x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Na razie 7/10, czekam na dalszy obrót wydarzeń.
Wyczekując pierwszych odcinków DRRR!!, liczyłam na coś intrygującego i niebanalnego, a pod tym względem niestety się zawiodłam.
W tym momencie pomyślałam sobie… „czy ta recenzja to jakiś żart?”.
Porównywanie BECKA do DMC? Szukanie głębokich morałów w anime stworzonym tylko dla śmiechu?
ELEMENTY PSYCHOLOGII, POWAŻNE, MĄDRE? Nie żartujcie sobie, ludzie.
Nie, nie powinien pan. Sam pan przyznaje, iż w ogóle nie rozumie słuchaczy metalu, a to seria właśnie dla ludzi, którzy ich rozumieją, a nawet nimi są (!). W pana sytuacji, oglądanie tego anime kończy się właśnie niepozytywną opinią zarówno o serii, jak i o słuchaczach tej muzyki.
Wynaturzony obraz przedstawiany w DMC nie ma wyśmiewać ludzi na nim ukazanych, lecz tych, którzy taki obraz tworzą.
Czy rola anime się sprawdza – to każdy oceni sam. Ja bawiłam się przy nim świetnie, jednak daję 6/10 – bo dobra zabawa w rytm piosenek o gwałceniu matek to jeszcze nie to, czego szukam.
Mimo tych wszystkich irracjonalności...
Kolejną irytującą postacią jest główny bohater, Shu. Wprowadzenie takiej osobowości do anime, które miało zapewne wzruszać, szokować, a także skłaniać do refleksji, było dość średnim rozwiązaniem. Wytrwałych ludzi takich jak ja, jego zachowanie nie powinno bardzo drażnić, jednak mnóstwo osób po pewnym czasie zwyczajnie nie byłaby w stanie patrzeć na to, jak w obliczu zagłady i bólu Shu nieprzerwanie powtarza „będzie dobrze! uda się!”.
Jeśli chodzi o oprawę audiowizualną, to nie mam do niej zastrzeżeń – choć co prawda, animacja nie jest z najlepszej półki nawet jak na tamte czasy, to muzyka jest czymś pięknym. Niewidocznym narratorem, który prowadzi nas przez pełną okrucieństwa historię. Utwory te (np. opening) w dużej większości nie są czymś szczególnym, nie będąc tłem konkretnych momentów w anime. Jednak słysząc je podczas oglądania, sami nie zdajemy sobie sprawy, jak na nas działają. Nadają serii specjalny, niepowtarzalny charakter. Ending „Lullaby” jest czymś nieziemskim, a zarazem prostym, czymś, co pozostawia w sercu kruche uczucie ciepła.
Może właśnie dlatego z takim rozrzewnieniem wspominam Ima, soko ni iru boku – serię miejscami prostą do bólu, ale też posiadającą w sobie coś magicznego, mimo swej brutalności w przekazie.
Moja ocena to wystawione z bólem 7/10.
Nie podobało mi się...
Właściwie, wyglądało to jak ostatni odcinek – taki, który robi się, kiedy nagle zabraknie funduszy na dalsze epizody. Jednak w tej serii nie zabrakło pieniędzy, lecz pomysłów.
Bohaterowie w dużej części są wnerwiający – przynajmniej dla mnie. Już Light, jako główny bohater, irytował mnie swoją megalomanią i egoizmem pod tytułem „moje zdanie jest najbardziej słuszne”. Równoważnią dla jego charakteru był zdystansowany do świata Ryuk – jedna z moich ulubionych postaci, obok Mello i Matta. Co do nich – mam ogromny żal do twórców anime, że zwyczajnie ich pominęli. Mello co prawda, miał jakąś tam rolę, ale Matt? Obu panów naprawdę brakowało mi w anime – a przecież byli ważnymi postaciami.
Daję 6/10, za dobry pomysł, jak i za liczne błędy w jego pomyślnej realizacji.
Świetna rozrywka.
Jednak nie zmienia to faktu, że „inteligencja” Leloucha ukazuje się głównie
podczas gry w szachy. Za dużo szczęścia na jednego bohatera! Aż nie mogłam na to patrzeć ze zazdrości.
Oprawa audiowizualna przypadła mi do gustu – pierwszy opening znam chyba na pamięć, a do dziś nie mogę napatrzeć się na projekty postaci CLAMPA.
Często czepiam się serii, które są popularne, ale ciężko zarzucić Code Geass coś, czego nie zauważa każdy.
Recenzja dokładnie JJ odzwierciedla moje zdanie.
ale określenie jej (sic!) „profesjonalną i przyjemną w oglądaniu” to dla mnie jakaś kpina.
Oglądając anime miałam mieszane odczucia – choć skłaniające się w pozytywną stronę, to jednak zastanawiałam się, jak wygląda sytuacja z pierwowzorem. Obecnie jestem z nim na bieżąco i stwierdzam, że anime to kpina z kpiny, jaką jest manga. Ta, swoją miejscową kiczowatością i absurdem ma śmieszyć i świetnie spełnia swe zadanie – jednak anime potęguje to o jakieś 3 razy, co nawet dla fanów Wallflower staje się niesmaczne i żenujące.
Naprawdę zapowiadało się dobrze...
Oglądając pierwszy odcinek liczyłam na wiele, jednak niestety – z biegiem czasu, fabuła zdawała się być niespójna, a relacje Shiona i Nezumiego sprowadzone tylko do jednego kliknij: ukryte (dzięki Bogu – do całusów). Świetne zamierzenia przedstawione w nowelce mają się nijak do tego, jak zostały ukazane w anime.
Całkowicie zgadzam się z recenzją, chociaż zachowanie bohaterów momentami wydawało mi się dziwne i wymuszone – tak, jakby ktoś im powiedział: „macie 10 minut, żeby przedstawić swoje dylematy, czas, START!”.
Moja ocena to 5/10.
Re: Beznadzieja
Higashi jest takim anime, któremu trzeba „dać się porwać” i poświęcić masę cierpliwości – co nie znaczy, że jest złe. Ludziom, którzy cenią anime głównie za klimat i „zalążek fabularny” Higashi no Eden powinno przypaść do gustu. Ja wspominam tę serię z uśmiechem na twarzy, mimo wielu rzeczy, które można było poprowadzić lepiej.