Komentarze
Rakudai Kishi no Cavalry
- komentarz : Przemcelot : 11.01.2022 00:14:38
- Harem bez haremu : Rakudai Kishi no Cavalry : 10.10.2021 01:58:35
- komentarz : Mistique : 10.09.2018 19:45:54
- komentarz : Gutosaw : 21.05.2017 01:11:21
- komentarz : kamil991 : 10.08.2016 20:41:52
- komentarz : Nikodemsky : 29.04.2016 19:09:31
- Bajka bez zalet. : Ciku : 19.04.2016 22:41:24
- komentarz : Playboy : 29.03.2016 05:17:20
- Niby nic niezwykłego, ale bawiłem się dobrze! : Raikami : 26.01.2016 16:20:14
- A mi się podobało! : BlackResBei : 21.01.2016 23:18:32
Harem bez haremu
To czego moim zdaniem jest tu za mało, to większej ilości zdarzeń niezwiązanych z walkami, dzięki którym można by lepiej poznać bohaterów. I oczywiście rozłożenia w czasie na conajmniej 20 (24) odcinki. Bo tak pozostaje wrażenie otrzymania czegoś okrojonego. Niby szkolne, niby przygodowe fantasy, niby ecchi. Mimo to oglądało się całkiem nieźle.
Wielu poprzedników zwróciło uwagę, że fabuła nie jest wysokich lotów. Zgadzam się z tym stwierdzeniem. Można wręcz powiedzieć, że jest nadzwyczaj prosta i uboga. Mnie to jednak nie raziło, gdyż nie kreuje się ona na nic nadzwyczajnego i ustępuje miejsca temu, co w Rakudai wychodzi.
A wychodzą przede wszystkim walki. Wszystkie zasługują na uznanie. Dla mnie warstwa turniejowa była tą najbardziej kluczową, a więc mającą największy wpływ na ocenę końcową. Uczestnicy turnieju mieli swoje słabe i mocne strony, a twórcy potrafili użyć je do stworzenia serii widowiskowych starć. Bardzo dobrze poradzono sobie z systemem turniejowym – przed każdą ważniejszą walką jest wprowadzenie, dzięki czemu emocje przed starciem narastają, a przeciwnik jest bardziej wyrazisty.
Świat jest tłem dla wydarzeń i w sumie niewiele o nim wiadomo. Zważając jednak na to, że takie tłumaczenia zazwyczaj kończą się jakimiś patetycznymi wywodami i żałosnym dorabianiem ideaologii, taki stan rzeczy mi odpowiada.
Postaci są raczej typowe dla gatunku. Wyjątkiem jest główny bohater, który jest tym, czego zazwyczaj oczekuję w zamian za tych głupich / ciapowatych / drących się zbawicieli świata. Wie, czego chce, zachowuje się adekwatnie do sytuacji i tworzy fajną parę ze Stellą.
Humor i scenki fanserwisowe utrzymują przyzwoity poziom – nie sposób tu znaleźć coś, co rozbawi do łez, ale nie ma też żałosnych scenek. W tej kwestii mogło być odrobinę lepiej (i zdecydowanie gorzej).
Zmierzając powoli do końca – jeśli lubisz dobre walki, to turniej, dość dobre ecchi i nietypowy wątek romantyczny są wstanie Ci zrekompensować tę prostą fabułę ze sporą nawiązką. Dla mnie jest to najlepszy tytuł w obrębie gatunku, którego kontynuację zobaczyłbym z nieukrywaną przyjemnością.
Nie ma tutaj specjalnie jakiegoś przesytu fanserwisu(choć spodziewałem się, po pierwszych dwóch odcinkach), ani innych, powiększych minusów ale z drugiej strony seria nie ma w sobie nic, czym mogłaby potencjalnie zachęcić.
