Tanuki-Anime

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Dango

Komentarze

Airlick

  • Avatar
    Airlick 9.03.2016 11:31
    Re: Czy to on, czy to nie on?
    Komentarz do recenzji "Miasto beze mnie"
    Wszystkim, którzy przywiązują wagę do koloru oczu przypominam, że połowa postaci w anime w którymś momencie jest pokazana z czerwonymi oczami… ^^
  • Avatar
    Airlick 3.03.2016 23:02
    Komentarz do recenzji "Shin Sekai Yori"
    Czyli zarzucasz DZIECIOM, bo w odcinkach, które obejrzałeś, postacie miały, zdaje się, po 7 lat, dziecinne zachowanie. Nie ma co, żelazna logika. Później postacie dorastają i zachowują się adekwatnie do wieku.

    Widziałem inne anime na twojej liście i tym bardziej dziwię się, że Shinsekai Yori potraktowałeś tak płytko. Co do mojego opisu, to starałem się niczego ważnego nie spoilować, a bez tego trudno kogoś przekonać, że JEST niesamowite i jest oryginalne.

    Także teeegooo… Ogólnie rzecz biorąc, Nanami ma rację. Temu anime trzeba pozwolić się pochłonąć, nie da się go docenić, oglądając w przerwie między telewizją a lekcjami, drugim okiem czytając mangę.
  • Avatar
    Airlick 2.03.2016 23:43
    Re: Główna bohaterka
    Komentarz do recenzji "Shin Sekai Yori"
    A co może być największą siłą w świecie, w którym człowiekowi wystarczy chcieć, żeby wybić całą wioskę, w której urodził się i wychował, i nikt nie będzie mógł nic z tym zrobił? W świecie, w którym każde mocno emocjonalne wydarzenie może doprowadzić człowieka do stanu, w którym będzie CHCIAŁ to zrobić? Czy może raczej – nie będzie w stanie się powstrzymać.

    No właśnie, największą siłą jest psychiczna stabilność. Coś, co Saki posiada. Jak to zostało wyjaśnione w rozmowie Saki z Tomiko, Saki potrafi przejść ponad tragedią i żyć dalej. Może płakać, ale nie załamuje się i nie poddaje się, tylko prze dalej do celu. O to właśnie chodzi. Ona ma zostać liderką wioski, a przywódca musi być w stanie posłać innych na śmierć i żyć dalej, jeśli zajdzie taka potrzeba. Saki to potrafi. Jednocześnie pozostaje dobrą osobą. To wszystko wymaga bardzo mocnej psychiki, a psychika jest dla człowieka wszystkim w świecie Shinsekai Yori. I pod tym względem Saki jest najsilniejszą postacią w anime. Są lepsi w walce od niej, są sprytniejsi, są ludzie umiejący zatrzymać starzenie (no dobra, człowiek), ale nie ma nikogo, kto dysponowałby równie silną psychiką.
  • Avatar
    Airlick 2.03.2016 23:29
    Komentarz do recenzji "Shin Sekai Yori"
    W tym anime wszystko ma drugie dno. Pewnie cię to nie interesuje, skoro tak łatwo przyszło ci porzucenie go, ale wyjaśnię, o co chodziło w tej „mało interesującej” grze. Tak jak sprawa się miała ze wszystkim innym, gra służyła dorosłym jako narzędzie do wykrywania jednostek nieprzystosowanych do życia w społeczeństwie. Oszukujący dzieciak zostaje zeżarty przez copycaty, jak dowiadujemy się później. Gdyby ci, którzy przegrali, widząc niesprawiedliwość i pozorną obojętność nauczyciela, sami próbowali oszukiwać albo byli agresywni w stosunku do oszusta, pewnie spotkałoby ich to samo. Nic im się nie stało, bo podporządkowali się autorytetowi.

    „Do tego dochodzą typowe dla teraźniejszych shounenów postacie, ich nudne konwersacje, typowe japońskie odzywki i zachowanie,mało błyskotliwe riposty.” – a tego to ja nawet nie potrafię skomentować. Naprawdę. Ten komentarz jest nieprawdziwy na tylu poziomach, że jedyne słowo, jakie przychodzi mi do głowy, to „bullshit”. Widzę tu tylko próbę racjonalizacji porzucenia Shinsekai Yori. Bo naprawdę nie wiem, gdzie się tam pojawiło cokolwiek z tego, co opisałeś. Według mnie Shinsekai Yori jest jednym z najbardziej przystępnych dla laika anime. Kreska jest ładna i właśnie mało aminowata, postacie są głębokie i zachowują się realistycznie. Co w ogóle znaczy to „typowe japońskie odzywki i zachowanie”? Mi się to kojarzy ze stereotypowym darciem ryja, uderzaniem się patelniami po głowie i tak dalej, czyli wszystkim tym, co można zaobserwować w lekkich anime. I w Shinsekai Yori nie ma NICZEGO takiego. Naprawdę nie rozumiem, jak koleś, który ma na profilu nawalone Dragon Ballem i tasiemcami pokroju Boruto i Bleacha, i do tego ocenia je wysoko, może narzekać na „typowe dla teraźniejszych shounenów postacie, typowe japońskie odzywki i zachowanie”. To musi być jedna z tych rzeczy, która się nawet fizjologom nie śniła.

    O tych „głupich istotach” nie będę pisać, bo to się nazywa po prostu autorską wizją świata. Nie musi ci się ona podobać, to akurat jest subiektywne odczucie. Mnie nie raziła.

    Odniosę się jeszcze do pierwszego akapitu – anime szybko wraca do klimatu, który widzi się w pierwszej scenie. Zgodzę się z ogólnym wnioskiem z twojego posta – faktycznie przebrnięcie przez pierwsze kilka odcinków było dla mnie ciężkie, przynajmniej za pierwszym razem, ale Shinsekai Yori rozwija się później w tak nieprzewidywalny i epicki sposób, że nie dać mu szansy to grzech.

    Więc niestety, tym komentarzem przykleiłeś sobie łatkę ignoranta. Nie napiszę idioty, ale w tym miejscu zawieszę znacząco głos.

    Dziękuję, dobranoc.
  • Avatar
    Airlick 7.06.2015 02:22
    Re: Co to wszystko dalo
    Komentarz do recenzji "Shin Sekai Yori"
    Ludzie lubią wierzyć, że będzie lepiej. To jest dla mnie jedna z największych zalet tego anime – dla obserwatora jest oczywistym, że nie będzie lepiej. Ludzie są na skraju zagłady, nie są w stanie rozwiązać swoich problemów, a każdy kolejny demon karmy albo fiend tylko przybliża ich koniec. Z drugiej strony mogą mieć nadzieję, że nie stanie się to za ich pokolenia, że ich dzieci będą mogły przeżyć swoje życia w spokoju. A kto wie, może komuś uda się znaleźć jakiś sposób, by uchronić ludzką cywilizację? Zapewne takim tokiem szłyby moje myśli, gdybym żył w świecie Shinsekai Yori. Bardzo życiowe, bardzo prawdziwe i bardzo smutne.
  • Avatar
    A
    Airlick 30.03.2015 01:01
    Komentarz do recenzji "Junketsu no Maria"
    To anime miało poważny problem. Nie mogło się zdecydować, czy chce być komedią, czy dramatem. Stanowczo wolałbym, żeby pozostało tym pierwszym. Pierwsze ~6 odcinków to rozrywka najwyższej klasy. Anime jest autentycznie zabawne i godne polecenia. Później stanowczo obniża loty – humoru nie ma za grosz, a wątki dramatyczne są po prostu wyświechtane, przewidywalne i ogólnie do bani.

