x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Pytanie
Ja tak paradoksalnie miałam z Naruto xD
W wieku 12lat wydawało mi się ok, ale dopiero jak sięgnęłam po to mając lat 18 – zachwyciło.
Re: Usypiające….
Nic nie mam do ludzi, którym się nie podobało, to przecież normalna rzecz.
Ale Twoja odpowiedź zabrzmiała trochę niemiło.
Tyle że tez nie widzę tu powodu do dalszej dyskusji, za dużo się już internetów w życiu naoglądałam:P
Re: Usypiające….
Re: Usypiające….
Seria jest specyficzna i w przeciwieństwie do większości stawia na klimat mroczny, ale spokojny. Co bywa usypiające, choć lepszym słowem byłoby – oniryczne. Widzowi zaczyna się wydawać,że w półśnie przeniósł się do tego magicznego świata, zaczyna więc tym intensywniej przeżywać wszystkie wydarzenia. Dzięki temu staje się prawie trzecim bohaterem, na własne oczy śledzącym drogę Ginko.
On jest kolejnym niesamowitym zabiegiem. Do końca niewiele o nim wiemy, ciężko go nazwać głównym bohaterem. To prawda. Były nim mushi, on miał stać się jedynie przewodnikiem w swoim – ich? – świecie. Mimo to nie sposób było go trochę nie polubić i nie zacząć się przejmować jego losem… W którymś momencie to on – a nie wiele dużo bardziej charakterystycznych i charakternych postaci w innych seriach – stał się dla mnie prawie przyjacielem, osobą, którą chciałabym spotkać w swoim życiu.
Same opowieści, przyznaję bez bicia, były w sporej części schematyczne. Ale każda historia poruszała ludzkie tematy – od miłości męża do żony, przez matki do dzieci, po tęsknotę, wykluczenie, chęć zemsty. To dzięki uczuciom bohaterów dotkniętych problemami każdy odcinek był wyjątkowy i niesamowity. Zdarzały się spokojniejsze, ale nawet one miały ciepły urok. Może to dziwne skojarzenie, ale oglądanie tej serii kojarzy mi się z tym wspaniałym uczuciem jakim jest owinięciem się zimowym wieczorem po ciężkim dniu w puchową kołdrę.
Obejrzawszy jeden odcinek łapałam się na tym, że nie mogę opuścić tego świata i muszę sięgnąć po kolejny. A ostatni dosłownie złamał mi serce, nie swoją treścią, choć byłą świetna, a wiadomością „to koniec”.
Jeszcze inną sprawą jest muzyka i grafika… cóż, niektórzy chodzą do galerii podziwiać obrazy czy na koncerty przeżywać muzykę, ja mogę bez wahania sięgnąć po mushishi.
Dobre
Gdybym nie ten fakt, dostałoby 8 gwiazdek. Dlaczego?
Za pomysł, nawet jeśli nie oryginalny , to dobrze wytłumaczony i pociągnięty do końca, a nie urwany w połowie lub przegadany i osnuty „mgiełką tajemnicy” ujawniającą, że nawet sami twórcy nie wiedzą, jak wybrnąć ze stworzonej przez siebie sytuacji. Same założenia systemu Sybilla twórcy przedstawili tak, że nawet jeśli wciąż ciężko uwierzyć, że coś takiego mogłoby działać, nie przeszkadza to w oglądaniu.
Za bohaterów – ich rozterki wobec prawa i swojego własnego systemu wartości były przedstawione całkiem interesująco. Nawet jeśli nie dało się ich do końca polubić przez zbyt mało czasu poświęconego na ukazanie ich osobowości, to na tle innych postaci w podobnych seriach wypadają całkiem kolorowo.
Nawet główna bohaterka – o ile można ją tak nazwać – po początkowym niesmaku zaczyna budzić sympatię, gdy obserwujemy, jak uczy się i mądrzeje wraz z rozwiązywanymi sprawami kliknij: ukryte miłym smaczkiem na zakończenie było odtworzenie początku pierwszego odcinka po przybyciu nowej inspektor.
Pomniejsi antagoniści niczym mnie nie zaskoczyli, może poza faktem, że paru z nich zamiast zataczać się z opętańczym śmiechem używało mózgu. Za to Makishima wypada interesująco, otrzymujemy tu postać z krwi i kości, o określonych celach i niekonwencjonalnych metodach ich egzekwowania. Złapałam się na tym, że w pewnym momencie zaczęłam kibicować jego działaniom, jednocześnie pragnąc jego śmierci za wszystko, czego dokonał.
Ogromną zaletą jest oprawa wizualno dźwiękowa. Pod tym względem psycho‑pass jest anime po prostu pięknym. Rozmaite projekty postaci, dbałość o szczegóły otoczenia i dobranie muzyki idealnie podkreślającej nastrój scen zasługuje na wysoką notę. Jedynym zgrzytem są piosenki na początku i końcu odcinków. Nie pasują według mnie do klimatu serii, gdyby je zmienić, mogłyby powstać na prawdę świetne openingi i endingi, bo graficznie są niemal doskonałe.
Rozpisałam się za bardzo. Dodam więc tylko, że jako wielbicielka makabry byłam bardzo zadowolona, krew leje się w ilościach adekwatnych do potrzeb, nie mniejszych, czasem odrobinę większych.
Re: Mukou Hadan
Re: Ciężko ocenić
Dopiero po drugim obejrzeniu – które nie zmieniło wcale mojej opinii! – zaczęłam się bardziej zastanawiać:P
Re: Ciężko ocenić
Ale jednak liczyłam, że zakończenie rozwinie pewne wątki albo chociaż rzuci trochę światła na przeszłość. Zamiast tego twórcy chyba stwierdzili, że nie mają pojęcia jak dobrze wszytko powyjaśniać i stwierdzili, że lepiej zrobić jedno wielki zamieszanie i zostawić widza ze szczęką na podłodze jednym wielkim znakiem zapytania w głowie „cooo to już koniec?!”
Biorąc się za drugą serię liczyłam, że dostanę trochę odpowiedzi, ale chociaż nie narzekam na nią tak, jak większość wielbicieli DtB, to byłam trochę rozczarowana. Zakończenie przebiegło dokładnie w tej samej konwencji.
Bohaterów poznajemy całkiem dobrze, można się przejąć ich losem. Ginko jest taki, jak zawsze – spokojny i pozornie nie zainteresowany niczym poza mushi, jednak pełen współczucia i dobrej woli.
Grafika nie zmieniła się, co – jak już zostało wspomniane w recenzji – mogło wyjść tylko na dobre. Wątpię, by zmiany mogły dać efekt lepszy, niż znany z serii, prędzej zniszczyłyby klimat anime.
Polecam, polecam z całego serca tak dawnym wielbicielom, jak i nowym w temacie, mam nadzieję że zachwycą się tak, jak ja i sięgną po więcej!
Bardzo na tak!
Pierwszym, co rzuca się w oczy, jest piękna kreska i wspaniała grafika. Tak miła dla oka i dopracowana, że aż ściągnęłam odcinki w lepszej niż zwykle jakości. Jedynym zgrzytem jest sposób, w jaki biegają tytani, ale i on ma swój groteskowy urok.
Zachwycił mnie też opening – dawno nie zdarzyło mi się oglądać jakiegoś niemal za każdym razem, mimo ciekawości dotyczącej dalszego rozwoju wydarzeń. Pierwszy ending też był miły dla ucha. Ścieżka dźwiękowa serii nie robi może wrażenia sama w sobie, ale idealnie pasuje do każdego momentu, budując napięcie lub subtelnie towarzysząc postaciom w ich życiu.
Życiu, które łatwe nie jest. Brrrr, sama perspektywa znalezienia się w takiej rzeczywistości wywołuje ciarki. Zamknięci za murami, otoczeni przez istoty, których niemal nie da się zabić, ciągle walczący z niedostatkiem pożywienia – nic dziwnego, że każde wydarzenie związane ze światem zewnętrznym wywołuje ich nerwowość i obawę. Ciągłe odczucie osaczenia to idealny podkład, na którym udało się stworzyć na prawdę wciągającą fabułę. Bardzo spodobało mi się to, że twórcy oszczędzili nam dłużyzn – nawiązanie do Hitchcockowej teorii o budowaniu napięcia jest tu całkowicie na miejscu. Pierwszy odcinek dostarcza sporej dawki emocji. Potem jest tylko lepiej. Nieliczne spokojne momenty pojawiają się wtedy, gdy konieczne jest wyjaśnienie czegoś lub zapełnienie luki między wydarzeniami, a widz na prawdę nie jest pewien, co się za chwilę wydarzy. Kiedy myślisz, że coś się nie uda – wychodzi. Kiedy powodzenie jest pewne – coś idzie nie tak. Ale też nie zawsze. Doprawdy, wielu mogłoby się z tej serii uczyć sztuki budowania napięcia i przyciągania widza do ekranu bez zbędnego patosu.
