Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 5/10 grafika: 9/10
fabuła: 4/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

5/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,33

Ocena czytelników

6/10
Głosów: 11
Średnia: 5,64
σ=2,38

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Grisznak)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Saint Seiya: Legend of Sanctuary

zrzutka

Rycerze Zodiaku na nowo, w CG. Oszałamiająca wizualnie wersja klasyka, średnio jednak dająca sobie radę jako samodzielna historia.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: tamakara

Recenzja / Opis

Od emisji pierwszego sezonu Rycerzy Zodiaku minęło już niemal trzydzieści lat. W przypadku anime to cała epoka, jak nie więcej, ale popularność tego cyklu wciąż ma się dobrze, czego dowodem kolejne mangi, anime i gry. Niemniej umówmy się, pierwsza seria już w swoich czasach nie była pozbawiona wad, zaś oglądanie jej dzisiaj to wyczyn, na jaki chyba mało kto by się odważył. Dlatego kwestią czasu był remake, który przybliżyłby młodszemu pokoleniu, o co w tym wszystkim chodziło, a także pozwolił wyciągnąć nieco kasy dzięki odwołaniu się do sentymentów starszego pokolenia. Początkowo myślałem, że będzie nim Saint Seiya Omega, ten tytuł jednak okazał się mocno alternatywną wersją tamtej historii, z częściowo nową obsadą. Dopiero w 2014 r. pojawił się film, który raz jeszcze opowiadał o początkach kariery Seiyi i spółki.

W Sanktuarium, świątyni strzegącej bezpieczeństwa świata bogini Ateny, dochodzi do zdrady. Jeden z wojowników, złoty rycerz Strzelca Aiolos, ucieka, wykradając dziecko, mające być podobno kolejną reinkarnacją bogini. Wysłani za nim w pościg dwaj inni złoci rycerze, Shura i Saga, zabijają go, jednak Saga również ginie w trakcie walki. Dziecko jednak przeżywa, przygarnięte przez japońskiego bogacza. Wychowana jak zwykła dziewczyna, Saori Kidou żyje nieświadoma tego, kim jest. Wiedza ta przychodzi nagle, kiedy w dniu jej szesnastych urodzin samochód, którym jedzie, zostaje zaatakowany przez nieznanych napastników w zbrojach. Saori śmierć wydaje się już zaglądać w oczy, ale wtedy nadchodzi pomoc ze strony czwórki chłopaków, którzy, jak się dowiadujemy, byli od dziecka wychowywani, aby stać się jej obrońcami.

Szybko dowiadujemy się, że w Sanktuarium Saori została uznana za fałszywą Atenę, zaś papież, będący rzecznikiem bogini, wydał na nią wyrok śmierci. Seiya, Shun, Hyouga oraz Shiryuu, brązowi rycerze, są jedynymi, którzy nie wierzą w te oskarżenia, ale cóż znaczy czwórka najsłabszych mocą wojowników wobec potęgi złotych rycerzy, na których barki papież składa obowiązek pozbycia się Saori i każdego, kto stanie w jej obronie? Aby dowieść prawdy, bohaterowie wyruszają więc do Sanktuarium, skacząc dosłownie w paszczę lwa.

Filmowa wersja pierwszej opowieści o rycerzach Zodiaku zgrabnie streszcza całą historię, która w anime zajęła aż siedemdziesiąt trzy odcinki. Naturalnie, wiele wątków tu pominięto lub uproszczono, ale nie czuje się, by specjalnie zaszkodziło to historii. Zniknął otwierający całość turniej, wstęp został mocno skondensowany, a zasadnicza fabuła zaczyna się wraz z przybyciem bohaterów do Sanktuarium. Tu oczywiście też wszystko rozgrywa się szybciej, ale tym razem cięto głównie co bardziej rozwleczone sceny walk, więc chyba nikt nie będzie szczególnie żałował tego, czego nie ma. Zwłaszcza że film nadrabia to w dwójnasób efektownością. Można nawet powiedzieć, że to ona jest tu najważniejsza. Ale o tym później.

Jeśli chodzi o bohaterów, to zmiany są nieznaczne, ale jednak zauważalne. Najbardziej rzuca się w oczy wywalenie ich traum – próżno szukać tu motywu siostry Seiyi czy matki Hyougi. Bohaterowie, zwłaszcza na początku, są tak naprawdę w większości luzakami, zmieniającymi nastawienie dopiero w czasie walki. To mi specjalnie nie przeszkadza, bo nieco mniej osobistych dramatów służy tej produkcji. Trochę inna jest też Saori – w anime od początku była osobą pewną siebie, miejscami nawet apodyktyczną, a tutaj jest zwyczajną nastolatką, co oceniam zdecydowanie jako zmianę na minus. Tamta Atena była rzeczywiście boginią, a ta tutaj jest bardziej wojowniczką o miłość i sprawiedliwość. Najmniej od pierwowzoru różni się Ikki, piąty z brązowych rycerzy, który pojawia się i znika, kiedy mu się żywnie podoba. Za to złoci rycerze są w większości tacy, jakich znamy z dawnej opowieści, przynajmniej jeśli chodzi o charaktery – bo w wyglądzie dokonano pewnych modyfikacji.