    Pomińmy już milczeniem próby ugryzienia realiów średniowiecznej Europy, bo wyszło to po prostu fatalnie.

    Nie mogę odżałować tego anime, bo zaczęło się genialnie. I w sumie poleciłbym je nawet tylko dla tych pierwszych kilku odcinków.
  • Avatar
    Airlick 18.12.2014 22:53
    Re: 1984 na wesoło.
    Komentarz do recenzji "Kill La Kill"
    Po pierwsze, to nie ja zacząłem pluć jadem, wielce nieoświecona jednostko, to ty nie potrafiłeś (i nic się w tej kwestii nie zmieniło) podać żadnych kontrargumentów, tylko wyskoczyłeś z „TO NIE JEST NAWIĄZANIE, BO JA TAK MÓWIĘ, A MOJA RACJA JEST NAJMOJSZA”. Proszę bardzo. Obal moje tezy. Czekam z niecierpliwością.

    A wierz mi, czytam masę książek, a 1984 czytałem dobrych kilka lat temu, więc to nie jest tak, że szukałem na upartego nawiązań do niedawno przeczytanej książki. Podobieństw jest zwyczajnie ZA DUŻO, żeby to mógł być przypadek, ta parafraza to tylko początek i wskazówka, gdzie szukać.

    Satsuki w pierwszej połowie serii właśnie zachowuje się jak wykapana Wielka Siostra. Odwracanie uwagi społeczeństwa (tutaj: uczniów) od wewnętrznych problemów poprzez wskazywanie wroga zewnętrznego. Bezwzględne traktowanie jednostki – wykorzystywanie ich, ile tylko się da, a później pozbywanie się ich. Tłumienie wszelkich prób wyłamania się z systemu. Wcale przy tym nie widać, żeby w czymkolwiek jej przeszkadzał jej status niemalże królowej (jest taki sam kult jednostki, jak w przypadku Wielkiego Brata). Dopiero później pokazuje jaśniejszą stronę i dopiero wtedy można mówić o różnicach między tymi postaciami.

    Dlaczego szkoła jest zorganizowana jak Partia z 1984, to już pisałem, to samo tyczy się proli i rodzin uczniów, więc nie będę się powtarzać.

    Oczywiście, że to nie MUSZĄ być nawiązania akurat do Roku 1984. To w ogóle mogą nie być nawiązania. Tyle że, jak już napisałem, tego jest zbyt wiele i jest to zbyt jednoznaczne, żeby można to było zbyć ot, tak.

    Zapraszam dla odmiany z argumentami innego typu niż „to nie są nawiązania, bo nie”.

  • Avatar
    Airlick 16.12.2014 16:08
    Re: 1984 na wesoło.
    Komentarz do recenzji "Kill La Kill"
    Przeczytaj 1984, zmoderowano a zobaczysz rażące podobieństwa, zmoderowano

    Więcej nie będziemy ciąć, tylko usuwać komentarze tego typu. Moderacja
  • Avatar
    Airlick 13.12.2014 13:26
    Re: 1984 na wesoło.
    Komentarz do recenzji "Kill La Kill"
    Zaprawdę powaliłeś mnie mocą swoich argumentów. Cofam to wszystko, w KlK nie ma żadnych nawiązań.
  • Avatar
    A
    Airlick 13.12.2014 01:39
    1984 na wesoło.
    Komentarz do recenzji "Kill La Kill"
    Parafrazując dylematy na temat noszenia ubrań z Kill la Kill – nie wiem, czy KlK jest anime tak głupim, że aż śmiesznym, czy tak śmiesznym, że aż głupim. Na pewno jest – żeby wymienić zalety – absurdalne, miejscami naprawdę zabawne, a do tego przeładowane nawiązaniami do kultury, zarówno masowej, jak i wyższej. Zastanawia mnie, dlaczego ludzie tego nie widzą i piszą, że ta seria jest czysto rozrywkowa. Czyżby niedouczenie?

    Przecież KlK czerpie całymi garściami z zupełnie różnych źródeł. Ale po kolei.

    Cała Akademia jest zorganizowana niemal identycznie, jak Oceania w „Roku 1984”. Mamy Wielką Siostrę w osobie Satsuki, która kontroluje wszystko, decyduje o życiu każdego mieszkańca, ale jednocześnie jest symbolem. Pod nią Wewnętrzna Partia, czyli Trzy- i Dwugwiazdkowcy, Zewnętrzna Partia, czyli Jedno- i Bezgwiazdkowcy, a na koniec prole, czyli rodziny uczniów, którym zależy tylko na, cytując krula Korwina, żarciu i życiu. Jest nawet Goldstein, czyli sama Ryuuko – wróg publiczny i kozioł ofiarny… Że już nie wspomnę o haśle Satsuki, które jest parafrazą trzech zasad angsocu – „Wojna to pokój, wolność to niewola, ignorancja to siła”.

    Pozostając przy kulturze wyższej, można wspomnieć o tym, że w soundtracku wykorzystaną całą masę utworów zachodnich kompozytorów muzyki klasycznej – na YT są kompilacje, można poszukać.

    Ale są też i lżejsze nawiązanie. Ogólnie od pierwszego odcinka miałem wrażenie, jakbym oglądał kolejne dzieło Tarantino. Inspiracje są ewidentne – masa czarno­‑białych retrospekcji, absurdalny humor i zabawa konwencjami – oczywiście, to wszystko pojawia się nie tylko u Tarantino, ale tylko u niego można zobaczyć to wszystko. To jest charakterystyczne. Ktoś może powiedzieć, że to tylko moje wrażenie, tyle że w jednej scenie pojawiają się w tle postacie z Pulp Fiction, co powinno stanowić wystarczający dowód.

    Zresztą z ciekawości poszukałem teraz listy nawiązań w KlK, i jest ona imponująca, chociaż głównie dotyczy innych anime. Tak czy inaczej, za to tej bajce należy się duży plus.

    Na tym niestety jednoznaczne pozytywy się kończą. Może ujmę to tak – KlK jest wyjątkowo chwiejnym anime pod względem poziomu. Z jednej strony jest tak absurdalne, że nie sposób nie parsknąć śmiechem przy wielu okazjach. Zwłaszcza Plaża Nudystów rozbrajała mnie od początku do końca. Z drugiej strony, po pewnym czasie ciągłe walki, które praktycznie nigdy nie przynoszą rozstrzygnięcia, robią się po prostu nużące. To jest według mnie największa wada KlK. Do tego pod koniec twórcy w dużej mierze porzucają humor i idą pełną parą w shounenowanie. Wychodzi z tego gniotowate zakończenie, wypełnione walkami na poziomie walk z Claymore – a kto widział Claymore, ten wie, jak żałosnie słabe były walki w ostatnich odcinkach.

