Komentarze
Fullmetal Alchemist [2017]
- komentarz : rool : 30.04.2018 21:26:57
- Re: Bez sensu... : Impos : 28.02.2018 23:29:25
- Re: Bez sensu... : Lenneth : 28.02.2018 15:11:23
- Dokładnie to, czego się spodziewałam : Lenneth : 28.02.2018 14:59:34
- Bez sensu... : Impos : 26.02.2018 01:34:16
- komentarz : Strawberry : 24.02.2018 19:07:24
- komentarz : Rozan : 24.02.2018 14:01:07
Dokładnie to, czego się spodziewałam
Ale jeśli się przeżyje drewniane i farbowane dzieciaczki z początku (tak gdzieś poziom małej Ciri w Szczebialu), małego Ala surfującego na desce po tornadzie, a potem koszmarne efekty specjalne podczas pościgu ulicami Reole – jeśli się to przeżyje i nie wymięknie, to dużo gorzej już nie będzie.
Fabuła jak fabuła – przy próbie skrojenia dwugodzinnego filmu z prawie trzydziestu tomów mangi (czy tam pięćdziesięciu odcinków anime) trudno spodziewać się cudów. Na początku ekspozycja goni ekspozycję, potem następuje skrótowa przebieżka przez 2‑3 ważne wątki z oryginału, które mimo masy dziur i skrótowości dość dobrze oddają, o co w tym oryginale chodziło.
Efekty specjalne momentami przyzwoite (nie wybitne, ale przyzwoite właśnie). Zbroja Ala, kończyny Eda, płomienie Roya czy walki z Homunkulusami nie wypadają źle. Ale sam początek filmu wystawił moją cierpliwość na dużą próbę. Wspomniany już Al surfujący na tornadzie czy Ed walczący z fałszywym kapłanem to prawdziwe koszmarki CGI, nie mówiąc już o tym, że cholernie trudno jest zawiesić niewiarę, gdy postać grana przez żywego człowieka wychodzi cało z sytuacji, które powinny skończyć się roztrzaskaną czaszką i wypływającym mózgiem, nie leciutkim pobrudzeniem twarzy.
IMO najgorzej wypada „dramatyczne” aktorstwo jak z przedszkolnego teatrzyku. „Subtelność” jest dla tej obsady pojęciem całkowicie obcym. („Large ham” się toto nazywa po angielsku, polecam wyguglanie hasła na TV Tropes :p). Przy czym nie musi to oznaczać, że aktorzy są wyjątkowo marni – może po prostu kazano im grać tak, jakby występowali w anime. Że niby taka gra sens, skoro FMA to anime? Niekoniecznie. W anime przerysowanie się sprawdza, w teatrze czasem też, ale w filmie czy w realu – NIE.
W przypadku Eda brakowało chyba tylko scen, gdzie w przypływie Bólu Egzystencjalnego tarzałby się po ziemi (są za to sceny, gdzie pada na kolana i wyje). Poza tym ostro przeszarżowanym pseudo‑aktorstwem, Ed wypada całkiem spoko i nie, nie nosi peruki! Przecież koleś ma wyraźne odrosty. XD
Mustang i Hughes do przeżycia, przynajmniej ładnie wyglądali. Envy – idealnie bezbarwny, Lust tylko nieco mniej. Tucker – powinien jeszcze na śniadanie zjadać serduszka małych kotków czy coś, bo wciąż mam wątpliwości, czy aby był zły? Postacie kobiece są natomiast „genki” i „kawaii”, charakteru nie stwierdzono. Winry co chwila składa ręce jak do modlitwy i szlocha, a jak nie składa rąk, to szlocha trzymając się słupa. Riza podobnie, tylko że częściej trzyma się Roya. (Aż musiałam sobie puścić sobie na odtrutkę scenę z anime, w której Riza władowuje kilka magazynków w sami‑wiecie‑kogo).
Wszyscy ci aktorzy jakby się grupowo z cosplayu urwali – przyzwoitego, ale nadal tylko cosplayu. Ich stroje, tak jak aktorstwo, tchną teatralną sztucznością. Do tego pomysł obsadzenia ewidentnie włoskiego miasteczka japońskimi statystami wydał mi się z początku kuriozalny. (Przy okazji: statystów zgrupowano tylko w jednym miejscu, przez co wyraźnie widać, że jesteśmy na planie zdjęciowym, gdzie prawdziwym mieszkańcom zabroniono na czas zdjęć wychodzić z domów; sztuczne to strasznie). Niby rozumiem, dlaczego zrobiono tak, a nie inaczej – a japońscy aktorzy na tle europejskich statystów mogliby wypaść jeszcze bardziej nienaturalnie – ale i tak uczucia mam mieszane. To jakby nakręcić, dajmy na to, Wiedźmina ze stuprocentowo polską obsadą mówiącą tylko po polsku, ale w Japonii. Coś zgrzyta.
Poza tym jednak realia ładne. Miasteczka, wnętrza, pejzaże i część strojów dobrze udawały Amestris.
To, co mnie w tym filmie choć trochę poruszyło, to scena walki między braćmi (strasznie lubiłam ten moment w oryginale). Oczywiście, w anime/mandze wątpliwości egzystencjalne Ala miały sens, a tutaj sprawiają wrażenie wymuszonych i z tyłka wziętych, ale nie narzekam. Podobał mi się jeszcze Ed kłamiący i uśmiechający się przez łzy (nadal w kij przerysowane, ale tam akurat nadmiar emocji pasował do kontekstu). No i plus za sponiewieranego Roya (aktor bardzo ładnie jęczy) oraz za sceny z ogniem (chociaż w Brotherhood walki z Homunkulusami miały większy impakt, wiadomo).
Tak więc nie, to nie jest dobry film. Ale też obejrzałam go, o dziwo, bez przytłaczającego poczucia profanacji czy żenady, plus wywołał we mnie nostalgię za obiema seriami anime, a to chyba dobrze.
Bez sensu...
Chyba największą wadą jest to, że w nieco ponad dwóch godzinach upchnięto kliknij: ukryte origin story obu braci, wątek Tuckera i jego eksperymentów, śmierć Hughesa i laboratorium 5, więc nawet mimo znacznych cięć całość niezbyt się klei. Nie pomaga też to, że Nina i Aleksander kliknij: ukryte po przemianie w chimerę przypominali niezbyt realistycznego muppeta. Gdyby nie to, że film cierpi na wyraźne niedobory budżetowe podejrzewałabym, że chcą wypuścić własną serię pluszaków…
Choć oryginalna historia została uproszczona na potrzeby scenariusza, to jednak pozostawiono w niej wiele postaci, prawdopodobnie po to, żeby nie drażnić fanów. Winry snuje się za Edem, choć tak naprawdę służy tylko jako kliknij: ukryte zakładniczka, którą Ed musi ratować, Marcoh pojawia się na chwilę kliknij: ukryte i natychmiast ginie itd.
Do tego sporo niezręczności typu: ci źli wyjaśniający swoje diaboliczne plany lub wyjawiający swoje słabe punkty, flashbacki scen, które pokazywano całkiem niedawno itd.
Jeśli chodzi o charakteryzację, to postacie wyglądają w ruchu znacznie gorzej, niż na zdjęciach z planu filmowego. Zwłaszcza w przypadku Eda widać, że aktor nosi perukę, a jego strój z niewiadomych względów wyróżnia się na tle reszty. Efekty specjalne są niskobudżetowe, przez co walki wyglądają mało ciekawie, a rzeczy w zamierzeniu straszne wydają się co najwyżej śmieszne.
Podejrzewam, że jak ktoś ma Netflixa i jest fanem serii, to obejrzy z ciekawości, ale generalnie nie polecam.