Nie udałoby się to jednak bez gromady na prawdę udanych postaci. Każdy ma swój charakter, nawyki, poglądy, zachowania. Zarówno ich osobowość jak i wygląd, są na prawdę różne, a nawet odbiegają od wzorców występujących w niemal każdym serialu czy anime. najważniejsze zaś – bohaterowie ewoluują. Można dostrzec wyraźny wpływ przeżytych wydarzeń na ich zachowana. Nie są to zarazem naciągane, nienaturalne zmiany o 180 stopni. Miły jest też brak Zespołu Tragicznej Przeszłości – owszem, większość postaci miała takową, zamiast jednak biedzić o tym przez pięć odcinków i wyciągać niezliczone, wyolbrzymione historie, traktowane jest tylko jako podstawa do ukazania okrucieństwa świata, w jakim żyją.
To wszystko sprawia, że da się ich polubić,a zachowania żadnego z nich nie denerwowały mnie zbytnio – ani nieporadność Armina, ani gburowatość Levi'a, ani żaden inny.
Cała seria na prawdę jest wyjątkowa. Nie wynika to z zamysłu fabularnego, konceptu świata ani innych rzeczy zwykle o tym decydujących. To sposób prowadzenia historii i specyficzny klimat tworzą dzieło, na które ciężko narzekać, a bardzo prosto dodać do listy ulubionych. Czekam z niecierpliwością na drugą serię!
Re: Dlaczego ta seria jest tak wysoko oceniana?
Re: Ciężko ocenić
Re: Wspaniałe, ale ktoś by mógł wyjaśnić moje wątpliwości?
Zniszczyli klimat pierwszej, nowa główna bohaterka to obraza dla Heia, którego jest zdecydowanie za mało.
Re: Ciężko ocenić
Jeszcze o tej operacji wiele nie wiem, podobnie jak o samym Tobim:P
Za to Naruto jest i był irytujący od samego początku, ale taki już jego urok! Zdecydowanie wolę wielu innych bohaterów, bardziej trzeźwo stąpających po ziemi. Ale gdyby nie jego infantylność i ślepa wiara w ideały, nie osiągnął by tego, co mu się udało.
Ale Sasuke bez kłótni zniknął? No, może prawda. Zamiast się kłócić, usiłował Naruto zabić;)
Wow.
Pierwszą serię lubiłam, ale nie była dla mnie niczym wybitnym. Ot, troszkę lekkiej rozrywki z ciekawymi bohaterami o przesadnych skłonnościach filozoficznych, świetnymi walkami i całkiem ładnie rozwijającą się fabułą.
Druga… druga zaczyna powalać na kolana. Stopniowo, stopniowo, by w pewnym momencie całkowicie wgnieść w podłogę. Nie mogę tu rzucać spojlerami, ale poziom walk podnosi się o nieskończoooność! To, co w pierwszej serii było niesamowitym pokazem siły, tutaj zmienia się w zabawę w piaskownicy. I to nie tylko dlatego, że bohaterowie dorośli.
To zaś jest drugim punktem zasługującym na uwagę – widzimy, jak w Shippuudenie cały szereg postaci dorasta, zmienia swoje poglądy, mierzy się z rzeczywistością niekoniecznie taką, jaką by chcieli widzieć. To niespotykane w przypadku takich serii.
Także historia świata, w którym żyją, okazuje się bardziej mroczna i skomplikowana, niż mogliśmy przypuszczać. Lekko zarysowana wcześniej, teraz zaczyna ujawniać przed nami swoje sekrety: zmienne układy sił, zadawnione urazy i rodowe waśnie, wojny i walka – jakże ironicznego wydźwięku nabiera to słowo w takim kontekście – o pokój. Bajkowy świat przestaje być czarno biały, zło nie zawsze działa w złych intencjach.
Jedyną rzeczą, która mnie głęboko denerwuje, jest wątek Sasuke. Można by powiedzieć, że cała seria opiera się na nim – ale ja tak nie sądzę. Gra on ważną rolę, ale na szczęście jest wiele innych rzeczy, na których można się skupić.