W ogóle pomijam fakt, że nikt nigdy nawet nie pomyślał, aby wytłumaczyć z czego wynikają te super moce ani w ogóle dlaczego oni wszyscy chcą być „magicznymi rycerzami” – dla sportu ? Dalej czeka jakiś poważniejszy wróg ? Można tylko zgadywać…
Dostarczyło jakiejś tam rozrywki ale chyba haremy‑komedie są bardziej przyswajalne. Tutaj pojawiło się kilka elementów komediowych(ostatnimi czasy chyba ciężko bez tego zrobić wprowadzenie do haremu) ale było to zupełnie bez pomysłu.
Podsumowując – następny harem przeciętniak, jeden z wielu i można śmiało zaliczyć do kategorii „obejrzyj&zapomnij” zakładając, że faktycznie jest potrzeba obejrzenia. Ode mnie 5/10.
Bajka bez zalet.
Widocznie mam jakieś głupie zboczenie, które chce żebym od czasu do czasu zobaczył jakiś szajs. Rzadko się zdarza, żebym oglądał coś całkowicie pozbawione jakichkolwiek zalet. Tutaj w sumie tylko niektóre melodie dały radę i może taki mały plusik to kliknij: ukryte oświadczyny na końcu, bo rzadko się to zdarza. Szkoda tylko że cała reszta to straszne dno. Sama koncepcja szkoły dla dzieciaków z mocami itd. jest już nudna. Ciężko w tym gatunku wprowadzić trochę świeżości, ale mimo wszystko niektórym się udaje, tutaj niestety nie ma nic takiego. Dosłownie nic. Wszystko to już było, główny bohater z trudną przeszłością(a raczej wszyscy tam mieli trudną przeszłość hehe), wysoko postawiona główna bohaterka(kurde, dobrze że jeszcze jej na siłę za mąż nie chcieli wydawać za królewicza z innego kraju, a ikki nie poleciał jej ratować w imię miłości, chociaż kto wie..w końcu ma być kontynuacja) zakochana siostrzyczka, tajemniczy drugi bohater itd. Wszystko to było, ale było to zrobione o wiele lepiej, nawet strasznie marne Absolute Duo miało kilka zalet.
Cóż, czas wystawić kolejną dwóje i nigdy więcej do tego nie wracać.
Niby nic niezwykłego, ale bawiłem się dobrze!
Fabularnie anime kuleje, ale zostawia furtkę na drugą serię, którą chętnie przytuliłbym. Jedynie co mi słabo leżało w Rakudai, to wątek romansu. Kompletnie mi nie podszedł, chociaż zabawne akcje jakie z niego wynikały, wprawiały mnie w napady szczerego śmiechu. Czy mogę mieć jeszcze coś za złe temu anime? Może zbytnia bezpośredniość w przekazywaniu informacji. Praktycznie po pierwszych 3 odcinkach wiemy bardzo dużo o samym Ikkim, co psuje w moim odczuciu otoczkę tajemnicy, ale dalej nie przeszkadza w oglądaniu i dostarcza sporo dobrej zabawy.
Nie da się powiedzieć, że Rakudai Kishi no Cavalry jest dziełem wybitnym. To przeciętniak, który dostarcza dużo dobrej zabawy jakby przeciętniakiem nie był. W mojej ocenie jest to coś pomiędzy 6/10 lub 7/10 chociaż bardziej 6+/10, ale przez wzgląd, że… Kurcze… Naprawdę dobrze się bawiłem, daję z czystym sumieniem 8/10. :)
A mi się podobało!
Czemu tagujecie to jako harem?
2/10
Oczywiście nie oglądam anime dla nastolatków które błedami w scenariuszu nadkładają ilością cycków i majtek na ekranie, ale i tak: niczym to anime sie nie ratuje.
Było w sumie fajnie...
Co do reszty, muzyka mnie nie powaliła, ani op, ani ed… Mało wyróżniała się na tle grafiki, która również nie powalała, ale raczej była prosta i przyjemna. Animacja… tak średnio powiem, w każdym razie mogło być gorzej.
