x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Arcydzieło? Nie do końca, ale...
Nie pamiętam, kiedy ostatnio przytrafiła mi się seria, przy której czułam rozczarowanie, widząc ,,przerywnik” informujący o tym, że minęła już połowa odcinka. Seans był rozkoszny – odprężający i zachęcający do przemyśleń. Naprawdę cieszę się, że miałam okazję trafić na coś tak wspaniałego.
Kino no Tabi prezentuje świat, relacje międzyludzkie oraz zjawiska, z jakimi stykamy się na co dzień w nowy, oryginalny sposób. Bardzo podobała mi się bezstronność, jaką zachowuje zarówno bohaterka, jak i twórcy. Właśnie dzięki niej historie zawarte w anime zrobiły na mnie takie wrażenie. Przekaz jest wyrazistszy i mocniej uderza.
Kino jest dobrą główną postacią, ciekawą, ale nie wydaje mi się zbyt realistyczna. Trudno mi uwierzyć w jej zobojętnienie i chłód. Do Hermesa szybko przywykłam, chociaż jego seiyuu działał mi na nerwy. Ten piskliwy, naiwny chłopięcy głosik – wiem, że taki miał być pewnie w zamyśle, ale naprawdę…
Długo nie mogłam się przekonać, by zacząć oglądać Kino no Tabi. Przyznam, że przez większość pierwszego odcinka – pomijając końcówkę – po głowie obijała mi się mało wyszukana myśl: ,,Co ja paczę?”. Animacja mi się nie podobała, a opening wydawał mi się jakimś żartem – doceniłam go dopiero później. Najbardziej jednak denerwowały mnie wstawki tekstowe – przez nie prawie porzuciłam tę serię – powtórki kwestii, jakie wypowiedziano, podane na kolorowym tle. Odniosłam wrażenie, że twórca chce nadać im głębi poprzez powtarzanie ich. Oczywiście znalazły później uzasadnienie, ale i tak uważam, że było ich za wiele w pierwszym epizodzie.
A potem zostałam oczarowana. Uważam, że najlepszą historią jest ta kliknij: ukryte przedstawiona w drugim odcinku, z trzema mężczyznami uwięzionymi w śniegu. Zakończenie wbiło mnie w fotel. :)
Naprawdę polecam. Mam nadzieję, że Kino No Tabi: Animated Series dorówna swojemu poprzednikowi.
Re: Kandydat na Oskara?
Widz nie lubi się nudzić, jakiś suspens musi być, choćby i naciągany, a w DN go nie ma. To sklejka niemal niepowiązanych ze sobą logicznie scen, w których niby wiele się dzieje (paf! strzały! pościgi! policja na karku!), ale zupełnie tego nie czuć – osobiście się wynudziłam.
Dałoby się w wersji zamerykanizowanej zrobić wciągający film. Naprawdę. Byłam nastawiona na brutalność, na agresję, na rż… znaczy, pikantniejsze sceny, ale nie na taką głupotę, jaką otrzymałam. Słabizna straszna. To nawet nie musiałaby być wielce górnolotna rozrywka, bo sam oryginał takiej nie zapewnia. Po prostu: choćby przeciętny film. A ten jest dnem.
a) brutalność i przemoc
b) miłość
c) seks
d) szkoła
e) bohater ,,taki jak każdy” wymierzający sprawiedliwość
- i co z tego, że to wszystko wiruje jak w pralce automatycznej i za grosz nie trzyma się kupy?
W oczach scenarzystów wystarczy podawać odbiorcom papkę migających świateł, wulgaryzmów i wrzasków, by stworzyć dobry film, bo odbiorca i tak to kupi – wszak pojawiają się motywy, które są pożądane w tego typu produkcjach. Na pewno wszystko pójdzie cacy!
Wliczam się jeszcze (chyba) w grupę docelową i nie umiem sobie wyobrazić, by Death Note od Netflixa podobał się mnie albo moim znajomym, nawet tym lubującym się w oglądaniu seriali bardzo niskich lotów. Może kogoś to przekonuje, na pewno są tacy ludzie, ale mnie odepchnęło. Nie sprawdza się nawet jako rozrywka.
Spartaczyć w celu większej oglądalności? Możliwe, że chodziło im o szum, chociaż sądzę, że gdyby zrobili dobry film, obejrzałoby go więcej osób. Inne nie będą na to traciły czasu, widząc wszechobecne niskie oceny.
Jestem ciekawa, jakie wrażenia zrobił na innych widzach, zwłaszcza tych, którzy o pierwowzorze mają zerowe pojęcie. Nie widzę ani jednej zalety tego gniota, niczego, co mogłoby spodobać się zarówno fanom oryginału, jak i serialomaniakom, którzy włączą sobie Notatnik Śmierci ot tak, by zobaczyć, co to. Szkoda – liczyłam po cichu, że film będący adaptacją jednej z najpopularniejszych japońskich serii na tak popularnej platformie jak Netflix może przekona co niektórych do mangi i anime. Nie w tym przypadku, oj nie…
Po zwiastunach (swoją drogą, lepiej zrobionych niż sam film) spodziewałam się przeciętnej produkcji z chłopakiem ,,takim jak każdy”, który pragnie naprawić świat. Myślałam, że reżyser pójdzie w stronę pokazania bardziej ludzkiego głównego bohatera, nie tak idealnego jak pierwowzór postaci. To by miało sens: zamiast zaprezentować nierealistycznego, przystojnego i diabelnie inteligentnego ucznia, podstawić widzowi młodego, pogubionego nastolatka, mającego swoje słabości. Można się łatwiej utożsamić i tak dalej.
Myliłam się. Yagami wydaje się przy Turnerze barankiem. On chociaż zabijał przez zawał serca, szybko i niekłopotliwie – a nie kliknij: ukryte w sposób drastyczny, że po ekranie latają flaki jak z horroru klasy B…
Jedynie pierwsze dwie minuty filmu są moim zdaniem… nie tyle dobre, co obiecujące. Potem widz dostaje w głowę obuchem. Netflixowy Notatnik Śmierci – poza nazwiskami postaci – ma wspólnego z oryginałem niewiele. Właściwie jeszcze tylko to, że pojawia się notatnik (ma zupełnie inne zasady niż w oryginale), którym można zabijać. Nic to! Znam różnice między słowem ,,adaptacja” i ,,ekranizacja”, a odnowiony motyw może również być całkiem dobry, jeśli za pisanie scenariusza zabierze się odpowiednia osoba.
Tutaj to nie wyszło. Sam główny bohater jest postacią tak sztuczną – zarówno w grze aktorskiej, jak i założeniach – że przez 1,5h tylko czekałam, aż zginie. kliknij: ukryte Przybycie Ryuka było bardzo szybkie (chyba godzina po znalezieniu notesu) i równie absurdalne. Turner siedzi sobie w klasie po lekcjach, bo ma szlaban, nauczycielka na chwilę wyszła… przybywa Ryuk – podmuch powietrza rozwala całą salę, fruwają ławki, kartki, książki itd. Na korytarzu awaria światła, które miga. A mnie chodzi po głowie: gdzie, do diabła, wcięło nauczycielkę, która sekundę temu była jeszcze na korytarzu?! I po co robić taką rozwałkę? No tak, ale to amerykańskie kino.
Co robisz, kiedy pojawia się przed Twoimi oczami shinigami? Pytasz go o powód tej wizyty? Starasz się dociec, czego od Ciebie chce? Badasz jego naturę? Nie! Zrób tak jak Turner – przestrasz się, pobluzgaj, nie zadawaj żadnych pytań. A potem – mając świadomość, że notes zabija – zrób to, co Ci podszeptuje ów demon.
I zaczyna się ostra jazda. Dręczycielowi drabina ODCINA GŁOWĘ. A na ekranie jest to pokazane. Leje się krew, widać flaki – jednym słowem: drastyka. I zarazem tandeta. Miałam ochotę wyłączyć film, ale stwierdziłam, że muszę to przełknąć i dokończyć.
Takich scen jest więcej. Mają przerażać, ale wywołują tylko niesmak i śmiech.
Reżyser chce nam wmówić, że Turner to w równy gość, a widz powinien go lubić – ale czy można lubić kogoś, kto jest sadystą, kogoś, kto wybiera tak wymyślne sposoby śmierci, byle tylko ta osoba cierpiała? Poza tym – przewinieniem tego oprycha było tylko to, że – uwaga – ,,dręczył” uczennicę, bo ją szarpnął i zabrał jej plecak. To za takie rzeczy trzeba karać śmiercią?!
Nasz Turner stracił matkę, która zginęła z rąk zbira – nie wiemy, w jakich okolicznościach, i się nie dowiemy, bo twórca filmu nie miał na to pomysłu. Wiadomym jest natomiast, że przestępca bezkarnie żyje sobie nadal i to świetnie: ma forsy jak lodu. Młody Light Turner wyrzuca to w złości swojemu ojcu – policjantowi – któremu (jak możemy wnioskować po mało emocjonalnej reakcji) jest to zupełnie obojętne. Później wspomniany ojciec wpierw cieszy się na wieść o śmierci zabójcy, a potem nagle – pyk! jak za dotknięciem różczki – zaczyna przeciwstawiać się Kirze, którego w takiej sytuacji powinien raczej uwielbiać. Zapytany przez syna o swoje dość dziwne poglądy, Turner ojciec odpowiada, że na Kirę nie można złożyć zażalenia, więc to nie fair wobec innych ludzi, że tak sobie zabija na prawo i lewo. Wydźwięk jest tego taki: zabijanie jest okej, przestępcy to śmieci, nie powinni żyć, ale właściwie… no, takie odbieranie im praw do zażaleń, odwołań jest nie w porządku… no to chcę schwytać Kirę!
Intelektualne starcia? Intrygująca fabuła? Charyzmatyczne postaci? Trzymająca w napięciu akcja? Nie tutaj. Lepiej szukać tego w oryginale, bo toto ma poziom śmiecia. Plot twisty (słabe) z kapelusza, które twórcy uzasadniają jakąśtam zasadą, której nawet nie pokazali na ekranie, żeby było 'wow'.
Jednym słowem: rozczarowanie.
Tak: też się sobie dziwię, że chciało mi się tyle pisać i wskazywać błędy w czymś, co samo w sobie jest wielkim błędem.
Re: Roku de Nashi Majutsu Koushi to Akashic Records i ocena tanuki z czapy...
Nie wiem, jak jest w tym przypadku – nie oglądałam tego anime.
Re: Fajne
Dziecinne, ale można zobaczyć
Nie żałuję powtórnego seansu po latach. Wciągnęłam się. Gdybym miała córkę, puszczałabym jej to zamiast chłamu, jaki można znaleźć ostatnio na kanałach dla dzieci.
Przyjemne anime, odprężające i poruszające ważne tematy młodych nastolatków. Raczej nie aspiruje do bycia czymś więcej, mimo iż tematyka miała potencjał. Zgadzam się z recenzentką, że twórcy mogli bardziej rozwijać postaci. Relacje między nimi są dość wtórne i mało zaskakujące. Szkoda, bo bardziej od wątku Shugo Chara interesowała mnie część obyczajowo‑szkolna: przyjaciółki, chłopaki, codzienne życie, dorastanie.
Moimi faworytami wśród postaci są – co pewnie nie budzi zdziwienia – Ikuto i jego siostra. Czekałam na odcinki, w których się pojawiają. Wreszcie jacyś bohaterowie z charakterem, niejednoznaczni, będący (w zamyśle i wykonaniu) czymś więcej niż kalką kilku cech.
Uwielbiam te wymyślne stroje w Shugo Chara! Nie ma to jak pieścić oko widza nowymi, fantazyjnymi kreacjami :) Duży plus, bo żałuję, kiedy graficy lekceważą ten aspekt.
Re: Kandydat na Oskara?
Wydaje mi się, że w tym anime twórcy robią kogel‑mogel, wybrali opcję nr 3… albo po prostu nie potrafię pojąć tego, co się działo na ekranie. Może być i tak.
Świat pierwszy: Taki żyje, Mitsuha umiera.
Świat drugi: Taki żyje, nie pamięta Mitsuhy, a ona nie umarła.
Dodajmy do tego fakt, że w świecie pierwszym (Mitsuha nie żyje, Taki to odkrywa) ona się nagle pojawia i marzą coś sobie po rękach…
Nie wiem, nie skleja mi się to w głowie. Może ma pozory logiki, ale nijak mi się to nie widzi…
Kandydat na Oskara?
Nie odniosłam wrażenia, że obcuję z czymś wybitnym, zasługującym na Oskara (z takimi zdaniami spotkałam się choćby na filmwebie). Moim zdaniem nie wnosi niczego nowego do gatunku, ani nie mówi nic, czego by nie przekazywały inne filmy lepiej. Nie miałam wygórowanych oczekiwań wobec tej produkcji – liczyłam na dobrą, ciekawą, wzruszającą historię ubraną w piękną szatę graficzną.
Uważam, że Your Name jest anime przeciętnym. Płakałam przy niektórych scenach – trzeba mu oddać, że potrafi zaangażować i wzbudzić sympatię do bohaterów, ale czy nazwałabym to ,,wyrafinowanym graniem na uczuciach widza”? Nie wzruszył mnie bardziej niż inne anime. Nie zauważyłam, by było w nim coś oryginalnego, absolutnie niezwykłego, co pozwoliłoby mi określić je jako wyjątkowe.
Pierwsza część filmu sprawia wrażenie szkolnej komedii, powielającej schematy, które są częste dla dzieł poruszających tematykę zamiany ciał. O dziwo, tę część anime oglądało mi się najprzyjemniej – miło śledziło się losy głównych bohaterów, modyfikacje, jakie wprowadzają nawzajem w swoim życiu, a także to, w jaki sposób plecie się ich relacja. Niekoniecznie przemówiło do mnie macanie się po biuście jako scenka komediowa – ileż można powtarzać ten sam gag? Irytujące. Tak samo jak to, że kliknij: ukryte Mitsuha, podobno zakochana w Takim, podczas ich spotkania krzyczy Baka! i wypomina mu macanki, jakby to było w tej chwili najważniejsze. Nie podoba mi się taki humor, zupełnie mi to nie pasowało do całości filmu.
kliknij: ukryte Druga część anime – plot twist. Bohaterka tak naprawdę nie żyje. Absurdy mnożą się bez liku. Istnieje typ publiczności, która stwierdzi ,,nieważne, że to się kupy nie trzyma, przynajmniej jest dużo feelsów!” i zignoruje momenty, które wręcz krzyczą o wyjaśnienie. I są również widzowie, którzy nie umieją się delektować filmem, kiedy widzą, jak bardzo umowny jest świat wykreowany przez scenarzystę.
Naprawdę jestem w stanie przełknąć wiele, ale twórcy zupełnie lekceważą logikę. Jak to możliwe, że Taki kontaktował się z nieżyjącą wtedy Mitsuhą? Ich czasy nie były zsynchronizowane – odpowiada reżyser. No dobra, przełknęłam to rozwiązanie. Tyle, że potem nagle tajemniczo ich czasy splatają się w jakąś teraźniejszość (?) – bohaterowie piszą na swoich dłoniach flamastrem – tu i teraz. W dalszej części filmu zupełnie mieszają się te czasy. Załóżmy, że są cztery: czas Takiego (po katastrofie miasta), czas Mitsuhy (przed katastrofą, kiedy nie wie, że meteor uderzy w ziemię), czas Takiego, który już wie, że miasto zostało ocalone, i czas Mitsuhy ocalonej. No i mamy do czynienia z zupełnym koglem‑moglem tych czasów, nie do strawienia jak dla mnie. Nie będę się zagłębiała – może po prostu jestem za mało oświecona i inteligentna, by pojąć to, co się działo na ekranie.
Inne absurdy:
kliknij: ukryte - Chłopak i dziewczyna używają swoich telefonów, ale nie zwracają uwagi na inny rok. Jak to możliwe, skoro zwracali uwagę niemalże na wszystko – konkretne dni, godziny – i zapisywali szczegółowy plan dnia w pamiętniku na telefonie drugiej osoby?
- Na samym początku filmu Mitsuha nie zauważa, że jeden dzień tygodnia jej ,,zniknął” z życiorysu. Okej, załóżmy, że była zmęczona, ponieważ się przygotowywała do tego festiwalu. Pytanie tylko: gdzie wtedy była? W ciele Takiego? Czemu więc tego nie pamięta?
- Dwójka przyjaciół Mitsuhy bez cienia wątpliwości wierzy w nadludzkie moce koleżanki i robi wszystko, by jej pomóc. Posuwa się do poważnego przestępstwa, naraża na konsekwencje ze strony rodzin i mieszkańców, wprowadza zamęt – tylko dlatego, że koleżanka stwierdziła, że wioska zostanie zmieciona z powierzchni ziemi. Bardzo wątpliwe.
- Przyjaciele Mitsuhy mówią jej o tym, co robiła wcześniej (kiedy w jej ciele był Taki) bez żadnego zdziwienia, jakby to, że Mitsuha ma co chwila amnezję, było zupełnie naturalne.
Trzecia część filmu to już tani wyciskacz łez. Poziom tej produkcji jest bardzo nierówny. Wątek kliknij: ukryte ,,szukania kogoś”, nici splatających ludzkie losy też do mnie nie przemówił. Idea dobra, ale wykonaniu trochę brakuje.
6/10
Re: Wnioski na temat anime przeplatane z wnioskami na temat mangi
To trochę jak z filantropią – ktoś może być egoistą i megalomanem, wpłacać pieniądze, by czuć się lepszym, jednak mnie (osobę, która potrzebuje wsparcia finansowego np. na operację) to nie obchodzi, ponieważ robi coś dobrego – obojętnie z jakich pobudek. On przynajmniej nie jest obojętny na krzywdę. Dlatego dla mnie ,,dualizm” Raito nie jest problemem.
Fakt, ale w produkcjach filmowych (zwłaszcza komercyjnych) podział na dobro i zło jest wręcz wymagany. Statystyczny widz lubi biel i czerń. Co do życia, zgadzam się.
Re: Wnioski na temat anime przeplatane z wnioskami na temat mangi
Niekoniecznie. Oczywiście nie wiem, jak to wygląda na Wschodzie, ale na przykład w Polsce uczniowie najlepszego liceum chodzą normalnie na lekcje, nawet ci najbystrzejsi, pojmujący wszystko w lot. Są obejmowani szczególną opieką nauczyciela, jeśli biorą udział w konkursach, olimpiadach itd. Pozostali po prostu dbają o regularne kucie i dobre oceny.
Zakładamy, że twórca chciał przedstawić nam ucznia o nieprzeciętnym intelekcie, którego celem było zdanie egzaminów na świetną uczelnię. Raito nie angażował się szczególnie w inne aktywności niż szkolna (kartkówki, sprawdziany) i – chociaż był bardzo inteligentny – nie wychylał się przed szereg. Był po prostu cenionym uczniem, dobrym kolegą, popularnym chłopakiem w szkole. Nie sądzę, by jakakolwiek specjalna klasa dla superumysłów była konieczna. Oczywiście to tylko moje wnioski – może się mylę i genialne jednostki faktycznie są gdzieś zgarniane w trakcie edukacji i zabierane do wybitnej szkoły. W każdym razie ja nie zaobserwowałam. Co najwyżej same starają się dostać w odpowiednie miejsca, z pomocą rodziców bądź nauczycieli, którzy zauważyli ich potencjał.
Czy to nie zbytnie uproszczenie? Władza wymaga wyrzeczeń i często podejmowania nieoczywistych wyborów. Na barkach króla spoczywa ogromna odpowiedzialność za całe państwo. Można posłać na śmierć całe wojsko, zatajając przed żołnierzami, że prawdopodobnie nie wrócą z misji żywi. Dla większego dobra. Bo na przykład inaczej więcej osób (cywili) straciłoby życie. Wiem, że przykład nie jest dobry, ale mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi chodzi. Władza ciągnie za sobą wiele wyrzeczeń. Właśnie to myślenie zastosowano w Notesie Śmierci. Raito nie zabijał słabszych – on chciał zapewnić tym ,,słabszym” bezpieczeństwo. Był mordercą, ale tłumaczył sobie te czyny racjonalnie (zabijam, żeby inni mogli być bezpieczni; chcę wyeliminować zło). Trochę jak król, który troszczy się o poddanych.
Oczywiście zaraz po tym wpadał w samozachwyt i oznajmiał, że stanie się bogiem nowego świata, więc jego pobudki altruistyczne nie były.
No właśnie. Natomiast w anime po tym, jak kliknij: ukryte Raito stracił pamięć,przemienia się w niewinnego chłopczyka o nieskalanym sercu. Nagle nie chce bawić się uczuciami Misy, nagle znika z niego całe zło… no i to mi się nie podoba. Bardzo kiepski zabieg ze strony scenarzysty. ;(
Właśnie Mello i Near wydawali mi się najbardziej papierowymi postaciami w tym anime, ale z odczuciami nie ma co dyskutować.
Tak, właśnie tutaj dali tego popis. Baardzo swobodne podejście do manipulacji motywami biblijnymi. Trzynastoletnia wersja mnie zupełnie tego nie zauważyła, ale obecnie czułam, że mnie to odrobinę zniesmaczyło. Może dlatego, że jestem z wierzącej rodziny.
Wydaje mi się, że twórcy zaznaczyli, że Raito, mimo szlachetnych pobudek, poszedł w stronę zezwięrzęcenia. Przemienił się w psychopatę, który nie liczył się z niczym i nikim – nawet kliknij: ukryte śmierć swojego ojca potraktował instrumentalnie ( kliknij: ukryte chciał go wykorzystać, by zabić Mello i pragnął nakłonić pana Yagamiego do wpisania Mello, kiedy ten konał). Co do Hitlera, takie porównanie nie przeszło mi przez głowę, przyznaję. Niemniej akurat ja uważam, że aspekt etyczny czynów Raito poruszono wystarczająco w anime i mandze.
Swoją drogą, zawsze zastanawiałam się, czy są widzowie, którzy identyfikowali się z Raito do samego końca? Odnoszę wrażenie, że raczej każdy względnie normalny człowiek popierałby jednak L. Usłyszałam tylko raz w życiu od pewnej osoby, że trzymała stronę Raito – z tym, że ona miała (według mnie, oczywiście) nieco psychopatyczną osobowość. Podobny do Raito jest bohater House of Card. Co rusz czytam na Filmwebie, że widzowie go nienawidzą, ale jednak włączają kolejny odcinek i śledzą uważnie jego poczynania. :) Ale to tylko taka luźna refleksja.
Wnioski na temat anime przeplatane z wnioskami na temat mangi
Na czym – moim zdaniem – polega fenomen tej serii? Po pierwsze, od razu wiemy, ,,kto zabił” i śledzimy, jak radzi sobie z siedzącą mu na karku policją. Po drugie, uniwersalizm poruszanych tematów – naiwne pragnienie zmiany świata na lepsze, które znajduje szansę w przypadku. Notes trafia w ręce jednostki wybitnej i zdolnej do przełomowych zmian. Tak ogromna władza wymaga wyrzeczeń, wyzbycia się skrupułów, wręcz zduszenia w sobie człowieczeństwa – w imię otrzymania atrybutów boskości i tytułu ,,boga”, o który to ubiega się Light. Szaleństwo, które zaczyna nawiedzać protagonistę pod wpływem strachu i kolejnych ofiar, jest przekonujące, a wielopoziomowa gra między nim a L, zaś później – jego następcami, wciąga i nie pozwala oderwać się od tej historii… Aż do kliknij: ukryte śmierci L, po której następuje gwałtowny spadek jakości i wiarygodności postaci.
Byłam rozczarowana. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego scenarzysta zdecydował się napisać aż dwanaście tomów pierwowzoru, skoro kilka z nich było – moim zdaniem – zbędnych i psujących opinię o poprzednich. Ani to szczególnie ciekawe, ani nie wniosło niczego istotnego do fabuły. Wręcz przeciwnie – jeszcze bardziej namieszało, tym razem w negatywnym sensie. Tak jak wcześniej zwroty akcji potrafiły umiejętnie grać na emocjach czytającego, tak późniejsze wydarzenia sprawiają, że wątpi on w wiarygodność wykreowanego świata. Całe szczęście, że twórcy anime odtworzyli tylko kawałek mangi i zrezygnowali z wielu fragmentów – myślę, że odbyło się to z korzyścią dla anime.
Dużą zaletą jest niezwykły główny bohater, a wręcz antybohater – genialny, przystojny, zdeterminowany, by za wszelką cenę zwyciężyć. Doceniam jego postać, chociaż niejednokrotnie życzyłam mu śmierci, nie mogąc patrzeć, jak po raz kolejny dzięki większej wiedzy o notatniku manipuluje innymi. Podobało mi się, że w papierowej wersji nie obdarto go z właściwych nastolatkowi wątpliwości czy uczuć – przynajmniej początkowo ( kliknij: ukryte kiedy np. nachyla się nad Misą, ona uśmiecha się do niego, a Light rumieni się i natychmiast gani się w myślach, że nie może pozwolić sobie na żadne uczucia, bo nawet najwięksi przez nie upadają).
Niestety, na dłuższą metę Light jest dość powierzchowną i mało ciekawą postacią. Sposób, w jaki przedstawiono jego psychikę – niespójny. Zwłaszcza potwornym niedociągnięciem zdaje się jego zachowanie po kliknij: ukryte utracie pamięci. Nagle przechodzi nagłą transformację charakteru. Od pierwszego rozdziału mangi (i od początku serii animowanej) dawano czytelnikowi do zrozumienia, że jest on zadufanym w sobie nastolatkiem, czującym się lepszym od innych. Był taki już bez Death Note’a. Notatnik tylko pchnął go w stronę tego zła, które lęgło się w nim od samego początku. Dlaczego więc autorzy chcą przekonać czytelnika, że odpowiedzialność za to spoczywa tylko w magicznym przedmiocie?
Chociaż akcja skłania do przemyśleń odnośnie człowieczeństwa, zmian, tego, czym jest dobro, nie nazwałabym tej serii ,,głębszą”. Jako rozrywka spełnia się świetnie – twórca nie lekceważy czytelników, zaskakuje ich nieustannie i dba o suspens.
Siłą tej serii są również bohaterowie. Dla nich warto było śledzić fabułę, chociaż, jak już wspomniałam, sposób ich przedstawienia jest powierzchowny.
L – geniusz. Oryginalna, specyficzna postać, najpopularniejsza zarówno wśród fanów serii, jak i osób, które nigdy nie siedziały w fandomie. Twórcy twierdzą, że L i Light różnią się wszystkim, poza genialnością, choć ja zauważyłam jeszcze jedno podobieństwo – oboje byli vicemistrzami tenisa.
Grupa dochodzeniowa. Niby schematyczna, ale ciekawa i różnorodna. Seichiro Yagami – typowy ,,zły policjant”, choleryk, przykładny Japończyk, dla którego liczy się prawość i honor, oraz jego syn – mający niby podobne poglądy, a jednak postępujący skrajnie inaczej.
Ryuk. Świetna postać, bez którego ironicznych komentarzy ,,Death Note” nie byłby już taki sam.
Często słyszy się, że najbardziej znienawidzoną postacią jest Misa i choć początkowo również mnie drażniła, to z czasem doceniłam jej postać i elementy komediowo‑obyczajowe z jej udziałem, które równoważyły ciężar fabuły.
Bardzo polubiłam Matsudę. Jego dobroduszność i infantylność budziły sympatię, a kliknij: ukryte łzy, szał, kiedy dowiedział się, że Light był Kirą – współczucie i zrozumienie.
Interesująca jest jeszcze jedna rozbieżność między ekranizacją, a komiksem – twórcy anime poszli w stronę uwznioślania Lighta oraz ,,biblizacji” serii (czytanie Biblii na lekcji, scena kliknij: ukryte mycia stóp Lighta – zawałowana aluzja do Jezusa). Chociaż moim zdaniem odniesienie do Marii Magdaleny jest już zbyt… balansujące na granicy dobrego smaku? Wydźwięk tej sceny jest jasny: Lighta pokazano jako Boga, a L to grzesznik, który oddaje mu cześć. Już nie wspomnę o homoseksualnym podtekście tej sceny. Obawiam się, że o to właśnie chodziło – by fandom miał pożywkę. Jak dla mnie tego typu nawiązania są już zbyt ,,grube”. ;) A może to ja się mylę i tam wcale nie ma odniesienia do kultury chrześcijańskiej? Chętnie dowiem się, co o tym myślą inni widzowie.
Manga jest zdecydowanie lepsza od ekranizacji, ponieważ udało jej się uniknąć większości luk logicznych związanych z notesem. Zasady korzystania z Death Note’a zostały wyjaśnione przystępnie i szczegółowo. W dodatku scenarzysta i rysownik niejednokrotnie inaczej przedstawili sceny, które w anime są interpretowane inaczej.
Reasumując, polecam tę serię. Mnie do siebie przekonała, mimo niedociągnięć. 😊