x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Ach, ta cnotliwa Futaba :)
Usa to twardy chłop, a recenzent przesadza jak rasowy ogrodnik :P
A co do oceny samego anime. Bo o ile ocenę liczbową uważam za zbyt niską o co najmniej 3 oczka, to już z końcowym akapitem recenzenta (a przynajmniej z jego większością) trudno mi się nie zgodzić:
Że romantycznie nie jest to nikogo przekonywać raczej nie trzeba, sfera uczuciowa nie jest w tym anime specjalnie rozbudowana. kliknij: ukryte Owszem wiadomo, że główny bohater duży się w bohaterce, wszyscy zdają sobie z tego sprawę właściwie od początku, z wyjątkiem jej samej i sytuacja ta niewiele się zmienia aż do samego końca. To, że elementy okruchów życia są nierealne i przejaskrawione też jest raczej oczywiste. I tu dochodzimy do kwestii poczucia humoru, które jest już wybitnie subiektywną sprawą. Nie można autorytatywnie stwierdzić, że coś jest śmieszne lub nie. Nie jestem żadnym ekspertem, ale wydaje mi się, że pisząc o komedii powinno się unikać takich określeń, a raczej próbować opisać jaki typ humoru dominuje, żeby czytelnik miał jakąś szansę przewidzieć czy akurat ta komedia jest dla niego. Zdanie „ta komedia nie jest śmieszna” nie jest specjalnie pomocne, ale już „komedia opiera się na gagach sytuacyjnych z podtekstami seksualnymi” daje jakieś pojęcie o tym czy dany tytuł ma szanse trafiać w mój gust komediowy. Akurat w tej serii od początku wiadomo, że dominującym gatunkiem będzie komedia, a ten romans i okruchy życia to takie dodatki, jak szczypta soli do zupy. Czyli wszystko rozbija się o to, czy taki humor będzie kogoś bawił.
Mnie Bokura… bawiła średnio, ale jednak bawiła, aczkolwiek przyznaję, że nie jest to ten typ humoru, przy którym bym się zaśmiewała do łez. Podsumowując – dla mnie było średnio, ani nie był to jakiś szczególny syf (w końcu dałam radę obejrzeć całość ;)), ani żadne arcydzieło. Nie jest to też tytuł, który bym jakoś szczególnie polecała. Co nie zmienia faktu, że recenzja jest zdecydowanie zbyt ostra, a recenzent zbyt chętnie wypowiada własne opinie jako prawdę obiektywną (np. że widz (w domyśle każdy) życzy bohaterom wszystkiego najgorszego – wystarczy tylko jedna osoba przeciwnego zdania, by obalać tezy tego typu).
Dla mnie detektyw powinien być inteligentny i mieć zdolności analityczne, czyli umieć szybko pokojarzyć fakty, powiązać je ze sobą i wyciągnąć odpowiednie wnioski. Ale nie musi przy tym być omnibusem i posiadać wszelkiej wiedzy dostępnej ludzkości. I tak – nawet w anime można znaleźć przykłady takich detektywów, którzy po prostu kojarzą, a niekoniecznie wiedzą wszystko.
Re: Prawdopodobnie najbardziej niedoceniona seria roku 2014
Aczkolwiek mimo wszystko ogląda się to całkiem przednio, choć przyznam, że od momentu pojawienia się tej kliknij: ukryte „damskiej podróby L” podoba mi się jakby mniej.
Prawdopodobnie najbardziej niedoceniona seria roku 2014
Przyznam szczerze, że z historią jest mi nie po drodze, a z historią krajów innych niż ojczysty tym bardziej, dlatego wstyd się przyznać, ale zanim poznałam anime, nazwisko Oda Nobunaga było mi zupełnie obce. Nie będę się zatem wypowiadać na temat tego ile wspólnego ma ta adaptacja z prawdą historyczną. Ale mogę powiedzieć jedno – to jest dobre. Po 5 odcinkach czuję się naprawdę zaciekawiona, co jest dla mnie zaskakujące tym bardziej, że raczej nie gustuję w takich gatunkach.
Główny bohater bywa irytujący i wymaga sporo cierpliwości od widza kliknij: ukryte (mam wrażenie, że w pierwszych odcinkach powinien zginąć co najmniej 3 razy, ale fabuła mu nie pozwoliła xD), ale już po kilku odcinkach wyrabia się na tyle, że można go polubić, a fabuła daje mu duży potencjał do dalszego rozwoju.