Zasadniczo to jest film do oglądania. Wiem, brzmi to jak truizm, ale już wyjaśniam. Fabuła Saint Seiya: Legend of Sanctuary jest prosta i dość pretekstowa, a dla starszych fanów – oczywista. Ale strona graficzna to majstersztyk, nie boję się tego powiedzieć. Ogląda się to jak zbiór wysokiej klasy sekwencji FMW z gier wideo na konsole najnowszej generacji (co ma swoją logikę, bo w dużej mierze to grom cykl zawdzięcza swoją żywotność). Walki wyglądają lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, są bardzo szybkie, nie tak przegadane, a efekty świetlne walą z ekranu na kilometr. Panorama Sanktuarium przywodzi na myśl wizje rodem z cyklu Final Fantasy, natomiast projekty zbroi zgrabnie łączą szacunek do tradycji z niesamowitym dopracowaniem detali. To wszystko cieszy oko i pozwala do pewnego stopnia podejść łaskawiej do kwestii cokolwiek banalnej fabuły, na dodatek z dziurami. Bohaterów do pewnego stopnia uczłowieczono, zachowując jednocześnie np. bardziej mangowy kształt oczu. Przywodzi mi to na myśl serię Kingdom Hearts (zwłaszcza że Seiya autentycznie wygląda jak Sora z tejże), choć bez trudu rozpoznamy, kto jest kim. Większe zmiany zaszły w przypadku złotych rycerzy – Mu nosi okulary, Aiolia – zarost i kolczyk w ustach, Aldebaran – krowi kolczyk w nosie, zaś Milo została kobietą. To ostatnie by nawet nie przeszkadzało, ba, uznałbym to za atut, gdyby nie fakt, że przy okazji zrezygnowano z motywu maski. Za to Maska Śmierci… to po prostu trzeba zobaczyć, bo szkoda psuć spoilerem jedną z najzabawniejszych scen filmu.

Oczywiście ktoś, kto będzie szukał tu głębszej fabuły albo chociaż innowacji względem starej serii, może sobie odpuścić seans na starcie. Tempo akcji okazało się bezlitosne, więc niektórzy bohaterowie pojawiają się dosłownie na moment, aby zarobić w pysk i zniknąć z obsady (jak Aphrodite). Są motywy, o których twórcy po prostu w pewnym momencie zapominają (jak choćby „Atena” obecna w Sanktuarium), a inne zostają wspomniane w jednym zdaniu (vide fakt, że główni bohaterowie byli szkoleni przez złotych). Zabrakło mi obecności Douko, postaci drugiego co prawda planu, ale jednak istotnej. Całkowicie zrezygnowano z obecności srebrnych rycerzy, więc o Marin czy Shainie możecie zapomnieć. Film trwa tylko półtorej godziny, więc przelotka przez dwanaście świątyń to sprint na dopalaczach, byle tylko do finałowego starcia z „bossem”. Z kolei końcówka to teatr jednego (dwóch) aktorów, pozostali brązowi rycerze siedzą i patrzą, co robi Seiya – choć i tak w tym filmie niewiele mają czasu, by się wykazać. Muzyka wypada dość przeciętnie – brakuje tu jakiejkolwiek zapadającej w pamięć piosenki czy muzyki tła (a przecież było z czego wybierać, Saint Seiya to prawdziwa kopalnia znakomitych utworów i melodii).

Czy obejrzeć? Myślę, że warto, choć traktowanie tego filmu w kategoriach bryku fabularnego może budzić wątpliwości. Zbyt wiele odpuszczono, aby po jego obejrzeniu móc się od razu brać za kolejne serie. Dlatego główną widownią będą tu zapewne starsi fani, tacy jak ja, którzy z przyjemnością obejrzą ten film, sycąc oczy zapierającymi dech w piersiach widokami, a jednocześnie ignorując fabularne kiksy. Z drugiej strony nie zdziwię się, jeśli zwłaszcza fanki będą miały pretensje z powodu wyglądu swoich ulubieńców. Taki to już los remake’ów. Acz mimo wszystko polecam, bo jest na co popatrzeć…

Grisznak, 7 listopada 2015

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Toei Animation
Autor: Masami Kurumada
Projekt: Hiroshi Miyamoto
Reżyser: Keiichi Satou
Scenariusz: Tomohiro Suzuki
Muzyka: Seiji Yokoyama, Yoshihiro Ike