    Co do postaci mam mieszane uczucia. Nienawidzę postaci służących tylko jako tło do komediowych wstawek, a czym innym jest Mako i jej rodzina? Nie wnoszą do KlK kompletnie nic, a irytują niesamowicie. Zwłaszcza pod koniec Mako jest po prostu za dużo.

    Ryuuko mogłaby mieć na drugie imię Sztampa, ale ja osobiście lubię ten archetyp wściekłej, nieumiejącej nad sobą zapanować postaci. Nie lubię za to takich, które tylko poddają się wszystkiemu, co los im przyniesie i nie mają żadnego planu poza rzuceniem się w wir walki i liczeniem na najlepsze, a niestety taka właśnie jest Ryuuko. Lipa.

    Równie wielką lipą okazuje się Ragyo. A zaczyna z naprawdę wysokiego pułapu. Jej pierwsze pojawienie się wywołuje ciarki, później jest równie dobrze. Ale potem przychodzi to gniotowate zakończenie i cały misterny plan idzie w…

    Ale są też jasne punkty. Satsuki i jej przyboczni, którzy z nawiązką nadrabiają to wszystko, czego brakuje Ryuuko i Mako. Plaża Nudystów.

    Kreska była, jak dla mnie, paskudna. Może nie tyle pod względem poziomu wykonania, co stylu. Naprawdę momentami nie dało się na to patrzeć. Najgorsze było to marszczenie brew, którym popisują się wszystkie postacie, a które przez cały czas powodowało, że przed oczami stawał mi obraz Ahmeda Martwego Terrorysty. Nie chce mi się rozpisywać na temat grafiki, bo na pewno nie będę jej miło wspominać.

    Muzyka zaś to zupełnie inna para kaloszy. Też nie jest do końca równa. Część utworów jest banalnych albo nie do końca adekwatnych do sytuacji, w których się pojawiają. Openingi i endingi należą do tej grupy. Ale są też naprawdę godne zapamiętania kawałki: Blumenkranz (PRZEDE WSZYSTKIM), Before My Body Is Dry (w wersji bez rapu, którą polecam), theme poszczególnych przybocznych Satsuki – tych słucham bez końca, odkąd tylko zabrałem się za KlK i usłyszałem je po raz pierwszy. Genialna robota.

    Więc jakby to ocenić… Poszczególne elementy oceniłbym tak:

    Muzyka – 9/10
    Grafika – 5/10
    Postacie – 5/10
    Fabułą – 4/10

    Co dawałoby średnią 5.5/10… Ale za masę nawiązań, nie zawsze oczywistych, należy się dodatkowy plusik. 6/10 to uczciwa ocena. Nie żałuję czasu poświęconego Kill la Kill, ale nie widzę jakiekolwiek szansy, żebym kiedykolwiek do tego wrócił. Jest zbyt nierówne, a zalety, które przecież istnieją, nie rekompensują znużenia, które czułem podczas oglądania ostatnich odcinków.

    „Nareszcie koniec” było moją reakcją na finał ostatniego odcinka. Reakcja ewentualnego nieszczęśnika, który przebije się przez moją ścianę tekstu, zapewne będzie podobna. :D

  • Avatar
    Airlick 29.11.2014 10:47
    Re: Częściowy przerost formy nad treścią?
    Komentarz do recenzji "Shingeki no Kyojin"
    Całkiem możliwe, ja zdecydowanie nie jestem specjalistą pod względem shounenów, można pod ten gatunek podpiąć może 2­‑3, które oglądałem, i wszystkie pod tym względem wypadały bez porównania gorzej od SnK – ale trzeba przyznać, że były też sporo starsze. Dlatego tak się jaram grafiką w SnK – nie mam porównania z innymi nowymi anime. Może faktycznie z czasem mi przejdzie. :D

    Oszczędności oszczędnościami, ciężko orzec, czy twórcy anime stosują takie zabiegi, żeby nawiązać do statyczności mang, czy faktycznie głównie dla oszczędności. Ja osobiście decyduję się romantycznie wierzyć w szlachetne zamiary twórców. ;)
  • Avatar
    Airlick 29.11.2014 00:50
    Re: Częściowy przerost formy nad treścią?
    Komentarz do recenzji "Shingeki no Kyojin"
    Chodziło mi o zupełnie o coś innego. W wersji anime twórcy często stosują pojedyncze kadry i zatrzymują akcję, w międzyczasie przedstawiając uczucia postaci w trakcie walki. Akcja na tym nie traci. Przez większość czasu walki pozostają dynamiczne i są dobrze animowane, ale właśnie te zwolnienia i wykorzystanie pojedynczych kadrów sprawia, że w anime czuje się ducha mangi (nie mówię tu o samej kresce, która czasem jest faktycznie tragiczna, mówię o klimacie).

    Nie popieram oszczędzania na animacji. Ale walki wcale nie muszą zachwycać płynnością, żeby robić wrażenie. W SnK ten częściowy (i myślę, że CELOWY) brak płynności tylko dodaje im uroku. Taka jest moja opinia.
  • Avatar
    Airlick 28.11.2014 10:49
    Re: Częściowy przerost formy nad treścią?
    Komentarz do recenzji "Shingeki no Kyojin"
    Całkiem możliwe, ale na razie i tak jestem pod wrażeniem. ;)
  • Avatar
    A
    Airlick 28.11.2014 00:10
    Częściowy przerost formy nad treścią?
    Komentarz do recenzji "Shingeki no Kyojin"
    Lubię SnK. Było to jedno z moich pierwszych anime, i chyba nie wciągnąłbym się zbytnio, gdybym na pierwszy ogień wziął coś słabszego, czy może raczej – coś z gorszą grafiką i udźwiękowieniem.

    Bo pod tym względem Attack on Titan wymiata konkurencję – grafika jest przepiękna, zwłaszcza tła, a oszczędna animacja sprawia, że można czasem poczuć się jak podczas czytania mangi. Czy może być lepsza rekomendacja dla serialowej adaptacji? Klimat mangi został oddany wzorowo.

    Ale jeśli grafika jest na medal, to ciężko nawet oddać słowami, jak dobra jest muzyka. Dość powiedzieć, że, moim zdaniem, soundtracku SnK nie powstydziłyby się nawet hollywoodzkie superhity. Co prawda openingi nie są zbyt inspirujące, ale takie utwory jak Vogel im Kafig czy pierwszy ending są piękne i mogę słuchać ich w kółko, a ścieżki akompaniujące walkom wpisują się idealnie w ich tempo i atmosferę.

    Moim zdaniem, oprawa jest najsilniejszym punktem tego anime i głównym źródłem jego olbrzymiej popularności. Bo niestety, fabuła jest przewidywalna do bólu i dość sztampowa, i gdyby nie tak dobre grafika i muzyka, to raczej nie zwróciłoby na siebie specjalnej uwagi.

    No, jest jeszcze jedna rzecz, która na pewno wpłynęła na popularność – hektolitry krwi lejące się z ekranu. Nie jest to poziom brutalności znany choćby z Elfen Lied, ale twórcy SnK nie boją się pokazać śmierci – a (znowu porównując do Elfen Lied) występuje ona w bardzo wielu odmianach, bynajmniej nie tylko w formie latających członków. Czasem aż strach patrzeć.

