x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Nie żebym chciała to odświeżać, ale...
Gwarantuję, że spora część oglądanych przeze mnie wtedy „bajek” nadal wydawałaby mi się bardzo udana, acz teraz ze świecą ich szukać. Natomiast regularnie wracam do ulubionych książek mojego dzieciństwa i mam poczucie, że teraz dopiero potrafię w pełni docenić ich urodę i dostrzec jeszcze to, czego jako dziecko nie widziałam. Tylko jest jeden warunek: to muszą być dobre bajki i to muszą być dobre książki… A wtedy się zawsze obronią.
Re: ogryzek do poprawki
2) Widownia wywodzi się z docelowej grupy demograficznej czasopisma, w którym ukazuje się manga.
3) Gatunki i wyróżniki zatwierdzamy zgodnie z wyborem osoby, która dodała ogryzek; jeśli nie zaznaczyła żadnych (tak jak w tym przypadku), przenosimy je z rekordu serii. W znakomitej większości przypadków jest to uzasadnione. Metodą alternatywną byłoby nie przydzielać w takiej sytuacji żadnych gatunków i wyróżników lub nie przyjmować ogryzków do anime, których nie oglądał ktoś z redakcji lub zaufanej grupy recenzentów. Wydaje mi się, że obecna metoda ma jednak sens: ostatecznie nic nie stoi na przeszkodzie, by ktoś z użytkowników w takim przypadku dał nam znać, że coś jest do poprawienia. Wymaganie, by wykazał się wyrozumiałością i życzliwością jest, jak sądzę, nadmiernie wygórowane.
Re: Coś tu jest nie tak
Re: Rozczarowałam się :<
Jeśli się trzymać biologii (i naciągnąć ją nieco za uszy), to jest inne słowo, które pasuje: przeobrażenie. To, czemu ulegają na przykład owady albo płazy. Albo takie pasożyty, które potrafią mieć po kilka form larwalnych. To by w sumie całkiem pasowało i nawet by mi się spodobało.
Najmniej zastrzeżeń mam do pierwszej części ( kliknij: ukryte od lądowania w cyfrowym świecie do powrotu do Tokio), poza tym, co wyliczyłam w recenzji: liczba zbiegów okoliczności plus liczba razy, gdy dzieciaki dają się nabrać na jakąś pułapkę (serio, po KILKU wpadkach mogłyby się nauczyć elementarnej ostrożności). Część druga ( kliknij: ukryte Tokio) jest przede wszystkim za bardzo rozwleczona jak na krótki czas, w którym się rozgrywa. Poza tym niby Zło przeszło do finalnej ofensywy i cały czas powtarza, że wystarczy wyeliminować jednego dzieciaka, żeby cała przepowiednia poszła się paść na zieloną trawkę, ale zamiast stuknąć skutecznie kogoś ze znanych dzieciaków, upiera się przy znalezieniu tego dzieciaka, którego nikt nie widział. To jest oczywiście zgodne z regułami gatunku, mówimy o serii dla dzieci, ale gdyby to wszystko zajęło mniej odcinków, to by się mniej rzucało w oczy.
Część ostatnia ( kliknij: ukryte od powrotu do cyfrowego świata) już rzeczywiście robiła wrażenie, jakby ktoś nieoczekiwanie kazał scenarzystom dorobić jeszcze kawałek. Była w większości monotonna (ile można kolejnych odcinków z motywem kliknij: ukryte nasz sprzymierzeniec zostaje ubity, by umożliwić nam ucieczkę?), a chociaż miała kilka ciekawych momentów, jeśli idzie o postaci, generalnie na tym etapie to oni już powinni wziąć się w garść, a nie właśnie wtedy zaczynać się bawić w rozterki wewnętrzne. W dodatku istnieją trzy w miarę sensowne metody poprowadzenia fabuły w przypadku, gdy mamy do czynienia ze Złem, które deklasuje bohaterów pod każdym względem i z którym przez większość czasu nie mają szans. 1) Zło nie wie o ich istnieniu, więc mogą działać do pewnego momentu swobodnie. 2) Zło wie o ich istnieniu, ale ich lekceważy (niby można uznać, że tutaj tak było, ale znowu: wszyscy wiedzą o przepowiedni…). 3) Zło poluje na bohaterów, ale mają dość dużo zaradnych sprzymierzeńców, by się skutecznie ukrywać („zaradność” sprzymierzeńców polegała na „dam się zabić, a wy uciekajcie”).
Dalej idąc po uwagach: przeciwnicy deklasujący bohaterów pojawiali się oczywiście w ściśle określonych momentach i takich okolicznościach, żeby nikogo nie ubić, ale to jest oczywiste scenariuszowo, więc tego się nie czepiałam (acz w Tokio… Patrz: wystarczyłoby ubić dowolnego dzieciaka). Bardziej tego, że za bardzo było widać schemat „hmm… To kto z digimonów nie miał ostatnio indywidualnej walki? Znajdźmy przypadkiem idealnego dla niego przeciwnika!”. Oraz generalnie całe sterowanie fabuły, przede wszystkim polegające tych wszystkich momentach, gdy bohaterowie stwierdzają „Znajdźmy X” lub „Idźmy do Y” i… ruszają przed siebie, po czym znajdują to, o co chodziło.
Co do kombinowania, ładnie to widać na przykładzie Koushirou, który teoretycznie ma być tym „bystrzakiem” komputerowym, a właściwie w każdym kluczowym momencie polega na informacjach/programach podetkniętych mu w gotowej formie przez Gennaia. Znowu, dokładne przykłady tego, o co mi chodziło, to już zaawansowane spoilery, ale dam Ci dwa (to nie wszystkie!). kliknij: ukryte Gdy Taichi przenosi się sam do Tokio, po powrocie stwierdza, że minęło kilka miesięcy. Pod jego nieobecność drużyna się rozlazła „żeby go szukać”. Mówimy o obszarze porównywalnym z Ziemią, a szóstka dzieciaków uznaje, że będzie sobie łazić pieszo i szukać kolegi, w dodatku nie konsultując tego między sobą (i nie, żeby ten świat był bezpieczny). Żadnej próby np. reaktywowania tej czarnej sieci, która mogłaby zebrać informacje z dużego obszaru, żadnej próby dogadania się z miejscowymi digimonami, żeby pomagały w poszukiwaniach, żadnej systematyczności, nic. Drugi przykład z samej końcówki, kliknij: ukryte czyli znowu moment, gdy drużyna się rozłazi. To *mogłoby* być świetnym pomysłem, gdyby było na zasadzie „to ja idę się podlevelować, wy czyścicie pomniejszych bossów, a wy idziecie szukać sojuszników”, a nie na zasadzie, że każdy lezie, gdzie mu fantazja/serce/kompleksy dyktują i potem cudownie trafia we właściwe miejsce we właściwym czasie..
Argumentu z SeaDramonem nie przyjmę, bo to jest wyciągnięte w serii z kapelusza. Dosłownie raz czy dwa razy ktoś nagle sobie przypomina o „specjalnych właściwościach” i coś z tego wynika. Gdyby bohaterowie wcześniej eksperymentowali z tymi mocami i atakami, to OK, ale nie w sytuacji, gdy „pojawia się wielki przeciwnik… o, a my przypadkiem mamy na niego idealną broń!”. Jeśli odliczyć te starcia z udziałem mocy światła (swoją drogą, trochę niepasującej do całej reszty, ale niech będzie), to zawsze wyglądają one w ten sposób, że digimony bohaterów ustawiają się (pojedynczo lub w gromadce) i piorą swoim popisowym atakiem do skutku (lub bez skutku). Nie pomaga także ostatnia część, gdzie jak mantra się powtarza „on jest na poziomie X, digimony na poziomie Y nic mu nie zrobią!”.
Foka mi się podobała. Była uroczo absurdalna. Także w formie zająca.
Ewolucja… Rany chomąta, ja jestem z wykształcenia biologiem. Ja rozumiem ewolucję w kategorii biologicznej: jako działanie doboru naturalnego na kolejne pokolenia, które to działanie sprawia, że lepiej się mają osobniki różniące się w określony sposób od innych. Troszkę wyższa prażyrafa może skubnąć niezjedzone przez innych listki z krzaka i być lepiej najedzona, a w efekcie urodzić silniejsze prażyrafięta. Natomiast nie działa to na zasadzie, że prażyrafa „chce” być wyższa (ewolucja w ogóle nie działa celowo!), a już na pewno nie na zasadzie, że prażyrafa chciała być wyższa, więc zrobiła się wyższa, a potem przekazała tę cechę prażyrafiętom.
Co jest nie tak z „ewolucją” w Digimonach: wszystko. Pomińmy nawet to, że ewolucja działa na zasadzie drobnych zmian, a nie na zasadzie, że z żyrafy robi się wieloryb, bo miała ochotę popływać (ciekawostka: przodkowie waleni mieli kopyta!). Po pierwsze, ta „ewolucja” nie służy tu dostosowaniu się do czegokolwiek, ponieważ przebiega po ściśle określonych ścieżkach. W sensie, są jakieś wariacje typu dobra/zła, ale to nie jest tak, że ogniste ptaszysko może zrobić sobie formę wodną, nawet jeśli jej bardzo potrzebuje. Różnica jest tylko taka, że jeśli zmieni się z małego percyndla w wielkie ptaszysko, to będzie go trudniej zeżreć. W żadnym przypadku nie ma to związku z cechami środowiska – przemiana nie ułatwia zdobywania pokarmu ani partnera do rozmnażania. Ba! Pokazany tu sposób rozmnażania digimonów to całkowite zaprzeczenie zasad ewolucji! Nie ma znaczenia, czy są przystosowane, czy nie, bo ONE i tak się nie rozmnażają. Wszystkie startują w identycznych warunkach, jako tworzone z niebytu jajka w specjalnym żłobku i nie ma żadnego znaczenia, jak sobie później radzą. Stąd sam pomysł, że jakieś są „wymarłe” wydaje się idiotyczny, bo JAK tutaj miałoby działać wymieranie, skoro środowisko, w jakim żyją digimony, nie ma cienia wpływu na ich reprodukcję? I dlaczego cośtam miałoby być „lepiej” albo „gorzej” dostosowane w tych warunkach? Nie, naprawdę: powinni po prostu znaleźć jakieś inne słówko, żeby to nazywać. Na przykład „upgrade” ;)
Re: nie najgorszy
Re: hmmm
Go! Princess Precure zamierzałam obejrzeć tylko do trzeciego odcinka, żeby napisać zajawki sezonu na naszym blogu, a potem przerwać i zaczekać do końca roku. Ale seria mnie ubawiła, rozbroiła i jakoś się okazało, że mam apetyt na cotygodniowy odcinek. Chociaż przyznaję, że to trochę utrudnia pisania potem recenzji.
Re: hmmm
Re: hmmm
1) Inni podwładni Mirage / epizod hawajski. Przyznam, że zapomniałam o tym jegomościu, więc tu mogę uznać swój błąd. Problem polega na tym, że on wydawał się akurat bardziej listkiem figowym niż faktycznym elementem świata. Od początku do końca serii były setki okazji, żeby jakoś zaznaczyć obecność tych innych „generałów”. Nie mówię o wprowadzaniu nowych postaci, po prostu w tych przebitkach na pałac królowej Mirage mogliby się pętać w tle, w tych przebitkach na inne Precure na świecie mogliby się pętać w tle… Ale nigdzie ich nie było, od początku do końca, z tym jednym hawajskim wyjątkiem. W dodatku, o ile pamiętam, ten epizod hawajski to był występ jakichś gwiazdeczek/idolek w rolach tych dwóch Precure, więc choćby dlatego chciano go trochę „podrasować”, dodając własnego przeciwnika. Tak więc nawet jeśli inni generałowie gdzieś byli, to seria i tak poniosła całkowitą porażkę z przekonującym (ba, jakimkolwiek!) pokazaniem tego, że w królestwie Zła pracuje ktoś więcej niż ta czwórka (plus królowa).
2) Kwestia przywyknięcia do ataków. Ja się tego nie bardzo czepiałam, bo to element konwencji: w pogodnym świecie Precure ludzie nie mogą żyć w strachu i niepewności. Pokazywałam tylko, że jeśli próbujemy „uprawdopodobnić” działanie wojowniczek Precure i osadzić je jakoś w tym świecie (na zasadzie, że ludzie o nich wiedzą), to pojawiają się nowe problemy fabularne. Przywykanie… Czy można przywyknąć do ataków terrorystycznych? Z samego „cmentarza Precure” wynikałoby, że ofiar były już dziesiątki, jeśli nie setki; ale oczywiście tu można zakładać, że wszędzie zło było równie nieskuteczne jak w przypadku bohaterek i niemal 100% ataków to tylko chwilowa rozrywka w nudnym życiu zwykłych ludzi. Ale cykl Precure nigdy nie próbował być realistyczny w tym aspekcie.
3) Phantom. Tu podkreślam to, co napisałam w recenzji: w jego przypadku najbardziej miałam za złe zakończenie tego wątku. kliknij: ukryte Łysa i piskliwa maskotka? Litości… Ja byłam pewna, że on się okaże dla Mirage kimś takim, jak Seiji dla Megumi – przyjacielem, może w niej zakochanym, który pozostał wobec niej lojalny nawet wtedy, gdy stała się zła. Nie zgodzę się co do jego roli „selekcjonera”. Skoro był w stanie „zdjąć” Marię, to był w stanie pojedynczo likwidować Precure sztuka po sztuce, i wygląda na to, że właśnie tym się zajmował. Jak by nie patrzeć, zakaz ataków na Pikarigaokę da się wyjaśnić tylko i wyłącznie potrzebą scenariusza. Blue: a) nie uczestniczy w normalnych okolicznościach w walce; b) jeśli się już do niej bierze, nie wydaje się zabójczo skuteczny (biorąc pod uwagę okoliczności, powinien deklasować każdego przeciwnika, z Phantomem włącznie). Jeśli już, to można by argumentować, że Mirage nie chce przedwcześnie ubić/uszkodzić Blue, więc okolica, w której mieszka, jest niejako „pod ochroną”.
4) Blue. Nawet mnie nie irytuj, tak skrajnie denerwującej postaci to nie pamiętam… Realnie patrząc, mam wrażenie, że to nie jest problem „wewnętrzny” świata, tylko „zewnętrzny” problem ze scenariuszem. Blue nie mógł być za potężny, bo wtedy Precure nie byłyby potrzebne; jego wpływ na świat i relacje z ludźmi zmieniano chyba w trakcie serii. kliknij: ukryte Bóstwo opiekuńcze mieszkające poza światem / właściwie to głównie mieszka razem z Hime / nie może się zakochać bo będzie katastrofa (zaniedba obowiązki) / właściwie to się może zakochać / właściwie to może w ogóle zniknąć z Ziemi (finał) i nic się nie stanie. Nie mówię o tym, że różnica wieku (nawet względnego i liczonego na podstawie wyglądu/zachowania) między nim a Megumi, a także między nim a Mirage była trochę za duża jak na moje poczucie komfortu.
5) Blue Sky. Zgadzam się, że magiczne i zaawansowane królestwo to logiczne (dla Blue) miejsce do przechowywania czegoś takiego jak Axia. Natomiast pisałam o tym, że to królestwo nie ma tu żadnego sensu. Mamy tu Ziemię i boga przypisanego do tej Ziemi (Blue). Można wnioskować, że inne planety mają swoich bogów‑opiekunów ( kliknij: ukryte Red). Po jakiego grzyba bóg Ziemi ma w ogóle nawiązywać kontakty z jakimś magicznym królestwem z innego wymiaru, nawet nie z tego samego wszechświata? Po jakiego grzyba to królestwo ma w ogóle z nim kooperować i przyjmować do siebie odpowiednik cieknących beczek z substancją radioaktywną? Przecież Mirage nic w zasadzie do Blue Sky nie miałaby, obchodzi ją tylko Ziemia i Blue. To także, jak wyżej, jest problem „obowiązkowych punktów” dla scenarzystów. Musiało być jakieś magiczne królestwo, to je wstawiono, a że w tym przypadku znacznie więcej sensu by miało, gdyby go nie było, to już inna sprawa.
A poza tym uważam, że Go! Princess Precure zeżarło Happiness Charge na śniadanie i wypluło kosteczki. Trzymam kciuki, żeby się utrzymało, bo jeśli wszystko pójdzie dobrze, będę miała czwartego faworyta w tym cyklu.
Re: 3 7
Re: Bayonetta
Re: afterparty
Re: Co do tej grafiki...
Re: Co do tej grafiki...
Re: Ile odcinków to ma?