A teraz coś, co zostawiłam sobie na koniec, jako swego rodzaju wisienkę na torcie, mianowicie świat przedstawiony. Powiem, że może tak jak niewielu tutaj nie oglądałam Asteriska, który powszechnie ma opinię ,,klona'' tejże serii. Dlatego też nie mogę porównywać Rakudai Kishi no Cavalry właśnie do tego. Odnośnie świata, bardzo ograniczony. Podobał mi się natomiast sam pomysł ze swego rodzaju kliknij: ukryte ,,materializacją duszy'' aby powstała broń Ale jak wspominałam o wisience.. Miałam raczej na myśli iż twórcy jeszcze zanim dokończyli serie zdążyli ją do połowy zjeść, zostawiając tylko to czego już nie mogli.
Całość zamknięta w 12 odcinkach, zapowiadająca się kiepsko i kiepsko kończąca raczej nie wywołała u mnie tak negatywnych odczuć jak u niektórych. Jak to stwierdziłam na samym początku, było w sumie fajnie… Romans nawet mi się podobał, bo zajmował on przecież większość czasu serii, nawet główna oś fabuły zdawała się być nieco nieważna pewnymi momentami, bo przecież do samego końca sam motyw ,,walk'' nie został wyjaśniony i choćbyśmy nawet doczekali się kontynuacji przekonana jestem, iż nadal tego byśmy się nie dowiedzieli.
Pozdrowionka.
Niby bieda, ale nie bieda.
Nie to, żebym jakoś wybitnie źle się przy tym bawił. Niemniej niektóre z zastosowanych konkwencji są aż nadto oczywiste, głupawe i stereotypowe – tu patrz – niezdecydowany bohater, któremu to o dziwo jego luba jakoś dziwnie sama częściej „włazi do łóżka”, albo do łazienki. Żenujące jest to o tyle, że raz postać zachowuje się jak jedna z tych (nie)sławnych „comfort women” o którą Japsy z Koreanami się tyle spierali, a innym razem gra klasyczną nieśmiałą dziunię. Może niektórym to odpowiada. Mnie natomiast wprowadza w zażenowanie przechodzące w zwyczajną irytację.
Tyle dobrego, że autorzy wiedzieli jak poprowadzić akcję aby przyciągało to uwagę. I faktycznie, przyciąga. Pomimo kiczu jednak jako widz – chętnie chciałem dobrnąć do końca.
Jak na haremówkę – jest nieźle, fanom gatunku szczerze polecam, nie jest to 10/10 ale warto zobaczyć.
Lecz nie mogę powiedzieć by Rakudai miało dobra fabule czy ogolnie postacie. Swiat jest mało interesujący i jak same moce, walki i przeciwnicy dostarczają emocji i każdy ma jakiś cel fabularny, tak to wszystko ogolnie jest trochę puste. Nie czuc by był było to zyjace i tentniace życiem uniwersum. Sama glowna os fabularna także jest bardzo mało kreatywna. Co do samych postaci to da się je lubic, lecz nie ma w nich specjalnie nic co by je wyroznialo na tle innych w tego typu seriach.
Anime zostawia pewien niedosyt bo chciałoby się zobaczyć więcej walk, szczególnie Stelli, czy może zobaczyć Dyrektorke i Loli nauczycielke w walce. Rozumiem ze nie było na to czasu ponieważ cala historia była ulozona w okol glownego bohatera, a nie w okol ladnych scen. Spojnosc fabularna sie chwali, lecz… No… Naprawde chciałbym zobaczyć więcej.
Jest w tej serii pare ciekawych motywow, lecz sama seria jest ciagnieta w dol przez swój brak ambicji na najbardziej podstawowym poziomie. I tylko przez to nie jestem w stanie tej serii polecić każdemu kogo znam. Poszlo mnóstwo pracy, kreatywności i energii w szlifowanie glazu na diament. I ta seria to taki bardzo ladny kamyk, który może się podobać i z bliska widac cala ta prace wen wlozona, lecz nadal to tylko kamien i jest sam w sobie mało wartościowy. Gdy widze dużo pracy lub dużo kreatywności to naprawdę jestem w stanie seriom wiele wybacz i tutaj to widze. Ja się dobrze bawiłem.
