojenie jej po latach do wielkości dwunastoodcinkowego serialu było świetną okazją do wyciągnięcia much z animowanej zupy, z korzyścią dla serialu, bohaterów i samej opowieści. Niestety, okazja ta została zmarnowana i opowieść, która mogłaby być naprawdę dobra, jest tylko niezła.
Pomysłów jest sporo i są świetne. Nie tylko mechy, ale też intryga, która rozwija się przez pierwsze odcinki kliknij: ukryte (spisek przeciwko Hodrowi, najpierw otwarcie granic dla Orlando, a potem ktoś chciał jego śmierci jako warunku pokoju). No i wszystko fajnie, Zess, czwórka przyjaciół – świetnie.
Niestety jednak intryga zostaje zakopana i przeniesiona na 10plan, Zess znika i zostaje Rygart miotający się w swoim Gundamie kliknij: ukryte i niezbyt wierna żona.
Ogólnie jest dobrze, pojawiają się fantastyczne postaci, walki są na niezłym poziomie. Ale Break Blade początkowo uważałem za kandydata na dychę, a sumarycznie daję 7/10.
nowe sceny
Tak zostawiam tutaj jakby ktoś się zastanawiał.
Co większe muchy...
Podam dwa przykłady.
Pierwszy to pojawiająca się znienacka scena pokazująca królową Krishny w pościeli, w skąpym negliżu, w wybitnie erotycznej pozie, z apetycznie wypiętym tyłeczkiem. Niby, że zasnęła pracując nad planami technicznymi do późna w nocy. Akurat. Scena nie wnosi do filmu niczego, nic jej nie zapowiada, nic z niej nie wynika. Równie dobrze mogłoby jej nie być w ogóle. W ostateczności twórcy mogli pokazać śpiącą królową‑inżyniera opartą o biurko zasypane podręcznikami i blueprintami, co pasowałoby zarówno do charakteru postaci, jak i do okoliczności. Ale nie, zamiast tego dostaliśmy jednorazowy wizualny zastrzyk podtekstów erotycznych. Dla fetyszystów stanowczo za mało, dla widzów cieszących się samą opowieścią – nieprzyjemne zaskoczenie i mucha w zupie.
Drugi przykład: nocna scena rozmowy Zessa, dowodzącego oddziałem specjalnym, z najstarszym towarzyszem broni. Poważna rozmowa poważnych ludzi, wytrawnych wojowników. Kamera wędruje od twarzy do twarzy, pokazując zatroskane oblicza. A potem budzi się śpiąca w kokpicie mecha dziewczyna. Zbliżenie kamery zaczyna pokazywać ją od brzucha, wędruje w górę ciała opiętego kombinezonem, pokazuje wielkie piersi wypełniające połowę ekranu, w końcu (niechętnie) dociera do twarzy. Nie ma to jak właściwe priorytety. Scena ma pokazać, jak z beztroskiej trzpiotki i ciamajdy rodzi się wojowniczka, zdeterminowana do walki za sprawą niedawnej śmierci najbliższej przyjaciółki. I wszystko byłoby OK, nawet z obecnością ujęć zrobionych tylko po to, żeby pokazać cycki, ale na koniec tej absolutnie poważnej sceny dziewczyna odwraca się, potyka się o własne nogi i ląduje twarzą w piachu. ?! W sitcomie takim scenom zawsze towarzyszy śmiech z offu i w tym momencie naprawdę bardzo go brakowało. Jednym głupim zabiegiem poważny, a nawet dramatyczny charakter sceny został przekreślony.
Nie znoszę podobnych zabiegów. Nie znoszę wprowadzania na ekran ujęć i scen, które burzą rytm i nastrój opowieści w imię sam nie wiem czego: pragnienia dotarcia do jak największej ilości potencjalnych widzów (jeśli tak, to gdzie są seksowne lolitki, ja się pytam?)? Bo twórcy naoglądali się i naprodukowali tyle anime, że nie potrafią już wypuścić serialu, w którym dziewczyny nie będą kusić krągłościami i zachowywać się jak idiotki? I nieważne, że przez takie zabiegi dramat zamienia się w groteskę. Nawet, jeśli dokładnie tak wyglądają sceny w mandze, obowiązkiem reżysera i scenarzysty anime jest wykazanie się zdrowym rozsądkiem i krytyczne podejście do materiału i fabuły, które zostaną poddane adaptacji. Nie zrobiono tego ani za pierwszym, ani za drugim podejściem. Wielka szkoda, bo jak napisałem na początku, Break Blade to naprawdę przyjemna historia i skrojenie jej po latach do wielkości dwunastoodcinkowego serialu było świetną okazją do wyciągnięcia much z animowanej zupy, z korzyścią dla serialu, bohaterów i samej opowieści. Niestety, okazja ta została zmarnowana i opowieść, która mogłaby być naprawdę dobra, jest tylko niezła.