Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 6/10 grafika: 7/10
fabuła: 5/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

4/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 4,00

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 39
Średnia: 5,05
σ=1,92

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (IKa)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Bubuki Buranki

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2016
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • BBK/BRNK
  • ブブキ・ブランキ
Tytuły powiązane:
Miejsce: Japonia; Czas: Przyszłość; Inne: Mechy, Supermoce
zrzutka

Naszkicowani ciekawi bohaterowie, względnie znośna fabuła, a do tego mechy i trochę magii – czyli jak studiu Sanzigen udało się stworzyć coś nie­‑złego.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Studio Sanzigen, znane z takich hitów jak Black Rock Shooter, Arslan Senki czy Miss Monochrome, skończyło w 2016 roku dziesięć lat. Życzę im wszystkiego najlepszego i w ogóle, ale jako oglądacza anime nieco bardziej niż ich pierwsza dwucyfrowa rocznica obchodzi mnie sposób, w jaki ta grupa twórców postanowiła ją uczcić, czyli seria wydana z tej okazji. Dla tych, którzy nie wiedzą (czyli pewnie wszystkich): nazwa studia wzięła się od wariacji na temat słowa sanjigen, oznaczającego w japońskim trzy wymiary. Poniekąd logiczne było więc, że Bubuki Buranki, popisowa seria studia, musiała być zrobiona właśnie w technologii 3D. Tematyką miały być wielkie roboty, zwiastun był, łagodnie rzecz ujmując, enigmatyczny, a nad scenariuszem pracowali ludzie odpowiedzialni między innymi za Chłama…, pardon, Hamatora. Zapowiadało się więc na średnich rozmiarów katastrofę, która, choć widoczna z oddali, przeszła jednak bokiem.

Można by się spodziewać, że coś z tagami „mechy”, „przygodowe” i „science­‑fiction” będzie miało założenia świata proste jak budowa cepa, a tu proszę, pierwsza niespodzianka. Ludzkość od pokoleń korzysta z biomechanicznych broni nazywanych Bubuki, zdolnych przy pomocy artefaktów zwanych Sercami łączyć się w giganty zwane Buranki. W obu formach te obiekty posiadają więcej niż szczątkową inteligencję i efektem tego jest, między innymi, pewna doza nieuzasadnionej wrogości, jaką wielkie roboty żywią wobec ludzi. Dziesięć lat temu osiem takich gigantów narobiło w Japonii ogromnych zniszczeń, dewastując miasta i zabijając bliżej nieokreśloną liczbę ludzi. Zostały one w końcu powstrzymane, jednak osoba, która to zrobiła – Reoko Banryuu – nie miała czystych intencji. Po tym, jak rozprawiła się z zagrożeniem, przejęła ona władzę w kraju, rządząc z cienia przy pomocy terroru i marionetkowego premiera. Z takim obrazem rzeczywistości zostaje skonfrontowany Azuma, wracający do kraju po długiej podróży, który niemal natychmiast wpada w kłopoty i zostaje aresztowany. Z opresji ratuje go grupa buntowników dysponujących broniami kompatybilnymi z należącym do niego Sercem, do której to grupy Azuma szybko dołącza. Razem mają nadzieję odnaleźć Migiwę, matkę chłopca, jedyną osobę zdolną stawić czoło Banryuu i obalić dyktatorkę.

