Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 2/10 grafika: 5/10
fabuła: 3/10 muzyka: 3/10

Ocena redakcji

3/10
Głosów: 3 Zobacz jak ocenili
Średnia: 3,33

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 13
Średnia: 4,69
σ=1,64

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (IKa)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Pan de Peace!

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2016
Czas trwania: 13×3 min
Tytuły alternatywne:
  • パンでPeace!
Postaci: Kucharze/cukiernicy, Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm
zrzutka

Urocze pieczywo i chrupiące dziewczyny? Że niby coś tu jest nie tak? Eeee tam – ważne, że cukier się zgadza!

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Jak zrobić anime o słodkich dziewczynkach? Sprawa wydaje się oczywista – bierzemy kilka ślicznie wyglądających bohaterek, wymyślamy jakiś motyw przewodni (może być byle co), a całość oprawiamy w kolorową grafikę. Zapowiada się źle? Może, ale szczerze powiedziawszy, anime skonstruowane w ten sposób wcale by mnie nie odrzucało. Ot, pomyślałabym sobie pewnie, będzie z tego luźna komedyjka na odstresowanie się, więc coś w sam raz dla mnie. Gdyby jeszcze okazało się, że taką formułę zawarto w kilkuminutowych odcinkach, nie zastanawiałabym się ani chwili i od razu włączyłabym pierwszy odcinek. Zresztą tak zrobiłam w przypadku Pan de Peace!, co ostatecznie skończyło się zmarnowaniem kilkudziesięciu minut życia. Jako wielka fanka moé okruchów życia zdecydowanie więc odradzam zapoznawanie się z czymkolwiek dotyczącym tego tytułu. Właściwie nawet czytanie tej recenzji będzie stratą czasu, więc jeśli wystarczy wam samo zapewnienie z mojej strony, jak bardzo jest to złe, to nawet nie kłopoczcie się lekturą dalszej części tekstu. Że co? Wolelibyście jednak poznać jakieś argumenty potwierdzające moją fatalną opinię? Postaram się zatem was zadowolić, choć tak naprawdę niewiele da się napisać na temat tej serii.

Fabularnie wszystko sprowadza się do tego, że niewielkie grono bohaterek wspólnie spędza czas w szkole i poza jej murami. Na samym początku poznajemy Minami Tani, czyli standardową „wesołą, ale głupiutką” nastolatkę. Spośród rzeszy podobnych postaci wyróżnia ją niesamowita miłość do wszelkiego rodzaju wypieków. Ulubiona pora dnia? Czas drugiego śniadania, bo to właśnie wtedy może schrupać ukochane bułeczki, drożdżówki czy innego rodzaju pieczywo. Jak się okazuje, nie jest ona w swoim uwielbieniu osamotniona. Trójka jej klasowych koleżanek – rozsądna Yuu, roztrzepana Fuyumi, a także obdarzona dziecięcym wyglądem Noa – równie chętnie wbija swe ząbki w te mączne delicje. Między dziewczętami zawiązuję się więc „chlebowa” przyjaźń.

Czy to brzmi słodko? Tak. A przy okazji jest niesamowicie wręcz nudne. Teoretycznie rzecz biorąc, „słodyczogenne” serie nie potrzebują ani skomplikowanych kreacji postaci, ani tym bardziej rozwiniętej fabuły. Ich rola sprowadza się w końcu do czegoś całkowicie innego – mają one nas odstresować i odprężyć, wprowadzając kapkę radości do naszego (zapewne ponurego) życia. Nie znaczy to jednak, że mogą być tak puste pod względem jakiejkolwiek treści, jak to wyglądało tutaj. Zapewne, gdyby kolejne odcinki poświęcone zostały jakiemuś ciekawemu rodzajowi chleba, bułki, czy innej drożdżówki, odbiór tego anime byłby bardziej pozytywny. Niestety wszelkiego rodzaju wypieki zostały sprowadzone do bycia rekwizytem, zaledwie spajającym poszczególne epizody. Czasami zresztą robiły to tylko w sensie wizualnym, poprzez pokazanie, że któraś z bohaterek coś je – na przykład tak, jak to wyglądało w odcinku poświęconym stosunkowi wielkości piersi do wypitego mleka.

Ktoś może powiedzieć, że mimo wszystko zbyt wiele spodziewałam się po tym tytule, będącym, jakby nie było, jedynie kolejną adaptacją yonkomy (czyli czteropanelowego komiksu). Są gagi? Są. Główne bohaterki są słodkie? Tak. A do tego mamy kulinarną tematykę, która jest przecież ostatnimi czasy niezwykle popularna. Czegóż chcieć więcej? Cóż, osobiście pokusiłabym się o stwierdzenie, że naprawdę przydałoby się, aby żarty miały jakiś polot, postaci zostały zaopatrzone chociaż w namiastkę charakteru, zaś kulinaria odgrywały w tym bajzlu ciut większą rolę. Fakt, że pierwowzór stanowi yonkoma, wcale nie rozgrzesza tego tytułu, jeśli chodzi o jego bezbarwność, bo w końcu doczekaliśmy się już wielu udanych adaptacji czteropanelówek. Jak widać więc – da się, ale trzeba mieć przede wszystkim pomysł na to, co się robi, bo inaczej efekty takiej pracy będą mizerne. Chyba że komuś same słodkie uczennice wystarczą do szczęścia…

