Komentarze
Kokkoku
- 7=/10 : Windir : 6.08.2019 19:21:35
- Podobało mi się : Sezonowy : 6.03.2019 13:44:07
- komentarz : Slova : 2.03.2019 15:52:36
- komentarz : blob : 2.03.2019 13:52:03
- komentarz : Slova : 2.03.2019 07:40:36
- dobre, dobre : Patka : 23.11.2018 20:29:29
- Re: Dobre, polecam, opening miodny :3 : Witax : 1.04.2018 09:21:04
- komentarz : Akawashi : 30.03.2018 02:29:38
- komentarz : GLASS : 27.03.2018 18:01:38
- komentarz : vries : 26.03.2018 23:17:51
7=/10
- Tempo. W anime o stazie, hehe. Żarcik taki ;) Ogląda się naprawdę ciężko i nie bardzo potrafię powiedzieć dlaczego. Nie oczekiwałem super hiper akcji bez trzymanki co chwilę, ale momentami wlekło się strasznie. Ale im dalej tym lepiej, więc warto się przemęczyć przez bolesny początek.
- Może trochę zakończenie jako minus? W sumie ciężko się go czepiać bo na ekranie pokazano co by się stało gdyby się nie stało to co się stało ;)
Plusy:
+ Pomysł na osadzenie akcji.
+ OP.
+ Postacie. Nawet ojciec!
+ Potrafi zaskoczyć. kliknij: ukryte Nowe moce, zmiany stanu, pokonanie złego nie kończy wszystkiego, zmiany strony.
Podobało mi się
Dobry pomysł na budowanie świata – i zaskakująco dobra realizacja. Wszyscy bohaterowie, tak pierwszo- jak i drugoplanowi, są tu prawdziwie pełnokrwistymi postaciami. Indywidualnościami o pełnowymiarowych charakterach, bogatym wnętrzu. A że akcja toczy się powoli, zwłaszcza w drugiej części serialu, jest czas, by pozwolić postaciom prawdziwie zagrać, wybrzmieć, pokazać niuanse ich osobowości, targające nimi wątpliwości, sprzeczności. To szczególnie ważne w przypadku trojga „złych” postaci, które później przejdą, jedna pod drugiej, na stronę głównej bohaterki. W ich przypadku zmiana stron ma sens i jestem w stanie ją zrozumieć właśnie dlatego, ze serial dał mi czas na zapoznanie się z tymi postaciami. Obserwowanie ich działań, poznanie motywacji, zrozumienie tego, kim są i czym się kierują. Wszystko dzięki temu, że narracja nie goni i nie pędzi, że pozwala „zagrać” postaciom a nie tylko pokazać przyklejoną na czole etykietkę „bad guy No1” czy „supporting character – comic relief type”. Są w „Kokkoku” sceny, którym można by przypisać konotacje dramatyczne w rozumieniu dramatu klasycznego, a nie przypisanego do anime dramatu „patrzcie jak ja strasznie przeżywam”. Może nawet elementy dramatu psychologicznego, co już w ogóle brzmi tu niemal jak herezja.
Kiedy się nad tym zastanawiam, to Kokkoku” okazuje się być świetnym materiałem na kino SF w tradycyjnym filmowym wydaniu, swobodnie korzystające z dobrze znanych schematów. Oprócz scenografii nie trzeba by wiele zmieniać by Świat Stazy stał się obcą planetą, gdzie rozbił się jakiś kosmiczny transportowiec. Świat przypomina nasz, są ruiny cywilizacji, nieznane potwory, jesteśmy obcy w obcym świecie i walczymy o kontrolę nad MacGuffinem, który pozwoli zwycięzcom wrócić do domu. Łatwo też mogę wyobrazić sobie, że zamiast po ulicach zamarłego miasta, bohaterowie przemykają korytarzami pozbawionego energii gigantycznego statku kosmicznego, jakiegoś „Prometeusza”. Klaustrofobiczne uczucie bycia uwięzionym w miejscu, które niby tak dobrze znane i swojskie raptem zamieniło się w więzienie, z którego nie ma ucieczki – w gruncie rzeczy jest bardzo podobne. A już gdy główny antagonista łączy swoje geny z genami kosmicznego potwora, by zyskać władzę nad światem, nie mam najmniejszego problemu ze wpisaniem takiej historii w uniwersum takiego np. „Obcego”.
Najsłabszą stroną scenariusza jest bez wątpienia zakończenie. Przez dwanaście odcinków bohaterowie robili swoje w gruncie rzeczy nie zastanawiając się poważniej nad tym, czym jest miejsce, w którym się znaleźli, jak działa i jakie rządzą w nim prawa. Nie zauważyłem wielu przejawów choćby zwykłej ciekawości, takiej, co to zmusza do trącania kijem człowieka leżącego w rowie na poboczu, żeby sprawdzić, co tak naprawdę jest grane „(Pijany? Chory? Nieprzytomny? Samochód go potrącił?”). To do pewnego stopnia zrozumiałe, bo w końcu bohaterowie walczyli o życie, ale nawet kiedy Juri zostaje już zupełnie sama, jest skończenie pasywna i wydaje się być niezainteresowana poznaniem, jak działa świat dookoła niej, do czego jest zdolny i co można w nim (z nim) zrobić. Więcej na temat tego czym jest Staza i na ile można sobie w niej pozwolić dowiadujemy się od „tych złych”, gdy bez skrupułów korzystają z faktu, że zatrzymani w czasie ludzie są całkowicie bezbronni wobec tego, co z nimi i ich własnością może zrobić czarny charakter. Ale i tego jest za mało, o wiele za mało.
Gdy w ostatnim odcinku znienacka pojawia się nowa (nie do końca) postać i wygłosi wykład odpowiadający na wiele (nie wszystkie) dotyczących Stazy pytań „co, jak, i dlaczego” – jest już za późno. Raz, bo to żadne zamknięcie historii, ponieważ po dwunastu odcinkach zdążyłem już zapomnieć, że ta postać mignęła na chwilę na ekranie w pierwszym odcinku. Dwa, że między pierwszym a ostatnim pojawieniem się – nie ma po niej śladu i nie odgrywa ona żadnego znaczenia w opowieści. A tu, na zakończenie, niespodziewanie uderza grom z jasnego nieba i raptem wszystko ma być jasne! Gdyby autor choć zadbał o to, żeby od czasu do czasu przemycać w historii nawiązania, tropy czy sugestie co do postaci i roli kobiety z jej mężem, dzięki którym cała ta historia ze Stazą w ogóle była możliwa – jej pojawienie się na koniec faktycznie domykałoby opowieść, łączyło pojedyncze kropki w jeden pełny obraz, dawało odpowiedzi na pytania, wyjaśniało tajemnice, które bohaterowie próbowali rozwikłać (nie próbowali). A tak – niezbędny był cały wykład, żeby na koniec wszystko miało ręce i nogi.
Ale może jednak wcale nie był taki niezbędny? Jestem przekonany, że gdyby całkowicie usunąć „Matkę Stazy” (nie pamiętam jej imienia, niestety) ze scenariusza, historia tylko by na tym zyskała. Bo czy w tym przypadku otwarte zakończenie nie byłoby lepsze? Na przykład takie, że Juri mimo wszystko zostaje w Stazie z dzieckiem, nie odsyła go do „normalnego świata”. Niechby się okazało, że dziecko, które w końcu urodziło się w Stazie i ten Świat jest dla niego domem, zdradza objawy posiadania nadzwyczajnych talentów, o istnieniu których Juri nawet nie śniła? Talentów, które niosą ze sobą nadzieję i obietnicę nowej, szczęśliwej przyszłości, a już na pewno powrotu na łono rodziny. Ostatnia scena mogłaby pokazywać Juri w ukwieconym ogrodzie, z uśmiechem na twarzy witającą poranne Słońce. Obok – kołyska z uśmiechniętym, gaworzącym maluchem, kołysana jednym, potwornym palcem przez gigantycznego Handlera. Bo przecież wszystko będzie dobrze i do zobaczenia w następnym sezonie.
Nie tym razem, niestety, ale i tak obejrzeć warto.
Ale fakt rozumiem autora recenzji, OP rozbudzała apetyt na coś więcej a sama seria choć miała ciekawe założenie była po prostu nudnawa.
Proponuję więc jeszcze raz obejrzeć pierwszy i ostatni odcinek, wszystko się ładnie zamyka.
dobre, dobre
No i opening. Opening jest genialny. Zresztą, trafiłam na tę serię właśnie dzięki niemu.
Dobre, polecam, opening miodny :3
Nie wiem w sumie czemu tak się ludzie czepiają braku logiki… To, że nie wytłumaczyli dlaczego kliknij: ukryte mogą oddychać itp w świecie zatrzymanego czasu, nie jest dla mnie jakąś duża przeszkodą. Dla mnie to trochę tak jakby tłumaczyć dlaczego magia działa lub jak super roboty w przyszłości działają, miły dodatek, ale dużo nie zmienia. . Brak fanserwisu, miły dla oka projekt postaci i stosunkowy ciekawy pomysł, a nie kolejny od kalki magiczny harem/szkoła/ post‑apo z nastolatkami. Są może małe potknięcia, ale jak dla mnie to trochę szuknie dziury w całym i anime autentycznie przyjemnie się ogląda.
Opening całkowicie mnie porwał, jest genialny i ciągle go słucham, ending spokojniejszy, ale miło się słucha.
Ending jakiś taki nie w smak – dziwnie się czuje najpierw poznając przeciętną(młodą) kobietę najzwyklej szukającą pracy, a kilkanaście minut później bum! na wpół nagą bez powodu ;f
Tak, czy siak chętnie zobaczę dalej, co przygotowali.
Zapowiada się nawet ciekawie, aczkolwiek graficznie nie powala.