    Jednak te wszystkie rzeczy powodują, że Attack on Titan ogląda się z zapartym tchem, i nawet te braki w fabule nie rażą – zwyczajnie nie zwraca się na nie uwagi. Rozmach, z jakim ukazano bitwy sprawia, że emocje targające postaciami udzielają się też widzowi – ciężko zachować spokój, gdy postacie znajdują się w sytuacji pozornie bez wyjścia, zwłaszcza, że twórcy wcale nie boją się ich uśmiercać.

    Niestety zdarzyło mi się też przeczytać mangę, więc wiem, że fabuła drugiego sezonu będzie absolutnie absurdalna, a jej poziom drastycznie spada… Ale oceniam tu sezon pierwszy.

    Zatem, podsumowując:
    Grafika: 10/10
    Muzyka: 9.5/10 (pół punktu można odjąć za średniawe openingi)
    Postacie: 9/10 (Mikasa i Levi są postaciami na granicy przegiętości, choć oczywiście mają wady, więc OP mimo wszystko nie są)
    Fabuła: 7/10 (jak napisałem, raczej nie wyróżnia się niczym specjalnym)

    Średnio, zaokrąglając: 9/10, ale raczej opuściłbym do 8.5/10, właśnie ze względu na nienajlepszą fabułę i słabe perspektywy na przyszłość.
  • Avatar
    Airlick 26.11.2014 00:56
    Komentarz do recenzji "Shin Sekai Yori"
    Wybacz, ale jeśli dla ciebie to anime sprowadza się do wybuchających psów i krwiożerczych ślimaków, to znaczy tylko, że TY nic z niego nie zrozumiałeś, a nie że jest to „pseudointeligencki utworek”.

    Mnie osobiście anime powalało klimatem i zwrotami akcji, ale co kto lubi.
  • Avatar
    Airlick 1.11.2014 23:37
    Re: Coś więcej niż anime?
    Komentarz do recenzji "Code Geass: Lelouch of the Rebellion R2"
    To kiepskie wytłumaczenie, ale pisałem komentarz późno w nocy, trochę się już z tym spieszyłem, dlatego nie do końca oddałem w nim to, o co mi chodziło. Pytanie brzmi, jak daleko można się posunąć i ile można poświęcić, żeby osiągnąć swój cel – a cel w przypadku Leloucha był bez wątpienia dobry. On nie rozpętał wojny dla siebie, ale dla Nunnaly, a w konsekwencji – dla całej ludzkości. Mając w pamięci zakończenie, nie można kwestionować altruizmu Leloucha. Ale czy to usprawiedliwia ofiary? Dzisiaj mało kto pamięta choćby o ofiarach Rewolucji Francuskiej, ale jej osiągnięcia poprawiły życie kolejnych pokoleń i na stałe zapisały się w pamięci ludzi – pokazano, że nie trzeba godzić się na ustalony porządek rzeczy. O to samo chodziło Lelouchowi. Dzisiaj Robespierre'a i innych przywódców Rewolucji traktuje się jak zbrodniarzy, tak jak i Leloucha. Ale czy lepiej by było, gdyby się nie pojawili? Więc czy można im wybaczyć ich poczynania, patrząc z perspektywy czasu? Nawet jeśli odpowie się negatywnie, to jednak ktoś to musiał (w zasadzie nie musiał, ale jak wiemy, alternatywą było pozwolenie na zniewolenie ludzkości) zrobić. Lelouch był osobą, która nie bała się wziąć tego na swoje sumienie.

    O to chodziło mi w tym zdaniu. To jest ciekawe zagadnienie etyczne – czy cel faktycznie uświęca środki?

    Co do wieku anime i wpływu na grafikę – tak, osiem lat w jakimkolwiek przedsięwzięciu związanym z komputerami jest epoką, a w sumie nawet kilkoma. Klatek anime nie rysuje się przecież na kartkach – wszystko poza concept artami i zapewne niektórymi tłami powstaje na komputerach. Moc obliczeniowa komputerów zwiększa się, a co za tym idzie, zwiększa się jakość obrazu, a jednocześnie zmniejszają się koszty – więc za tą samą cenę można teraz (przykładowe liczby) zanimować 100 klatek, a osiem lat temu byłoby to 10 klatek – więc zwiększa się dynamika, można sobie pozwolić na lepsze tła, i tak dalej. A jeśli ograniczymy się do standardu grafiki sprzed 8 lat, to stworzy się anime o wiele mniejszym nakładem kosztów. Code Geass nawet w porównaniu z nowymi anime wygląda po prostu fantastycznie, dlatego o tym napisałem. Porównaj sobie, powiedzmy, Księżniczkę Mononoke i CG – różnica 9 lat, jedno to film najwyższej klasy, a drugie dwusezonowy serial – a różnica ostrości obrazu i jakości animacji jest widoczna na pierwszy rzut oka.
  • Avatar
    A
    Airlick 1.11.2014 02:06
    Coś więcej niż anime?
    Komentarz do recenzji "Code Geass: Lelouch of the Rebellion R2"
    Zacznę od następującego stwierdzenia: nie lubię mechów. Wydają mi się absurdalne, pretensjonalne, a tworzenie ich wydaje się pozbawione jakiegokolwiek sensu – mech po prostu nie sprawdzałby się w walce tak dobrze, jak wyspecjalizowane maszyny bojowe.

    Ale mimo to, Code Geass uważam za najlepsze anime, jakie do tej pory widziałem, na równi z Clannad – są zupełnie inne od siebie, więc nie można ich porównywać, ale oba skradły po połówce mojego serca. Szczerze wątpię, żebym kiedykolwiek znalazł lepsze wojenne anime.

    O CG chyba można by było napisać książkę, jest tak niewyobrażalnie bogate w wydarzenia, postacie i miejsca – być może tasiemce pokroju Naruto czy Bleacha są jeszcze bardziej rozbudowane, ale one sezonów miały 20, nie 2.

    No, ale siłą rzeczy książki tu nie napiszę, chociaż ciężko mi wybrać, od czego zacząć.

    Może tym razem od wad? Niestety, żadne anime nie jest wolne od wad, dlatego także i w Code Geass można je znaleźć, a są to chyba wady raczej niepodważalne.

    Oczywiście co może być największą wadą, jeśli nie mechy? Ale nie, nie chodzi tu o ich występowanie w ogóle. Chodzi o nagminne pojawianie się nowych super­‑mega­‑przegiętych­‑prototypów­‑śmierci­‑których­‑zwykły­‑człowiek­‑pilotować­‑nie­‑zdoła w drugim sezonie. Po pierwszym sezonie, w którym każdy mech miał jasno zarysowane i LOGICZNE wady i zalety, a prototypy były raptem dwa, twórcy poszli na całość i zaprezentowali chyba z 15 nowych typów, z których każdy był silniejsze od poprzedniego. Śmieszna sytuacja, biorąc pod uwagę, że przez kilkanaście(?) wcześniejszych lat używano starych generacji, a potem w ciągu dwóch lat znikąd pojawia się cała masa nowych, a jedynym wytłumaczeniem jest „oh, pracowaliśmy nad tym w garażu po godzinach, fajnie wyszedł, co?”. Potrzeba matką wynalazków, ale nie do tego stopnia… Nie byłoby to jeszcze takie złe, gdyby te mechy miały wady inne niż idiotyczne „ho, ho, ten mech jest taki dobry, że pilot nie przeżyje użycia więcej niż 40% jego mocy”, gdyby miały jasno zarysowane role. Niestety, tutaj wszystko sprowadzało się do tego, który z nowych mechów będzie w stanie zniszczyć więcej pojazdów wroga. Było to zwyczajnie głupie, biorąc pod uwagę, że w pierwszym sezonie nawet starsze generacje mogły nawiązać walkę – nierówną, bo nierówną – z prototypami, podczas gdy w drugim jeden prototyp niszczył po kilkadziesiąt (kilkaset?) starych modeli naraz…

    To jest zdecydowanie największa wada anime, której wybaczyć się do końca nie da.

    Druga także wiąże się z mechami. Mianowicie chodzi o częste zachowanie postaci podczas scen bitewnych. Otóż wpada taki Suzaku w sam środek wrogiej bazy, ściąga na siebie ogień kilkudziesięciu wrogich mechów… Po czym, jak gdyby nigdy nic, odbiera telefon i rozmawia z Effie. Nie jest to wyjątkowa sytuacja, i podczas gdy ma to pewien sens w przypadku Leloucha z pierwszych odcinków, kiedy:
    1. trzyma się na uboczu i tylko kieruje bitwą, więc czas na odbieranie telefonów ma
    2. jest wciąż tylko licealistą, więc nie chce ściągać na siebie podejrzeń,
    to w środku bitwy, pod ogniem wroga, żołnierz nie musi i nie powinien odbierać telefonu od zatroskanej dziewczyny.

    Tą wadę jednak od biedy da się wytłumaczyć. Te telefony służą zwyczajnie streszczeniu historii i zmniejszeniu kosztów produkcji. Jest to wygodniejsze rozwiązanie niż tworzenie od podstaw nowej sceny rozmowy przez telefon czy bezpośredniego spotkania dwóch postaci poza bitwą. Dlatego tą wadę wybaczam, tym bardziej, że nie razi tak bardzo, jak poprzednia.

    Obie te wady bledną jednak przy niezaprzeczalnych zaletach anime. A pierwszą z nich jest oczywiście FABUŁA.

    Fabuła, która zdecydowanie zasługuje na zapisywanie jej z dużej litery. Jest zwyczajnie powalająca, napisana z niesamowitym rozmachem, a jednocześnie dbałością o szczegóły. Zmieszczenie jej w dwóch sezonach jest niebywałym osiągnięciem, tym bardziej, że nie ma się odczucia, że wydarzenia były upychane na siłę. Dostawały dokładnie tyle czasu, ile wymagały.

    Ale nie sposób pisać o fabule, pomijając kreację postaci. A jest ona wybitna. Lelouch jest postacią tak wielopoziomową, że na temat jego postępowania potrzeba by było całego rozdziału w książce poświęconej Code Geass. Końcówka nie do końca rozjaśnia jego motywy, a przynajmniej nie robi tego w sposób definitywny. Ciągle można zadawać pytanie, czy był postacią pozytywną, czy jednak nie, a co najlepsze, oba punkty widzenia można bez problemu wybronić.  kliknij: ukryte 

    Lelouch jest bez wątpienia najciekawszą postacią w anime, ale to wcale nie znaczy, że inne są złe czy choćby średnie. Są postaciami z krwi i kości, z własnymi motywami i poglądami. Chwilami ciężko połapać się, po której stronie opowiada się dana postać, ale ich „zdrady” zawsze są logicznymi następstwami poprzednich wydarzeń. Tu nie ma losowości. Moim zdaniem jedyną kiepską postacią, która nie do końca wpisuje się w powyższy schemat, jest Rolo. Pozostałe są w 100% wiarygodne.

    Ale chyba nikt (zakładając, że ktoś w ogóle przeczyta te wypociny) nie wytrzyma dalszej ściany tekstu, dlatego trochę skrócę tą recenzję, chociaż o fabule i postaciach można napisać naprawdę wiele, i byłyby to praktycznie same komplementy.

    Pozostają kwestie techniczne, mianowicie grafika i udźwiękowienie.

    Jeśli o grafikę chodzi, to chyba ostatnia z możliwych wad jest kwestią całkowicie subiektywną. Spotkałem się z negatywnymi opiniami na temat kreski. Rzekomo te „wydłużone” postacie kiepsko wyglądają. Faktycznie te szczudłowate nogi na początku są dziwnym widokiem, ale człowiek szybko przyzwyczaja się do nich i przestaje je zauważać. IMO wada wyssana z palca.

    Biorąc pod uwagę, że CG ma już ponad 8 lat, trzeba powiedzieć, że wizualnie wypada bardzo dobrze. Walki są dynamiczne i zrealizowane z rozmachem, animacji nie można chyba niczego zarzucić.

    Ale jeszcze lepsze jest audio. O dubbingu nie ma co mówić, jest taki, jaki być powinien. Aktorzy spisali się na medal, ale twórcy muzyki w niczym im nie ustępują. Do dzisiaj często słucham All Hail Britannia i Continued Story…

    Podsumowując, Code Geass arcydziełem jest. Jeśli chodzi o moje oceny cząstkowe:
    Postacie – 10/10
    Fabuła – 9.5/10 – wspomniana nawała coraz to nowych modeli mechów ma wpływ na ostateczną ocenę, nawet mimo jakości fabuły jako całości
    Audio – 9.5/10
    Grafika – 9/10. Jak na anime mające 8 lat – cud, miód i orzeszki.

    Co razem dawałoby ocenę 9.5/10, i chyba byłaby ona uczciwa. Code Geass powinien obejrzeć KAŻDY fan anime. Lepszego wojennego anime ze świecą szukać, ale wojna to nie wszystko w tej serii…

    Polecam, polecam, polecam.
  • Avatar
    A
    Airlick 5.10.2014 23:28
    Komentarz do recenzji "Joshiraku"
    Bardzo dobre, ale jednocześnie nieprzystępne – co może być samo w sobie zaletą, ale o tym za chwilę – dla zachodniego odbiorcy, anime.

    Dlaczego bardzo dobre? Otóż dlatego, że nie można się przyczepić praktycznie do niczego. Humor potrafiłby miejscami rozśmieszyć nieboszczyka, kreska jest bardzo ładna, chociaż prosta… A rzeczy, które można uznać za wady, równie dobrze mogą stanowić o sile tego tytułu, jeśli spojrzy się na nie z innej strony.

    Co zatem można uznać za wady?

    Wspomniana nieprzystępność – anime jest przeładowane grami słownymi i nawiązaniami do kultury i popkultury japońskiej. Można to odebrać jako wadę, bo znaczna część żartów będzie zwyczajnie niezrozumiała, chyba że widz sam postara się o ich zrozumienie. Ale może to też być zaletą – z Joshiraku dowiedziałem się więcej o Japonii, niż ze wszystkich wcześniej obejrzanych anime razem wziętych. Ogromna w tym zasługa wybitnego (to znaczy, mocno wyróżniającego się z tłumu anime) polskiego tłumaczenia – praktycznie wszystkie gry słowne i aluzje są wyczerpująco wyjaśnione, co z drugiej strony sprawia, że trzeba co chwilę pauzować – umysł tego po prostu nie ogarnie bez robienia przerw. Tłumaczom gratuluję gigantycznej wiedzy i dziękuję za wykonanie tak ciężkiej i dobrej pracy – sam trochę tłumaczyłem (co prawda nie anime, ale jednak), więc wiem, jak bardzo musieli się natrudzić. Pod względem gramatycznym też jest praktycznie idealnie, a we wszystkich poprzednich anime, które oglądałem z polskimi napisami, co chwilę trafiało się na zwroty, przy których nie można było nie zgrzytać zębami – wyglądały, jakby nie przeszły korekty w jakiejkolwiek formie, co śmieszyło, gdy w pod odcinkami wypisanych było trzech korektorów.

    Więc tak, ja traktuję ową nieprzystępność jako zaletę, gdyż dzięki niej anime jest fontanną wiedzy o Japonii – ale ktoś, kto się nie postara, zapewne odbije się od niej.

    Brak fabuły – anime jest po prostu serią zwyczajnych, niepołączonych ze sobą zdarzeń z życia piątki dziewczyn. Jednocześnie są podane w tak absurdalnej formie, że nie sposób się nudzić ani zauważać takich detali, jak właśnie brak fabuły. Zresztą stosunek twórców do kwestii fabuły przedstawia najlepiej jedno z pierwszych zdań, jakie padają w serialu – „kto wpadł na pomysł, żeby ekranizować mangę, która w 90% rozgrywa się w przebieralni?” – otóż ten, kto na to wpadł, był geniuszem. :D Twórcy co chwilę puszczają oko do widza. Jak dla mnie ta wada nie jest żadną wadą.

    No dobrze, ale bądźmy uczciwi – jedną wadę Joshiraku jednak posiada. Jest nią skrajny zanik nosów u bohaterek. Co prawda wyglądają przez to jeszcze bardziej uroczo, ale trochę kłuje to w oczy. Wolę style, w których nosy są wyraźniej zarysowane.

    Co do udźwiękowienia, nie wiele można o nim powiedzieć. Muzyki poza endingiem i openingiem praktycznie nie ma. Opening jest niezły, a ending zupełnie uzależniający. Dubbing jest po prostu dobry.


    Podsumowując:

    Postacie – 9/10 – bardzo charakterystyczne, ciekawe, wyróżniające się i dobrze wpisujące się w swoje role. Nie można im właściwie nic zarzucić, stąd wysoka ocena.

    Grafika – 7/10 – niższa ocena ze względu na zupełny brak nosów i fakt, że większość akcji rozgrywa się w jednym pomieszczeniu, przez co twórcy nie mogli popisać się swoimi umiejętnościami.

    Audio – 7/10 – podobna sytuacja – dubbing jest dobry, tak jak i muzyka, ale muzyki jest po prostu mało, dlatego udźwiękowienie nie zasługuje na ocenę powyżej przeciętnej.

    Średnio wychodziłaby ocena 7­‑7.5/10, ale ze względu na walory edukacyjne i bardzo dobre polskie tłumaczenie, ja oceniam ją na 8­‑8.5/10. Osobom, które, tak jak ja, chcą dowiedzieć się czegoś o kulturze Japonii, oglądając bardzo zabawną komedię, z pewnością anime się spodoba. Ludzie, którzy chcą po prostu obejrzeć coś odmóżdżającego, a nie mają wiedzy o Japonii w małym palcu, zapewne powinni się trzymać z daleka – w zrozumienie większości żartów trzeba włożyć trochę wysiłku.
  • Avatar
    Airlick 2.10.2014 10:33
    Re: Niewykorzystany potencjał.
    Komentarz do recenzji "Claymore"
    Wiem to, tak tylko zażartowałem.
  • Avatar
    A
    Airlick 30.09.2014 23:45
    Niewykorzystany potencjał.
    Komentarz do recenzji "Claymore"
    Dawno nie bawiłem się w pisanie swoich pseudo­‑recenzji, więc najwyższy czas nadrobić zaległości z okazji obejrzenia „Claymore”.

    Czy może powinienem napisać: japońskiego „Wiedźmina”? Szczerze mówiąc, przez pierwsze kilka odcinków nie mogłem przestać się śmiać – podobieństwa są po prostu olbrzymie.

    Bo kimże są Claymore (ciekawe, jak można by to spolszczyć? Klejmoritanki? :D), jeśli nie odtrąconymi przez społeczeństwo mutantami z ciężkimi problemami natury wewnętrznej? I ta pierwsza scena, w której pojawia się Geralt, wróć, Clare'alt, to znaczy – Clare z gadzimi oczami…

    W każdym razie, pierwsze kilka odcinków to japoński „Wiedźmin” pełną parą. Mamy tu nawet męski odpowiednik Ciri pod postacią Rakiego… I powiem, że te odcinki były dość ciekawe.

    Niestety od mniej więcej połowy sezonu poziom serialu spada, i to dokładnie we WSZYSTKICH elementach, jak spadochroniarz z uszkodzonym spadochronem i kończy równie nieszczęśliwie – plaśnięciem o ziemię. A teraz czas na rozbicie anime na elementy bazowe…

    Walki. W sumie najważniejsza rzecz w tym anime… Pierwsze walki są naprawdę dobre. Ukazują odmienne style przeciwników, nie ma typowych głupich okrzyków i stawania w środku akcji, żeby porozmyślać nad taktyką rywala. I wyglądają bardzo dynamicznie mimo prostoty animacji. Żyć nie umierać. Niestety im dalej w las, tym gorzej, a pod koniec ma się wrażenie, że ogląda się bajkę pokroju Dragon Balla dla 12­‑latków – czyli ciągłe krzyki, idiotyczne transformacje, niemożliwe akrobacje i tak dalej. I oczywiście wiecznie ten sam schemat: boss robi bohaterom oklep, ale pod koniec bohaterowie znajdują w sobie wewnętrzną siłę i jednym zaskakującym ruchem go wykańczają. Nuda, sztampa, banał. 2/10.

    Fabuła. Zaczyna się, jak napisałem, ciekawie, i do pewnego momentu jest tylko lepiej. Epizod z katedrą i historia Teresy są genialne, gdyby tylko seria utrzymała ten ciężki, kameralny klimat i atmosferę tajemniczości do końca, to można by było wystawić jej co najmniej ocenę 8.5/10. A tak… Niestety klimat w pewnym momencie pryska, wszystko zostaje wyjaśnione, a do końca zostaje więcej niż 10 odcinków wypełnionych w 95% odmóżdżającymi walkami. Końcówka też jest po prostu banalna. 4/10.

    Grafika. Kreska z początku wydała mi się odpychająca, chociaż może mieć na to wpływ fakt, że anime ma już 7 lat. Jednak takie „Code Geass” jest jeszcze starsze, a grafikę ma o wiele ładniejszą. Postacie ludzkie w „Claymore” wyglądają niestety miejscami na upośledzone, zwłaszcza tyczy się to Rakiego. Na plus trzeba jednak zaliczyć design demonów – są faktycznie unikalne i dość straszne, chociaż macek mogłoby być więcej. :D Walki też wyglądają dynamicznie, więc w zasadzie nie ma co narzekać. 6/10.