No dobrze, to może nie rzuca na kolana oryginalnością, ale przynajmniej nie brzmi nudno, prawda? Patrząc jednak na mało doświadczoną ekipę, należało spodziewać się problemów i takowe się pojawiły. Scenarzyści starali się rozbudować uniwersum serii, co się zdecydowanie chwali, ale większość informacji o nim widz otrzymuje w postaci rozmów między bohaterami, co rzadko brzmi interesująco. Na dodatek w niektórych założeniach pogubili się chyba nawet twórcy, bo czasem dostajemy fragmenty historii, które brzmią jakby stały ze sobą w sprzeczności, albo przynajmniej brakowało między nimi logicznych przejść. Dla przykładu: zostaje wspomniane, że Bubuki służyły jako środek utrzymywania ładu społecznego, ale również, że do około dwudziestu lat wstecz ich istnienie było spowite tajemnicą. Można niby wykombinować jakieś rozsądnie brzmiące uzasadnienie tegoż faktu, ale trochę więcej wyjaśnień byłoby bardzo na miejscu. W pierwszym sezonie nie otrzymujemy również odpowiedzi na skądinąd podstawowe pytania, mianowicie: skąd te wielgachne mechy w ogóle się wzięły? Dlaczego żyją sobie na latającej wyspie? Dlaczego Migiwa dysponuje mocą łamiącą prawa świata przedstawionego? Sezon drugi niby jest w drodze, to prawda, ale czy zaspokoi naszą ciekawość? Mam co do tego pewne wątpliwości.

Mając założenia, można przystąpić do opowiadania historii, a czeka tutaj na nas czystej krwi battle shounen, w którym, jak łatwo się domyślić, co chwilę mają miejsce walki. A to z przybocznymi Reoko, a to z nią samą, a to z jakimś Buranki eksterminującym sobie spokojnie rasę ludzką – bitwy, starcia i pojedynki towarzyszą nam właściwie bez przerwy. Trzeba przyznać, że są całkiem niezłe pod każdym względem. Nie tylko są dobrze reżyserowane, ale również odgrywają ważną rolę w narracji. Znakomita większość z nich stanowi okazję do przybliżenia bohaterów, pokazania ich osobowości i relacji z innymi postaciami (zarówno przyjaciółmi, jak i wrogami), a nie jest zwykłym wypełniaczem czasu antenowego. To generalnie zalicza się temu anime na plus, ale można łatwo domyślić się wynikającej z tego potencjalnej wady. Tak, od groma tu retrospekcji, a postacie zawsze znajdą czas, by w trakcie pojedynku na śmierć i życie powymieniać się uwagami. Zabiegi te były wykorzystywane może nie za dobrze, ale z pewnością znośnie, a pisząc te słowa, zdałem sobie nawet sprawę z pewnego ewenementu – wspomniane retrospekcje praktycznie się nie powtarzają. O ile shouneny uwielbiają zasypywać nas wiele razy tymi samymi scenkami z przeszłości, to Bubuki Buranki powtarza się chyba tylko raz, a do tego z sensem. Niemniej osoby uczulone na takie chwyty powinny serię omijać szerokim łukiem.

Jednoznacznym minusem jest za to niemal zupełny brak wątków „obyczajowych”. W tego typu anime często urozmaica się czas różnymi komediowymi wstawkami, czy też po prostu scenami z codzienności bohaterów, w których nie muszą bronić oni własnego życia. Przecież właśnie interakcje poza walkami są najlepszym sposobem na to, by widz lepiej poznał i polubił postacie, a problem ich braku jest tym wyraźniejszy, im ciekawsi wydają się protagoniści – czyli w przypadku Bubuki Buranki urasta do rangi największej wady serii. Chyba nigdy żaden scenarzysta nie pomyślał sobie „Tak, zrobimy wszystkie postacie takie same, będzie super”, każdy stara się, by były one jak najbardziej zróżnicowane, często sięgając po silnie skontrastowane, ale stereotypowe rozwiązania – kulka energii, tsundere, nieśmiała lolitka, ten fajny, co siedzi z tyłu w klasie – chyba wiadomo, o czym mówię. Pod tym względem twórcy tej serii zaliczyli pełen sukces. Pogodna, ale żądna zemsty Kogane, rozmarzona, ale chłodna Shizuru, arogancki, ale pragnący uznania Hiiragi oraz bezczelna, ale w głębi ducha kobieca Kinoa – tworzą mieszankę, którą po prostu chce się oglądać. Na ich tle nawet nieco nudnawy, zbyt miły Azuma wypada dobrze, wyróżniając się łagodną osobowością. Po skończeniu serii czułem poważny niedosyt scen takich jak ta w trzecim odcinku, kiedy bohaterowie po prostu przekomarzają się w najlepsze, siedząc w jacuzzi. Do grupy protagonistów można (choć nie trzeba) zaliczyć również Migiwę. Jak na shounena przystało, gdzieś jacyś „geniusze” muszą się przewinąć, a najciekawszym z nich jest właśnie ona. Nie tylko dysponuje olbrzymią mocą, ale również (może właśnie przez nią?) myśli zupełnie inaczej niż normalny człowiek. Choć widać, że ma dobre intencje, swoje plany realizuje z subtelnością buldożera, nie licząc się przy tym z uczuciami osób wokół niej. Czyni to z niej bohaterkę trudną do polubienia, ale z pewnością bardzo ciekawą.

Prowadzenie postaci sypie się też trochę przy antagonistach, których można zasadniczo podzielić na dwie grupy: drużynę Reoko i całą resztę, od której zacznę. W ósmym odcinku zostaje znikąd wprowadzone dobre kilkanaście postaci, które, jak gdyby nigdy nic, zaczynają kraść dla siebie czas ekranowy. Do pewnego stopnia rozumiem, że chciano ich wykorzystać jako kolejny impuls do rozwoju protagonistów, ale pojawiają się chyba tylko dlatego, że byli twórcom potrzebni jako zapychacz do odcinków przed ścisłym finałem sezonu. Nie oznacza to jednak, że w kontynuacji to się nie zmieni – ich postacie były zarysowane w miarę interesująco, więc szansa na nadanie im celu w historii cały czas jest. Nieco inaczej sprawa ma się z antagonistami głównymi i, Potworze Spaghetti, to chyba najdziwniej zepsuta rzecz w tej serii. Zawsze uwielbiałem niejednoznacznych złych, poznawanie kierujących nimi motywów i obserwowanie ich ewentualnych zmian, a Bubuki Buranki podejmuje bohaterską próbę wprowadzenia takiej właśnie grupy moralnie dwuznacznych niemilców, potykając się przy tym o własne nogi. Jak wiadomo, żeby zły był postrzegany jako zły, to musi robić złe rzeczy, w rezultacie więc grupa Reoko zostaje przedstawiona jako banda przerysowanych do granic karykatury „standardowych złoczyńców”, śmiejących się opętańczo, gdy mordują nieletnich. Zamierzano w ten sposób nadać ujawnieniu ich prawdziwych osobowości więcej smaku, ale zapomniano o jednej ważnej rzeczy – konsekwencji. Jak bowiem rozumieć zachowanie pani z królikiem, która rozpoczyna życie jako postać tekstami typu: „Uwielbiam, kiedy nadzieja gaśnie w oczach dzieci i staczają się one w otchłań rozpaczy”, a kilka odcinków potem ryzykuje życiem i zdrowiem, by ratować cywili. I nie, nie ma tu przeciągania na inną stronę mocy rodem z Naruto; po prostu mamy uwierzyć, że taką postacią była od początku, co jakoś trudno mi pogodzić z psychicznym znęcaniem się nad dziećmi.

Bubuki Buranki pomimo dość chwytliwej formuły nie doczekało się wielkiej rzeszy widzów, za co winę ponosi najpewniej niestandardowa oprawa graficzna. Niemal wszystko zostało tu wykonane za pomocą trójwymiarowej animacji, z wyjątkiem tła – scenerii różnorodnych i ładnie narysowanych, ale również zbyt statycznych; przez znaczną część serii, za plecami bohaterów nie porusza się właściwie nic. Są też małe problemy z cieniowaniem trójwymiarowych modelów (przez co Reoko czasem znikał podbródek) i sposobem, w jaki zachowują się długie włosy Migiwy, ale tak poza tym… to właściwie jest bardzo dobrze. Animacja jest płynna, kolorystyka ładna i, na miłość Jego Mackowatości, projekty postaci w tym anime to majstersztyk. Bardzo różnorodne i świetnie zaprojektowane, wyróżniałyby się na kilometr nawet bez trójwymiarowej animacji. Trochę gorzej było z przesadzonymi pomysłami na bronie (takimi jak niebiesko­‑fioletowy młot z różowymi kolcami) i nudnawym wyglądem mechów, nawet tych głównych. Jedna rzecz, która mnie osobiście cieszy, to zupełny brak erotycznego fanserwisu. Nie ma tutaj nienaturalnie obcisłych dekoltów, podejrzanych najazdów kamerą, nadmiarowego jęczenia czy golizny – przystojnych panów i piękne panie można sobie podziwiać bez reżysera wpychającego nam ich wdzięki na siłę. Smutny jest przy tym los, jaki spotkał panią z królikiem, bo gdyby Bubuki Buranki było przynajmniej tak popularne jak ostatnie ekranizacje light novel, z pewnością królowałaby ona na szczytach rankingów kobiecych wdzięków (chociaż może to tylko moja opinia).

Muzyka nie jest już tak nadzwyczajna jak animacja, i choć ma swoje momenty, raczej nie wyróżnia się niczym specjalnie. Co nie znaczy, że twórcy nie potrafili jej dobrze wykorzystać i parę scen naprawdę zyskało poprzez dobre użycie klimatycznych utworów. Opening serii stanowiła nudna, popowa piosenka, z równie porywającą animacją, ale nadrabiał nieco cięższy w brzmieniu ending, któremu towarzyszyła sekwencja scen z Reoko, głównie idącą pospiesznie w prawo. Niby niezbyt fascynujące, ale z jakiegoś powodu katowałem go aż do znudzenia. Seiyuu można pochwalić za odegrane role – choć ich występy nie były może wybitne, plasowały się zauważalnie powyżej średniej. Szczególnie przypadł mi do gustu głos Banryuu, ponieważ Megumi Han miejscami zaciągała dziwnym akcentem, jaki rzadko słyszę w anime.

Opisanie tego, co mi się podobało, a co nie? Jest. Kilka akapitów składnego tekstu? Jest. Ocena? No i tu jest problem. Ta wersja recenzji jest wersją numer piętnaście, z czego dziewięć razy zaczynałem pisać od nowa. Powód? Bubuki Buranki zdołało wysadzić w powietrze mój system oceniania anime. Analizując je, dochodziłem raz po raz do wniosku, że każdej ważniejszej zalecie serii towarzyszy równie poważna wada, a żeby tego było mało, łączyło ono cechy, których nie cierpię, z tymi, które uwielbiam. Ciągła fabuła z brakiem konsekwencji w scenariuszu. Interesujące postacie ze złym rozłożeniem ich czasu na ekranie. Ciekawe szczegóły z brakiem subtelności. A to, że seria nie jest jeszcze właściwie skończona, również nie pomaga. Siedziałem więc, rwąc włosy z głowy, a mój mózg z uporem godnym lepszej sprawy wypluwał losowe oceny, od cztery do siedem, wraz z uzasadnieniami, różniącymi się zależnie od pory dnia i aktualnego samopoczucia. Nie wiedząc, co zrobić, poszedłem sam ze sobą na mały kompromis i bezczelnie poproszę Cię, czytelniku, żebyś się do niego dostosował. Bubuki Buranki dostanie ładne sześć na dziesięć, ale nie będzie to ostateczna ocena. Ta pojawi się dopiero z recenzją drugiego sezonu, której nie dam sobie wyrwać z łapek, choćby mnie w redakcji siekierą tłukli. W decyzji, czy oglądać, czy nie, kieruj się więc, proszę, raczej wrażeniem, jakie zostawił ten tekst, niż oceną. A ja tu będę czekał, z Reoko Banryuu dodaną do mojej kolekcji chorych psychicznie waifu, do czasu, aż Sanzigen rozwieje moje wątpliwości związane z ich twórczymi możliwościami.

Ao desu, 4 czerwca 2016

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Sanzigen
Projekt: Yuusuke Kozaki
Reżyser: Daizen Komatsuda
Scenariusz: Jirou Ishii, Yukinori Kitajima
Muzyka: Masaru Yokoyama

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Bubuki Buranki - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl