Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 2/10 grafika: 5/10
fabuła: 2/10 muzyka: 5/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 7 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,86

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 108
Średnia: 6,92
σ=1,96

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Karo)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

Sword Art Online: Alicization

zrzutka

Gdzie przebiega granica między fabularnym utworem a internetowym memem? Trzecia telewizyjna odsłona przygód Kirito i spółki – tylko dla najwytrwalszych fanów cyklu.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Wydawać by się mogło, że Kazuto Kirigaya i jego przyjaciele najtrudniejsze chwile mają już za sobą. Po zażegnaniu skutków incydentu wywołanego przez Akihiko Kayabę, a także rozwikłaniu zagadki tajemniczych zgonów w grze Gun Gale Online, mogą w końcu bez przeszkód oddawać się nastoletnim romansom, cyfrowym rozrywkom oraz snuciu planów na przyszłość, w przypadku Kirito związanych z nowym systemem wirtualnej rzeczywistości, testowanym przez niego w ramach pracy dorywczej. Niestety młodzieńcza sielanka nie trwa długo – oto bowiem jeden z ostatnich pozostałych na wolności członków mordującej graczy gildii Laughing Coffin napada bohaterów podczas wieczornej randki celem załatwienia niedokończonych spraw. Choć atak nie daje zamierzonych efektów, to jest na tyle skuteczny, że broniący Asuny Kirito w wyniku odniesionych obrażeń mózgu zapada w śpiączkę. Współczesna medycyna okazuje się bezradna, ale nadzieję przynosi wspomniana prototypowa technologia, pozwalająca odtworzyć uszkodzone połączenia neuronowe. Podczas kuracji pacjent pozostaje jednak uwięziony w wirtualnej rzeczywistości, w której, w odróżnieniu od systemów NerveGear i AmuSphere, sztuczna inteligencja wykazuje poziom graniczący ze świadomością, a upływ czasu jest wielokrotnie przyspieszony.

Dalsze streszczanie Alicyzacji jest dość problematyczne, nie przez zasadę niezdradzania zwrotów akcji, ale przez to, że trudno tu odróżnić wydarzenia ważne od zupełnie nieistotnych, a także opisać łączące je zależności. Kirito budzi się w cyfrowym świecie stylizowanym na krainę fantasy, poznaje wirtualnego autochtona imieniem Eugeo, nieco różniącego się od niego charakterem (jest bardziej uke) i wyglądem (ma inny zestaw kolorów), po czym wspólnie… robią jakieś rzeczy. Naturalnie można wyodrębnić główny wątek – jest pewna zła dziewoja, którą trzeba pokonać, i dobra, którą trzeba uratować. Gdyby twórcy skupili się wyłącznie na tych motywach, wyszłaby fabuła o poziomie złożoności, powiedzmy, Nowej nadziei, krótsza o jakieś pół godziny. Między rozwijającymi wątek główny zdarzeniami dostajemy jednak przytłaczającą ilość zdarzeń mniej lub bardziej niepotrzebnych, zlepionych narracją powielającą typowe dla cyklu błędy: dezorientujące przeskoki czasowe; kilkunastominutowe dialogowe ekspozycje zbudowane z czterech ujęć; werbalne objaśnienia wizualnych metafor; oparte na abstrakcyjnych spekulacjach plany sprawdzające się w stu procentach; historie zbędnych bohaterów epizodycznych; historie rekwizytów używanych przez zbędnych bohaterów epizodycznych; historie twórców rekwizytów używanych przez zbędnych bohaterów epizodycznych; szczegółowe wykładanie zasad świata przedstawionego po to, aby zignorować te zasady, następnie wyjaśnić, dlaczego w danym przypadku mogły zostać złamane, a następnie zlekceważyć nowe ustalenia…

Sword Art Online to jedno z najgorszych, o ile nie najgorsze anime wszech czasów. Jest to moja prywatna opinia, tożsama z poglądami wielu zaangażowanych odbiorców cyklu, która w 2019 roku nie jest w stanie nikogo zdziwić ani urazić. Tego, że Alicyzacja nie zmieni mojego zdania, byłem natomiast pewny już na etapie wstępnych zapowiedzi. Czytałem pierwowzór i znałem metodę adaptacji studia A­‑1 Pictures, zatem wiedziałem, czego się spodziewać. Do seansu podszedłem stosownie uprzedzony, nawet nie próbując szukać pozytywów. Chciałem wyłącznie cotygodniowej dawki niespójnych idiotyzmów, przy których mógłbym wyładowywać frustracje, patrząc z góry zarówno na twórców, jak i na widzów bawiących się lepiej niż ja. Pod tym względem nowe SAO okazało się rozczarowujące. Spora część autentycznych fanów albo zmieniła upodobania, albo tym razem była sprytniejsza, nie udzielając się w internetowych awanturach, a i wiernych hejterów ta zabawa wyraźnie znudziła. Co się zaś tyczy samej serii, to jest ona oczywiście pod każdym względem okropna, jednak w moim przypadku znajomość książki zabiła nieprzewidywalność, przez co wszelkie absurdy mogłem skwitować najwyżej wzruszeniem ramion. Mimo to poświęconego czasu nie uznaję za stracony – możliwość nieskupiania się na oglądaniu zaowocowała bowiem kilkoma refleksjami dotyczącymi kwestii pozatekstowych.

Można narzekać na jakość SAO, ale trudno odmówić twórcom kompetentnego, a przy tym niekonwencjonalnego marketingu. O ile w dwóch pierwszych sezonach zwodzono jeszcze widzów obietnicą wciągającej przygody z sympatycznymi postaciami, tak już na etapie Ordinal Scale było jasne, że odbiorcy traktujący serię nieironicznie stali się niepewną niszą i bardziej opłaca się tworzyć produkt dla czepialskich malkontentów. Oczywiście zjawisko popularności złych utworów nie jest nowe, ale mało jest przypadków, gdzie osiągnęłoby takie ekstremum. Najlepiej widzę to na własnym przykładzie: choć całym sercem nie cierpię tej serii, to doskonale znam całą jej fabułę. Znam też nazwy wszystkich występujących w niej technologii, pamiętam wymiary każdej z bohaterek i wiem, jakie statystyki ma Dark Repulser, a jakie Elucidator. Uznałbym to za niepokojące, gdyby nie świadomość, że nie tylko nie jestem tu wyjątkiem, ale wręcz zaliczam się do głównej grupy odbiorców. Jeśli bowiem przyjrzeć się, jak tytuł działa w mediach, można odnieść wrażenie, że większość pozytywnych opinii albo jest nierzetelna, albo ma formę sumiennych felietonów skupionych raczej na emocjach piszącego. Tymczasem to właśnie wypowiedzi zajadłych paszkwilantów często są tymi bardziej analitycznymi. Status jednego z dokładniej krytycznie opracowanych anime SAO zawdzięcza ludziom, którzy serii nienawidzą. Nie potrafię ustalić przyczyn działania tego mechanizmu, bo to zadanie dla kulturoznawcy lub socjologa, ale samo jego istnienie jest dla mnie intrygujące.

Nie byłbym sobą, gdybym podczas oglądania nie popadł też w rozważania genologiczne. Bez wątpienia popularność pierwszego SAO należy uznać za główny powód wysypu „innych światów” w powszechnie dziś kojarzonej formie. Co ciekawe, protoplasta „gatunku” przez kilka lat pozostawał jego najbardziej nietypowym przedstawicielem. Fikcyjne uniwersa nie tylko zmieniały się w kolejnych epizodach, ale też przenoszenie się do nich było więcej niż wstępnym narracyjnym wybiegiem i stanowiło integralny element fabuły. W Alicyzacji czuć natomiast, że taka formuła zaczęła ciążyć twórcom, którzy najchętniej potrąciliby Kirito ciężarówką, aby trwale odciąć go od prawdziwego świata i skupić się wyłącznie na przygodach w krainie fantasy. Dodając do tego zaprezentowaną tu wirtualną rzeczywistość – zbudowaną z sześciu lokacji i trzech kolorów – otrzymujemy ciekawy obraz tego, jak w niedługim czasie zmieniło się podejście do tego typu produkcji. Podczas gdy szkolne romanse czy serie o idolkach eksperymentują z gatunkowym synkretyzmem lub dekonstrukcją, isekai sprawdza się tym lepiej, im bardziej jest uproszczony. Taki stan rzeczy trudno jednoznacznie ocenić. Z jednej strony można się w tym dopatrywać oznak rozleniwienia zarówno twórców, jak i odbiorców anime. Z drugiej, uznać to za jaskrawe potwierdzenie zasady, że czasem zamiast kombinować, warto zaufać sprawdzonym rozwiązaniom. W końcu pod względem korzystania z osiągnięć obranej konwencji Alicyzacja różni się od takiego My Hero Academia jakością wykonania, ale nie poziomem oryginalności.

Naprawdę ciekawie robi się jednak, kiedy przyjrzymy się kompozycji i narracji serii. Każdy, kto ma minimum dystansu do naszego hobby, ma też świadomość, że nazywanie SAO najgorszym anime to konwencjonalna hiperbola. Oczywiście, że każdego roku powstają dziesiątki produkcji bardziej nudnych, wtórnych lub bezsensownych. Większość jest kompleksowo zła i trudno w nich nawet wskazać niepoprawnie wykonane elementy. Tymczasem SAO – szczególnie Alicyzacja, z uwagi na uproszczone względem poprzednich odsłon cyklu założenia – intryguje właśnie tym, jak wyraźne są tu wszelkie potknięcia. Na pierwszy rzut oka widać podręcznikowe błędy w rodzaju bezzasadnych zabiegów kompozycyjnych, nienaturalnej ekspozycji czy nadmiaru wątków. Seria działa jak narracyjna angiografia, przydatna dla osób amatorsko zajmujących się nie tylko analizą i krytyką, ale też tworzeniem własnych historii. Przykładowo, jeśli poprosicie zgryźliwego recenzenta, aby napisał dany utwór lepiej, skoro tak się zna, jest duża szansa, że zamiast tego przedstawi on konstruowanie fabuł i ich komentowanie jako odrębne dziedziny, wymagające różnych umiejętności. Argument ten działa w wielu przypadkach, ale nie tu. Alicyzacja jest bowiem tak przejrzysta, że spróbować naprawić jej scenariusz może każdy, nie wstając od komputera. Problem może sprawić nadanie historii głębi czy oryginalności, jednak poprawienie spójności poprzez użycie kilku metafor, zmianę chronologii wydarzeń lub wykreślenie części z nich, jest rozrywką o poziomie trudności zaawansowanego sudoku, tylko zabawniejszą i bardziej rozwijającą.

Być może powyższe wywody dotyczą kwestii zbyt ogólnych, ale na tym etapie nie widzę sensu pisania o SAO inaczej. Opinii mieszających serię z błotem jest w internecie zatrzęsienie i w tej dziedzinie nie wymyśliłbym nic nowego. W pełni pozytywnie, a przy tym w zgodzie z własnym sumieniem, pisać o niej natomiast nie potrafię. Jeśli jednak czyta to ktoś, kto nieźle bawił się przy poprzednich częściach, rozważa sięgnięcie po kontynuację i nie obchodzi go cała ta meta­‑narracja, to informuję, że uwzględniając poziom cyklu, Alicyzacja jest epizodem ze środkowej półki – bardziej niespójnym niż Aincrad i Mother's Rosario, ale nie tak prostacko eksponującym społeczne patologie, jak Fairy Dance i Phantom Bullet. Jeśli natomiast ktoś nie miał styczności z tytułem, odsyłam go do poświęconych wcześniejszym odsłonom tanukowych recenzji, które są nie tylko rzetelne, ale też prezentują bardzo różne punkty widzenia. Od siebie dodam tylko, że recenzent serii telewizyjnych był według mnie zbyt wyrozumiały, a gdybym miał pisać o Alicyzacji szczegółowo, prawdopodobnie część argumentów ściągnąłbym z tekstu o Ordinal Scale, tak jak ściągnąłem od jego autora metodę wystawiania oceny liczbowej poprzez rzut dziesięciościenną kostką.

Po namyśle losowo wytypowane 7/10 wydaje mi się oceną względnie satysfakcjonującą, nie z powodu przedmiotowej jakości serii, ale stopnia, w jakim spełniła pokładane w niej nadzieje. Trochę się bałem, że tym razem twórcy będą próbowali poprawić ekranizowany materiał, a wówczas, zamiast jednego z najgorszych anime wszech czasów, wyszłoby po prostu kiepskie anime. Na szczęście trafnie rozpoznano główną grupę docelową i dano jej z grubsza to, czego chciała. Życzyć mógłbym sobie tylko bardziej prowokatorskiego podejścia: większego stężenia bezzasadnego patosu albo wyraźniejszej fuszerki w kwestii realizacji, bo choć stylistycznie i reżysersko nowe SAO jest doskonale żadne, to technologicznie nie wygląda aż tak źle. Ostatecznie jednak najcięższe zarzuty sprowadzają się do tego, że seria nie przerosła moich oczekiwań, co przekłada się na jakieś 5. Dodatkowe punkty należą się natomiast za korzystny bilans zainwestowanego czasu do ilości uzyskanych refleksji. Być może powód leży w zmęczeniu materiałem i podświadomym szukaniu nowych bodźców, niemniej Alicyzacja okazała się dla mnie produkcją z tych najbardziej pożądanych, czyli „wymagających myślenia”. Były to rozważania mocno dygresyjne i nie najwyższych lotów, ale to i tak nieźle, biorąc pod uwagę, jak skąpe są w tym zakresie anime. Okazuje się, że właściwie ukierunkowana niechęć może być pożyteczna. A zły utwór nie musi być nawet niezamierzenie śmieszny, aby dawał frajdę.

Karo, 1 czerwca 2019

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: A-1 Pictures
Autor: Reki Kawahara
Projekt: abec, Gou Suzuki, Kiminori Itou, Mami Hayakawa, Shingo Adachi, Tomoya Nishiguchi, Toshiya Kouno
Reżyser: Manabu Ono, Takashi Sakuma
Muzyka: Yuki Kajiura