Ale kiedy już się pojawia, seria moim zdanie traci. Ile można uganiać się za draniem, który porzucił wioskę (dopuszczając się po drodze wielu gorszych czynów) pragnąc go „ocalić”?! Żadne okoliczności nie powinny działać w jego przypadku łagodząco, gdyż decyzje, jakie podjął, jednoznacznie wskazują, kim się stał! Ale nieeee, to wciąż „cenny przyjaciel” i „cenne więzi”. Ech.
Zgaduję jednak, że nie mogło być inaczej, w końcu to główne wartości w „Naruto”.
Re: zakończenie
Jeśli raj przypomina nasz świat, to ta nazwa zmienia znaczeniei Kiba wcale „raju” nie odnalazł. Odnalazł jedynie miejsce, gdzie wszystko może zacząć się od nowa.
Postaci są pełnowymiarowe, za każdą z nich kryje się przeszłość i przeżycia, które ukształtowały je w to, co widzimy na ekranie.
Są to ludzie, którzy myślą o sobie, zwykle nie mając szlachetnych idei i nie chcąc na siłę zmieniać świata. Robią to, co muszą, żeby żyć. Nie ma tu podziału na złych i dobrych – wszyscy są i tym, i tym. Przecież główny bohater to bezduszny morderca! A i tak go lubimy.
Również świat, w jakim żyją, jest zbudowany doskonale. Widzimy dwie płaszczyzny, na ktorych toczy się życie – jedną zwykłą, normalną, taką, jaką widzimy za oknem. I drugą, która wstaje zwykle nocą, ale nie daje o sobie zapomnieć i w dzień. W której zwykły student zakłada maskę i morduje w imieniu organizacji, o której celach nie ma pojęcia. W której ludzi napędzają pieniądze i krew. Tu nie ma miejsca dla bohaterów i herosów – każdego można zastąpić, jeśli zacznie sprawiać problemy.
A mimo to wartości takie jak przyjaźń, miłość czy więzy krwi przetrwały. Budzą się często wtedy, gdy nie powinny, gdy lepiej byłoby zapomnieć i dalej robić swoje. Ale nie można. Nawet, kiedy wszystko wokoło zdaje się potwierdzać, że nie masz uczuć lub emocji. I wtedy… masz problem.
Porzucając zachwyty nad postaciami i światem, przejdę do tych nad sposobem ich pokazania – grafiką. Ta jest cudowna. Kolorystyka zawsze idealnie oddaje – lub buduje – nastrój danej sceny. Ogromnie podoba mi się kreska postaci (poza małym wyjątkiem, jakim jest Amber. Ona denerwuje nawet swoim wyglądem).
A tła… miasto, które widzimy, żyje. Jest tak prawdziwe jak to, w którym mieszkam, ze swoimi sklepami, reklamami, samochodami. Także walki wyglądaja prawdziwie, jak na standardy serii z supermocami. Nie są przekoloryzowane, a bohaterowie nie mają nadludzkiej wytrzymałości. Wykożystują spryt i swoje atuty najlepiej, jak mogą, i często jest to naprawde widowskowe.
O muzyce powiem tylko, że pasuje świetnie. Pierwszy openieng zawałdnął moim sercem przez idealne dopasowanie do treści serii.
Co do fabuły, mogłabym się czepiać. O ile strasznie podobały mi sie początkowe historie, niby nie połączone ze sobą, ale wciąż odkrywające nowe tajemnice, to kiedy wszystko zaczęło zmierzać ku końcowi, parę rzeczy przestało pasować do całości. I pozostawiono za wiele niedomowień, których niestety kolejne serie też nie wyjaśniają do końca.
Jednakże nie przeszkadzało mi to za pierwszym razem, bo seria do końca trzyma w niesamowitym napięcu.
No i nie mogę zapomnieć o głównym temacie – kontraktach i kontraktorach. Nawet jeśli nie mówią nam wszystkiego, co na ten temat powinni, to i tak pomysł i jego zróżnicowanie zasługuje na podziw. Po tylu seriach z supermocami, jakie widziałam, DtB nadal potrafiło zaskoczyć i to bardzo pozytywnie. Rodzaje zapłaty i ich nieprzewidywalność to wisienka na pysznym torcie.
Coś czuję, że się rozpisałam… a mogłabm tak jeszcze długo, bo Darker than Black w pełni na to zasługuje.
Podsumowując, gorąco polecam!
Jeszcze lepszym byłoby dotyka. Muska leciutko, nie wgłębiając się i traktując je jako niestabilne oparcie dla banalnej fabuły.
happy czy nie happy
Chociaż… od tego już jest wyobraźnia.