Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 3/10 grafika: 5/10
fabuła: 2/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

3/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 3,00

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 66
Średnia: 5,09
σ=2,06

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Enevi, Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Divine Gate

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2016
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • ディバインゲート
Gatunki: Dramat, Przygodowe
zrzutka

Jeśli odnajdziesz tajemnicze wrota, spełnisz swoje życzenia, czyli zupa „na winie”, bardzo mocno przypalona.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Pojawienie się tajemniczych Boskich Wrót spowodowało połączenie się ze sobą trzech wymiarów – boskiego, demonicznego i ziemskiego, co wywołało ogólnoświatowy chaos. Pojawili się również ludzie posiadający moc żywiołów, których trzeba było jakoś kontrolować, aby więc zaprowadzić porządek, powołano do życia Radę, mającą sprawować pieczę nad nową rzeczywistością. Wraz z biegiem lat opowieść o Boskich Wrotach zyskała status legendarnej i obecnie mało kto wierzy w ich istnienie, a władze zazdrośnie strzegą prawdy. Co jakiś czas pojawiają się jednak wybrańcy, którym los dał szansę na odnalezienie Wrót i spełnienie swych najskrytszych marzeń. Czy jednym ze szczęśliwców jest nastoletni Aoto, który w dzieciństwie został oskarżony o podpalenie domu i zabicie swojej rodziny? A może należą do nich Akane i Midori, którzy na rozkaz niejakiego Artura mają sprowadzić chłopaka do specjalnej szkoły będącej pod bezpośrednim zwierzchnictwem Rady?

Pierwowzorem Divine Gate jest wyprodukowana w 2013 roku darmowa gra na urządzenia mobilne, której założenia fabularne pokrywają się z tym, co zostało napisane w powyższym wstępie. Z biegiem czasu stała się ona na tyle popularna, że postanowiono nakręcić na jej podstawie anime, ale jak wiadomo, ze scenariuszami na podstawie gier bywa bardzo różnie i trzeba mieć sporo umiejętności, żeby z wielowątkowej historii wybrać odpowiednie i stworzyć interesującą, w miarę spójną opowieść. Chyba że nie ma się takich ambicji albo sam pierwowzór nie wróży zbyt dobrze… Wtedy wystarczy wrzucić wszystko, jak leci, i reklama gotowa. Przyznaję, nie miałam styczności z oryginałem, ale podejrzewam, że w tym przypadku mamy do czynienia z jednym i drugim po trochu.

Świat przedstawiony, do którego wrzucono (prawie) wszystko, co się dało, przypomina popularne danie zwane „zupa na winie”, czyli „co się nawinie”. A że nawinęło się całkiem sporo, zaś czasu na zaprezentowanie tego jest stosunkowo niewiele, dostajemy kolorowy miszmasz bez ładu i składu. Nie od dziś wiadomo, że mieszać trzeba z umiarem albo pomysłem, a najlepiej jednym i drugim. Całość opiera się niestety na bardzo kruchych podstawach i (nie)działa na zasadzie umowności gatunkowej oraz dzięki nagromadzeniu schematów, które widzieliśmy już tysiąc razy i wiemy, jakimi prawami się rządzą. Pewnie chodziło o to, że ma być dużo i kolorowo, a braku sensu nikt nie zauważy. Mitologiczno­‑legendarny bajzel, opierający się głównie na efektownym nazewnictwie i mający niewiele wspólnego z pierwowzorami, to dopiero początek, choć pod tym względem zdecydowanie jest na co popatrzeć. Bo wiecie: król Artur był przyjacielem Świętego Mikołaja (Juniora), a podstępny Loki mąci wspólnie z małą dziewczynką, której na imię Szekspir. Ale jak chaos, to chaos. Świat opiera na ogólnikach i przypadkowo połączonych ze sobą elementach, funkcjonujących na zasadzie „bo tak i już” (być może znajomość gry by w czymś pomogła… Albo i nie), a próby wprowadzenia weń widza wypadają, delikatnie pisząc, słabo.

