Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 3/10 grafika: 5/10
fabuła: 4/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,00

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 3
Średnia: 7,67
σ=1,7

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Slova)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

THE iDOLM@STER SideM

zrzutka

Abstrakt: ładni chłopcy robią rzeczy i czasem śpiewają w przerwie od problemów egzystencjalnych.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Kto powiedział, że bożyszczami tłumów mogą być tylko kobiety? Tego zdania na pewno nie są japońscy producenci, przecież pozostawienie ponad połowy populacji niezagospodarowanej to czyste marnotrawstwo, zwłaszcza że spora jej część nie znajdzie partnera, gdyż ci już wcześniej woleli oddać się ubóstwianiu idolek. Nie pozostało nic innego jak tylko wypełnić lukę w spragnionym uczuć niewieścim sercu plastikowymi manekinami bez charakteru. Oto przed Państwem 315 Production, najbardziej nijaka agencja idoli, jaką widział japoński show­‑biznes.

Nie potrafię się zdecydować, od czego rozpocząć opis fabuły rozczłonkowanej na prezentację poszczególnych grup tworzących agencję. Chyba najważniejszą informacją okaże się fakt, że jest to raczkujące przedsiębiorstwo, które dopiero będzie pozyskiwało bishounenów do współpracy. W dotychczas znanych seriach spod szyldu Idolm@stera (nie licząc Xenoglosii) bezimienny producent też tworzył zespół od początku, ale zazwyczaj działał pod szyldem dużej korporacji w ramach planu biznesowego, co wyraźnie zademonstrowano w Cinderella Girls. Tymczasem 315 Production jest agencją niezależną i trudno mi zrozumieć, jak jej inwestorzy zamierzają przebić się na rozdmuchanym ponad miarę rynku idoli, nie mając w zanadrzu żadnego asa. A jednak sztuka ta się udaje, zapewne dzięki wcieleniu w szeregi już sławnego trio Jupiter, po zerwaniu kontraktu z poprzednią agencją artystów borykającego się z problemami popularności przerastającej freelanserskie możliwości. Podchody naszego bezimiennego producenta, tym razem dużo mniej męskiego i zaopatrzonego w kucyk, do przypartych do ściany gwiazd stanowią najciekawszy epizod serii (w dodatku pierwszy). Niestety wszystkie inne są nieciekawe i zaprezentowane w nudny sposób, głównie dlatego, że o ile już w przypadku Cinderella Girls postaci cierpiały z powodu powierzchownej kreacji charakterów, tak w Side M o panach nie można powiedzieć wiele ponad to, czym się do tej pory trudnili i w jakim mniej więcej są wieku. Spotykamy więc niespełnionego pilota, który nie sprawdził się za sterami maszyny pasażerskiej, prawnika, który postanowił rzucić karierę po tym, jak uzmysłowił sobie, że do sądu nie idzie się po sprawiedliwość, a po wyrok, oraz chirurga, który stwierdził, że lepiej będzie zarabiał jako idol, chociaż lekarze to chyba najlepiej sytuowana grupa społeczna w Japonii.

Od zbieraniny dzieciaków i starszej młodzieży jako cechę rozpoznawczą mających bycie dzieciakami lub starszą młodzieżą odcina się kilku panów po trzydziestce, rzucających karierę pedagogów na rzecz show­‑biznesu. W okolicy plącze się jeszcze jakiś słodki książę nieokreślonego państewka, traktujący pracę w agencji wyłącznie jako zabawę. W przypadku pozostałej części ferajny mam problem nie tylko z zapamiętaniem imion, ale z rozróżnieniem twarzy i policzeniem, ilu chłopa pojawiło się na ekranie. Kłopot właśnie polega na tym, że wszystko dzieje się naraz i jednocześnie widz zostaje postawiony przed obliczem całej wesołej zgrai przystojnych panów, o których w zasadzie nic nie wie, a tym bardziej nie ma pojęcia, dlaczego owa zbieranina powinna go interesować. W przypadku chociażby Cinderella Girls wyraźnie wskazano główne trzy bohaterki i początek historii skupiał się na ich pierwszych krokach w show­‑biznesie. W zasadzie one też były nijakie, jednak poświęcono im wystarczająco wiele czasu, by między nimi a widzem powstała jakakolwiek więź. Reszta bohaterek wykazywała jakieś charakterystyczne cechy, dzięki którym zapadały w pamięć, przez co stanowiły zbiór indywiduów, a nie masę, którą dopiero należy ukształtować, w dodatku niektóre mogły pochwalić się ugruntowaną pozycją idolek. Dlaczego panowie po trzydziestce występują w obcisłych różowych skafandrach kosmicznych rewolwerowców (nawet nie umiem tego określić)? Coś za tym stało, czy tak po prostu wyszło? Dlaczego mam przejmować się wyzutymi z charakterów mężczyznami? Jak, pełen takich wątpliwości, mam emocjonować się ich debiutanckim występem na wielkiej scenie, poprzedzonym wiadrami potu wylanego na ćwiczeniu choreografii?

Prawdziwego show­‑biznesu jest w tym jeszcze mniej, niż zazwyczaj w Idolm@sterze, przy czym seria realizuje schemat typowy dla wcześniejszych odsłon, gdzie pierwsza część anime to sielankowe debiuty, a dopiero w drugiej następuje zderzenie z rzeczywistością. Side M ukazuje więc w większości ćwiczenia, nie zabrakło sztandarowego obozu treningowego, za to występów jest tyle, co kot napłakał, w dodatku są nijakie i słabo zrealizowane.

Sądzę, że na podstawie dotychczasowych opisów można wyrobić sobie zdanie na temat projektów postaci. Dodam jedynie, że jeden z członków Jupitera i ex­‑prawnik, kreowany na głównego bohatera, wyglądają niemal identycznie, a najbardziej wyróżniającą się postacią jest niechlujnie ogolony nauczyciel (zabijcie mnie, nie pamiętam, czego nauczał). Co gorsza, do lamusa odchodzi niewątpliwy atut wszystkich Idolm@sterów, wyróżniający serię na tle konkurencji w postaci chociażby Love Live, czyli klasycznie animowane układy choreograficzne. Jak widać, coraz mniej jest animatorów potrafiących wykreować taniec, albo mają zbyt mało czasu, gdyż wszelkie kocie ruchy bohaterów widziane z oddali to zasługa speców od grafiki komputerowej. Czasem modele pociągnięto w postprodukcji konturem, a klasyczna animacja pojawia się tylko przy węższym planie. Muszę jednak przyznać, że przejścia między technikami ładnie zakamuflowano, a trójwymiarowe modele nie rzucają się bardzo w oczy.

Muzycznie jest tak, jak zawsze, czyli j­‑pop, tylko bardziej na jedno kopyto. Mam wrażenie, że chociaż w poprzednich Idolm@sterach utwory nie były odkrywcze, to chociaż każda z grup czy poszczególne wokalistki miały pewien charakterystyczny styl. Tymczasem w Side M wszyscy tworzą boysbandy i śpiewają jak boysbandy, co jest pokłosiem zupełnego braku motywu przewodniego w twórczości bohaterów. Dla porównania w takim Show by Rock! każda kapela grała zupełnie inną muzykę nawiązującą ściśle do stylistyki artystów. Tymczasem bycie pięknym to jeszcze nie imidż, o czym chyba zapominają autorzy jakichkolwiek dzieł popkultury skierowanych do pań (a do tego grona Side M się zalicza).

Idolm@ster nie jest marką, która u nas trafia do grupy miłośniczek pięknych chłopców. Oczywiście takie stwierdzenie może wydawać się nadużyciem, gdyż to pierwsza seria telewizyjna z tej franczyzy opowiadająca o męskich idolach. Powinienem więc napisać, że ta odsłona serii do wszelkich „zepsutych” kobiet nie trafi, zwłaszcza że ich wymagania, przynajmniej w Polsce, wcale nie są takie małe. Ale jednak ktoś te wszystkie ona + kopiuj­‑wklej oni kupuje. A może właśnie tak ma wyglądać pożywka dla fujoshi? Bohaterowie bez charakteru mają tę zaletę, że można nimi dowolnie manipulować, puszczając wodze wyobraźni. Chociaż patrząc na fanowską twórczość, założenia pierwowzoru raczej nigdy nie stanowiły ograniczenia.

Slova, 14 stycznia 2018

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: A-1 Pictures
Autor: Bandai Namco Games
Projekt: Haruko Iizuka, Yuusuke Tanaka
Reżyser: Miyuki Kuroki, Takahiro Harada
Scenariusz: Yukie Sugawara, Yuniko Ayana
Muzyka: Effy