Co do grafiki. No cóż, trzeba przyznać, że postaci poruszają się… dziwnie, ale to urok animacji rotoskopowej. Mnie osobiście dużo bardziej przeszkadzają totalnie martwe twarze bohaterów i redukcja mimiki do zupełnego minimum. Aczkolwiek nie można powiedzieć o grafice, że jest brzydka. Tła są naprawdę bardzo ładne, a kilka momentów wręcz mnie zachwyciło.
Szkoda, że jest takie małe zainteresowanie tą serią, pewnie większość osób odrzuciło ją jako „kolejne anime o Nobunadze, zieeew”. Dla mnie osobiście jest to, jak dotąd, największe odkrycie tego roku.
Re: Love Love Stage
Trochę przykry jest fakt, że to anime (w sumie nie tylko to) promuje takie powierzchowne patrzenie na drugiego człowieka – tylko piękni zasługują na uczucie. Po trzykroć gromkie hurra! na cześć brzydali! :)
Re: Bardzo ciekawie się zapowiada
Re: Bardzo ciekawie się zapowiada
Oczywiście, że tamakara miała w wielu kwestiach rację, jednak to co zobaczyłam w mandze nie zniechęciło mnie na tyle, by porzucić oglądanie. Gorszy syf się już czytało ;). A tak poważnie, to ja nie czytam/oglądam yaoi dla jakiejś rozbudowanej, oryginalnej fabuły. Wystarczają mi sympatyczni bohaterowie, trochę fajnego humoru i brak poczucia, że oglądam/czytam gej‑porno ;). To wszystko (w mniejszym lub większym stopniu) dostałam, więc czuję się usatysfakcjonowana.
PS. kliknij: ukryte Technicznie rzecz biorąc, „zabrali się do rzeczy” dopiero w 15 chapterze ;)
Re: Tst...
Natomiast jeśli chodzi o bohaterów, to całkowicie się z tobą zgadzam :).
Re: Bardzo ciekawie się zapowiada
Re: Bardzo ciekawie się zapowiada
Z kolei kreska niezbyt przypadła mi do gustu, ale do każdej da się przyzwyczaić. Za to główny bohater jest zdecydowanie zbyt uroczy :).
Nie wiem jak inni, ale ja już nie mogę się doczekać następnego odcinka.
Łyżka dziegciu
Jeszcze chyba nigdy w życiu się tak nie wynudziłam. Prawdopodobnie jest to po części moja wina, bo podeszłam do tego anime z naprawdę dużymi oczekiwaniami. Lubię dramaty, lubię wojenną tematykę, od czasu do czasu lubię się psychicznie sponiewierać. I po zapoznaniu się z recenzją i komentarzami, tego się właśnie spodziewałam. Liczyłam na jakiś wstrząs, na to, że to anime postawi mi jakieś pytania, zmusi do jakichś refleksji. No i niestety, skończyłam to anime z uczuciem, że nic się nie zmieniło i że w sumie były lepsze sposoby na zagospodarowanie tych pięciu godzin, ale do samego końca miałam nadzieję, że coś się jeszcze odmieni i okaże się, że jednak było warto. Moim zdaniem nie było.
Cała historia w ogóle mnie nie porwała. Moim zdaniem, główny problem leży w postaciach. Jeśli oglądam dramat, to żeby się na nim wzruszać, los bohaterów MUSI mnie chociaż trochę obchodzić. A tu główna para mnie irytowała, a cała reszta była mi obojętna. Zatem trudno mi się było przejąć sytuacją, skoro zupełnie mi zwisało, co się stanie z bohaterami. Tyle.
Głównym powodem, dla którego wcześniej zaniechałam seansu była absurdalność wyjściowego pomysłu. Całe to „ja umiem wymyślać historie, ty ładnie rysujesz, olejmy szkołę, zróbmy mangę, bądźmy sławni i bogaci” mnie zupełnie nie przekonało i wydawało mi się przerażająco naiwne. Inna sprawa, że dosyć szybko przestało mi to przeszkadzać :).
