Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 8/10 grafika: 7/10
fabuła: 6/10 muzyka: 7/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 8 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,75

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 117
Średnia: 7,12
σ=1,4

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Zero kara Hajimeru Mahou no Sho

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2017
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Grimoire of Zero
  • ゼロから始める魔法の書
Tytuły powiązane:
Gatunki: Fantasy
Postaci: Anthro, Magowie/czarownice; Pierwowzór: Powieść/opowiadanie; Miejsce: Świat alternatywny; Inne: Magia
zrzutka

Czarownica i najemnik w poszukiwaniu skradzionej księgi. Całkiem udane fantasy, jak na adaptację light novel.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

W świecie, w którym rozgrywa się akcja tej serii, nie raz już wybuchały konflikty pomiędzy zwykłymi ludźmi a tymi, którzy potrafią władać magią. Często miewało to postać polowania na czarownice, chociaż umówmy się – żadna ze stron nie była całkowicie bez winy. Ostatnio jednak w pewnym królestwie te niesnaski nabrały nowej siły. Po części przyczyniło się do tego spalenie na stosie podziwianej przez całą magiczną społeczność czarownicy Soreny, fałszywie oskarżonej o wywołanie zarazy. Jednak w dużym stopniu za wzmożoną aktywność czarowników i czarownic odpowiada nowy rodzaj magii, którego źródłem jest Księga Zero. W efekcie kraj jest praktycznie na granicy wojny domowej. Trzeba jeszcze wiedzieć, że szczególną rolę w tym konflikcie odgrywają Ludzie­‑Bestie, którzy czasem rodzą się w zwykłych rodzinach, czasem zaś są przemieniani przez czarownice. Z jednej strony ludzie pogardzają nimi i boją się ich siły, z drugiej jednak ta sama siła czyni z nich potężnych żołnierzy w walce z czarownicami. Motywację do tego mają oczywistą – dla czarownic są najbardziej przydatni jako ofiary w magicznych rytuałach, nic więc dziwnego, że nie pałają do nich szczególną sympatią.

Tak też jest w przypadku Najemnika – potężnego mężczyzny o wyglądzie białego tygrysa, który podróżuje samotnie w poszukiwaniu stosownej pracy. Znajduje nieoczekiwanie, ale trudno powiedzieć, by go to nadzwyczajnie ucieszyło. Przyczepia się bowiem do niego piękna dziewczyna, gotowa zatrudnić go jako swojego ochroniarza. Jest tylko jeden haczyk: owa dziewczyna, przedstawiająca się jako Zero, to czarownica, która wyruszyła ze swojej górskiej kryjówki na wyprawę, by odnaleźć skradzioną księgę jej autorstwa, zawierającą opis zupełnie nowego rodzaju magii… Cóż, Najemnik, tak jak pisałam, nie rwie się szczególnie do tej roboty, jest jednak na tyle pragmatyczny, by ostatecznie ją przyjąć. Po drodze, chcąc nie chcąc, przyłącza się do nich młodziutki czarownik, Albus, przydatny o tyle, że może doprowadzić ich do Stowarzyszenia Zero, czyli grupy czarownic, w których posiadaniu znajduje się Księga Zero.

Dużo tego opisu, a w sumie fabułę można streścić do klasycznej opowieści o podróży w poszukiwaniu magicznego artefaktu. Do pewnego stopnia jest ona sztampowa o tyle, że pozostaje bardzo wierna kanonom gatunku, acz przynajmniej mówię tu o gatunku fantasy, a nie light novel z ich haremami bojowymi. Dlatego też fabuła, chociaż mało odkrywcza, jest całkiem zgrabna. Po pierwsze, szanuje bohaterów i relacje między nimi, stosunkowo rzadko sięgając po fanserwiśne klisze. Po drugie – co zaskakujące w przypadku adaptacji light novel – faktycznie zamyka w tych dwunastu odcinkach kompletny wątek. Oczywiście zakończenie pozostaje częściowo otwarte, ale dostajemy odpowiedzi na praktycznie wszystkie ważniejsze pytania, więc nie mamy uczucia, że to kolejna reklamówka, niemająca specjalnie racji samodzielnego bytu. Nie znaczy to, niestety, że fabuła jest bez wad. Główną z nich, paradoksalnie, jest jej rozmach – wydarzenia zataczają coraz szersze kręgi i pod koniec wchodzimy w strategię i politykę na poziomie państwa. To trochę za dużo na tak krótki format, przede wszystkim dlatego, że zbyt szybko przechodzimy od mikro- do makroskali i w związku z tym trochę trudno jest się przejąć pokazanym konfliktem. Tym bardziej że w końcówce jest kilka potężnych uproszczeń, żeby nie powiedzieć – dziur fabularnych, których nijak nie da się wyjaśnić zgodnie z logiką świata przedstawionego. Inna rzecz, że ta makroskala i tak jest o wiele mniej interesująca od mikroskali, czyli relacji Najemnika i Zero, więc jej wady nie rażą aż tak bardzo.

Główna dwójka bohaterów może się kojarzyć – chyba nie tylko mnie – z Lawrence’em i Horo ze Spice & Wolf, przede wszystkim dlatego, że po jednej stronie mamy dorosłego i twardo stąpającego po ziemi mężczyznę, zaś po drugiej dziewczynę niezwykle potężną, ale pod wieloma względami nieobeznaną ze światem. Nie można jednak mówić o plagiacie, to podobieństwo wynika raczej z tego, że takie postaci stosunkowo rzadko pojawiają się w light novel, w których dominują bohaterowie nastoletni. Trzeba jednak przyznać, że zarówno Zero, jak i Najemnik mają spójne i konsekwentnie prowadzone charaktery. Na przykład to, że Najemnik zdecydowanie nie pasuje charakterem do uprawianego zawodu, ma uzasadnienie w tym, że po prostu życie nie pozostawiało mu w tym względzie wyboru. Zero jest czasem naiwna, ale nie zachowuje się jak dziecko, tylko właśnie jak osoba ponad swój wiek inteligentna. Ich relacja zatrzymuje się na krok przed romansem, jednak dzieje się to w sposób całkowicie naturalny, wynikający z jednej strony z czysto fizycznych różnic, a z drugiej z tego, że Zero wyraźnie nie jest na etapie postrzegania kogokolwiek w świetle romantycznym. To wszystko sprawia, że właściwie tę serię można oglądać po prostu dla scen obyczajowych z ich udziałem, ponieważ one były zdecydowanie najbardziej udaną częścią seansu.

Wielu widzów krytykowało natomiast Albusa, czemu w zasadzie trudno mi się dziwić. Dzieciak i piąte koło u wozu, sprawia przez dłuższy czas wrażenie narzędzia fabularnego, wprowadzonego po to, żeby udzielać widzom wyjaśnień oraz prowadzić bohaterów do celu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jego wątek także ucierpiał na tak krótkim formacie – nie bardzo starczyło czasu, żeby rozwinąć tę postać tak, jak by na to zasługiwała. Reszta obsady poza antagonistą, o którym nie chcę się rozpisywać, żeby nie zdradzać zbyt wiele, to w większości kompletni statyści, zarysowani symbolicznie. Nie mam o to pretensji, bo nawet nie miałoby sensu wprowadzanie bardziej złożonych postaci na tak krótki czas. Miło mnie zaskoczył jeszcze jeden drugoplanowy wątek, głównie dlatego, że nie potoczył się według najbardziej oklepanej formuły – skoro poznajemy nagle czyjąś przeszłość, to na pewno po to, by ta postać zaraz zginęła.

Wygląd i brzmienie Zero Kara Hajimeru Mahou no Sho są raczej przeciętne, przy czym nie mówię tego w złym znaczeniu. Myślę, że największym rozczarowaniem dla części widzów mogą być projekty postaci kobiecych – bardzo, bardzo sztampowe. Kompletnie nie widać, czemu Zero miałaby być tak wychwalaną pięknością, skoro w sumie wygląda jak przeciętna haremetka C z przeciętnej haremówki. Brakuje jej potrzebnej charyzmy, chociaż trzeba przyznać, że Yumiri Hanamori gra tę rolę dobrze, oddając rzeczowość bohaterki i nie próbując nawet słodkiego szczebiotania. Dobrze sprawdza się także Tsuyoshi Koyama jako Najemnik, zaś projekt jego postaci uznałabym za udany, gdyby nie to, że biały tygrys – owszem, w celach komediowych, ale jednak – rumieni się na futrze, co wygląda dziwacznie i szczerze mówiąc, nie wydaje się szczególnie potrzebne. Tła są raczej funkcjonalne, chociaż zdarzają się bardzo ładne, zadbano także o faktury, dodające powierzchniom naturalności. Warto natomiast pochwalić to, że seria rozgrywa się w typowym dla zachodniego fantasy świecie, pseudośredniowiecznym, ale bez naleciałości wschodnich oraz bez wpychania fetyszyzujących strojów i zdobyczy technologii tylko dlatego, żeby autor mógł sobie ułatwić życie. Animacja nie jest zła, a miewa sceny dobre, jednak wbrew pozorom nie jest to seria na tyle skupiająca się na walkach, żeby ich ocena miała poważniejsze znaczenie dla oceny całości. Oprawa muzyczna jest ładna i chwilami wręcz wpadająca w ucho, aczkolwiek podejrzewam, że najbardziej udanym jej elementem jest pełna nastrojowego ciepła piosenka w endingu, Hajimari no Shirushi, której towarzyszy prościutka animacja stylizowana na książkę dla dzieci.

Jest to wprawdzie seria plasująca się powyżej średniej w swojej kategorii, ale trzeba pamiętać, że w przypadku ekranizacji light novel poprzeczka jest zawieszona raczej nisko. Mimo to wydaje mi się, że można Zero Kara Hajimeru Mahou no Sho polecić do oglądania, przede wszystkim widzom, którzy są spragnieni prawdziwego fantasy, bez mechów i gotyckich pokojówek w minispódniczkach. Nie jest to tytuł przełomowy dla gatunku, ale ogląda się go zaskakująco dobrze i gładko.

Avellana, 22 lipca 2017

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: White Fox
Autor: Takeru Kobashiri
Projekt: Daisuke Mataga, Gouichi Iwahata, Noritaka Suzuki, Ryousuke Kimiya, Yoshinori Shizuma
Reżyser: Tetsuo Hirakawa
Muzyka: Akito Matsuda

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Zero kara Hajimeru Mahou no Sho - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl