Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Forum Kotatsu

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 7/10 grafika: 6/10
fabuła: 7/10 muzyka: 6/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 28
Średnia: 7,54
σ=1,57

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (moshi_moshi)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Hinomaru Zumou

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2018
Czas trwania: 24×24 min
Tytuły alternatywne:
  • Hinomaru Sumo
  • 火ノ丸相撲
Tytuły powiązane:
Widownia: Shounen; Postaci: Uczniowie/studenci; Pierwowzór: Manga; Miejsce: Japonia; Czas: Współczesność; Inne: Realizm
zrzutka

Klasyczna seria sportowa w jeszcze jednej odsłonie, tym razem poświęconej sumo!

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Hinomaru Ushio to mikry, ale charakterny gimnazjalista, który całym sercem kocha sumo i dlatego planuje zdawać do liceum z największymi osiągnięciami w tej dyscyplinie. Ponieważ zbliża się koniec roku szkolnego, chłopak postanawia udać się na mały rekonesans do wybranej placówki, ale niestety po drodze gubi się i trafia do zupełnie innej szkoły. Na miejscu spotyka sympatycznego grubaska, Shinyę Ozekiego, właśnie szykującego się do treningu. Hinomaru z radością przyłącza się do niego, a że starcie z Shinyą okazuje się interesujące, bohater prosi go, żeby pokazał mu dojo. I tu kolorowa bańka mydlana pęka – nie dość, że Ozeki jest jedynym członkiem klubu, to jeszcze musi ćwiczyć na dworze, ponieważ dojo zajmuje grupa chuliganów pod wodzą drugoklasisty, Yuumy Gojou. Cóż, konfrontacja jest nieunikniona i to Ushio wychodzi z niej zwycięsko. Chyba dla nikogo nie będzie niespodzianką, kiedy napiszę, że zamiast renomowanego liceum, Hinomaru ostatecznie wybiera szkołę, do której uczęszcza Shinya, i oczywiście z miejsca zapisuje się do klubu sumo! Charyzmatyczny chłopak szybko przyciąga do klubu kolejnych chętnych, w tym niedawnego przeciwnika, Yuumę.

Jeżeli jednak ktoś sądzi, że ambicje chłopców sięgają jedynie rozgrywek na poziomie licealnym, to grubo się myli. Tyczy się to zwłaszcza Hinomaru, który pierwsze zwycięstwa zaczął odnosić w podstawówce – wieszczono mu wtedy wielką karierę, ale jak powszechnie wiadomo, los bywa bardzo złośliwy. Wszystko rozbija się o wzrost – zarówno eksperci, jak i sam zainteresowany liczyli, że znacząco urośnie w okresie gimnazjalnym. Tymczasem nic takiego nie nastąpiło. Owszem, Ushio przybyło kilkanaście centymetrów, ale czym jest metr pięćdziesiąt w sumo? Co gorsza, takie warunki fizyczne są przeszkodą uniemożliwiającą rozpoczęcie profesjonalnej kariery. A największym marzeniem bohatera jest wspięcie się na sam szczyt hierarchii i zostanie kolejnym yokozuną (najwyższa ranga w sumo). Naturalnie jest pewna furtka, dzięki której da się obejść wymogi fizyczne, ale żeby z niej skorzystać, Hinomaru musi wygrać międzyszkolne mistrzostwa. Dlatego też chłopcy robią wszystko, aby to osiągnąć, co wcale nie jest łatwe, gdy ponad połowa członków drużyny to kompletni amatorzy…