    Audio. W tej kwestii anime naprawdę niczym się nie wyróżnia. Opening i ending są całkiem niezłe, słuchałem ich z przyjemnością po większości odcinków. Dubbing jest słaby, większość postaci brzmiało praktycznie identycznie, co w porównaniu z mało różniącym się wyglądem poszczególnych Klejmoritanek sprawiało, że postacie po prostu mi się zlewały. Muzyka podczas walk nie przeszkadzała, ale też nie wpadała w ucho. Więc ogólnie jest średnio, ale dużym minusem był dla mnie dubbing, więc daję łącznie 4/10.

    Średnio daje to ocenę 4/10… Co jest oceną krzywdzącą, ale twórcy sami sobie zgotowali ten los, mieszając naprawdę dobre epizody, jak wymienione odcinki z katedrą i historią Teresy z kompletnym szajsem, jakim jest druga połowa anime. I chyba tak można napisać: polecam tą serię tylko do około 14 odcinka, ale i to tylko, jeśli wam się nudzi. Są lepsze, dużo lepsze anime, które trzymają poziom od początku do końca.

    Niewykorzystany potencjał.
  • Avatar
    A
    Airlick 16.09.2014 01:24
    Komentarz do recenzji "Angel Beats!"
    Szczerze mówiąc, „Angel Beats!” nie wywarło na mnie dużego wrażenia. Sięgnąłem po nie, bo widziałem bardzo wiele głosów polecających, nie mówiąc już o porównaniach do „Clannad” – rzekomo AB miało konkurować z tą serią pod względem, że tak to ujmę, „smutności”.

    Niestety nie umywało się nawet. Ale do poziomu takiego arcydzieła jak „Clannad” (subiektywna opinia, proszę nie gryźć) ciężko się zbliżyć. Dlatego na tym skończę te porównania i przejdę do oceny „Angel Beats!” jako osobnej całości – co w sumie będzie tym łatwiejsze, że twórcy obu serii nie mają ze sobą nic wspólnego, więc porównania od samego początku są nietrafione.

    Jak to powiedział już dekady temu Alfred Hitchcock, film powinien zacząć się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie powinno jeszcze rosnąć. Tutaj trzęsienie ziemi zastępuje nagłe przebudzenie się głównego bohatera, Yuzuri Otanashiego, w środku bitwy pomiędzy Aniołem a oddziałem dowodzonym przez Yuri Nakamurę. W tym momencie napięcie istotnie rośnie, a momentem kulminacyjnym jest dźgnięcie Otanashiego w serce przez Anioła…

    I wtedy anime dopiero się zaczyna. Ale niestety, im dalej w las, tym nudniej – ogromna w tym rola przewidywalności fabuły.  kliknij: ukryte  Wydarzenia następują po sobie z szybkością tokijskiego metra, nie łączą się, główne wątki pojawiają się znikąd i donikąd zmierzają. Być może jest to kwestia długości, a raczej krótkości anime – w 13 odcinkach ciężko zawrzeć spójną, bogatą fabułę. Ale są sposoby rozwiązania tego w inny sposób, choćby pominięcie albo przycięcie kilku wątków, zamiast galopować z akcją na złamanie karku. Tym bardziej, że na koniec i tak zignorowane zostają wątki połowy bohaterów pierwszego planu.

    Więc po co oglądać „Angel Beats!”? Czy może w ogóle nie warto? Mimo wszystko, warto.
    Po pierwsze, jest to tylko 13 odcinków – ja sam obejrzałem je w jeden dzień, więc nie wiąże się to z poświęceniem zbyt dużej ilości czasu.

    Po drugie, postacie są naprawdę ciekawe, a chęć poznania ich historii była dla mnie głównym motywatorem do oglądania kolejnych odcinków – nawet mimo tego, że sama idea  kliknij: ukryte  wymaga, aby ich historie były do siebie podobne.

    Po trzecie, komediowe wstawki, od których roi się w serialu, są autentycznie zabawne. Począwszy od nawiązania do pierwszego filmu „Resident Evil” z przedsionkiem z laserami, poprzez kłótnie Hinaty i Yui i scenę z odrzutowymi krzesłami, na „poświęceniu” większości oddziału w walce z Aniołem w połowie anime skończywszy, wszystkie te momenty wywołują niekontrolowane napady śmiechu. Jest to parodia nie tylko innych anime, ale też wielu strasznie oklepanych motywów, znanych z regularnych książek/filmów/seriali. Twórcy puszczają oko w kierunku widzów w wielu momentach, i to im się chwali. Zdecydowanie zwiększa to przyjemność z oglądania.

    Co do grafiki… Kreska jest raczej średnia, ale animacje walk, chociaż nieliczne, cieszą oko. Z racji „średniości” grafiki nie warto jednak się o niej rozpisywać. Ot, nie przeszkadza w oglądaniu.

    Na pewno ogromnym plusem jest muzyka. Piosenek jest masa, wszystkie są co najmniej przyjemne w odbiorze, a opening to po prostu arcydzieło. W każdym anime, jakie do tej pory oglądałem, z wyjątkiem „Elfen Lied”, po 2­‑3 obejrzeniach zaczynałem ze zniecierpliwieniem przewijać openingi. W „Angel Beats!” nawet mi myszka nie drgnęła w kierunku paska i wpatrywałem się w opening jak zaczarowany. Widok Kanade grającej na fortepianie był… „hipnotyzujący” to chyba najlepsze słowo. Piękny, piękny opening.

    A zatem, podsumowując…

    Postaci – 7/10, ze względu na to, że wszystkie są do siebie podobne. Nie można tego wprost zaliczyć jako wady, bo taka jest po prostu specyfika tego anime, ale jednak nie jest to też zaleta.

    Fabuła – 6/10 – zbyt szybka akcja, pomijanie wątków, pewne nielogiczności… Samo zakończenie, chociaż bardzo dobre, nie jest w stanie wynagrodzić tych wszystkich wad. Komediowe wstawki podwyższają trochę ocenę.

    Grafika – 6.5/10 – dobre sceny walk, ogólnie rzecz biorąc, ładna stylistyka, ale nie wyróżnia się specjalnie.

    Muzyka – 9/10 – najlepsza rzecz w tym anime, tylko dla niej, a zwłaszcza dla openingu, warto je obejrzeć.

    Średnia ocena: 7.25/10.
  • Avatar
    Airlick 14.09.2014 10:16
    Komentarz do recenzji "Shin Sekai Yori"
    Najmocniej przepraszam, zagalopowałem się i nie myślałem o ukrywaniu spoilerów, na przyszłość zapamiętam. :D
  • Avatar
    A
    Airlick 13.09.2014 02:49
    Komentarz do recenzji "Shin Sekai Yori"
    Witajcie.

    Jestem tu nowy, zresztą dopiero niedawno zacząłem oglądać anime, ale pewna osoba z innego forum, zupełnie niezwiązanego z chińskimi bajkami, skierowała mnie na tą stronę, aby moje pseudorecenzje miało szansę przeczytać więcej osób. Tak więc z góry mówię, że raczej nie będę tu porównywać Shinsekai­‑yori do innych anime, a oceniać je jako odrębny utwór, a jeśli jakieś porównania się pojawią, to do filmów/książek/seriali/gier, nie anime. Z góry przepraszam za swoją ignorancję w dziedzinie anime…

    Od czego by tu zacząć?

    Może na początku ustalmy jedno – anime, mimo kilku nielogicznych posunięć bohaterów, zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie.

    Zapowiada się niezbyt ciekawie. Ot, mamy szkołę dla dzieci obdarzonych supermocami. Strasznie kliszowy motyw. Do tego pozornie utopijna społeczność, o której od pierwszego odcinka wiemy, że nie wszystko jest takie, jak się wydaje. Jeszcze bardziej sztampowy motyw, wyobrażam sobie, że niejedna osoba przez te dwie wady – bo są to jednak z pozoru wady – porzuciła to anime.

    Co byłoby dużym błędem. Serial z każdym kolejnym odcinkiem zyskuje pod każdym względem. Tak, motyw szkoły dla dzieci z supermocami został przerobiony już chyba na wszelkie możliwe sposoby. Motyw pozornie szczęśliwej społeczności znamy z dziesiątków innych utworów. A jednak Shinsekai­‑yori podchodzi do nich z zupełnie innej strony.

    Bo jak to wygląda zazwyczaj? Otóż można się spodziewać, że główni bohaterowie szybko odkryją jakiś mroczny sekret, a reszta fabuły będzie skupiona na ich walce z systemem. Zakończenia mogą być różne. Może ostatni ocalały bohater ucieknie z wioski, zabiwszy głównego złego? Tak, to byłoby chyba najbardziej sztampowym możliwym zakończeniem podobnej historii.

    A co mamy tutaj? Tutaj mamy coś niebywałego w tego typu opowieści… Swojego rodzaju konformizm bohaterów. Oni wiedzą, że coś tu nie gra. Podejrzewają, że grozi im niebezpieczeństwo. A jednak wcale nie chcą obalać systemu. Nie chcą walczyć. Chcą dopasować się do istniejącego porządku rzeczy i żyć w spokoju. Z wioski uciekają ci, którzy wiedzą, że jeśli zostaną, to na pewno zostaną zabici – a ta decyzja nie przychodzi im lekko.

    Ale ci, którzy zostają, dopasowują się. Nie próbują od środka podkopywać systemu. Nie znaczy to, że wyzbywają się swoich zasad, ale są w stanie zrozumieć decyzje starszyzny, które są często co najmniej wątpliwe pod względem moralnym – nie tylko zrozumieć je, ale zaakceptować i popierać.

    Ta obiektywna ocena społeczności 66 dystryktu Kamisu jest właśnie tym, co mnie urzekło. Zwykle tego typu utwory skupiają się tylko na jednej ze stron – tych buntowników, którzy nawet nie starają się zrozumieć motywów postępowania swoich przeciwników. Tym większa była moja radość, gdy okazało się, że fabuła Shinsekai­‑yori nie pójdzie tym torem.

    Tak, to jest właśnie to, co najbardziej rzuca się w oczy podczas oglądania tego anime. Obiektywne spojrzenie na wszystkie wydarzenia i decyzje poszczególnych postaci. Tu nie ma „dobrych” i „złych”. Dobro i zło zależy od punktu widzenia. Czy rację mają szczuroludzie, którzy  kliknij: ukryte  Czy rację mają ludzie, uważający się za inteligentniejszych, a szczuroludzi za coś niewiele lepszego od zwierząt? Czy Squealer jest wcieleniem zła, czy jednak jest w nim coś dobrego? Czy dziecko Marii  kliknij: ukryte Shinsekai­‑yori stawia wiele pytań, i chociaż nastawia widza ku pewnemu punktowi widzenia, bo absolutny obiektywizm jest rzeczą niemożliwą, to jednak do niego samego należy odpowiedź na te pytania – i nie ma tu dobrych i złych odpowiedzi, są tylko odpowiedzi własne.

    Ta szarość… Ta szarość znajduje swoje odzwierciedlenie w stylu, w jakim utrzymana jest grafika tego anime. Kolory są bure, przybrudzone i ponure, co w połączeniu z surowymi, oszczędnymi animacjami i taką samą muzyką tworzy przytłaczający klimat. A jednak, mimo ciężkiej atmosfery i poważnej tematyki, zdołałem skończyć Shinsekai­‑yori w 3 dni – jest to wyczyn, który do tej pory nie udał mi się nawet przy pierwszym sezonie Code Geass, który zresztą wciąż jest moim ulubionym anime.

    Nie ma jednak róży bez kolców. Atmosfera bajki jest genialna, to już ustaliliśmy. Kreacja świata też zasługuje na medal, jest to jeden z najlepszych światów post­‑apo, jakie znam. Ale niestety duża część postaci jest nijaka i służy tylko jako narzędzia ku popchnięciu fabuły do przodu. Dla przykładu, los Shuna kompletnie mnie nie obchodził. Od razu pomyślałem, że jego zamiana w demona będzie czynnikiem, który popchnie Saki ku buntowi wobec starszyzny wioski. Na szczęście okazało się, że byłem w błędzie, ale jednak to zdarzenie okazało się nie mieć prawie żadnego wpływu na los Saki. Równie obojętny był mi Satoru czy Inui. Właściwie jedyną postacią, której szczerze żałowałem, była Maria i jej dziecko.

    No, ale rozpisałem się już bardziej, niż planowałem, dlatego przejdę do podsumowania. Widzę, że na tej stronie ocenę wylicza się na podstawie 4 czynników, więc i ja tak to rozbiję.

    Postacie – 6/10. Nie czułem wobec nich prawie żadnych emocji. Ot, umierali, przeżywali, ale co z tego? Nie umywają się do postaci z, powiedzmy, Clannad.

    Fabuła – 8.5/10. Gdyby nie nijakość postaci, byłoby 9.5/10. Są pewne nielogiczności, o których nie chce mi się teraz pisać, ale ogólnie anime wciągało jak czarna dziura, głównie dzięki zabawie z motywami i ciekawej kreacji świata.

    Grafika – 9/10. Kreska jest prosta, surowa i oszczędna, a kolory szarawe… Ale właśnie dlatego daję tak wysoką ocenę w tej kwestii. Grafika idealnie podkreśla nastrój anime.

    Muzyka – 7.5/10. Tutaj miałem dylemat. Muzyki tutaj praktycznie nie ma. Ot, opening, który jest jednocześnie motywem przewodnim, i dwa endingi. Poza tym… poza tym muzyki się nie zauważa. Ale motyw przewodni, tak jak styl grafiki, idealnie wpisuje się w klimat tego serialu. Więc równie dobrze mógłbym dać 5/10, gdyby zależało mi także na ilości utworów, jak 10/10, gdyby interesowało mnie tylko to, w jaki sposób są użyte. Chińskim targiem wychodzi 7.5/10, i to chyba uczciwa ocena.

    Co daje średnią, zaokrąglając, 8/10. Jednocześnie nie sposób nie polecić tego serialu. Nikt, kto szuka interesującego, ambitnego anime, a nie zwraca specjalnej uwagi na szybkość akcji i woli ciekawe dialogi, niż hektolitry krwi i ciągłe walki, nie powinien zawieść się na Shinsekai­‑yori.

    Polecam gorąco.

    Zamaskowano spoilery. Moderacja