I ogolnie sadze ze fani serii akcji, czy ludzie którzy mogą trochę przymknąć oko na pewne problemy gatunku będą się naprawdę dobrze bawic. Nie jest to seria wybitna pod zadnym względem, lecz potrafi dostarczyć rozrywki i widowiska.
I ponieważ Asteriskowie rzuciłem numerek to tutaj tez. 6/10 lub 7/10. I jestem całkowicie zaskoczony ze tak dobrze się z ta seria bawiłem.
Za zakończenie. A macie haremówki!
PS: Miałem dać niższą ocenę, ale zakończenie ją podniosło. Uwielbiam konkrety w anime, nawet jeśli całość jest niekoniecznie wybitna. Może nie wybitna, ale jest to jedna z najlepszych „solidnych” serii akcji typu magic school [?] jakie widziałem w ostatnim czasie. Fajne walki, trochę dramatów (ale nie irytujących), bohaterowie których polubiłem z wisienką na torcie w postaci konkretnego związku tychże bohaterów. Proszę więcej takich! (Najchętniej sezon drugi, ale to mało prawdopodobne…)
Przede wszystkim spodziewałam się haremu, a tu niespodzianka: bohaterowie wyznają sobie uczucia już na początku serii! Nie ukrywam, że już dzięki temu seria zdobyła u mnie kilka punktów. Może związek ten nie należał do najdojrzalszych, mimo wszystko jednak polubiłam tę parę.
Kolejny plus za głównego bohatera. W porównaniu z jego odpowiednikami z tego typu serii wypada bardzo dobrze. Nie rumieni się, nie ma problemu z powiedzeniem tego co myśli i czuje, prawdziwy facet po prostu (i tutaj również dla mnie Asterisk odpadł w przedbiegach, bo tam bohater podobał mi się tylko w trakcie walk. Przez resztę czasu trudno doszukiwać się w nim jakichkolwiek cech pasujących do standardowego pojęcia męskości…)
Postać Stelli średnio mi się spodobała szczerze mówiąc, ale nawet nie potrafię powiedzieć dlaczego. Dalej uważam, że tworzyła z Ikkim fajną parę, ale dla mnie była chyba tylko właśnie takim dodatkiem dla niego. Jako że on był fajny nie wypadła najgorzej, ale z bardziej typowym bohaterem (zniewieściałym, rumieniącym się ciapą) mogłaby już irytować. I tutaj znowu nie mogę się oprzeć, żeby nie dodać, że jednak w tym przypadku to bohaterka z Asteriska wypadła lepiej (nie wspominając już o tym, że podoba mi się nawet bardziej jak została narysowana:)). I cóż, tę postać tak naprawdę uważam za jedyną udaną w Asterisk, reszta już albo działała mi na nerwy, albo nie było w nich nic takiego, co pozwoliłoby zapamiętać ich na dłużej. Być może w Cavalry też takich nie ma, ale już nie miałam problemu z irytacją w przypadku żadnej postaci.
Jeżeli o grafikę chodzi, jest ładnie. Walki są widowiskowe, co jest zasługą płynnej animacji. Choć piosenka z openingu nieszczególnie przypadła mi do gustu, zdarzało mi się go oglądać, bo był zwyczajnie ładny. Ładna animacja, fajny dobór kolorów. Kreska podoba mi się, dla mnie najważniejsze, że głównego bohatera nie można pomylić z którąś z bohaterek (a to również bolączka wielu serii jadących na tych samych schematach co Cavalry). Warto jeszcze dodać, że nie razi fanserwisem, a jeżeli już takie sceny się zdarzały były dobitnie ukazane, a nie np. stoi bohaterka w bardzo ważnej bitwie, prawi jakieś morały, a jej spódnica jest podwiewana przez wiatr i całe gacie ma na wierzchu! W takich momentach robi mi się zwykle trochę wstyd, że jestem zagorzałym fanem anime… Ale tutaj tego nie odnotowałam w takim natężeniu.
Ogólnie jestem zadowolona. Mimo kilku głupot i kosmicznych pomysłów pod koniec, wypadło dobrze. 7/10 ode mnie, bo w końcu poczułam leciutki powiew świeżości jeżeli chodzi o takie czysto rozrywkowe serie.
Fabuła – tak, znowu zero oryginalności i znowu nie o to chodzi. Właściwie mogłoby być nieźle, gdyby nie dwie rzeczy:
- fatalne poprowadzenie wątku romantycznego – i co z tego, że oni się zeszli, skoro w tym ich niby związku zachowywali się tak klasycznie beznadziejnie jak postaci z haremówki, którzy coś do siebie czują, ale wstydzą się nawet pocałować -.- Na plus rozmowa, w której wyjaśnili sobie nieporozumienie, ale dalej wcale lepiej nie było, w końcu Stella robiła z siebie żałosną idiotkę; ogólnie ich wielka miłość wyszła sztucznie zwłaszcza z tego powodu, że nawet nie wiadomo czemu niby się w sobie zakochali, nie było widać chemii między nimi, a po prostu z odcinka na odcinek coraz więcej beblali jak to się nie kochają;
- zakończenie; to, co wprowadzili z 11 odcinku wołało o pomstę do nieba swoim idiotyzmem; widać, że ktoś chciał to uratować wprowadzając niekonwencjonalny sposób prezentacji tego (swoją drogą naprawdę pomysłowy i wart docenienia). Nie zmienia to jednak faktu, że cała sprawa była zwyczajnie głupia – kliknij: ukryte Ikki i Stella się pocałowali, sprawa trafiła do gazet, a Ikki przed… ekhm… pewien typ sądu. Po czym musiał walczyć, żeby go ułaskawili, wypuścili go na pojedynek z teoretycznie najpotężniejszą przeciwniczką ledwie żywego, stawiając warunek, że musi wygrać, by wciąż być rycerzem – no tak, to ma taki sens, że ja nie mogę; sorry, ale nie kupuję tego – nagle próbowali wprowadzić wielce poważny wątek, z którego wypompowano całą logikę; wskoczenie grubaska na arenę dobiło całość, przez co wielce romantyczną scenę na koniec oglądałam już mocno zniesmaczona… Te wielkie tragedie, knowania ojca Ikkiego i w ogóle wszelkie inne machlojki… nie, nie i jeszcze raz nie – w tym momencie przegięli i to mocno, przez co obniżyłam ocenę całości o 1 punkt.
Bohaterowie - i tu również same schematy, niestety tu już było kilka wielce irytujących postaci: siostrzyczka z kompleksem braciszka, chłopak o duszy dziewczyny, wielce zły ojciec głównego bohatera, supersilna przewodnicząca, która okazuje się być totalnie niepoukładaną, bardzo miłą dziewuszką…
Natomiast jeśli chodzi o głównych bohaterów, to Ikki był w porządku – standardowy typ jak na taką serię. Natomiast Stella miała swoje lepsze i gorsze momenty – gorsze zwłaszcza wtedy, kiedy wychodziła na wierzch jej „dere” strona, bo dziewczyna po prostu była wtedy żałosna.
Grafika - poza stylistycznym plastikiem muszę przyznać, że całość wypadła bardzo dobrze; animacja trzymała poziom, przez co walki były widowiskowe, a o to w końcu chodziło
Muzyka – kolejny standard, który nie razi, ale w pamięć też nie zapada; ciekawie wyszedł opening – muzycznie i wizualnie bardzo dobrze go zrobili; ending to niestety kolejna wersja piosenki od Ali Project (mówcie, co chcecie, ale dla mnie one wszystkie brzmią tak samo xd).
Ogólnie – mogłoby być naprawdę fajnie, gdyby nie skopali tego kilkoma bzdurnymi pomysłami; czasami widać było, że twórcy starali się tu stworzyć coś innego, pewne rozwiązania zdecydowanie zasługują na wyróżnienie, ale jednak nie udało się stworzyć z tego czegoś lepszego niż kolejnego przeciętniaka; początkowo miałam temu wystawić 6/10, ale za końcowe odcinki po prostu nie mogę – głupszego zakończenia chyba nie mogli wymyślić, dlatego ostatecznie stawiam 5/10.
Chciałam zrobić konkretniejsze porównanie tej serii do Asteriska, ale tak mnie wkurzyły ostatnie odcinki Rakudai, iż po prostu mi się nie chce ;p Ograniczę się więc do skrótowego odniesienia w kilku najważniejszych punktach:
- świat przedstawiony – ciekawsze podstawy ma Asterisk, który niestety nie wykorzystuje tego potencjału; Rakudai na tym polu właściwie nie pokazało nic, rzucając ledwie strzępami informacji o organizacji całego tego systemu; w obu przypadkach leży mechanika świata
- fabuła – i tu i tu bohaterowie chcą wygrywać bo coś tam coś tam, całość skupia się więc na turnieju, ale z nutką tajemnicy – widać, że w tle czai się grubsza intryga; o wiele bardziej zainteresowało mnie tło fabularne w Asterisk (wątek siostry, kwestia rywalizacji między szkołami), głównie dlatego, że knowania złego ojczulka z Rakudai zwyczajnie mnie drażniły – ileż można z takimi pierdołami?
Jeśli jednak chodzi o realizację, obie serie stawiam równo; Asterisk od początku do końca robił wszystko przeciętnie, bardzo szablonowo, ale dzięki temu nie kreował sytuacji skrajnych, poniżej pewnego standardu; w Rakudai niektóre motywy rozwinęli w ciekawy sposób, przeplatając je jednak z naprawdę kiepskimi scenami
- walki – i tu i tu średnio; w Asterisk wprowadzenie walk w duecie dało możliwość ciekawszej ich prezentacji, niestety było ich trochę zbyt mało; w Rakudai walk dostaliśmy więcej, ale tylko kilka konkretnych – na przykład większość walk Stelli to właściwie porażka, bo sprowadziły się one do tego, że bohaterka krzyczy nazwę techniki, macha mieczem i wygrywa.
- główny bohater – podobny poziom w obu seriach, choć Ikki początkowo prezentował jakiś tam pazur, ale potem z tego zrezygnowali
- główna bohaterka – zdecydowanie lepsza jest Julis, która mimo charakteru tsundere (jaki prezentuje też Stella) zachowuje się w miarę rozsądnie; widać, że zbliża się do bohatera, ale nie jest to zbliżenie typu: „nagle cię ubóstwiam i zrobię dla ciebie wszystko”, a tak niestety wyglądało to w przypadku Stelli.
- postaci drugoplanowe – mnie bardziej przypadły do gustu te w Asterisk, głównie dlatego, że nikt mnie tam nie wkurzał; w Rakudai niestety wykorzystali masę denerwujących schematów w ich kreacji
- grafika – na tym polu znacząco wygrywa Rakudai – wszystko jest tam bardziej widowiskowe i zdecydowanie lepiej dopracowane.
- fanserwis – sceny fanserwisowe upchnięto niestety w obu seriach – ciut więcej w Asterisk, ale za to w Rakudai były one bardziej obleśne (ten masaż cyckami, bleeee…)
- muzyka – dla mnie podobnie przeciętnie w obu seriach
- ogólnie – obie serie stawiam na równi w sumie; Asterisk od początku do końca nie wychodził poza pewien schemat, jednak właśnie dzięki temu stanowił dobre źródło rozrywki, stosował bowiem dość strawne schematy w stonowanej wersji; Rakudai próbowało momentami bawić się schematem, lecz równoważyły to bardzo słabe motywy, rodem z najgorszych ecchi tworów; ostatecznie wyższą notę wystawiłam Asterisk, ale tylko dlatego, że Rakudai w ostatnich dwóch epkach zwyczajnie przegięło.
!!!
Nie znajdziesz tu wielkiej, głębokiej fabuły, wielowymiarowych i psychologicznie skomplikowanych postaci.
Za to znajdziesz bardzo dobrze zrobioną serię rozrywkową.
Nie potrzeba wielkich fabuł, aby anime było interesujące. Rakudai rozpoczyna się jak twoja typowa adaptacja light novel. „Najgorszy” główny bohater, tsundere poznana w chwili przebierania się, pojedynek między nimi. A to wszystko osadzone w magicznej szkole!
Co więc sprawia, że Rakudai jest lepsze niż Twoja Typowa Adaptacja Light Novel?
Bohaterowie tak właściwie są udani. Ikki, w przeciwieństwie do każdego flakowatego protagonisty tego rodzaju serii ma jaja żeby robić rzeczy o której większości innych protagonistów się nie śniło. Podczas, gdy oni rumienią się i odwracają wzrok, a ich kontakt fizyczny z płcią piękną to głównie lądowanie twarzą w piersiach lub ich braku bohaterek, jest wystarczająco świeżą w takich kwestiach postacią, aby już zacząć go lubić. Jest oczywiście zdeterminowany i nie poddaje się, mimo bycia Najgorszym, tak jak każdy inny protagonista, który zaczynał od zera. Ciężko pracuje, aby stać się lepszym. Na jego drodze stanie wiele przeciwności, oprócz przeciwników, kłody pod nogi rzuca mu własna rodzina. Świetnie się patrzy, jak ten główny bohater wszystkie te przeciwności pokonuje.
Stella Vermillion – piękna, utalentowana księżniczka. Płomienna i gorąca. Nie tylko o jej moce tu chodzi, ale i aparycję, a jej wdzięki niejednokrotnie mamy okazję podziwiać w scenach których niekoniecznie uświadczymy w Twojej Typowej Adaptacji Light Novel. Stella bywa autentycznie urocza, zwłaszcza od czasu kiedy kliknij: ukryte jest już w związku z Ikkim. Nie irytuje, bywa zabawna, bywa słodka. A fanserwis w jej wykonaniu to pierwsza klasa. Ale o tym później.
Oprócz tego mamy tu chłopaka zwącego się Alice, mamy też młodszą siostrzyczkę Ikkiego zakochaną w swoim bracie i różne inne postaci. Nie irytował mnie nikt. Nikt! Nawet owa siostrzyczka nie powinna denerwować przeciwników tego typu postaci. Może jedynie na początku. Czy jednak to że postać „nie irytuje” może oznaczać już, że jest udana? Niekoniecznie, ale chodzi mi o to, że w najgorszym przypadku bohaterowie są odbierani neutralnie. A w dużej mierze i tak wywołują bardzo pozytywne uczucia, przynajmniej u mnie.
Rakudai to anime o magicznej szkole, magicznych rycerzach i takie tam. Tak więc ważną część tego serialu stanowić powinny walki. Są walki – i to jakie. Świetnie zaanimowane, autorzy bawią się grafiką i wychodzi to efektownie, walki mają przyzwoity czas trwania i naprawdę cieszą oko przeróżnymi szczegółami. Zdarzało mi się sporo razy przewijać aby zobaczyć jakiś pojedynek raz jeszcze, bo naprawdę robią wrażenie!
O ile większość Typowych Adaptacji Light Novel zostaje okraszona średniej jakości stroną techniczną, o tyle Rakudai stoi na wysokim poziomie. Grafika jest bardzo, bardzo dobra! Rzadko kiedy serwowane są nam zauważalne uproszczenia na drugim planie. Rysunek jest szczegółowy, postaci są ładne, kolorystyka jest dość specyficzna i nie każdemu może przypaść do gustu ale mi stuprocentowo odpowiadała. Animacja jest bardzo płynna. Warto też wspomnieć o różnych eksperymentach graficznych, najwięcej tego było w odcinku 11, ale zdarzały się dość często po drodze. Widać starania i efekt jest porządny. To anime jest naprawdę miłe dla oka i mocno dopracowane.
Dobra jest też muzyka, soundtrack bardzo mi się podobał a opening.. Ten opening! Po prostu mega, słucham go sobie często od kiedy tylko zaczęłam oglądać Rakudai i nie czuję aby mi się ta piosenka znudziła. Jest po prostu świetna. Ending również mi się podobał, uwielbiam Ali Project więc to nic nowego. Również grafiki towarzyszące openingowi i endingowi cieszą oko. Na swój sposób… Opening jest dynamiczny i też pełen ciekawych zabiegów graficznych, a ending… to esencja śmiałego fanserwisu Rakudai.
No właśnie. Fanserwis. To anime wszystko robi dobrze i pod tym względem też jest na poziomie. Głupi fanserwis, a zasługuje moim zdaniem na osobny akapit. Nigdy w życiu do tej pory nie zdarzyło mi się chyba żebym wręcz piszczała na anime, rozumiecie to? Niektóre sceny były naprawdę świetne!
Lubię anime przygodowe, lubię serie wykonane starannie, lubię dobre walki, audiowizualia i dobry fanserwis. Rakudai dostarcza tego wszystkiego.
No i warto zaznaczyć – to nie jest harem! Na początku emisji tego serialu pojawiały się zgryźliwe komentarze na temat tego stwierdzenia, ale po krótkim czasie rozwiewają się wszelkie wątpliwości!
Relacja Ikkiego i Stelli wychodzi na wielki plus dla tej serii. Kocham tą dwójkę razem i cieszy mnie bardzo postęp w ich relacji. Stąd też cieszył mnie ostatni odcinek. Oraz ucieszyły mnie pewne informacje co do bodajże 9 tomu light novel.. :>
Widać, że ludzie co robili Rakudai się przyłożyli. Bardzo dobrze, bo ta seria na to zasługuje. Można by nawet powiedzieć, że czasami troszkę przedobrzyli – pamiętny ep 11 (który swoją drogą był trochę za szybko poprowadzony! i niektóre rzeczy mogły nie zostać przekazane zbyt jaśnie, trzeba uważnie oglądać, bo dość szybko to leci i informacje mogą uciec). Ale ja tam doceniam wysiłek. Dzięki stosunkowi twórców do tego anime wyszła bardzo sympatyczna seria.
Moje wrażenia są całkowicie pozytywne. Czekałam niecierpliwie na każdy odcinek i nigdy nie poczułam się zawiedziona. Co tydzień łapałam się na myśli, jaki to najnowszy odcinek był dobry.
Ścianę tekstu tu wysmarowałam, a i tak na pewno nie opisałam wszystkich moich wrażeń.
Uważam, że seria oceniając obiektywnie zasługuje spokojnie na 7, bo nawet jeśli ktoś nie jest fanem tego typu anime, to jak tu nie docenić porządnego wykonania i tego, jak zgrabnie seria radzi sobie ze schematami z którymi może być kojarzona?
Jako że ja jestem fanką tego typu anime, jako że bardzo wczułam się w historię i polubiłam główną dwójkę a także zachwyciłam się walkami, openingiem i całą masą miłych szczegółów, pomimo tego że jestem świadoma pewnych niedoskonałości Rakudai,
wystawiam bez żadnych wyrzutów
9/10!
I będę najszczęśliwsza na świecie, gdy zobaczę newsa o kolejnym sezonie.
11 odcinek
Odcinek 10
A samo anime zgodnie z moimi przypuszczeniami „wyprzedziło” swojego „klona” czyli Asterisk. Tam mamy taką serię standard+, podczas gdy Cavalry mocno mnie wciągnęło :)