Z bohaterów najbardziej polubiłam Takagiego – był dla mnie naprawdę pozytywnym zaskoczeniem. Niesamowicie sympatyczna postać, z pasją i fajnym charakterem. Taki niby zwykły chłopak, którego można by spotkać wszędzie. Takie postaci lubię najbardziej :). Gorzej sytuacja przedstawia się z Mashiro, który bywał momentami tak egoistyczny, że miałam ochotę palnąć go w łeb. Chwilami wyglądało to tak, jakby tworzenie mangi samo w sobie wcale nie było jego marzeniem, a jedynie sposobem do osiągnięcia innego celu. No i nie podobało mi się, że momentami był wobec Takagiego drastycznie niesprawiedliwy.
Z innych postaci, miałam duży problem z przyzwyczajeniem się do Nizumy. Jego „małpie” zachowanie niesamowicie mnie irytowało. Zupełnie nie rozumiem tego, dlaczego każda postać, która jest geniuszem w jakiejś dziedzinie musi jednocześnie być jakimś skrajnie ekscentrycznym psycholem. Ale też pozytywnie zaskoczył mnie jego charakter, bo spodziewałam się że będzie jakimś zarozumiałym bufonem, a okazał się bardzo przyjacielski. Tak że koniec końców, nawet jego udało mi się polubić.
Bardzo udaną postacią był też edytor Hattori, który idealnie spisywał się w swojej roli mentora i opiekuna.
O wątku „romantycznym” nie będę się specjalnie rozpisywać, bo jaki on jest każdy widzi i wiele osób już o nim pisało. kliknij: ukryte Na szczęście, na pocieszenie dostajemy Takagiego i Miyoshi oraz ich urzekająco normalny związek.
Sam wątek tworzenia mangi był pokazany naprawdę ciekawie, dowiedziałam się z niego wielu rzeczy, o których nie miałam wcześniej pojęcia. Jeśli cały ten proces naprawdę tak wygląda, to należy tylko podziwiać mangaków, że dają radę :). Trzeba mieć chyba ogromną pasję, żeby wykonywać taki zawód.
Od strony wizualnej „Bakuman” prezentuje się raczej przeciętnie, ale też nie jest to seria, która wymagała by jakichś graficznych fajerwerków. Jedyne co mnie dość drażniło to to, że postaci nienaturalnie często miały zamknięte jedno oko.
A tak już całkiem na marginesie. Zauważyłam, że duża część serii przy których recenzenci i komentujący narzekają na nudę, niesamowicie mi się podoba i wciąga mnie bez reszty. Chyba zacznę takie stwierdzenia traktować jako rekomendację :).
A teraz nie pozostaje mi już nic innego, jak sięgnąć po kolejny sezon :).
Jedno jest pewne – że wielkiej miłości to tam nie ma. I to jeszcze mogłabym zaakceptować, ale drażni mnie to, że Hachi ten stan rzeczy tak bardzo odpowiada. Marzył jej się dom i mąż, którego mogłaby czekać z obiadkami i wychodzi na to, że było jej zupełnie obojętne kto tym mężem zostanie, skoro tak łatwo przyjęła te pseudooświadczyny. Obserwowanie tego budziło we mnie zażenowanie.
Anime to w przeważającej części jest romansem, ale właściwie żaden z pokazanych tu wątków romantycznych mnie nie przekonał.
kliknij: ukryte Związek Hachi z Takumim jest bardzo „zoologiczny”. Ona jest dla niego pieskiem do rozpieszczania, którego może pogłaskać kiedy ma na to ochotę i zganić kiedy jest w złym humorze, a on i tak zawsze będzie na jego widok będzie merdać ogonem. On jest dla niej krową do dojenia, instrumentem do spełniania zachcianek. (Vide scena, kiedy wrócił z Anglii z prezentami albo gdy prosiła go o suknię ślubną – czułam się dramatycznie zażenowana patrząc na to). Szczerze mówiąc do tej pory nie potrafię zrozumieć czemu on w ogóle się z nią zadawał. (Mój brak zrozumienia dla postaci Takumiego w dużej mierze zaważył na końcowej ocenie dla tego anime – właściwie nie umiem znaleźć uzasadnienia dla żadnego z jego działań, wszystko co zrobił wydaje mi się nielogiczne i nieuzasadnione). Może jestem mało romantyczna, ale nie potrafię dostrzec pomiędzy nimi uczucia. Ale ten wątek potrafił mi też dostarczyć niezłej rozrywki. Moim osobistym hitem są najbardziej romantyczne oświadczyny, jakie widziałam w życiu – naprawdę szczerze mnie to ubawiło ;).
Związek drugiej Nany przypomina za to bardziej uwielbienie fanki do idola. Jej przywiązanie do Rena jest momentami dość przerażające.
Drugą rysą na moim odbiorze serii jest fakt, że głównymi bohaterkami są kobiety. Nie wiem dlaczego, ale kobiece bohaterki w ogóle do mnie nie przemawiają. Aczkolwiek na początku wydawało mi się, że nie będzie tak źle i że może nawet się do nich przekonam. Hachi okazała się w całej tej swojej dziecinnej naiwności zaskakująco urocza i stanowiła całkiem niezły element komediowy (przynajmniej na początku). Natomiast potem przeszła moje najśmielsze oczekiwania, okazując się być typem kobiety, którego najbardziej nie trawię. kliknij: ukryte Kobieta – chorągiewka, którą może mieć każdy kto poprosi. I nie musi nawet specjalnie długo prosić. Wydaje mi się, że ona nie była w zasadzie zdolna do przeżywania jakiegoś głębszego uczucia do drugiej osoby, tylko lazła do tego, który w danym momencie mógł jej więcej zaproponować. Okropna, materialistyczna kobieta, traktująca mężczyzn przedmiotowo. Absolutnie odrażająca panna.
Z pozostałych postaci największą sympatią darzyłam Shoujiego kliknij: ukryte (bardzo żałowałam, gdy rozstali się z Naną), a potem Shina. Szkoda, że tak bardzo zmarginalizowano jego postać, bo z chęcią dowiedziałabym się więcej o jego przeszłości. Bardzo lubiłam też duet przyjaciółki Nany i jej chłopaka – byli taką ostoją normalności, oddechem od tych wszystkich dysfunkcyjnych związków.
I taka już marginalna kwestia, ale w sumie dosyć rzucająca się w oczy. Duża część fabuły dotyczy zespołu muzycznego i jego drogi do kariery, a tak naprawdę przez całe 47 odcinków słyszymy w zadadzie jedną ich piosenkę, graną w kółko do znudzenia. I kilka utworów Trapnest (które notabene podobały mi się bardziej), ale też niezbyt dużo. A ja narzekałam przy „Becku” na małą liczbę utworów… Drugą sprawą, która mi „zgrzytała” przy tym wątku była kwestia mediów. kliknij: ukryte Trudno mi sobie wyobrazić, aby w realnym świecie wiadomość o dziewczynie gitarzysty jakiegoś tam zespołu mogła mieć aż taką wagę i pociągnąć za sobą takie skutki, jak to było przedstawione. Żeby za wokalistką jakiegoś początkującego, w sumie niszowego zespołu paparazzi łazili jak za gwiazdą z Hollywoodu? Wiem, że to miało swoje uzasadnienie, ale jakoś go nie kupuję.
Po przeczytaniu mojego przydługiego komentarza, można by odnieść wrażenie, że to anime mi się nie podobało. Ale o dziwo było wręcz przeciwnie. Mimo wszystko ogląda się to bardzo dobrze, historia naprawdę mnie wciągnęła i zostawała ze mną nawet po wyłączeniu odcinków, a to dla mnie dużo znaczy przy oglądaniu. Aczkolwiek, nie ukrywam, że czuję po jego obejrzeniu naprawdę spory niedosyt.
Co do samej serii, to w dużej mierze popieram zdanie Avellany zawarte w recenzji. Początek oglądało mi się rewelacyjnie, od razu się wciągnełam i szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że seria o mechach może mi się aż tak spodobać. Być może to moja nadinterpretacja, ale wydaje mi się, że twórcy Code Geassa w kilku miejscach mocno inspirowali się Evangelionem ;). Ale tak mniej więcej od 20 odcinka zaczęłam się nudzić i tak naprawdę zmusiłam się do obejrzenia do końca.
Miałam troszkę obawy dotyczące bohaterów, bo już na długo przed rozpoczęciem oglądania spotykałam się z opiniami, że Shinji jest najgorszym bohaterem w historii anime, beksą, ciamajdą i emo do kwadratu itp. itd. A dostałam nieśmiałego czternastolatka, który zachowuje się jak… nieśmiały czternastolatek. Wszystkie jego zachowania w mojej opinii były jak najbardziej prawdopodobne, a wszelkie załamania usprawiedliwione okolicznościami i jego charakterem. Naprawdę widziałam wielu gorszych bohaterów. Za to do samego końca niezmiernie irytowała mnie Asuka, ale może to przez to, że nie lubię postaci, które mają w sobie choćby mały procent z tsundere. Taki typ bohatera zwyczajnie mnie drażni.
Moim zdaniem to anime jest naprawdę świetną przygodówką i trochę szkoda, że usiłuje być czymś więcej, bo moim zdaniem jest to zupełnie niepotrzebne. Ale z drugiej strony, gdyby nie to, dziś pewnie nikt by już o nim nie pamiętał :).
To mi się właśnie w tym anime najbardziej podoba – w końcu szkolny klub sportowy gra tak jak powinien grać szkolny klub sportowy i „supermocą” jest umiejętność wykonania serwisu z wyskoku, a nie jakiś „Młot Thora” czy inny magiczny syf…
Jak sinusoida :)
Pierwszym zarzutem jest to, że mimo wszystko nie uniknięto kilku mniej lub bardziej poważnych dziur fabularnych kliknij: ukryte (jak choćby sytuacja z zatrutymi cukierkami), a to moim zdaniem w kryminale nie powinno się zdarzyć.
Kolejna rzecz. Jest w tym serialu mnóstwo niesamowicie wciągających momentów. Ma on niestety bardzo denerwującą tendencję do porzucania wątku w najbardziej emocjonującym momencie i przenoszenia się na inny, zdecydowanie mniej interesujący, zupełnie znienacka. Tak było np. z przedłużającym się w nieskończoność (zupełnie bez potrzeby, bo niczemu to nie służyło) wątkiem na Uniwersytecie Monachijskim. A już szczytem wszystkiego były umieszczone pod koniec serii odcinki o Ewie i jakimś facecie, którego imienia nawet nie pamiętam kliknij: ukryte (a którego śmierć chyba powinna mnie niesamowicie przejąć, sądząc ze sposobu jej przedstawienia). Czułam wtedy niemalże agresję i miałam ochotę te odcinki zwyczajnie ominąć. Ten serial jest jak sinusoida – odcinki niesamowicie interesujące przeplatane są momentami skrajnej nudy i przestoju, co przy tak długiej serii potrafi zmęczyć.
Ostatnią sprawą, która mi się nie podobała, to ostateczna konkluzja dotycząca Johana. kliknij: ukryte Jestem raczej zwolennikiem tezy o „tabula rasa”, więc niezbyt podszedł mi pomysł o dziecku złym od urodzenia. Chyba, że coś źle zrozumiałam – w każdym razie ja nie dostrzegłam nic, co mogłoby spowodować u niego takie zachowania [Uprzedzając ewentualne zarzuty – on zabijał ludzi jeszcze przed eksperymentami w domu dziecka, (np. tą parę niedaleko granicy podczas ucieczki z Czechosłowacji), a zatem przed tą potencjalną traumą; nie przypominam sobie innego wydarzenia, które można by było za to obwiniać, ale przyznaję, że oglądałam serię dość dawno]
Natomiast bardzo podobał mi się koniec. Lubię takie przewrotne zakończenia.
Ale mimo tego wszystkiego, seria mi się bardzo podobała. Miała bardzo nietypową fabułę jak na anime (w ogóle cały serial sprawia mało „japońskie” wrażenie ;)) i mimo tych paru rzeczy, które mnie nie przekonały, oglądało się go dość dobrze. Z pewnością jest to rzecz, która się wyróżnia.
Co ciekawe, jest to chyba jedyna seria, którą widziałam, w której główny bohater przez chyba 1/3 odcinków (jak nie więcej), w ogóle nie pojawia się na ekranie ;).
Przednia zabawa :)
Pierwszy odcinek mnie poraził. A dokładniej to zmiażdżyła mnie moc fanserwisu Apollona i jego absolutnie przecudowna transformacja rodem z „Czarodziejki z Księżyca”. Jakież to wszystko jest durne! Te wszystkie kwiaty, kwiatki, kwiatuszki i jeszcze więcej kwiatków. Ale w tym szaleństwie chyba jest metoda, bo bawiłam się przednio i jak tak dalej pójdzie, to nie będę mieć problemów z wciągnięciem całej serii. Troszkę przeraziła mnie ilość biszów na metr kwadratowy. Iluż ich tam było – dziesięciu (a wygląda na to, że to jeszcze nie wszyscy)? Trochę mi zejdzie nim ich wszystkich spamiętam. Ale za to Yui wydaje się przekraczać średni poziom IQ bohaterki haremówki, co też stanowi jakiś plus.
No tego tom się nie spodziewała – takie wielki nic, a tak cieszy. Aż strach się bać, co będzie dalej xD.
Od rozczarowania do szczerego zachwytu :)
Przejdźmy zatem do rzeczy (ostrzegam, że dużą część będzie stanowiło długie i nudne wylewanie żali :P).
Początek był bardzo zachęcający. A potem nastąpiło straszne rozczarowanie. Pierwszą połowę anime (tak mniej więcej do 10 odcinka) wspominam jako drogę przez mękę. Mam wrażenie, że kliknij: ukryte po akcji z roztrzaskaną gitarą, cała fabuła się zatrzymała. Bardzo nie lubię sytuacji opartych na nieporozumieniu (to morduje fabułę tępym widelcem), a to jeszcze dodatkowo strasznie długo się ciągnęło. Moim zdaniem można było załatwić to szybciej. Tym sposobem, zamiast anime o nowo utworzonym zespole otrzymujemy kilkuodcinkową etiudę o Koyukim i jego życiu codziennym – nauce pływania, przenoszeniu kartonów z pornosami, przemykaniu na koncerty w przebraniu Eskimosa (ach, ta fantazja xD). Szkolne zawody pływackie dostały calutki odcinek! I byłoby to może do zniesienia, gdyby Koyuki był charyzmatycznym czy budzącym sympatię bohaterem, a nie ofiarą losu, która daje się gnoić wszystkim po kolei (w tym nic nieznaczącym postaciom z trzeciego planu). Ta część anime była dla mnie naprawdę dużym rozczarowaniem i bardzo męczyłam się z oglądaniem. Wytrwałam tylko dzięki niepoprawnej miłości do gitary (i gitarzystów :D). I dobrze się stało.
Bo od momentu skompletowania zespołu anime przechodzi kompletną metamorfozę. Noż – nie można było tak od razu? ;) Zwłaszcza sceny z festiwalu były niesamowicie ekscytujące. Aż zachciało mi się iść na koncert :). Tym bardziej, że muzyka Becka jest jak najbardziej w moim guście, choć trzeba przyznać, że klimatem bliżej jej do lat 90. niż do dzisiejszych zespołów (ale w żadnym wypadku nie jest to zarzut). Szkoda, że utworów było tak mało. kliknij: ukryte Tylko cały ten motyw „gangstersko‑sensacyjny” (nawet nie wiem, jak go nazwać) nie do końca mi się podobał.
Jeśli chodzi o bohaterów, to muszę przyznać, że długo nie mogłam się do nich przekonać. Ale wraz z rozwojem akcji bardzo ich polubiłam i mocno im kibicowałam. Nawet Koyukiemu udało się u mnie zapunktować, kliknij: ukryte kiedy odmówił solowego debiutu – pokazał wtedy, że jednak ma jakiś charakter i że zespół był dla niego ważny, a nie miał być tylko trampoliną do zrobienia kariery za wszelką cenę. Nie udało mi się zaakceptować tylko pana Saitou – był tak niesamowicie odpychający, że do samego końca wzbudzał we mnie tylko obrzydzenie.
kliknij: ukryte Końcowe odcinki były dla mnie straszliwie bolesne – nie umiem nawet napisać jak bardzo było mi przykro, gdy Beck się rozpadał, tym bardziej, że strasznie zżyłam się z tym zespołem. Dla mnie mogliby do końca życia grać w garażu, byle by byli razem :). Cieszę się, że nie pozwolono im tak po prostu się rozstać i że dostali swoje zasłużone „pięć minut”, bo przez chwilę naprawdę się bałam :). I, zupełnie dla mnie nieoczekiwanie, czuję wielki niedosyt. Chciałabym więcej, dużo więcej :).
Co do grafiki i animacji – to nie jest aż tak różowo, jak opisał to recenzent. Widać dużą oszczędność studia – zdarza się, że gra to kilka zapętlonych w kółko ruchów. Zbyt często też w ogóle nie widać zespołu podczas gry – zamiast tego mamy przyjemność obserwować nieruchome kadry z pustą ulicą, księżycem w pełni albo światłem odbijającym się w wodzie, z podłożoną w tle piosenką.
Tak więc, podsumowując, ogólne wrażenia mam bardzo dobre. Szkoda tylko, że początek był tak niemrawy, ale ciąg dalszy zrekompensował mi to z nawiązką :).