Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Anime

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 4/10 grafika: 5/10
fabuła: 4/10 muzyka: 4/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 6 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,67

Ocena czytelników

5/10
Głosów: 14
Średnia: 5,29
σ=1,22

Kadry

Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Zrzutka
Źródło kadrów: Własne (Piotrek)
Więcej kadrów

Wylosuj ponownieTop 10

RobiHachi

Rodzaj produkcji: seria TV (Japonia)
Rok wydania: 2019
Czas trwania: 12×24 min
Tytuły alternatywne:
  • ロビハチ
Postaci: Obcy; Miejsce: Inne planety; Czas: Przyszłość
zrzutka

Anime drogi w kosmosie. Kolorowe, dosyć zabawne i umiarkowanie „gejowe”. Wiecie już wszystko, nie musicie czytać reszty recenzji.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Avellana

Recenzja / Opis

Opowieść przenosi nas w odległą przyszłość, w której turystyka międzyplanetarna to codzienność, a idąc ulicą, można potknąć się o kosmitę. Nie oznacza to jednak, że ludzie przestali popełniać głupie błędy. Robby Yarge wie o błędach wszystko, ale jako urodzony naiwniak i lekkoduch ciągle wpada w nowe tarapaty. Poznajemy go, kiedy goni złodzieja, który skradł wszystkie jego oszczędności przeznaczone, a jakże, na inwestycję w kolejnym już „niezawodnym” biznesie. Biznesie mającym zapewnić Robby’emu spokojne i dostatnie życie po kres jego dni. Szczęśliwie dla niego wzmiankowana torba z pieniędzmi zostaje mu niespodziewanie zwrócona przez niejakiego Hacchiego Kitę, przypadkowego młodziana, który przypadkiem przechodził w pobliżu. Panowie po krótkiej rozmowie przy fast foodzie dochodzą do wniosku, że diametralnie różnią się postawą życiową i należałoby się spodziewać, że ich drogi już więcej się nie przetną. Los jednak lubi płatać figle i Robby spotyka Hacchiego już następnego dnia. Na swoim progu. Jako egzekutora długu, który nasz bohater nieopatrznie zaciągnął u bardzo nieodpowiednich ludzi. Ponieważ okazuje się oczywiście, że inwestycja przepadła i jedynym sposobem na oddanie pożyczki jest sprzedanie nerki (albo jeszcze gorzej), Robby podejmuje szaleńczą decyzję ucieczki w kosmos. Konkretnie zaś za cel obiera nachalnie reklamowany w mediach wszelakich Isekandar, planetę na skraju Drogi Mlecznej, gdzie każdego czeka szczęście. W ten sposób on, jego króliczy robo­‑lokaj Ikku, oraz Hacchi – pasażer na gapę, rozpoczynają wspaniałą podróż i jednocześnie paniczną ucieczkę, bo banda lichwiarzy, złożona z niejakiego Yanga i jego dwóch pomagierów, przez cały czas depcze im po piętach.

Będę z wami szczera, jak zresztą zawsze jestem, i powiem wprost. Pierwsze informacje na temat tej serii, opis fabuły, a nawet sam tytuł nastawiły moje fudziosiowe radary na pełną gotowość. Wszystko to bowiem wręcz wołało do mnie, że dostanę samoświadomą serię pełną bezczelnego fanserwisu i ogólnie kupę śmiechu. No i pomyliłam się tylko trochę. W sensie, fanserwis dostarczono, a twórcy bardzo wyraźnie pokazują, kogo wybrali sobie na grupę docelową. Z samoświadomością było już trochę gorzej, niestety, a i z ubawem wyszło raczej średnio. Chociaż końcówka pierwszego odcinka, kiedy pilotowane przez bohaterów ścigacze transformują się w bojowego robota, a wszystko to przy akompaniamencie muzyki rodem z anime z lat osiemdziesiątych, sugerowała, że będzie inaczej. Scena ta w ogóle pozostawiła mnie z opadniętą szczęką i przeświadczeniem, że najwyraźniej należy się przygotować na jazdę bez trzymanki. Okazało się, że jest to jazda po spirali i łatwo wypaść na zakręcie.

Przede wszystkim i to przede wszystkim należałoby podkreślić trzy razy, dostajemy tutaj kicz. Kicz i camp się wręcz wylewają z ekranu i o to można dość szybko się potknąć, jeżeli nie trawimy takich klimatów. Wspomniany już robot, wszystko co dotyczy bandy à la yakuza, łącznie ze wykonywanym przez nich endingiem – przy okazji wychodzi, że Tomokazu Sugita naprawdę nie potrafi śpiewać. Spot Isekandaru, stylizacja poszczególnych przystanków na trasie, statki kosmiczne i nawet krój czcionki w logo serii. To wszystko jako koncept działało, ale tylko do chwili, kiedy minęło pierwsze zaskoczenie i odkryłam, że to tylko pięknie pomalowana tekturowa dekoracja.

Mam też mieszane uczucia względem Yanga. Można chyba powiedzieć – głównego „złego” serii. Powiedzmy, że nie goni on Robby’ego li i jedynie dla odzyskania pożyczonych pieniędzy, albo raczej liczy na to, że wyżej wymieniony odpracuje je jak Ani z Kisarazu Cat's Eye. Jest w związku z tym trochę pocieszny i trochę przerażający. Które bardziej, musicie zdecydować samodzielnie, ja skłaniam się raczej ku tej drugiej opcji. Nie jestem fanką motywu campowych gejów czyhających na cnotę bohatera. Zwłaszcza bohatera, który ze swojej strony kreowany jest na groteskowo heteryckiego, a Robby, nie ukrywajmy, właśnie tak jest przedstawiany. I podwójnie zwłaszcza, kiedy robi się z tego jeden z kluczowych motywów serii. Najwyraźniej twórcy nie umieli wysilić się na subtelność. Ograniczenie się do serwowania podtekstów dotyczących tytułowej pary całkowicie by wystarczyło i byłoby bardziej w moim guście. Zazwyczaj takie ścieranie się osobowości dobrze karmi moje poczucie humoru, a przy okazji całkowicie zaspokaja fudziosiowe instynkty, ale prowadzenie tego wątku wydało mi się jakieś takie… bez polotu. Ja wiem, to tylko dla śmiechu miało być, mało wyszukana rozrywka na jeden raz, ale jednak po serii reklamowanej jako „podróż dwóch chłopców po szczęście” miałam chyba prawo oczekiwać więcej niż pójście po linii najmniejszego oporu? Kiedy myślę o tym teraz, już jakiś czas po seansie, to nie czuję ani grama wewnętrznego ciepełka.

Owszem, powiecie mi, sama jestem sobie winna, to przecież „po prostu” komedia. Zabawny odmóżdżacz, który może i nie porwie, ale nie jest również szkodliwy. Można więc wybaczyć, że fabuła jest grubymi nićmi szyta, że zwroty fabularne nie zaskakują, a bohaterowie są schematyczni. Można wybaczyć wszystko tak długo, jak długo jest śmiesznie. Problem polega na tym, że te miałkie w gruncie rzeczy żarty przestały mnie bawić dramatycznie szybko. Tutaj znowu wina być może leży po mojej stronie, miałam bowiem fantazję oglądać tę serię w tak zwanym maratonie. To był błąd. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że akcja właściwie zmierza donikąd. Owszem, dwaj główni bohaterowie kłócą się jak rasowe stare małżeństwo i mają absurdalnie głupie, kolorowe przygody, a Ikku jest wspaniałym zgryźliwym królikiem, ale już obejrzenie kilku odcinków pod rząd wywoływało u mnie zobojętnienie. Cholera jasna, oni są uroczy, ale naprawdę niezbyt mnie obchodzi, co odwalą na kolejnej, zupełnie innej niż reszta, ale dziwnie takiej samej planecie – czytaj: w kolejnym kurorcie. Z drugiej strony natomiast nie jest do tego stopnia źle, żeby z czystym sumieniem ten tytuł zjechać.

Myślę, że seria byłaby bardziej strawna z odcinkami krótszymi o połowę. Nie miałabym wtedy czasu się znudzić, a i puenty dowcipów, chociaż przaśnych, mogłyby lepiej wybrzmieć. Naprawdę sama się sobie trochę dziwię, bo zazwyczaj bardzo lubię absurdalny humor, im bardziej absurdalny, tym lepiej, ale tutaj ogólne wrażenie jest mocno przeciętne.

tamakara, 30 lipca 2019

Twórcy

RodzajNazwiska
Studio: Studio Comet
Projekt: Shin Misawa, Yuuko Yahiro
Reżyser: Shinji Takamatsu
Scenariusz: Hiroko Kanasugi

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
RobiHachi - wrażenia z pierwszych odcinków Nieoficjalny pl