Czy wszakże poza słodyczą nasze bohaterki prezentują coś więcej? Wiem, że brzmi to trochę tak, jakbym zapytała, czy zjedzenie czekolady może nas przy okazji czegoś nauczyć, ale na dobrą sprawę nie jest wcale aż tak wyrwane z kontekstu, jakby się mogło wydawać. Widziałam już naprawdę wiele historyjek o słodkich dziewczątkach robiących słodkie rzeczy, w których udało się wykreować postaci, jeśli nie skomplikowane, to przynajmniej w miarę naturalne i nie aż tak papierowe. Tak po prawdzie wystarczy lekko zmodyfikować bazowy szablon, dodając jedną czy dwie cechy o odmiennym charakterze. Przykładowo, jeśli bohaterka jest chłopczycą lubiącą broń, można spróbować od czasu do czasu dołożyć jej bardziej „kobiece” zachowanie, czy wręcz nieśmiałość w niektórych sytuacjach. Nie będzie to nic głębokiego, ale nada tej postaci troszkę kolorytu tak, by można było udawać, że ma ona jakąś osobowość. Nie muszą to być wcale zmiany aż tak kontrastowe, a wręcz na drobiazgach widać to nieraz najlepiej, ważne, by nie skończyło się na pustych schematach, które widzowie widzieli już milion razy.

Szkoda, że tej zasady nie udało się zastosować także w Pan de Peace!. Najgorsze jest to, że kiedy próbuję sobie przywołać z pamięci cokolwiek dotyczącego którejkolwiek z bohaterek, to mam straszną pustkę w głowie. Weźmy taką Noę, czyli różowowłosą lolitkę (jakby komuś łatwiej było na tej podstawie je rozróżniać). Jej głównymi przymiotami są: dziecięcy wygląd, małomówność oraz to, że często nosi przy sobie francuskie bagietki. Czyli w skrócie – nic ciekawego. Pragnę przy tym zauważyć, że i tak wypada z tej gromadki najlepiej, bo reszta jest jeszcze bardziej mdła (na czele z całkowicie bezbarwną protagonistką). Ponadto jako grupa mają one sporą wadę, jaką stanowi brak bohaterki obdarzonej nieco mniej milusią osobowością. Żeby posłużyć się analogią kulinarną, którą tak uwielbiam – tego typu postaci są niczym lekko kwaskowaty dżem dodany do ciasta pełnego słodkiej masy. Sprawiają, że to, co powinno nas od razu zmulić, staje się strawne dla każdego podniebienia. I znowuż – to wcale nie musi być osoba o przykrym charakterze, pożądane są za to takie cechy jak niepokorność, lekki egoizm bądź najzwyczajniejsze w świecie zamiłowanie do płatania przyjaciółkom figli. W Pan de Peace! postanowiono wszakże nasz organizm całkowicie „zacukrzyć” i to, co nie było stuprocentowo „milusie, słodziusie i kochane” zostało potraktowane jako element wielce niepożądany i wykluczone z historii.

Obrazu nędzy dopełnia oprawa audiowizualna. Wiem, że nikt tutaj nie szuka porywającego soundtracku i pewnie nawet bym o nim nie wspominała, gdyby nie to, że był on tak fatalny. Gdy po raz pierwszy usłyszałam jakieś dziwne brzęczenie w tle, myślałam, że to u mnie odezwał się dzwonek do drzwi. Ale nie – to coś pochodziło jednak z odcinka i powtórzyło się jeszcze kilka razy, zaś w połączeniu z piszczącymi głosikami seiyuu dało iście koszmarny efekt. Grafika co prawda ustrzegła się rażących wpadek, lecz była równie bezbarwna, jak cała reszta. Zarówno animacja, projekty postaci, tła, jak i zastosowana kolorystyka wyszły poprawnie, ale za ich największą zaletę muszę uznać to, że pasują do tej produkcji i nie odrzucają. Nie ma tu natomiast niczego, co w jakikolwiek sposób przyciągałoby wzrok. Sęk w tym, że to zdecydowanie za mało, zwłaszcza w przypadku tytułów tego typu, skupiających się na pokazaniu gromadki ładnych dziewczynek. Ostatecznie przyjemność czerpana z seansu wypływa w nich w dużej mierze z tego, że możemy oglądać dużo słodyczy na ekranie. Mogliby się więc postarać chociaż o bardziej wyraziste kolory, od tego by raczej nie zbiednieli. Bez tego zaś zbiedniało anime.

Często powtarzam, że anime tego typu sprawdzają się znakomicie jako dawka cukru do popołudniowej herbaty. Idąc tym tropem, musiałabym nazwać Pan de Peace! co najwyżej tanim słodzikiem, stanowiącym substytut prawdziwej słodyczy. Może i daje on poczucie „osłodzenia”, lecz jest to uczucie chwilowe, a do tego kompletnie puste. Na dodatek, kiedy porównacie je sobie z wrażeniami, jakie przynieść może znacznie lepsza seria tego typu, raz­‑dwa przekonacie się, że w sumie nie było warto. Przynajmniej w moim przypadku dokładnie tak to wyglądało.

Kysz, 16 października 2016

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Asahi Productions
Autor: Emily
Projekt: Shizue Kaneko
Reżyser: Hatsuki Tsuji
Scenariusz: Momoko Murakami

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Pan de Peace! - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl