Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 8/10 grafika: 6/10
fabuła: 5/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 10 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,50

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 278
Średnia: 7,48
σ=1,43

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Lin)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Soredemo Sekai wa Utsukushii

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2014
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • World is Still Beautiful
  • それでも世界は美しい
Tytuły powiązane:
Widownia: Shoujo; Postaci: Księżniczki/książęta; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Świat alternatywny; Inne: Supermoce
zrzutka

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami żyła sobie przebojowa księżniczka i jej młodszy o kilka lat książę… Nietypowy romans w wyjątkowo typowej dla shoujo otoczce fabularnej.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Koncepcja księcia z bajki znana jest wszystkim dziewczynkom, które przez lata marzą, że pewnego dnia ów niezwykły młodzieniec wkroczy w ich życie po to, by odmienić je już na zawsze. Gdy jednak Nike Remercier poznaje swojego księcia, niechybnie nabiera przekonania, że wyższa siła kierująca jej losami musiała pomylić bajki. Małżeństwo, które zawrzeć ma z rzeczonym księciem (de facto wręcz królem!), to wynik układów politycznych – nie to jednak jest najgorsze. Wszak i Nike pochodzi z rodziny królewskiej, ma więc świadomość, że w rodach monarszych takie małżeństwa to rzecz najzupełniej normalna. Nikt jednak nie uprzedza dziewczyny, że jej przyszły mąż to chłopiec kilka lat od niej młodszy, którego władza nad całym niemal światem zepsuła do cna, nauczyła egoizmu i roszczeniowego podejścia do wszystkiego, co go otacza. Nike nie należy jednak do gatunku bezradnych niewiast, które na skutek kontaktu z przedstawicielem płci męskiej tracą rozum i zdolność decyzyjną. Wręcz przeciwnie – zaradna, nieokiełznana i samodzielna dziewczyna postanawia sprowadzić Króla Słońce na ziemię. Czy ta nietypowa z kilku względów relacja może przerodzić się w iskrzący i pełen pasji romans…?

Okazuje się, że tak. Soredemo Sekai wa Utsukushii to shoujo pełną gębą, jakiego od wielu miesięcy brakowało na długich listach premier, co sezon przedstawianych przez japońskie stacje telewizyjne. W zależności od tego, czy potencjalny widz lubi ów naiwny, nieskomplikowany gatunek, czy też nie, będzie to dla niego ogromna zaleta lub wada recenzowanego tytułu. Przy czym powiedzmy sobie wprost – jeśli osoby nielubiące shoujo z jakiegoś powodu zaczęły czytać tę recenzję, w tym miejscu powinny sobie dalszą lekturę odpuścić, gdyż nie znajdą tu nic, co mogłoby je zainteresować. Reszta zdecydowanie powinna rozważyć zapoznanie się z Soredemo Sekai wa Utsukushii. Dlaczego? Już spieszę z odpowiedzią.

Seria ta z jednej strony stanowi modelowy wręcz przykład realizacji wszystkich typowych dla swojego gatunku wątków, z drugiej jednak oparta została na dość przewrotnym założeniu początkowym – nieczęsto mamy bowiem do czynienia w anime z przypadkiem, gdy różnica wieku między bohaterami polega na tym, że to dziewczyna jest tą starszą, a chłopak tym młodszym. Shotacon (czy też lolicon), podobnie jak brocon i siscon, to motywy, które w lwiej części przypadków wzbudzają w widzach negatywne odczucia, do czego przyczynia się niepoważne, wyjątkowo niekiedy skrzywione ich przedstawianie w seriach animowanych. Przyznam, że gdy dowiedziałam się, iż wątek romantyczny w Soredemo Sekai wa Utsukushii angażuje postać chłopca w wieku dziecięcym i o kilka lat starszej od niego dziewczyny, poważnie zwątpiłam w jakość tego tytułu. Szczęśliwie szybko okazało się, że należy on do tych chlubnych wyjątków, w których z rzeczonego motywu nie zrobiono parodii, a potraktowano go całkiem serio i udowodniono, że z tej nietypowej mieszanki stworzyć można naprawdę udane, pełne uroku i poczucia humoru połączenie, które w fanach gatunku wywoła ciepłe i pozytywne emocje.

Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że efekt ten udało się osiągnąć dzięki bardzo dobrze wykreowanym głównym bohaterom. Historia zaczyna się od Nike, więc i ja pozwolę sobie skupić się najpierw na niej. Należy ona do typu protagonistek, jakie lubię najbardziej. Aktywna, samodzielna dziewczyna, która nie boi się działać i zawsze mówi to, co myśli. Choć zostaje żoną króla, nie daje się zamknąć w złotej klatce. Jest pełna pasji, energii, poczucia humoru i odwagi. Jedna Nike warta jest dziesięć razy tyle, co stado jej nieśmiałych, wycofanych i szarych jak myszy koleżanek, które tak często kreowane są na główne bohaterki anime spod szyldu „romans”. Nietypowo prezentuje się również Livius, młodziutki Król Słońce, którego Nike poznaje z najgorszej strony, szybko jednak przekonuje się, że poza widocznymi na pierwszy rzut oka wadami, Livi posiada też mnóstwo dobrych i ujmujących cech, dzięki którym ostatecznie zdobywa przychylność dziewczyny. Mimo początkowych obaw, o których wcześniej wspominałam, bardzo szybko przekonałam się do koncepcji związku Liviego i Nike – próbując znaleźć przyczynę tej akceptacji, doszłam do wniosku, że rodzi się ona z tego, iż Livi nie stanowi reprezentacji typowej postaci shoty. Nie jest słodkim, dziecinnym chłopcem skrojonym na miarę Honeya z Ouran High School Host Club i jemu podobnych. Znacznie bliżej jest mu do Ciela z Kuroshitsuji – mocno doświadczony przez życie mimo młodego wieku, wyśmienity strateg, pewny siebie i zdecydowany, niekiedy przejawiający agresywną, roszczeniową postawę, nie tyle jednak będącą wynikiem młodego wieku, co pewnego zepsucia charakteru, które nieobce jest też ludziom dorosłym. To właśnie dzięki takiemu przedstawieniu bohatera, zobrazowaniu go jako dorosłego, który niejako przypadkiem zamknięty został w ciele dziecka, możliwe jest zaakceptowanie jego związku ze starszą dziewczyną, bez konieczności posądzania jej o lekko perwersyjne skłonności.

Skoro znamy już głównych bohaterów, skupmy się teraz na łączącej ich relacji, bo to ona jest motywem przewodnim serii. Nike i Livi reprezentują typ pary, do której idealnie pasuje przysłowie „kto się czubi, ten się lubi”. Jako osoby z podobnie ognistymi i zadziornymi charakterami zaczynają oczywiście od ostrego konfliktu i wzajemnej niechęci, która jednak bardzo szybko – powiedziałabym wręcz, że za szybko – przeradza się w silne przywiązanie i miłość. Jeśli do czegoś miałabym tutaj zastrzeżenia, to właśnie do tempa, w jakim bohaterowie przechodzą od dokuczania sobie do zapewnień o dozgonnym uczuciu. Livi, choć przedstawiony zostaje jako chłopak nauczony nieufności wobec innych ludzi i z góry traktujący ich jako potencjalne zagrożenie, zaskakująco szybko dochodzi do punktu, w którym zaczyna traktować Nike jako osobę niezbędną mu do życia, centrum jego osobistego wszechświata, bez którego dalsze istnienie nie ma sensu. Podobnie zresztą jest z Nike, która bardzo szybko deklaruje swoją miłość do Króla Słońce, choć wyraźnie widać, że na początku są to uczucia raczej siostrzane, by nie powiedzieć wręcz – matczyne. Razi to brakiem realizmu, na obronę serii dodam jednak, że jeśli ktoś siada do oglądania shoujo z nastawieniem na realizm, to tak jakby zaczynał oglądać krwawy horror z nadzieją na happy end i na to, że wszyscy bohaterowie wyjdą z opresji cali i zdrowi. W moich oczach ratowało też klimat serii od ugięcia się pod ciężarem patosu wypełniającego miłosne wyznania protagonistów to, że w większości przypadków owe wzniosłe kwestie przełamywane były szybko następującymi po nich i autentycznie zabawnymi gagami. Bo warto wiedzieć, że choć Nike i Livi dużo czasu spędzają na pielęgnowaniu swojej miłości, to jeszcze więcej upływa go im na przekomarzaniu się i wymienianiu ciętych, bystrych i ironicznych uwag. Dzięki temu widz nie musi się obawiać, że zostanie zalany toną lukru wylewającą się na niego z ekranu.

Po tych ochach i achach czas na nieco krytyki, bo przy całej mojej sympatii dla tytułu, nie mogłabym przymknąć oczu na jego oczywiste niedostatki. Największe z nich objawiają się w warstwie fabularnej. Wspomniałam już o tym, jak bardzo typowe dla swojego gatunku jest Soredemo Sekai wa Utsukushii. Poza cechami, które docelowa publiczność niewątpliwie odbierze jako zalety, wiąże się to również z występowaniem wad, z których schematyczność i wtórność wątków fabularnych jest najbardziej rzucającą się w oczy. Pod tym względem nie znajdziemy w tej serii nic oryginalnego. Zostaje nam zaprezentowany szereg ogranych motywów, bez których trudno wyobrazić sobie typowe shoujo. Mamy więc zazdrosną rywalkę, z którą konkurować musi Nike, później zazdrosnego rywala (w pewnym sensie nawet dwóch), którego od swej ukochanej odgonić musi Livi, szereg postaci nieakceptujących związku głównych bohaterów, na czele z banalnie czarnym charakterem w postaci głównego kapłana kościoła Królestwa Słońca. Wszystkie te wtórne wątki pełnią rolę pretekstu dla ukazania stale wzmacniającej się miłości bohaterów. Równie pretekstowe jest tło całej historii – wydawać by się mogło, że w serii, której bohaterem jest Król Słońce, stale zaangażowany w podbijanie nowych państw, siłą rzeczy zagości nieco polityki. Nic z tego. Poza potraktowanym mocno po macoszemu wątkiem wewnętrznego spisku przeciwko Liviusowi, uknutego przez tępych szlachciców, temat polityki właściwie się nie pojawia. Oczywiście pod względem fabuły od shoujo nikt cudów nie oczekuje, trudno jednak odgonić przeświadczenie, że gdyby nie para świetnych bohaterów, ta z założenia banalna seria prawdopodobnie nie zasłużyłaby sobie na zbyt wysoką ocenę.

Jedynym punktem, który w prowadzeniu fabuły naprawę pozytywnie mnie zaskoczył, było zakończenie. Nie od dziś wiadomo, że ekranizacje wciąż wydawanych mang – a taką właśnie jest Soredemo Sekai wa Utsukushii – mają wspólną wadę, jaką jest urwane, sztucznie wymuszone zakończenie. Wątła nadzieja na kontynuację popycha scenarzystów do stworzenia zakończenia otwartego, które z reguły nie doczekuje się kontynuacji i jedyne, co z niego wynika, to irytacja widzów, którzy po seansie zostają z dużym niedosytem. W tym przypadku jest inaczej. Widać, że scenarzyści recenzowanego tytułu podeszli do sprawy bardzo realistycznie – nie żywiąc złudzeń co do powstania kolejnego sezonu serii, zdecydowali się na konkretne, niewymagające dopowiedzenia zakończenie. Po innych tego typu produkcjach wszyscy zapewne mamy świadomość, jak trudne jest zamknięcie historii stale aktualizowanej w wersji papierowej. W Soredemo Sekai wa Utsukushii udało się, co ważne – bez wprowadzania oryginalnego zakończenia, wybrać taki punkt mangi, który doskonale podsumowuje dotychczasowe wydarzenia i nie pozostawia widza z żadnymi pytaniami bez odpowiedzi. W ten sposób, choć bardzo chętnie obejrzałabym jeszcze jeden sezon tej uroczej opowieści, nie będę miała nikomu za złe faktu, że raczej nigdy on nie powstanie.

Pozostaje już tylko ocena samego wykonania serii. Grafika i animacja są niestety dość przeciętne. Od razu widać, że nie mamy do czynienia z wysokobudżetową i dopieszczoną produkcją. Niebrzydkie, choć dość uproszczone projekty postaci, nie mają zbyt wielu cech indywidualnych, co gorsza w animacji nie zawsze poruszają się płynnie, a czasem, zwłaszcza w oddaleniu czy ujęciach z nietypowych kątów, rażą zaburzeniami proporcji lub krzywo rysowanymi twarzami. Lepiej wypada ścieżka dźwiękowa, w której najbardziej charakterystycznym elementem jest pieśń deszczu, Tender Rain, wykonywana przez seiyuu głównej bohaterki, Renę Maedę. Piękny głos aktorki i równie piękna piosenka sprawiają, że ich słuchanie nie nudzi się, nawet biorąc pod uwagę fakt, że słyszymy je niemal w każdym odcinku. Na uwagę zasługuje również opening – o ile sama piosenka, Beautiful World, jest raczej typowym utworem dla takiej serii, to warto zaznaczyć, że co odcinek drobnym modyfikacjom ulega towarzyszący jej klip. Pojawiają się nowe postaci, zmieniają się sceny czy też ubrania bohaterów. Przyznam, że dzięki temu zabiegowi nie zdarzyło mi się przewinąć openingu – ciekawa tego, co zmieni się tym razem, oglądałam go chętnie co tydzień. W endingu po raz kolejny możemy usłyszeć głos Maedy, tym razem w utworze Promise, czy jednak oglądanie klipu nas zainteresuje, to już zależy od podejścia do patrzenie na… nagie pośladki Liviusa, gdyż te są punktem kulminacyjnym rzeczonego klipu.

Soredemo Sekai wa Utsukushii to, nazywając rzecz po imieniu, bajka, która nawet nie próbuje ukryć wtórności i banalności fabularnej. Uniemożliwia mi to przyznanie tej serii naprawdę wysokiej oceny. Nie oznacza to jednak, że nie polecam zapoznania się z tym tytułem. Jeśli lubicie romanse, a sama koncepcja związku między młodszym chłopcem a starszą dziewczyną Was nie odstręcza, powinniście dać szansę tej opowieści. Dla mnie cotygodniowe odcinki były szansą na całkowite oderwanie się od rzeczywistości i zanurzenie się w bajkowym świecie, wypełnionym przesympatycznymi bohaterami. Wielką zaletą Soredemo Sekai wa Utsukushii jest nieskomplikowane, ale autentycznie zabawne poczucie humoru, dzięki któremu seria uniknęła pogrążenia się w przerysowanym melodramatyzmie, czego niektóre wątki teoretycznie nie wykluczały. Dla fanów shoujo pozycja obowiązkowa, dla reszty kolejna przeciętna seria, którą z czystym sumieniem mogą sobie odpuścić. Od siebie dodam jeszcze, że przy tego typu serii nie bawiłam się równie dobrze od czasów Kamisama Hajimemashita. Jeśli i Wy z sentymentem wspominacie magiczną historię nastoletniej Nanami i jej lisiego sługi Tomoe, mam dla Was dobrą wiadomość – istnieje bardzo duża szansa na to, że w Soredemo Sekai wa Utsukushii odnajdziecie ten lekki, słodki i urokliwy klimat, za którym zapewne tęskniliście od dłuższego czasu.

Lin, 4 września 2014

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio Pierrot
Autor: Dai Shiina
Projekt: Hiroto Tanaka, Icihirou Uno, Kazuko Hayakawa
Reżyser: Hajime Kamegaki
Scenariusz: Shinzou Fujita
Muzyka: Kousuke Yamashita