Fabuła z ogromnymi zgrzytami posuwa się do przodu po wyznaczonym przez twórców szlaku (szukamy Boskich Wrót, czyli przez większość czasu nie robimy nic konkretnego, a potem nagle i bez jakichkolwiek przygotowań ruszamy hurraoptymistycznie na wielką wyprawę), tylko dlatego, że musi, a nie dlatego, że akcja płynie – ona skacze od wydarzenia do wydarzenia. No dobrze, powiedzmy, że istnieje (a raczej zdarza mu się występować) ciąg przyczynowo­‑skutkowy, ale wszystko się jakoś tak po prostu dzieje, zaś w większości przypadków taki, a nie inny obrót spraw można wytłumaczyć jedynie tym, że zastosowane motywy zwykle występują w takiej, a nie innej postaci i łączą się z takimi, a nie innymi elementami. Słowem: przykłady bezmyślnie przepisane z elementarza schematów bez jakiejkolwiek wyobraźni. Prowadzi to do tego, że z jednej strony doskonale będziemy zdawać sobie sprawę, co się wydarzy, a z drugiej możemy być momentami zaskakiwani przez wątki pojawiające się jak królik z kapelusza. Jako że historia jest mało wciągająca, widza raczej nie będzie obchodzić, co, jak i dlaczego, i najwyżej wzruszy ramionami przy kolejnych dziurach fabularnych. Dość istotne jest również to, że anime nie stanowi samodzielnej całości. Opowieść teoretycznie zamyka jakiś etap, ale w praktyce się urywa i żaden z ważniejszych wątków nie zostaje doprowadzony do jakiejkolwiek konkluzji, a „enigmatyczna” końcówka aż krzyczy „ciąg dalszy nastąpi”. Jednak na razie kontynuacji ani widu, ani słychu, chociaż może to i dobrze?

Ale wiecie co… Jest jedna rzecz, która wyróżnia tę serię z tłumu równie bezbarwnych, powtarzalnych i zwyczajnie nudnych anime – sposób prowadzenia fabuły. To tak rzadki przypadek kiczu i łopatologii, że bardzo trudno przejść obok Divine Gate obojętnie. Klimatycznie serial celuje w dramat, owszem, zdarza mu się rzucać żartami (równie udanymi, co reszta elementów), ale generalnie twórcy za wszelką cenę starają się podkreślić, jak wiele niedobrego się dzieje i jakie powinno być to wzruszające. Niemal każdej scenie towarzyszy wyjątkowo górnolotna i kwiecista narracja, która uświadamia widzowi głębię przeżyć bohaterów i skomplikowanie ich życiowej sytuacji. Dzięki temu zabiegowi można liczyć na niezapomniane wrażenia i niewykluczone, że najlepszą komedię sezonu. Oczywiście nie gwarantuję, że widz, przytłoczony ogólną miałkością scenariusza, będzie w stanie docenić tę cudowną rzecz i przymknąć oko na widoczne niedoróbki. Inna sprawa, że nie wszystkich bawią niezamierzone komedie, ale jeśli tak – to gwarantuję udany seans (przynajmniej przez jakiś czas… dopóki i to się nie znudzi).