Anime wygląda dokładnie tak, jak sugeruje opis, czyli mamy do czynienia z jeszcze jedną schematyczną do bólu serią sportową. Kolejne pojedynki i zawody przerywają jedynie treningi – zarówno te klasyczne, jak i na pierwszy rzut oka dziwaczne. Nie będę ukrywać, że moja wiedza o sumo jest znikoma, tym bardziej że nigdy nie uważałam tego sportu za interesujący. Na szczęście anime ma to do siebie, że nawet najnudniejszą dyscyplinę potrafi przedstawić tak, że człowiek obgryza paznokcie do łokci podczas seansu. Proszę też nie traktować moich słów o schematyczności jako zarzutu, ponieważ w ostatecznym rozrachunku Hinomaru Zumou okazało się serią sympatyczną i wciągającą. Na pewno duża w tym zasługa dobrego tempa – obawiałam się, że kolejne pojedynki będą rozwlekane do granic przyzwoitości, tak jak miało to na przykład miejsce w Kuroko no Basket. Tymczasem twórcy postawili na szybkie rozgrywki, pełne efektownych technik o egzotycznych nazwach. Oczywiście nie mogło też zabraknąć kolorowych aur otaczających co silniejszych zawodników, dziwnych promieni strzelających z oczu i okazjonalnych płomieni będących zapewne metaforą zapału i chęci zwycięstwa bohaterów. Taki zestaw obowiązkowy, chciałoby się powiedzieć. Na pewno trudno uznać to za wadę, skoro seria w żadnym momencie nie aspiruje do bycia czymś więcej niż klasyczną „sportówką”, na dodatek utrzymaną w klimacie, jaki dominował w anime sprzed dekady albo i więcej. Mamy więc szeroko pojęty „ganbaryzm” i „nakama power” w ilościach hurtowych, które prowadzą do takich absurdów, jak zawodnik, który prawdopodobnie cierpi na astmę, ale poświęca się dla drużyny i walczy, nie bacząc na zagrożenie z tym związane. Cóż zrobić, taki już urok tego typu widowisk.

Inna sprawa, że mimo całej masy idiotyzmów, przekłamań i ogólnego podkolorowywania rzeczywistości, ogląda się to bardzo dobrze. Sport pozostaje sportem, żaden z bohaterów nie prowadzi świętej wojny, chociaż wszyscy traktują sumo bardzo serio, co akurat nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę, jaką estymą cieszy się ta dyscyplina w Japonii. Duże brawa należą się też twórcom za zgrabne zekranizowanie solidnego fragmentu mangi, dzięki czemu można traktować serię jak dzieło skończone, ale z opcją kontynuacji. Dalsze wydarzenia wiążą się już z trzyletnim przeskokiem czasowym.

Hinomaru to wzorcowy protagonista – jest głośny, pewny siebie i z uporem maniaka dąży do celu. Warto jednak podkreślić, że jego fascynacja sumo nie jest powierzchowna, a pewność siebie ma podstawy. Ushio to zdolny sumita, uparty i potrafiący wykorzystać najmniejsze potknięcie dużo większego przeciwnika. Jego charyzma przyciąga innych – to dzięki wpływowi Hinomaru, Shinya zmienia się z zahukanego, uległego nastolatka w prawdziwego kapitana drużyny, który wzbudza respekt. Nie inaczej jest z Yuumą – były chuligan na początku chce tylko odegrać się na Ushio, ale im dłużej przebywa z resztą chłopców, tym bardziej żałuje swojego wcześniejszego zachowania i robi wszystko, by odkupić winy. Do klubu dołączają również narwany Chihiro Kunisaki, któremu marzy się mistrzostwo mieszanych sztuk walki i dlatego pragnie poznać każdą przydatną dyscyplinę, oraz nieco cherlawy, ale pełen dobrych chęci Kei Mitsuhashi. Wspiera ich kolega Ushio, wyjątkowo uzdolniony Kirihito Tsuji, który jednak woli pełnić rolę trenera niż zawodnika. Z czasem klub zyskuje także dwie menadżerki, charakterną Reinę, czyli młodszą siostrę Yuumy, i wyciszoną okularnicę Chizuko Hori.

Ponieważ seria skupia się na sportowym życiu bohaterów, o ich prywatnej sytuacji nie wiemy prawie nic, chyba że ma to jakiś wpływ na ich motywację i osiągnięcia. Niewiele dowiadujemy się też o innych niż sumo zainteresowaniach chłopców. Można powiedzieć, że praktycznie nie funkcjonują poza dojo, przez co wydają się jeszcze bardziej schematyczni. Chociaż trudno odmówić postaciom uroku, od razu widać, że ich osobowości skonstruowano z kilku popularnych cech, tworząc jeszcze jedną wariację na temat. Ma to również wpływ na relacje – raczej płytkie i jak wszystko inne, mocno ograniczone do sportowej rywalizacji. Miłym wyjątkiem od zasady pozostaje Reina, czyli osóbka pewna siebie i wygadana, która zostaje menadżerką trochę przypadkiem i mimo że wywiązuje się z obowiązków, nie jest ani chodzącą encyklopedią sumo, ani zakochaną w jednym z zawodników wielbicielką. Ot, normalna nastolatka, która nie do końca rozumie, dlaczego grupa chłopaków tak bardzo podnieca się tarzaniem półnago w niedużym okręgu. Inna sprawa, że zawziętość Ushio robi na niej spore wrażenie i chociaż na początku traktuje chłopaka jak zarazę, pod koniec patrzy już na niego z podziwem i przywiązaniem, dobrze rokującymi na przyszłość.

Tak naprawdę o przeciwnikach można napisać dokładnie to samo – są do bólu powtarzalni, myślą tylko o sumo, a od protagonistów odróżnia ich waga, wzrost i nieco doświadczenia. Ci najsilniejsi, podobnie jak Hinomaru, są przekonani o swojej wyjątkowości i marzą o tytule yokozuny. Oczywiście pozostają przy tym wesołą i barwną gromadką, która ma stanowić konkurencję dla głównych bohaterów w zdobywaniu sympatii widzów. A gdyby komuś brakowało dorosłych, to i tacy pojawiają się na scenie i dla odmiany są sporym wsparciem mentalnym i merytorycznym dla młodych zawodników.

Wracając do wyglądu, warto wspomnieć o pewnym podkolorowaniu rzeczywistości, czyli specyficznych projektach postaci. Jak wygląda sumita, wszyscy wiedzą – powiedzieć o nim, że jest przy kości, to eufemizm. Natomiast większość bohaterów Hinomaru Zumou, z Ushio na czele, zamiast charakterystycznego brzuszka ma piękny „kaloryfer” i bicepsy godne kulturysty. Oczywiście są też w anime postacie idealnie odwzorowujące prawdziwych sumitów, jak chociażby Shinya, ale z jakiegoś powodu pełnią raczej drugo- lub trzecioplanową rolę. Poza tym anime prezentuje się przyzwoicie, acz miejscami widać spore oszczędności lub lenistwo rysowników. Wbrew pozorom nie jest to seria zbyt dynamiczna, twórcy lubią przerywać pojedynki zbliżeniami lub migawkami z przeszłości. Ze względu na tematykę tła są okrutnie wręcz wtórne i monotonne. Nie do końca przekonują mnie też proporcje sylwetek – olbrzymie korpusy, krótkie szyje i specyficzne kanciaste głowy, ale to raczej spadek po oryginale. Trzeba za to pochwalić bogatą mimikę i chwilami niezwykle ekspresyjne ujęcia.

Ścieżka dźwiękowa także nie oferuje nic nowego, będąc tylko tłem dla wydarzeń. Jest poprawna, spełnia swoją funkcję, ale wylatuje z pamięci dosłownie chwilę po zakończeniu odcinka. Zarówno pierwsza czołówka (FIRE GROUND), jak i piosenka towarzysząca napisom końcowym (Hiizuru Basho) idealnie wpisują się w shounenową tradycję – są głośne, rytmiczne i bardzo dynamiczne. Zwłaszcza ta pierwsza stanowi idealny akompaniament, kiedy człowiek pędzi spóźniony na autobus. Ich następczynie to już nie to, następny opening (Be the NAKED) w ogóle jest z innej bajki, a połączenie japońskiego i angielskiego powoduje ataki śmiechu.

W recenzji podkreślam, że anime jest powtarzalne i nie wychodzi poza znane ramy, ale nie znaczy to, że nie nadaje się do oglądania. Realistycznie pokazany sport często nudzi, zamiast ekscytować, tymczasem Hinomaru Zumou wciąga i prezentuje mało popularną (poza Japonią) dyscyplinę jako coś fantastycznego. Poza tym to świetny przykład na to, że da się nakręcić sensowną, poukładaną serię na podstawie nadal publikowanej mangi, bez konieczności ucinania w najciekawszym momencie. Jeżeli ktoś lubi „sportówki” w starym stylu, podlane słuszną porcją humoru, pełne prostych, ale sympatycznych postaci i nieco przesadzonych pojedynków, to jest to pozycja jak najbardziej godna uwagi. Wisienką na torcie niech będzie informacja, że to solidne i przyjemne „patrzydło” wyprodukowało GONZO, powoli odbijające się od dna. Na pewno jest to jedna z ich nielicznych produkcji, której warto poświęcić trochę czasu.

moshi_moshi, 23 maja 2019

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: GONZO
Autor: Kawada
Projekt: Kie Tanaka
Reżyser: Kounosuke Uda, Yasutaka Yamamoto
Muzyka: James Shimoji