x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Re: Dobrze, ale...
W ogóle… to to ma LN? Ojej. Nie wiedziałem nawet xD
Ciekawi mnie jak te sceny zostały opisane w LN.
Dobrze, ale...
Prezentacja głównego bohatera – Rimuru – nie jest do końca wierna oryginałowi. W mandze, Rimuru jest bardziej zdecydowany, konkretny i profesjonalny. Wiele rzeczy wykonuje improwizując na bazie swojej wiedzy ogólnej i doświadczenia zawodowego. W anime zaś sprawia wrażenie lekko ciamajdowatego.
Re: prawie jak X Clamp'a...
Także mogę marnować życie xDDD
Re: prawie jak X Clamp'a...
Obejrzę to, zmarnuję 20‑40 minut życia i przekonam się bo nie wierzę, że jest gorsze od tego:
[link]
Miałkie
Postaci są generyczne, nudne, przewidywalne do bólu. Cała ta przeciętność po prostu została wyniesiona na tyle wysoko, że jakoś się to wszystko trzyma. Znaczy… no to jest wszystko do zniesienia, i przy odrobinie samozaparcia łatwo zapomnieć o tym, że „Gdzieś to już widziałem”.
Nie.
kliknij: ukryte Najbardziej irytujący z tego wszystkiego jest motyw powracającego wszechobecnego i bólodupnego żalu nad martwą Krystynką. Ja rozumiem – Okarin ją kochał, ludzie ją cenili bo była dobrym naukowcem. Ale będzie tego. Odczuwam jakiś rodzaj przesytu, przedawkowania Kurisu. Gdyby wziąć tytuł filmu „Lessie wróć” i podmienić go na „Kurisu wróć” to wyszłoby coś bardzo podobnego, z tym, że – jak mniemam – bez happy endu bo Kurisu to trup, a pole atraktora i tak grzecznie ją w takim stanie utrzyma. Nota bene ku mojej sadystycznej uciesze nad nieszczęściem bohatera, który dostaje prztyczek w nos od samego Boga, za zabawę elementem natury rzeczywistości.
Z drugiej strony chwilami mam takie odczucie kliknij: ukryte „Niech już temu Okarinowi dadzą wreszcie tę zafajdaną Krystynę, przynajmniej się uspokoi, a fabuła serii wróci do starego, sprawdzonego motywu popularno‑naukowego science‑fiction”.
W zalewie tego wszystkiego przynajmniej anime nie cierpi na znienawidzone przeze mnie „Deus ex machina” jakie pojawiało się okazjonalnie w pierwszej serii.
PS. Dopiero odcinek 17 daje jakieś takie „O, to to, właśnie tak. To wreszcie pachnie choć trochę jak stary dobry Steins;Gate”.
Z drugiej strony… Berkserk zdaje się mieć swój świat przedstawiony dostosowany do tego co sami bohaterowie spotykają. Guts z Golden Arc nie miał wiele styczności z apostołami (pomijając starcie z Zoddem). Świat przedstawiony zmienia się gdy Guts się zmienia.
Swoją drogą – jest trochę tak jak moja narzeczona wspomniała przy którymśtam odcinku Berserka – „Niektórzy zapewne krzywo będą na to patrzeć, ale ja wolę Berserka po Eclipse. Ta przygodówka w sosie grimdarkowym jest naprawdę zabawna!”.
Symboliczna opowieść
Niemniej całokształt – wyborny. Bardzo symboliczna opowieść, z wieloma niedopowiedzeniami, dozą tajemniczości. „Planetarian” nie jest ciekawe dlatego, że ma jakoś specjalnie wyszukaną fabułę. Jej tu prawie w ogóle nie ma. Jest przedstawione tylko to co tu i teraz, brutalna rzeczywistość oraz naiwny, pracowity robocik z mentalnością dziecka.
Re: Potworne Rozczarowanie
Mnie najbardziej drażniło w Marii tendencyjne podejście do tematu. Postawili wiedźmy jako tych „antybohaterów”, których widzowie mają z założenia kochać oraz kościół i kler, który oczywiście miał być zły. Do tego dolano jeszcze odrobinę tej niezwykle wymownej skali szarości (bo przecież czarno‑białe ujęcie problemu byłoby jeszcze bardziej tendencyjne). Skończyło się to tak, że widz nie miał okazji dogłębnie poznać motywacji obu stron. Nadal ni cholery nie mam pojęcia dlaczego niebiańscy czepiają się na wespół z kościołem tych wiedźm (wyjaśnienia „Bo ichni Bóg tak powiedział” raczę nie przyjmować do wiadomości bo to lanie wody zwykłe. Sprawa Marii zaś jest problemem osobnym, który odstaje fabularnie od tego zarzutu i jest jakoś jeszcze wyjaśniony). Skutek tego taki, że nie wiadomo z jakiej przyczyny magia jest uznawana za coś złego. Choć jak znam życie to chodziło o wykorzystanie motywu prześladowań czarownic, oj jakie biedne – szkoda tylko, że jarano wtedy głównie ciężkich przestępców i kultystów siejących zamęt w społeczeństwie feudalnym. A co z wiedźmami? No… Nikt nie wie co ze zdaniem wiedźm. One chcą robić swoje i koniec bo wierzą, że jest dobrze. No i… w ogóle to skąd ta magia się tam wzięła? Dlaczego istnieje? Tego też nie wiem. Jak już się ktoś bierze za pisanie scenariusza do anime z elementami nawiązującymi dość mocno do chrześcijaństwa to niechże chociaż nie ignoruje faktu, że to jasno definiuje magię jako „Działanie nadprzyrodzone pochodzące od złego ducha”. Przynajmniej byłoby wiadomo kto jest kim i komu się za co szafot należy, a przepraszam – stos.
No, no, no! I jest też sama tytułowa Maria, która… cóż… mam wrażenie, że pełni w tym anime rolę żeńskiego, blond‑odpowiednika Shirou z serii Fate. Czarownica jest oczywiście taką lekką tsunderką, ale tylko lekką, żeby romans z tamtym młodym kmiotem poszedł bardziej miękko i się zmieścił w 12 odcinkach.
To chyba te główne zarzuty z mojej strony pod adresem anime. Dałem temu 6/10 bo mam dobre serce i umiem zaciskać zęby kiedy z ekranu wylewają się pierdoły. Poza tym projekt postaci samej Marii był uroczy.
Straszny rak i okrutnik
Przerwałem pod koniec 4 odcinka. Anime ma fabułę. Och! Niech was ta ocena fabuły w recenzji nie zmyli – tam jest fabuła. Tylko dziurawa jak stare portki w których grałem z kolegami w nogę będąc w podstawówce. W każdym razie nikt nic nie wyjaśnia, nawet nie próbuje. Niektóre rzeczy nie mają najwyraźniej potrzeby bycia wyjaśnionymi. Po prostu scenarzysta płynie sobie z prądem.
Bohaterowie to dramat… w sensie – że źle napisani. Sztuczni, plastikowi, jakby ćwierć‑inteligentne marionetki, którymi jakiś demiurg steruje sponad kotary scenicznej.
Są serie, które wypadły lepiej przy tym… I to tylko dlatego, że nie próbowały sikać ludziom w oczy twierdząc bezczelnie, że to deszcz. Swoją drogą – mówiąc o sikaniu – wygląda na to, że autor, który to naskrobał to mangaka‑hentajowiec od loliconów. Tak czy inaczej takiego nagromadzenia zboczeń w anime, które z założenia zboczone miało nie być dawno nie widziałem. Kto przetrwał ten seans to wie o jakich scenach mówię.
O grafice i animacji rozwodził się nie będę. Jest poprawna. To wszystko. Chociaż powinienem przyczepić się do kanciastych i topornych projektów postaci. Ale w porządku. Zostawię to. Dość już się nad tym tytułem pastwiłem.
Czo ja obejrzałem to ja nawet nie...
Jak na moje zabawna bajeczka sięgająca po stary motyw przyjaźni, miłości i rodzinnego ciepła.
Drażniące romansidło
Towarzystwo zaczyna odwalać, robić dziwne irracjonalne rzeczy, a główny bohater zamiast posługiwać się rozumem w relacjach zdaje się bazować na uczuciach jako na wykładni w poznawaniu świata. Jedyne do czego można tutaj śmiało przyklasnąć to bardzo dobre ukazanie właśnie nieudolnego, nieśmiałego choć próbującego być miłym bohatera. Szkoda, że Haruto częściej używa serca jak rozumu i ostatecznie wychodzi na irytującego, niedojrzałego emocjonalnie gówniarza… chociaż mniemam, że taki był właśnie zamysł. Ubolewam, że współczesne kino jest tak przesiąknięte tym paradygmatem „Ci dobrzy idą za głosem serca”. I tak jak urzekła mnie ta niecodzienność w prezentowaniu problemów i rozterek postaci, tak wręcz odrzuciło ostateczne ich rozwiązanie. Japsy i te ich poukrywane tu i ówdzie motywy „przeznaczenia”.
Re: Moje oczy...
Szczerze? Obejrzę to. Ale tylko ze względu na to, że to Berserk. Tylko dlatego.
Pocieszna bajeczka
Sama zaś Ako jest przypadkiem nieuleczalnej, słodkiej idiotki. Dziewczyna z jednej strony nadaje serii smaku, a z drugiej po prostu irytuje swoim nieludzkim jak na jej wiek nierozgarnięciem. Nastolatka z mentalnością 8 letniego, uzależnionego od gier komputerowych dziecka w dodatku wplątana w niewinny romansik z głównym bohaterem… I nagle nie wiem na ile Ako to jeszcze archetypowa dandere, a na ile ociekająca lukrem dziwaczka z domieszką nietypowej nieśmiałości motywowanej jej złymi nawykami.
Te dzieciaki spędziły sporo czasu razem, a jednak przez płytką fabułę, słabe i zagubione umotywowanie ich działań, wszystko stało się po prostu przeciętnym anime, które gdyby nie to, że ma swój urok – prawdopodobnie zostałoby przeze mnie porzucone w półbiegach. A tak to raz w tygodniu miałem przyjemność popatrzeć sobie na ładnych bohaterów, którzy coś tam próbują robić.
Re: Motywy działania Shiki
Ale! Pod kątem moralnościowym można rozpatrywać np. działania Shiki nie wynikające z ich głodu bądź też będące tylko pośrednio wplecione w konieczność picia krwi. I tu np. wręcz kliknij: ukryte mafijno‑przestępcze zachowanie wszystkich Shiki włącznie z uciekaniem się do kłamstw i intryg, a nawet uwodzenia.
Czy czepiając się ludzi – ich wręcz obrzydliwa obojętność, głupkowatość, zatwardziałość, a na wsiurowatej brutalności kończąc ( kliknij: ukryte gdzie ginęli ludzie jedynie lekko pogryzieni przez Shiki)
O w tych przypadkach jestem w pełni skory oceniać moralność postępowania.
Re: Motywy działania Shiki
Motywy działania Shiki
A miało być tak... pięknie...
Inne takie samo
Nie wiem… może to moje wrażenie, ale filmowi zabrakło jakichś 2 godzin na pokazanie wielu smaczków tego świata. Otóż, gdy Kishimoto‑sensei mówił o „Nowej Erze Naruto” miał ją na myśli także i dosłownie. I tu pojawiają się braki bowiem wiele wątków jest zupełnie obcych widzowi i to do końca filmu. Wszystko pozostaje takim punktem zaczepnym, ot – poszturchiwaniem widza wiedzą o tym co nadchodzi. Niemniej to za mało. Plus, że film cechuje ogromne skondensowanie treściowe, brakuje doprecyzowania relacji między bohaterami, ich motywacji, nowych zasad w otaczającym zmodernizowanym świecie shinobi. Gryzie to wszystko strasznie w oczy.
W konsekwencji… cóż – dobry film, przeciętne Naruto.
Ech... Tak to już jest.
W sumie, kolorowe to, ładne, świeci się, błyszczy, eleganckie projekty postaci. Pomijając bazarowy wręcz styl doboru elementów uniwersum – całość ma nawet niczego sobie potencjał. Ciężko określić po 2 odcinkach jacy są bohaterowie. Póki co radośnie twierdzę, że męski protagonista to miękka fajeczka z domieszką żywego temperamentu oraz jakiegoś nie do końca określonego intelektualizmu, który świeci w tle tak, że tyle o ile tą postać ubogaca.
Niby bieda, ale nie bieda.
Nie to, żebym jakoś wybitnie źle się przy tym bawił. Niemniej niektóre z zastosowanych konkwencji są aż nadto oczywiste, głupawe i stereotypowe – tu patrz – niezdecydowany bohater, któremu to o dziwo jego luba jakoś dziwnie sama częściej „włazi do łóżka”, albo do łazienki. Żenujące jest to o tyle, że raz postać zachowuje się jak jedna z tych (nie)sławnych „comfort women” o którą Japsy z Koreanami się tyle spierali, a innym razem gra klasyczną nieśmiałą dziunię. Może niektórym to odpowiada. Mnie natomiast wprowadza w zażenowanie przechodzące w zwyczajną irytację.
Tyle dobrego, że autorzy wiedzieli jak poprowadzić akcję aby przyciągało to uwagę. I faktycznie, przyciąga. Pomimo kiczu jednak jako widz – chętnie chciałem dobrnąć do końca.
Także tak to jest...
Ale… tak generalnie to nie było to złe. Anime, które pozostawia po sobie gorycz jednak nie jest obecnie łatwe do znalezienia. A Valvrave pomimo bohatera‑idealisty nie próbuje lukrować rzeczywistości, kliknij: ukryte więc i rzeź bezbronnych nastolatków też się znalazła.
Nie powiem, idzie za tym jakieś przesłanie. Ot – utopii nie będziemy mieli, ale spróbujmy się dogadać… i tego typu cyrki. Oklepane? Oklepane. Niemniej w dobie relatywizmu postmoderny to jednak jest jakaś przyjemna odmiana od durnowatego „Free for all” czy jak kto woli – „Każdy sobie rzepkę skrobie”.
Re: Tia... Także ten...
Tia... Także ten...
Swoją drogą – autor miał chyba jakiś problem z niemożnością zdecydowania się komu serwuje ten kotlecik. Otóż nie sposób nie odczuć, że twórca próbował stworzyć miszmasz szkolnej komedii, dramatu, akcji, tragedii, tajemnicy – i na końcu nawet jakiś kiczowaty superhero. W pewnym momencie odniosłem wrażenie jakby scenarzyści garściami czerpali ze źródełka znanego jako Steins;Gate… Generalnie to cyrk na kółkach tyle, że bardzo zabawny. No i ładnie brzmiący i wyglądający.