Skoro już przy cierpieniu i dramacie jesteśmy… Nikogo nie powinno dziwić, że postaci prezentują się podobnie, jak fabuła – wyposażono je w standardowy zestaw cech i tragicznych przeszłość, w których nurzają się po uszy z wyjątkową lubością. Prym wiedzie tutaj udręczony przez wszystko i wszystkich (a samego siebie najbardziej) cierpiętnik Aoto, który cierpi i… cierpi i… On oddycha swoim cierpieniem (innych też). Jest obowiązkowo wycofany, apatyczny i taki biedny, bo wszyscy czegoś od niego chcą, a on chciałby cierpieć w samotności, wszystko zaś widać w jego chłodnych niebieskich oczach (nawet kolory dopasowano do osobowości, żeby widz nie miał wątpliwości, kto jaki ma charakter!). Dla przeciwwagi dostaje do kompletu narwanego i niegrzeszącego zbytnią inteligencją (nawet jak na świat przedstawiony) płomiennowłosego kolegę o imieniu Akane oraz energiczną i generalnie miłą w obyciu Midori. Po dwie, góra trzy cechy na osobę, bo wystarczy jedno zdanie, aby ich opisać. Co gorsza, tyczy się to wyłącznie głównych bohaterów. Reszta, czyli zarówno dobrzy, jak i źli to w większości narzędzia fabularne (z małymi wyjątkami, ale patrz powyżej…), które dostają jedną, może dwie cechy rozpoznawcze. Problem polega na tym, że postaci jest w Divine Gate stosunkowo dużo, zaś twórcy nie robią właściwie nic, żeby zainteresować widza ich losami (wkładanie w ich usta losowych pseudofilozoficznych banałów to nie najlepszy sposób).

Oprawa techniczna prezentuje się bardzo przeciętnie i raczej nie znajdziemy tu nic, na czym można by zawiesić oko lub ucho. Same projekty postaci są nawet ładne, ale kontynuują tradycję łopatologii i już właściwie po wyglądzie można stwierdzić, z jaką osobowością mamy do czynienia. Kolorystyka należy do bardziej wyrazistych (niektóre ujęcia mają naprawdę dziwną „grę światła”), ale raczej nie wypala oczu, tła też są w miarę przyjemne dla oka, chociaż monotonne. Widać duże wykorzystanie komputerów (nie zawsze efekty te ładnie wyglądają), animacja miewa lepsze i gorsze dni, ale w ostatecznym rozrachunku wypada co najwyżej średnio, sporo jest też ujęć, w których bohaterowie wyglądają po prostu krzywo. Ścieżka dźwiękowa to rasowa „plumkanina”, którą bardzo trudno wyłowić z tła i trzeba się naprawdę dobrze wsłuchać. Właściwie jedyny wyróżniający się tu utwór to opening – One Me Two Hearts, śpiewany przez zespół Hitorie. Swoją drogą, Divine Gate to ten przypadek, kiedy zastanawiam się, co taka liczba znanych seiyuu robi w takim anime… Usłyszymy m.in. Akirę Ishidę, Yuuichiego Nakamurę, Ami Koshimizu, Kousuke Toriumiego czy Koujiego Yusę. Właściwie ich grze nie można niczego zarzucić, bo dali z siebie tyle, na ile pozwalał im scenariusz, ale nic więcej…

Divine Gate to typ serii, jaka zdarza się niemal w każdym sezonie – na tyle słaba, żeby całkowicie ją przeoczyć, a jednocześnie niebędąca aż takim gniotem, by rozpisywać się nad jej beznadziejnością i ostrzegać wszystkich przed ewentualnym jej obejrzeniem. Należy do kategorii tytułów, które chyba chciały coś osiągnąć, ale wyjątkowo im to nie wyszło, bo ani z tego ciekawa przygodówka (dzieje się tu trochę, ale niewiele w tym sensu), ani „coś więcej” (ta pseudogłębia jest wyjątkowo porażająca), ani wzruszający dramat (choć patetyczna narracja jest cudowna), a na ewentualną satyrę to jest zbyt słabo zrobione. Właściwie wszystko, czego można by tu szukać, bez problemu znajdziemy w innych produkcjach. Chyba że lubicie się pośmiać z (bardzo) niezamierzonej komedii, to wtedy możecie spróbować, aczkolwiek nie gwarantuję, że wytrwacie do końca, bo w końcu wszystko zaczyna nudzić.

Enevi, 22 maja 2016

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio Pierrot
Autor: Acquire, GungHo Online Entertainment
Projekt: Ichirou Uno
Reżyser: Noriyuki Abe
Scenariusz: Natsuko Takahashi
Muzyka: Takumi Ozawa

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Divine Gate - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl