Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 4/10 grafika: 4/10
fabuła: 2/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

3/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 2,50

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 23
Średnia: 5,39
σ=1,66

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Konbini Kareshi

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2017
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • コンビニカレシ
Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Projekt multimedialny; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm
zrzutka

Drewniane kukły w chwytającym za serce romansie. Symfonia w dwunastu ziewnięciach.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Haruki Mishima od czasu gimnazjum wzdycha z daleka do uroczej koleżanki, jednak dopiero teraz, w liceum, trafia z nią do jednej klasy. Można powiedzieć, że to wielka szansa dla chłopaka, który jest już w zasadzie o krok od zakochania, tym bardziej że obiekt jego zainteresowania, Miharu Mashiki, nie wydaje się do niego nieprzyjaźnie nastawiona. Tyle tylko, że oboje są zbyt dobrze wychowani i nieśmiali, by zrobić pierwszy krok, aż wreszcie pewnego dnia pomaga im w tym los… Ale to dopiero początek długiej drogi – czy pozostanie ona wspólna? Za to najlepszy przyjaciel Harukiego, Towa Honda, nie ma problemów ani z wysławianiem się, ani z pewnością siebie. Tyle tylko, że dziewczyna, którą sobie upatrzył – przewodnicząca jego klasy, Mami Mihashi – to wzorowa uczennica, z niechęcią reagująca na podchody klasowego luzaka i żartownisia. Czy w takim razie ma on jakiekolwiek szanse? Tego dowiemy się krok po kroku, a może raczej – miesiąc po miesiącu.

Założenia fabularne Konbini Kareshi brzmiały obiecująco – ot, garść opowieści o nastoletnich miłościach, luźno połączonych motywem tytułowego sklepu (konbini), w którym bywają młodzi bohaterowie. Żadnych cudów, żadnych mechów, żadnych przerysowanych charakterów, tylko proste opowieści o zwyczajnych dzieciakach. Trochę gorzej, że anime okazało się częścią tak zwanego projektu multimedialnego, co w praktyce oznacza, iż w tle przewijają się w losowych momentach dziewczyny i chłopcy z innych par, których historie zostały opowiedziane gdzie indziej. Powiedzmy jednak, że to by się dało jakoś przeżyć. Tyle tylko, że nie będę ukrywać: Konbini Kareshi to anime tragicznie… nie no, to niewłaściwe słowo – to anime żałośnie nieudane.

Formuła serii zakłada, że każdy odcinek nosi nazwę kolejnego miesiąca (zaczynając oczywiście od kwietnia, początku japońskiego roku szkolnego) i może nie tyle streszcza, ile reprezentuje wydarzenia mające w nim miejsce. O ile jest to bardzo eleganckie w teorii, o tyle w praktyce oznacza, że zasadniczo nie ma możliwości, by fabuła mogła rozwijać się w naturalnym rytmie, to znaczy zwalniać i przyspieszać. Szczególnie jeśli chodzi o Harukiego i Miharu, daje to wrażenie okrutnej stagnacji (zapamiętajcie, bo to słowo­‑klucz w przypadku tej serii). W pokazanym tu tempie ich pierwszego razu spodziewałabym się mniej więcej wtedy, kiedy Miharu wejdzie w okres menopauzy (ma to zalety, dzieci nie będzie). Oczywiście można podnieść słuszny argument, że nie oglądamy tutaj rozwiązłych imprezowiczów, tylko grzeczne dzieciaki, tyle tylko, że niewiele wcześniej Tsuki ga Kirei pokazało, że można zrobić udaną serię z wyhamowanymi i spokojnymi bohaterami, zawierającą mimo to odpowiedni ładunek emocjonalny. Emocji natomiast w związku Harukiego i Miharu nie ma ani na lekarstwo, oboje są po prostu sztywni, zaś paraliżująca ich nieumiejętność wysłowienia najprostszych kwestii sprawia, że sceny w założeniu romantyczne są najwyżej irytujące. Jeśli natomiast ktoś chciałby podnosić jako zaletę tego anime realizm, wyśmieję go głośno, jako że ten właśnie wątek zmierza do finału tak idiotycznego, że chyba nawet w najsłabszej polskiej telenoweli takie zagranie by nie przeszło (za południowoamerykańskie nie ręczę).

Na pierwszy rzut oka druga pokazana tutaj para jest bardziej obiecująca, choćby dlatego, że kontrast charakterów wymusza jakąś dynamikę relacji. Tymczasem przyznam, że sceny z ich udziałem oglądałam z rosnącym niesmakiem. Jako żywo nie jestem aż tak przewrażliwiona, rozumiem prawa fikcji i w ogóle, ale właśnie realistyczna w założeniu konwencja sprawiła, że trudno mi było ignorować to, co widzę. A widziałam mianowicie, jak Towa narzuca się swojej wybrance słownie, a z czasem nawet fizycznie, Mami natomiast całą mową ciała i mową werbalną daje mu do zrozumienia, że sobie tego nie życzy. Co oczywiście nie przynosi żadnych efektów. Z czasem jej stosunek do niego zaczyna się teoretycznie zmieniać, jednak warto zauważyć, że do samego końca dziewczyna nie przejawia w tej materii ani odrobiny entuzjazmu czy inicjatywy. Jeśli więc dodać, że w międzyczasie Mami zaprzyjaźnia się z Miharu, a przez to pośrednio z Harukim, oni oboje zaś wspierają starania Towy, można odnieść wrażenie, że to nie tyle prawdziwe uczucie, co uleganie presji grupy rówieśniczej (oraz tradycyjne wychowanie grzecznej Japonki, zgodnie z którym należy nagrodzić czyjeś starania za samo to, że tak się stara).

Kulawy scenariusz i drewniane postaci bez wątpienia poważnie psują seans, pytanie więc, dlaczego wytrzymałam do końca? Przyznam, że w sporej części dlatego, że w Konbini Kareshi przeszkadzało mi coś jeszcze i nie dawało mi spokoju, dopóki nie udało mi się przyszpilić, co to takiego. Potem zaś obserwowałam to już świadomie, jako swoistą ciekawostkę. Zapewne wiele razy użytkownicy portalu Tanuki mieli okazję przeczytać w jakiejś recenzji, że oprawa wizualna jest skromna, ale ostatecznie od okruchów życia nie oczekuje się cudów… No właśnie: cudów się nie oczekuje, ale jak się okazuje – czegoś jednak trzeba oczekiwać.

Nie chodzi o to, że animacja w Konbini Kareshi jest zła – tylko o to, że jest zła w wyjątkowo specyficzny sposób. Nie mówię tu o pospolitych deformacjach, oszczędności na pustych tłach i unikaniu pokazywania ust bohaterów w trakcie dialogów. Jasne, to wszystko znajdziemy tutaj, ale i w wielu innych seriach. Tu jednak odnosiłam wrażenie, jakby za animację brały się osoby słabo znające się na swojej robocie w najbardziej podstawowych jej aspektach. Seria rozpoczyna się długą sekwencją biegu, która była w zasadzie animowana, a jednocześnie… całkowicie statyczna, a przynajmniej takie właśnie wrażenie się odnosiło. Ta sama statyczność ruchu towarzyszyła Konbini Kareshi do samego końca, zarówno w scenach biegu, jak i pływania (bo Haruki uprawia tę dyscyplinę sportu). W obu przypadkach wyglądało to tak, jakby aktorowi­‑naturszczykowi kazać biec w miejscu na tle dekoracji i udawać, że to dramatyczny bieg przełajowy. Niby ruchy się zgadzają, ale ich sztywność i sztuczność sprawia, że nie było w tym ani cienia dynamiki.

Ofiarą tej samej sztuczności padła mimika bohaterów – i jak sądzę, to stanowiło już ostatni gwóźdź do trumny, jeśli chodzi o szanse na wywołanie w widzu jakichkolwiek pozytywnych emocji. To właśnie zaobserwowanie, na czym polega problem, zajęło mi najwięcej czasu, bo na pierwszy rzut oka wszystko się zgadza. Projekty postaci są ładne i charakterystyczne, bez przesadnych uślicznień, dlaczego więc bohaterowie sprawiają wrażenie kukieł? Otóż proszę się uważnie przyjrzeć, bo z całkowicie nieznanych i tajemniczych powodów animatorzy… nie byli w stanie zsynchronizować swoich wysiłków z fabułą. Wygląda to tak, że na przykład postać A mówi coś, na co postać B powinna zareagować emocjonalnie, po czym widzimy twarz B, nieruchomą jak maska, która z króciutkim, ledwie widocznym opóźnieniem przyjmuje stosowny wyraz. Wracając do przykładu z naturszczykiem – jakbyśmy oglądali początkującego aktora, któremu ktoś z boku mówi „teraz się złościsz”, „teraz jesteś smutny”. Kiedy już się wie, na co patrzeć, staje się to wyraźnie widoczne i nie do wiary, do jakiego stopnia morduje i tak niezbyt udaną serię. Oczywiście poza tym opóźnieniem nie brakuje także przypadków, kiedy animatorzy po prostu nie nadają twarzom bohaterów żadnego wyrazu i przy tej okazji widać, że nawet seiyuu nie są w stanie zbyt wiele poradzić (nie, żeby się przesadnie starali) na wszechobecne wrażenie sztuczności.

Zdecydowanie ostrzegam przed tą serią, ponieważ przypuszczam, że może zwracać uwagę, chociażby udanymi projektami postaci, obiecującymi realistyczną i przyziemną opowieść, jakich w anime nie ma zbyt wiele. Wprawdzie Konbini Kareshi potrafi błyskawicznie znudzić na tyle skutecznie, że nie sądzę, by zbyt wielu widzów dotrwało do końca, ale i tak proponuję znaleźć sobie inne zajęcie albo dać szansę jakiemuś innemu tytułowi, zamiast tracić czas na to coś.

Avellana, 2 grudnia 2017

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio Pierrot
Projekt: Makoto Senzaki, Tomomi Ishikawa
Reżyser: Hayato Date
Scenariusz: Sayaka Harada
Muzyka: Hanae Nakamura, Natsumi Tabuchi, Takashi Oomama

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Konbini Kareshi - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl