x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
Najwyraźniej tanuki ośmielone wcześniejszym sukcesem tamakary postanowiło zamieścić kolejną clickbaitową recenzję. Od razu przyznam, że jej nie czytałem (żeby nie nabijać wejść). Podejrzewam, że to tradycyjnie ściany tekstu i traktowanie każdej pierdoły jako równorzędnego argumentu, przez co przyjemność z czytania tekstu jest porównywalna do brnięcia przez bagno. Niektórzy autorzy tak mają.
Zamiast prób polemiki skupię się więc na mocnych i słabszych stronach filmu. Założenia pozostają, jakie były (samuraje, pociągi i zombie), więc jak ktoś miał do czynienia z serialowym Kabaneri, kupuje je albo nie (w tym drugim przypadku film nie zmieni poglądów takiej osoby).
+ muzyka od Hiroyukiego Sawano
+ widowiskowe sceny akcji
+ załoga Kotetsujou wyciągnęła wnioski z wcześniejszych błędów
+ antagonista z wiarygodną motywacją, a jednocześnie na tyle stonowany, że nie gryzie się z główną tematyką serii (czyt. zupełne przeciwieństwo Biby)
+ wątki romantyczne (nie tylko IkomaxMumei) wykonują krok naprzód
+/- po głównej konfrontacji film niby przechodzi do większego zagrożenia, ale na nie z kolei jest przeznaczone zbyt mało czasu ekranowego.
- największym problemem Kabaneri w porównaniu z Tytanami jest to, że prawie cała obsada to Japończycy. W związku z tym wszystko co inne jest traktowane w najlepszym przypadku z podejrzliwością, a najgorszym (acz całkiem powszechnym) – jako źródło wszelkiego zła. Pod względem traktowania Ikomy przez nowo spotkane postacie (niezależnie od tego, jak jest przydatny i ile żyć uratuje) film powtarza zgrzyty z serialowej wersji, ale na szczęście w drugiej połowie przestaje to mieć znaczenie.
- film najpierw wprowadza z powodów fabularnych „nerf” do umiejętności bojowych (i niestety częściowo również racjonalności) Ikomy i Mumei, a później w dogodnym momencie go znosi. W końcówce znajdziemy trochę filozofowania na ten temat, lecz i tak trudno to uznać za przykład elegancji w pisaniu scenariusza.
Podsumowując: jeśli dla kogoś same główne założenia wystarczą, żeby zacząć zrzędzić, nie znajdzie tu nic oprócz nowych powodów do zrzędzenia. Jeśli natomiast komuś serial się podobał albo odpadł dopiero w drugiej połowie z powodu wygłupów Biby, może śmiało dać filmowi szansę (choć w tym drugim przypadku parę rzeczy z finałowych scen będzie mniej zrozumiałych). Jak dla mnie 7/10 (trochę naciągane, bo kilka minut jednak przewijałem do przodu).
PS. Wbrew temu, co pisze Kamen, istnieje sensowne tłumaczenie filmu, więc jego komentarz to typowe szukanie dziury, gdzie jej nie ma. Taki rodzaj spamu najlepiej ignorować (nawet jeśli mi nie w pełni się to udało).
Zamiast prób polemiki skupię się więc na mocnych i słabszych stronach filmu. Założenia pozostają, jakie były (samuraje, pociągi i zombie), więc jak ktoś miał do czynienia z serialowym Kabaneri, kupuje je albo nie (w tym drugim przypadku film nie zmieni poglądów takiej osoby).
+ muzyka od Hiroyukiego Sawano
+ widowiskowe sceny akcji
+ załoga Kotetsujou wyciągnęła wnioski z wcześniejszych błędów
+ antagonista z wiarygodną motywacją, a jednocześnie na tyle stonowany, że nie gryzie się z główną tematyką serii (czyt. zupełne przeciwieństwo Biby)
+ wątki romantyczne (nie tylko IkomaxMumei) wykonują krok naprzód
+/- po głównej konfrontacji film niby przechodzi do większego zagrożenia, ale na nie z kolei jest przeznaczone zbyt mało czasu ekranowego.
- największym problemem Kabaneri w porównaniu z Tytanami jest to, że prawie cała obsada to Japończycy. W związku z tym wszystko co inne jest traktowane w najlepszym przypadku z podejrzliwością, a najgorszym (acz całkiem powszechnym) – jako źródło wszelkiego zła. Pod względem traktowania Ikomy przez nowo spotkane postacie (niezależnie od tego, jak jest przydatny i ile żyć uratuje) film powtarza zgrzyty z serialowej wersji, ale na szczęście w drugiej połowie przestaje to mieć znaczenie.
- film najpierw wprowadza z powodów fabularnych „nerf” do umiejętności bojowych (i niestety częściowo również racjonalności) Ikomy i Mumei, a później w dogodnym momencie go znosi. W końcówce znajdziemy trochę filozofowania na ten temat, lecz i tak trudno to uznać za przykład elegancji w pisaniu scenariusza.
Podsumowując: jeśli dla kogoś same główne założenia wystarczą, żeby zacząć zrzędzić, nie znajdzie tu nic oprócz nowych powodów do zrzędzenia. Jeśli natomiast komuś serial się podobał albo odpadł dopiero w drugiej połowie z powodu wygłupów Biby, może śmiało dać filmowi szansę (choć w tym drugim przypadku parę rzeczy z finałowych scen będzie mniej zrozumiałych). Jak dla mnie 7/10 (trochę naciągane, bo kilka minut jednak przewijałem do przodu).
PS. Wbrew temu, co pisze Kamen, istnieje sensowne tłumaczenie filmu, więc jego komentarz to typowe szukanie dziury, gdzie jej nie ma. Taki rodzaj spamu najlepiej ignorować (nawet jeśli mi nie w pełni się to udało).
Nie ma się jak do czegokolwiek odnieść.